Читать книгу Zabij mnie, tato - Stefan Darda - Страница 5
PRELUDIUM 12 marca 2015 (czwartek)
Оглавление— Zauważyłeś, że każdy dom pachnie inaczej?
Spoglądam na zegarek.
Nie dlatego, że interesuje mnie, która jest godzina. Bardziej chodzi o próbę ukrycia własnego zmieszania czy może — tak, to chyba bardziej precyzyjne — niepokoju i troski. Mimowolnie spostrzegam, że po raz ostatni wymieniliśmy zdawkowo kilka słów ponad dziesięć minut temu. Podnoszę głowę dopiero wtedy, gdy jestem pewien, że moja twarz nie wyraża żadnych emocji.
Przygląda mi się uważnie, właściwie świdruje mnie wzrokiem. Wytrzymuję jego spojrzenie, ale nie odpowiadam w obawie, że moja reakcja będzie niewłaściwa.
Od poniedziałku jego rysy wyraźnie się wyostrzyły, co jeszcze bardziej podkreślają lekko zapadnięte policzki i kilkudniowy zarost. Okrągła i szczera twarz dorosłego dziecka poszarzała, stała się podejrzliwa, a wesołe wcześniej oczy jakby zapadły się w głąb czaszki, zmieniając go nie do poznania. Patrzę w nie teraz i widzę ból zmieszany ze strachem. Są zmęczone, mocno przekrwione z niewyspania, ale wciąż bystre.
O co mu, do cholery, może chodzić?
Siedzimy w przestronnym salonie powiększonym jeszcze o niewielki aneks kuchenny. Jest późne popołudnie, przez firanki sączy się złotawy blask słońca, które właśnie zaczyna chylić się ku zachodowi. Z zewnątrz docierają hałasy marcowego dnia — szum przejeżdżających samochodów, wesoły ptasi świergot i głośne, sprawiające wrażenie beztroskich, rozmowy przechodniów. Dzięki przyjemnym pastelowym barwom ścian, jasnobrązowej tonacji mebli oraz zestawowi wypoczynkowemu obitemu skórą w kolorze écru salon powinien być równie pogodny, jak dzień, do którego śmierci pozostało jeszcze co najmniej ładnych kilkadziesiąt minut.
Powinien być, ale nie jest.
Znajdujemy się w dusznej kapsule niepewności i obaw, w której śpiew ptaków wydaje się nadmiernie wesoły, a rozmowy przechodniów jakby niestosownie beztroskie.
Nagle do tych przeciskających się przez zamknięte okno odgłosów dołącza dziecięcy śmiech. Trudno określić, czy dziewczynki, czy małego chłopca. Po chwili wtóruje mu drugi, głośniejszy, bardziej perlisty. Przez ułamek sekundy doświadczam czegoś w rodzaju déjà vu. To przez ten śmiech z zewnątrz, podobny do tego z przedwczoraj, i fakt, że wtedy, po południu, siedzieliśmy dokładnie na tych samych miejscach, co dziś. Zachowanie Kamila teraz jest jednak zupełnie inne, więc wrażenie przeżywania tej samej chwili gaśnie równie nagle, jak się pojawiło.
Wtedy poderwał się na równe nogi i natychmiast znalazł przy oknie. Dziś tylko lekko prostuje plecy, zaczyna nasłuchiwać i odruchowo spogląda w stronę zasłoniętych firanek. Zaraz potem jego wzrok znów spoczywa na mojej twarzy. W tej chwili Kamil sprawia wrażenie, że nie wie, kim jestem, skąd i po co się tu wziąłem. Mam nadzieję, że zanim mnie rozpozna, zdąży zapomnieć o swoim dziwacznym pytaniu.
— Nie zauważyłeś, panie Zdzichu? — pyta. — Tak mówią i chyba to jest prawda. Przynajmniej tak mi się wydaje. Wiesz, ludzie i ich zapachy, kosmetyki, meble, farby na ścianach, wszystko. I tak się zastanawiam właśnie, czy…
Przenosi spojrzenie na jakieś miejsce gdzieś poza moimi plecami, usytuowane o wiele dalej niż ograniczająca przestrzeń pokoju ściana, i przez moment milczy. Później znów patrzy w moje oczy, lecz tym razem spoza wilgotnej zasłony łez.
— Tak się właśnie zastanawiam, czy tutaj też będzie pachniało inaczej, jeśli one nie wrócą.