Читать книгу Lekarz z Auschwitz - Szymon Nowak - Страница 7
Powitanie - Lato 1944
ОглавлениеPociąg z wolna tłukł się po szynach głośno stukocąc kołami i pokonując dziesiątki kilometrów podczas długiej jesiennej nocy. Teoretycznie monotonna jazda powinna uśpić pasażerów ciasno stłoczonych w bydlęcych wagonach nocnego pociągu. Maszynista chyba otrzymał rozkaz od hitlerowców, aby podróż ludzi w transportach przeładowanych do granic możliwości nie należała do przyjemności. Może to zresztą tylko faktyczna potrzeba, aby po drodze przepuścić wszystkie ważniejsze transporty z bronią i amunicją na front, czy rannymi niemieckimi żołnierzami dostającymi już porządne baty od Sowietów. Tak czy inaczej pociąg to ostro przyspieszał, to znowu gwałtownie hamował, szarpiąc przy tym łańcuchami wagonów.
Fragment obozowego ogrodzenia i budynki obozu Auschwitz, 1945 r. (Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau)
Stojący, ciasno stłoczeni ludzie wywracali się na siebie albo, co gorsza, upadali wprost na gęsto ustawione na podłodze nosze z rannymi. Dopiero po krzykliwych narzekaniach i przekleństwach rzucanych po polsku można było się domyślić, kim są pasażerowie tego niemieckiego transportu w bydlęcych wagonach.
Siedzący w samym kącie doktor Wojnicki został wygarnięty z powstania w czasie krótkiej przepustki, kiedy z dyżuru chirurgicznego wyrwał się na spotkanie z żoną. Nie potraktowano go jak powstańca i nie rozstrzelano w ruinach Warszawy. Niemcy po wnikliwej selekcji w obozie w Pruszkowie następnego dnia po aresztowaniu wpakowali doktora razem z grupą innych aresztantów do bydlęcego wagonu.
Pociąg za dnia ruszył w kierunku południowo-zachodnim, prosto w stronę granicy z Rzeszą, a niebezpieczeństwo znalezienia się w złowrogim Auschwitz, Birkenau, Płaszowie, Gross-Rosen, Dachau czy w innym niemieckim obozie śmierci cały czas nie dawało spokoju Wojnickiemu i współpasażerom. Gdyby tylko był jasny dzień, można byłoby przez małe okienka zorientować się, w którą stronę kieruje się ich skład kolejowy. Być może po mijanych stacjach można byłoby ustalić, jakie miejscowości znajdują się na drodze ich transportu. W ciemnościach nocy jednak, kiedy postoje wypadały w szczerym polu, tylko jasnowidz mógłby się zorientować, gdzie tak naprawdę Niemcy ich wywożą. Lekarz nie mógł spać i czuwając pośród swoich pacjentów, cały czas przysłuchiwał się toczonym w wagonie rozmowom.
– I dokąd to nas wiozą, panie ładny? – pytał starszy jegomość z głową obwiązaną ciasno bandażem i zakrytym jednym okiem. – Bo ja ze swoim jednym ślipiem to nawet rodzonej swojej małżonki poznać bym nie mógł.
– Ładny to ja byłem, jak do komunii szedłem. Teraz to mną można dzieci straszyć. Drugie oko masz pan zdrowe – mamrotał poparzony młodzieniec, cały owinięty w białe bandaże, spod których widać było tylko twarz. – Ja tam panu niewiele powiem. No, kurka, nie wstanę i nie zerknę przez okno, gdzie jedziemy.
– Droczę się, panie ładny. I tak nic nie widać w tych ciemnościach. No i najważniejsze – ciągle jedziemy.
– Tylko gdzie?
– Cały czas do celu.
– Ale jakiego. Tylko mi pan nie wyjeżdżaj z celem wiekuistym, już wcześniej żem słyszał, co pan wygadujesz.
– Przecież wiesz pan, dokąd jechały transporty z więźniami z Pawiaka. Albo z Pruszkowa. Co się pan teraz głupio pytasz.
– Gdybym wiedział, że trafię do Oświęcimia, to wolałbym wybrać kulę w powstaniu i wykopyrtnąć od razu tam na miejscu. Przysięgam.
– W sumie niewiele chyba panu brakowało… – wtrącił cichutko ktoś z boku, patrząc litościwie na zawiniętego niczym kukła poparzonego powstańca.
Do rozmowy dołączyła młoda, leżąca na noszach kobieta przykryta kocem, pod którym wyraźnie było widać, że brakuje jej obu nóg. – W 1940 roku mojego ojca wywieźli do Auschwitz. Po trzech miesiącach przyszła króciutka informacja, że zmarł na zapalenie płuc.
– Akurat! Do wszystkich tak szwaby pisały. Mojego podobno dopadł zawał. Dziwnym trafem w Warszawie był zdrowy. Jak tylko zabrali go do szkopskiego obozu – zgon na zawołanie.
– Przy załadunku Niemcy mówili, że pojedziemy do obozów jenieckich w Rzeszy – dodała nadzorująca ten wagon sanitariuszka. – Mówili też, że możemy czuć się bezpiecznie i że nic nam z ich strony nie grozi.
– Na roboty nas wiozą. Na bank. Każda para rąk się im przyda, żeby ratowaćheimat. Oni tylko wojskowych do obozów mogą ciągać, żeby im jakiego nowego powstania nie wywołali – mędrkował ktoś z głębi wagonu. – Na cywilach tylko chcą zarobić.
