Читать книгу Wielkie nadzieje - Susan Anne Mason - Страница 9

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

[no image in epub file]

Gdy Emma spytała gospodynię o profesora Moore’a i pokazała jej adres zwrotny na jego ostatnim liście, kobieta określiła dokładnie rejon, w którym mieszkał, i udzieliła jej dokładnych wskazówek, jak tam dotrzeć.

– To bardzo elegancka dzielnica – powiedziała leciwa dama. – Mieszka tam wielu lekarzy i prawników. Czy profesor to pani krewny?

– Tak. – Emma uśmiechnęła się promiennie i odłożyła listy w nadziei, że pani Chamberlain nie będzie jej dalej indagować. – Mam tylko nadzieję, że wciąż mieszka pod tym samym adresem. Wkrótce się o tym przekonam.

– Proszę się nie martwić. Jestem pewna, że tak znaną osobę jak Randall Moore nietrudno znaleźć.

Teraz, kiedy Emma szła pod drzwi swego ojca z Jonathanem u boku, ledwo utrzymywała nerwy na wodzy. Może powinna była poświęcić więcej czasu na przygotowania do tego spotkania, tak jak sugerował Jonathan. Ale nie chciała stracić nawet jednej bezcennej minuty, wiedząc, że znajduje się tak blisko człowieka, który był jej ojcem. Tak blisko jedynej osoby zdolnej wypełnić brakujące miejsce w jej życiu.

– Tutaj mógłby mieszkać nawet król Anglii – szepnęła.

Dwie bliźniacze kolumny strzegły wejścia do wysokiego budynku z czerwonej cegły, szerokiego na pół kwartału. W Anglli na tej samej powierzchni stanęłyby cztery takie domy. Teren wokół był bardzo zadbany, krzewy starannie przycięte, kwiaty na klombach właśnie zaczynały rozkwitać.

– To prawda. – Jonathan wyciągnął szyję, by spojrzeć w górę. – Nie da się nawet porównać z naszymi mieszkaniami nad sklepem.

Nagle Emma odczuła ogromną radość na myśl, że część zysków ze sprzedaży pracowni dziadka przeznaczyła na zakup nowej garderoby na tę wyprawę. W swojej niebieskiej sukni i pasującym do niej żakiecie nie czuła się przynajmniej jak uboga krewna czekająca na jałmużnę.

Odetchnęła głęboko, pragnąc obudzić w sobie odwagę.

– Nie musimy tam teraz iść. – Ciepła ręka Jonathana na jej plecach dawała jej uspokojenie. – W dalszym ciągu utrzymuję, że lepiej zaczekać, przemyśleć to pierwsze spotkanie.

– Nie. – Emma uniosła podbródek, a jej waleczny nastrój powrócił. – Nie doszłam aż tak daleko po to, by się teraz wycofać. – Chwyciła żelazną kołatkę i zastukała nią energicznie o drzwi, po czym odsunęła się o krok i czekała. W końcu drzwi się otworzyły.

Dobrze zbudowana kobieta o ciemnych brwiach patrzyła na nich pytająco.

– W czym mogę pomóc?

– Czy profesor Moore jest w domu? – Emma ledwo zdołała powstrzymać drżenie głosu.

– Właśnie je kolację z rodziną. Będą państwo musieli przyjść innym razem. – Gospodyni patrzyła na Emmę ze zmarszczonym czołem i kwaśną miną, jakby chciała jej udzielić nagany za najście.

– Jestem pewna, że będzie chciał się ze mną zobaczyć – powiedziała Emma. – Przyjechałam aż z Anglii. Może moglibyśmy poczekać, aż skończy.

– Nie wydaje mi się. Proszę wrócić jutro, a najlepiej jeszcze wcześniej zadzwonić, żeby się umówić.

Drzwi zamknęły się przed nosem Emmy z wyraźnym trzaśnięciem.

Dziewczyna odwróciła się do Jonathana z przymrużonymi ze złości oczami, nawet nie próbując ukryć zdenerwowania.

– Co za grubiaństwo! A wszyscy inni Kanadyjczycy, których mieliśmy okazję poznać, byli tacy uprzejmi. – Skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła tupać nogą w środkowy stopień schodów, starając się zdecydować, co robić dalej.

Jonathan ujął ją delikatnie pod łokieć.

– Wracajmy do pani Chamberlain – powiedział z charakterystyczną dla siebie cierpliwością. – Spróbujemy jutro.

