Читать книгу Wiatrodziej - Susan Dennard - Страница 5
Przedtem
ОглавлениеKałuża krwi.
Rozlewa się na bok, wpływa w jaśniejącą na podłodze plamę księżycowego światła, a potem wraca, gdy fale przechylają okręt na drugą burtę.
Pochwa miecza wysuwa się z palców księcia, który zatacza się i cofa dwa kroki. Serce szarpie się w jego piersi. Nigdy jeszcze nikogo nie zabił. Czy mnie to zmieni? – nachodzi go myśl.
Ostrze tkwi nieruchomo w ścianie. Nawet nie drgnie, gdy przyszpilony mężczyzna usiłuje wstać na nogi. Z każdym ruchem skrytobójcy żelazna klinga rozdziera ranę w jego brzuchu. W półmroku wnętrzności napastnika polśniewają jak garść monet.
– Coś ty za jeden? – rozbrzmiewa ochryple głos księcia. To pierwsze słowa, jakie wyrzekł, odkąd się przebudził w mroku kajuty.
Nodenowi dzięki, że miecz jego ojca wisiał nad łóżkiem, jakby tylko czekał na atak asasyna.
– Ona… czeka na ciebie – charczy niedoszły morderca. Raz jeszcze próbuje wstać, tym razem sięgając skrwawioną dłonią do rękojeści.
Brakuje mu małego palca, zauważa książę machinalnie, ale jego myśli krążą już wokół słowa „ona”. Tylko jedna „ona” mogłaby się na to poważyć. Tylko jedna kobieta pragnie śmierci księcia – co sama niejednokrotnie mu oświadczała.
Książę się odwraca, rozchyla usta do krzyku, lecz wtedy jego uszu dobiega śmiech. Mężczyzna za jego plecami się śmieje. Dźwięk, który się z niego wydobywa, budzi skojarzenie z siekierami rąbiącymi zmurszały pień.
Książę odwraca się z powrotem. Palce asasyna ześlizgują się z rękojeści i mężczyzna przywiera do ściany, z jego ust wylewa się kolejna salwa śmiechu, a wraz z nią potoki krwi. Prawą ręką wyławia coś z kieszeni płaszcza.
Gliniany dzban toczy się po podłodze, przemierza krwawą kałużę i kreśli długą, lśniącą, czerwoną linię.
A potem, gdy w gardle skrytobójcy gaśnie ostatni chropawy chichot, z jego ust dobywa się jeszcze ostatnie słowo:
– Płoń.
***
Książę stoi chwiejnie na szczycie nagiego klifu i patrzy, jak jego okręt pochłaniają płomienie.
Żar wyje ogłuszająco, czarnych płomieni morskiego ognia prawie nie widać sponad piętrzących się fal. Zioną jak białe, alchemiczne serca. Huk ogarnia wszystko. Jęczy i trzeszczy smołowane drewno okrętu, którego nie zmógł żaden sztorm ani bitwa.
Powinien nie żyć. Jego skóra jest spalona na wiór, ogień pozbawił go włosów, płuca zmieniły się w dwie bryły rozżarzonego węgla.
Nie ma pojęcia, jakim cudem uszedł z życiem. Jakim sposobem dawał odpór płomieniom morskiego ognia, aż wszyscy zdołali uciec z okrętu. Nie jest pewien, czy przeżyje. Ledwie stoi na nogach.
Zgromadzona na plaży załoga wpatruje się w niknący pod falami okręt. Ktoś szlocha. Ktoś inny nawołuje. Kilku załogantów przeszukuje brzeg, brodzi po kolana wśród fal. Ale większość po prostu patrzy, tak jak książę.
Nie wiedzą o ataku asasyna. Nie wiedzą, że „ona” czeka na wieść o jego śmierci.
Księżniczka Nubrevny, Vivia Nihar.
Z całą pewnością ponownie targnie się na jego życie, gdy tylko się dowie, że skrytobójca poniósł porażkę. A wtedy jego ludzie, jego załoga, znowu znajdą się w niebezpieczeństwie.
– I właśnie dlatego nie mogą się dowiedzieć, że przeżyłem – decyduje, opadając bez sił na kolana. – Nie mogą się dowiedzieć, że żyję. Ani moi ludzie, ani Vivia. Jeden za wszystkich.
Ciemność wpełza mu przed oczy. Powieki mu się wreszcie zamykają, a on przypomina sobie słowa, które rzekła mu kiedyś ciotka: „im wyżej się wzbijesz, tym bardziej zaboli, gdy upadniesz”.
To prawda, przytakuje w myślach. Jestem tego żywym przykładem.
Merik Nihar, książę Nubrevny, pochłonięty przez ciemność zapada w pozbawiony marzeń sen.