Jednak uspokajający ton, którym chciał ją nakłonić do przyjęcia jego sposobu myślenia, nie odniósł skutku. Emma nie zamierzała tak łatwo rezygnować. Nie leżało to po prostu w jej naturze. Odwróciła się więc na pięcie i ponownie zastukała do drzwi.

– Emmaline. – Ciche warknięcie Jonathana nie zmieniło jej postanowienia.

Drzwi otworzyły się ponownie i gospodyni znowu popatrzyła na nich ze złością. Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Emma wcisnęła się obok niej do holu. Jeśli ta kobieta zamierzała się jej pozbyć, musiała ją fizycznie wypchnąć na ulicę.

– Uznałam, że wuj Randall będzie bardzo zawiedziony, kiedy się dowie, że odesłała nas pani z kwitkiem. Możemy zaczekać, dopóki nie będzie wolny, prawda, Jonathanie? – Popatrzyła przez ramię na towarzysza, który łypał na nią groźnie, jak zwykle w sytuacjach, gdy wyprowadzało go z równowagi jej zachowanie.

– Proszę wybaczyć… entuzjazm mojej przyjaciółki. – Skłonił się przed zdenerwowaną gospodynią. – Obawiam się, że jest zbyt niecierpliwa.

– Czy powiedziała pani, że profesor Moore jest pani wujem? – spytała gospodyni.

– Obawiam się, że to nie jest dokładne określenie… – Emma obdarzyła ją czarującym uśmiechem, dzięki któremu zawsze stawiała na swoim w rozmowach z dziadkiem. – …ale krewny to krewny, prawda? – Popatrzyła w głąb korytarza, za otwarte podwójne drzwi, gdzie zapewne znajdował się salon.

Kobieta przeniosła wzrok z Emmy na Jonathana i wydała głębokie westchnienie.

– Dobrze, mogą państwo zaczekać tutaj. – Wskazała wejście do salonu. – Kogo mam zaanonsować?

Emma zaczerpnęła powietrza, stając w progu.

– Panna Emmaline Moore i pan Jonathan Rowe.

– Proszę usiąść. – Wyraźnie zirytowana służąca wyszła na korytarz.

Emma podeszła na drżących nogach do obitej złotym brokatem sofy i opadła na poduszki.

– Oddychaj, Em – rzekł Jonathan. – Chyba nie chcesz zemdleć, zanim go poznasz, prawda? – Ukląkł przed nią, rozcierając jej rękę w dłoniach. Jednocześnie patrzył na nią z troską swoimi brązowymi oczami, jakby w obawie, że dziewczyna rozleci się na kawałki.

– Nie. To absolutnie nie wypada – powiedziała. Nabierała powietrza i wolno je wypuszczała, pragnąc, by wreszcie ustały skurcze żołądka.

Czy naprawdę miała za chwilę po tylu latach spotkać się ze swoim ojcem? Czego mogła się spodziewać? Spokoju i rezerwy typowych dla Brytyjczyków czy eksplozji radości na widok córeczki, która wyrosła na kobietę?

Pokrzepiający uśmiech Jonathana ogrzewał ją bardziej niż jego dłonie. Gdyby tylko ojciec kiedyś tak na nią popatrzył… Tak, jakby była dla niego całym światem…

Na wyłożonej kafelkami podłodze rozległ się odgłos kroków. Serce Emmy zabiło mocniej. Ścisnęła rękę Jonathana, a on pomógł jej wstać. Musiała przeżyć ten moment na stojąco.

W parę chwil później zjawił się jej ojciec.

Emma patrzyła w ciszy na imponującą sylwetkę w drzwiach, niezdolna wymówić ani słowa. Jej wyobrażenia nie zbliżyły się nawet do tej niezwykłej persony. Randall miał kruczoczarne włosy, podobne do jej, tyle że zaczesane do tyłu i pozbawione skrętu. Jedynie przyprószone siwizną skronie zdradzały jego wiek. Gdyby nie one, mógłby uchodzić za dwudziestolatka dzięki wysokiej i smukłej sylwetce. Z pewnością włożył marynarkę w pośpiechu, gdyż jej niezapięte guziki odsłaniały pasiastą kamizelkę.

Wchodził do pokoju wolnym krokiem, nie spuszczając wzroku z twarzy Emmy. Gdy się zbliżył, dziewczyna dostrzegła, że ojciec ma tak samo wyraziste i błękitne oczy jak ona. Ich pokrewieństwa nie sposób było zakwestionować.

– Emmaline? – Krew odpłynęła mu z twarzy, cera przybrała barwę popiołu. – Czy to naprawdę ty?

Jonathan podtrzymał jej łokieć, oferując niezbędne wsparcie. W drzwiach stanęło kilka innych osób, lecz Emma skupiła się na stojącym przed nią mężczyźnie.

– Tak, to ja – odparła. Na jej drżące wargi wypłynął wymuszony uśmiech. – Jestem twoją dawno zaginioną córką.


Jonathan aż się skrzywił, słysząc, jak bezceremonialnie Emma przekazała informację nieznajomym zebranym w pokoju. Przecież jej sugerował, jak mogłaby to zrobić w taktowny sposób.

Zza pana Moore’a dobiegł ich tłumiony okrzyk, jaki wydała wysoka, elegancko ubrana blondynka, która następnie postąpiła o krok naprzód.

– Co to za podły żart? – spytała.

Jonathan pomyślał, że gdyby nie wyraz oburzenia na jej twarzy, z pewnością byłaby piękną kobietą. Teraz jednak z rysami wykrzywionymi w ledwo hamowanym gniewie wydawała się niemal przerażająca.

Emma mimo to nie straciła rezonu, lecz uniosła podbródek w swój uroczo irytujący sposób.

– Zapewniam państwa, że to nie żart. Przebyłam długą podróż, by spotkać się z ojcem, człowiekiem, którego do niedawna uważałam za zmarłego. – Popatrzyła na Randalla. – Miałam nadzieję, że nasze spotkanie ucieszy go tak samo jak mnie.

W pokoju zapadła pełna napięcia cisza. Jasnowłosa panienka, mniej więcej siedemnasto- czy osiemnastoletnia, weszła głębiej do salonu, popychając wózek inwalidzki, na którym siedziała młodsza od niej dziewczynka. Wszyscy zdawali się czekać, aż profesor wreszcie się odezwie i przejmie kontrolę nad sytuacją, ale on najwyraźniej wpadł w jakiś rodzaj stuporu.

Kobieta, zapewne żona Randalla, pociągnęła go za rękaw, marszcząc gniewnie brwi.

– No powiedz, że ta dziewczyna się myli, Randallu.

Córki patrzyły na Moore’a z nieskrywaną ciekawością.

– Ja… to znaczy… – Zamrugał szybko, jakby chciał usunąć obraz, który miał przed oczami.

– Wiem, jak się czujesz. – Emma postąpiła w jego kierunku. – Ja też czułam się zagubiona, gdy odkryłam listy od ciebie w biurku dziadka po jego śmierci. Ale kiedy minął pierwszy szok, zrozumiałam, że muszę cię odnaleźć, zobaczyć na własne oczy. – Na jej wargi wypłynął drżący uśmiech. – Teraz, gdy już mnie widzisz, chyba nie możesz zakwestionować podobieństwa między nami.

– Nie – szepnął. – Z pewnością nie.

– Chcesz powiedzieć, że ona jest naprawdę twoją córką? – Żona Randalla otworzyła usta, a jej nozdrza rozdęły się jak miechy.

On odetchnął głęboko.

– Tak, Vero. Tak to wygląda.

– Przywiozłam akt urodzenia. W razie wątpliwości. – Emma wyjęła go z torebki, rozłożyła i wręczyła Randallowi.

Gdy czytał dokument, po jego twarzy przemknął cień. Podał świadectwo żonie.

– Jest prawdziwe.

– Skąd wiesz? Mogła je podrobić. – Vera ledwo spojrzała na podany pergamin.

– To oryginał, który dostałem po… – Odchrząknął. – …śmierci matki Emmy.

Przez chwilę Jonathanowi było go żal. Moore wydawał się znękany wspomnieniem utraty żony i towarzyszących temu okoliczności.

– Czy to znaczy, że ona jest naszą siostrą, tatusiu? – Młodsza córka skierowała wózek w jego stronę, a na jej delikatnej twarzy pojawiła się ciekawość.

Miała około dwunastu lat, jej włosy były zaplecione w dwa warkoczyki związane niebieską wstążką na końcach.

– Tak, przyrodnią siostrą.

Dziewczynka popatrzyła z uśmiechem na Emmę.

– Mam na imię Marianne. A to jest Corinne. – Wskazała młodą kobietę za sobą.

– Bardzo mi miło was poznać – powiedziała Emma. – Zawsze pragnęłam mieć siostrę. Jakie to cudowne, że zyskałam aż dwie!

Jonathan popatrzył na Corinne, która łypała na jego przyjaciółkę z nieskrywaną wrogością.

Och, Emmo, kochanie, strzeż swego serca. Przecież nie masz pojęcia, jak ci ludzie zareagują na twoją obecność.

– A ja nie potrzebuję jeszcze jednej siostry – rzekła Corinne. Jej podbródek drżał. – Tato, nie rozumiem. Jak to możliwe, że ona też jest twoją córką?

Randall wyprostował plecy, próbując odzyskać równowagę.

– To długa historia, kochanie. Może zaczekać do jutra. A teraz zabierz siostrę na górę.

– Ale chcę…

– Rób, co mówię.

– Tak, tato. – Corinne spuściła głowę i chwyciła rączki wózka.

– Dobranoc, Emmo – powiedziała Marianne. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Ja też. – Emma poklepała dziewczynkę po ramieniu, zanim Corinne wywiozła ją z salonu.

Gdy tylko wyszły, Randall skupił całą uwagę na Emmie. Wypuścił ze świstem powietrze.

– Szkoda, że mnie nie uprzedziłaś o swoim przyjeździe. Nie dałaś czasu na przygotowanie rodziny.

Po raz pierwszy Emma straciła pewność siebie.

– Przepraszam, myślałam, że to będzie wspaniała niespodzianka. Nie miałam pojęcia, że twoja rodzina o mnie nie wie.

Słysząc drżenie w jej głosie, Jonathan objął dziewczynę opiekuńczym ramieniem.

– Musi pan wybaczyć Emmie ten zapał, panie Moore – rzekł i uśmiechnął się do niego. – Nie mogła po prostu wytrzymać minuty dłużej.

– A pan kim właściwie jest? – spytał Randall, marszcząc brwi. – Jej mężem?

Jakże żałował, że nie może odpowiedzieć twierdząco.

– Nazywam się Jonathan Rowe, sir. Dorastałem razem z Emmą.

Podałby dłoń na powitanie, gdyby miał pewność, że Moore ją uściśnie. On jednak był na razie zbyt oszołomiony.

Randall popatrzył na sztywną sylwetkę żony, a następnie przeniósł wzrok na Jonathana.

– Chyba rozumiecie, że muszę was teraz poprosić, żebyście wyszli. Potrzebuję czasu, by wytłumaczyć wszystko rodzinie.

Emma otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.

– Ale dopiero co przyszłam. Mamy tyle do omówienia.

Jonathan współczuł jej całym sercem. Nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, że nie zostanie przyjęta z otwartymi ramionami.

Mięsień w policzku Randalla drgnął. Mężczyzna popatrzył na Emmę i pokręcił głową.

– Bardzo mi przykro.

Jonathan poczuł, że Emma zamiera. Jej nadzieje na długo oczekiwane spotkanie tonęły szybciej niż Titanic. Musiał zrobić coś, żeby ratować sytuację.

– Rozumiem, że to trudna sytuacja – rzekł. – Zatrzymaliśmy się na stancji pani Chamberlain przy ulicy Jarvis. Może się pan tam skontaktować z Emmą, kiedy pan będzie gotów. – Skinął na pożegnanie głową pani Moore, która siedziała przy kominku, po czym pociągnął za sobą Emmę. Wiedział, że jeśli nie zmusi jej do wyjścia, uparta natura dziewczyny da o sobie znać i przyjaciółka zrobi jakąś scenę. Okropną scenę. Na szczęście pozwoliła się poprowadzić.

Gospodyni, która zapewne krążyła gdzieś w pobliżu, pospieszyła za nimi.

– Następnym razem proszę najpierw zadzwonić.

Drzwi zamknęły się z hukiem.


Emma zeszła schodami na kamienny podjazd, ledwo ruszając nogami odrętwiałymi z nadmiaru emocji. Jej ojciec nie okazał najmniejszej radości na jej widok. Przeciwnie, wydawał się urażony, że przyszła do jego domu bez zaproszenia.

Zadrżała, gdy spętane dotąd uczucia dały o sobie znać.

– Chodź tutaj. – Jonathan wziął ją w objęcia i przytulił. – Tak mi przykro, kochanie. Mogło pójść o wiele lepiej.

Emma położyła mu głowę na ramieniu, pozwalając, by znajomy zapach wody po goleniu ukoił jej smutek. Pociągnęła nosem i otarła spadającą łzę.

– Miałeś rację, Jonathanie… – rzekła. – Powinnam była cię posłuchać i uprzedzić ojca o swojej wizycie.

– Mhm. Ale czy ty kiedykolwiek mnie słuchałaś? – spytał ze śmiechem.

Wypuściła spazmatycznie powietrze, ale też próbowała się roześmiać. Jonathan zawsze poprawiał jej samopoczucie.

– Jestem pewien, że następnym razem będzie lepiej.

Jego głos działał na nią pokrzepiająco, podobnie jak dotyk dłoni na plecach. Przyjęła od niego chusteczkę, wytarła nos i zapomniała o rozczarowaniu. Nie zamierzała się zniechęcać tym początkowym odtrąceniem. Czuła, że kiedy rodzina przyjmie do wiadomości fakty, na pewno zechce ją poznać i przyjąć na swoje łono. Ona z pewnością by tak uczyniła, gdyby role się odwróciły.

– Dobra wiadomość jest taka, że mam dwie siostry, Marianne i Corinne. – To przecież cudowne, prawda? – Osuszyła oczy. – W końcu mój ojciec z czasem zmieni swój stosunek do mnie.

– Mam taką nadzieję, kochanie.

Powątpiewający wyraz twarzy Jonathana tylko umocnił jej decyzję.

– Już ja się o to postaram. Może powinniśmy pójść na zakupy. Przyniosę wszystkim podarunki.

– Nie kupisz ich miłości, Emmo.

– Może nie, ale co to szkodzi? Powinnam była wcześniej pomyśleć o takich sprawach. – Ujęła go pod rękę i ruszyli, a rozpacz Emmy mijała wraz z pojawieniem się nowego planu. – Na pewno istnieje więcej niż jeden sposób, by zdobyć miłość ojca. Jestem przekonana, że coś mi przyjdzie do głowy.

Jonathan wypuścił ze świstem powietrze.

– Tego się właśnie obawiam.

Na widok jego zgorzkniałej miny Emma wybuchnęła śmiechem.

– Przyznaj się, Jonathanie. Tęskniłeś za mną, gdy cię nie było.

– Oczywiście, że tęskniłem. – Odwrócił się, by popatrzeć jej w oczy. – Wspomnienie twojej twarzy było jedyną rzeczą, która pozwalała mi znosić koszmar wojny.

Na chwilę zapadło krępujące milczenie, w końcu Emma pokręciła z uśmiechem głową.

– Zawsze lubiłeś ze mnie kpić.

– Przeciwnie. Nigdy nie byłem bardziej poważny. Musiałem się przecież czegoś trzymać. – Rzeczywiście jego twarz wyrażała niecodzienną powagę.

Kolejny raz Emma żałowała, że nie wie, co się z nim działo za granicą. Wrócił sześć miesięcy temu, zupełnie odmieniony. Tęskniła za błyskiem w jego brązowych oczach i jego poczuciem humoru. Jednym z powodów, dla których zgodziła się, by jej towarzyszył, było to, że podróż mogła przepędzić nawiedzające go koszmary i ułatwić powrót dawnego, pogodnego nastroju.

– Najważniejsze, że udało ci się wrócić w jednym kawałku. – Ścisnęła go za ramię. – Zawsze będę dziękować Bogu za to, że sprowadził mojego najlepszego przyjaciela bezpiecznie do domu.

Patrzył na nią przez kilka sekund z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

– A co z Dannym?

Na wzmiankę o swoim nieżyjącym narzeczonym Emma poczuła ukłucie winy. Czy była niegodziwa przez to, że potrafiła się cieszyć, iż Jonathan przeżył wojnę? W jednej chwili opłakiwała Danny’ego, w następnej wznosiła modły dziękczynne do Boga za ocalenie przyjaciela?

– Bardzo lubiłam Danny’ego – powiedziała wolno – ale prawda jest taka, że nasz związek nigdy nie był tak bliski jak relacja między tobą i mną. – Przerwała i z uśmiechem, którym chciała rozładować sytuację, dała mu kuksańca w żebra. – No chyba że się zakochasz w jakiejś dziewczynie i całkiem o mnie zapomnisz.

– To się nigdy nie zdarzy, Emmo. – Popatrzył na nią z ogniem w oczach, kładąc rękę na jej dłoni.

Emma poczuła nerwowy skurcz żołądka i omal nie wyrwała ręki. Co się z nią działo? Przecież rozmawiała z Jonathanem… Dlaczego reagowała tak niespokojnie na jego słowa? Z pewnością to z powodu długiej podróży i pierwszego spotkania z ojcem miała nerwy w strzępach. Oczywiście. Jak inaczej mogłaby to wytłumaczyć?

Wielkie nadzieje

Подняться наверх