– Póki co – żyjemy. I to jest najważniejsze. Wszędzie da się jakoś przebiedować. Wszędzie są dobrzy ludzie. Wojna się kończy, trzeba się tylko doczołgać do mety w jednym kawałku – wtrącił jednooki, trąc ciągle łzawiącą ocalałą źrenicę. – Ja tej wojny nie wywołałem i ja jej nie skończę. Ja to mała myszka jestem. I dlatego, po mojemu, warto postać z boku i poczekać, aż to za nas skończą ci mocniejsi i ważniejsi.
– I pan tak długo potrafisz udawać, że się nie denerwujesz?
– Jak idzie na mnie jakiś duży strach, panie ładny, taki naprawdę duży strach, to ja wolę poczekać i bać się dopiero, kiedy podejdzie już naprawdę blisko. Przez ten czas niech się ten strach skradaniem zmęczy. Może będzie słabszy, kiedy podejdzie bliżej? – sentencjonalnie ciągnął jednooki.
Po takim stwierdzeniu zapadło na moment milczenie i wtedy ktoś stojący blisko okna przytomnie zauważył, że od jakiegoś czasu pociąg nie sunie już po szynach.
– Stoimy! – zawołał nagle i kilkanaście osób skoczyło na równe nogi, stając od razu przy okienkach.
– Widać coś? – dopytywali obłożnie chorzy, niemogący w żaden sposób wstać ze swoich legowisk.
– Są jakieś światła.
– I coś jakby perony.
– A jeszcze?
– O cholera jasna. Niemcy. Z giwerami. I z psami.
– Ale gdzie jesteśmy?
– Nie wiadomo…
Z głośnym hukiem niemieccy strażnicy odryglowali drzwi i z dzikim wrzaskiem zaczęli ponaglać Polaków do natychmiastowego opuszczenia wagonów.
– Byle nie Oświęcim. Byle nie Oświęcim… – modliła się jakaś starsza kobiecina czyniąc bez przerwy znak krzyża, kiedy cała grupa wychodziła już na rampę.
– O Jezu! – wykrzyknął ktoś, widząc wreszcie i pokazując regularnie rozstawione wieżyczki strażnicze obozu. – To naprawdę jest...
– ...Auschwitz – usłyszał lokalizację.
Żeby przyspieszyć działanie machiny zagłady, hitlerowcy oddali do użytku nową rampę wewnątrz obozu Birkenau. Dzięki niej więźniowie zwożeni tu pociągami nie musieli pokonywać kilkuset dodatkowych metrów do komór gazowych. Latem 1944 roku liczba więźniów w obozach Oświęcimia i podobozach przekroczyła 135 tysięcy ludzi. Była to maksymalna liczba ludzi jednorazowo zamkniętych w Auschwitz i jego filiach, a jednocześnie chyba najwyższy poziom możliwości „przerobowych” niemieckiego obozu śmierci. Równocześnie w tym samym czasie zaczęła stopniowo wyhamowywać niemiecka maszyna zagłady.
Po błyskawicznej i największej operacji ofensywnej Armii Czerwonej (operacji „Bagration”) front wschodni stanął u wrót Warszawy i zatrzymał się na linii rzek Wisły i Wisłoki. Z zajętego przez Sowietów przyczółka sandomierskiego do Oświęcimia wojska sowieckie miały tylko 200 kilometrów. Przy prędkości ostatnich działań zbrojnych Armii Czerwonej było to bardzo niewiele. Właśnie to wydarzenie stało się przyczyną, że hitlerowcy na poważnie zaczęli rozważać możliwość ewakuacji obozu. Jednocześnie Niemcy podjęli próby, aby w Oświęcimiu-Brzezince zatrzeć ślady swoich zbrodni i pozbyć się jej świadków.
Dlatego też w ciągu najbliższych tygodni zlikwidowano więźniów zatrudnionych w Sonderkommando przy obsłudze komór gazowych i pieców krematorium. Równocześnie rozpoczęto na masową skalę palenie niepotrzebnych już dokumentów (kartotek i rejestrów więźniów), które w przyszłości mogłyby posłużyć jako dowody niemieckiego ludobójstwa. Jednocześnie od sierpnia 1944 roku wysyłano z O święcimia w głąb Rzeszy transporty kolejowe więźniów przeznaczonych do dalszej fizycznej pracy przymusowej na rzecz okupanta. Przy segregacji zwracano szczególną uwagę na zdolność do dalszej pracy.
Po grupie wysiedlonej z Zamojszczyzny kolejny masowy napływ polskich więźniów nastąpił po wybuchu powstania warszawskiego. Wówczas do KL Auschwitz przetransportowano ponad 13 tysięcy warszawiaków, w tym 1400 dziewcząt i chłopców.
Auschwitz. Rampa. W głębi, na horyzoncie widać kominy krematorium. (Bundesarchiv)
Do transportów w głąb Rzeszy zostali zakwalifikowani praktycznie wszyscy Polacy, Rosjanie i Czesi, których obozowe władze uznały za element skłonny do buntów i ucieczek. Takie ewentualne zagrożenie miało kolosalne znaczenie w związku z bliskością frontu wschodniego. W ten sposób ewakuowano z Auschwitz i podobozów około 65 tysięcy więźniów. Na terenie Birkenau rozpoczęto też prace nad likwidacją dołów śmierci. Znajdowały się w nich prochy ludzi spalonych w krematorium. Na polecenie SS doły te oczyszczano z popiołów, zasypywano ziemią i okładano darnią, aby skutecznie je zamaskować. O d listopada 1944 roku Niemcy całkowicie zaniechali zagazowywania Żydów przywożonych w masowych transportach oraz więźniów uznanych za niezdolnych do pracy. Rozebrano do fundamentów jedno z krematoriów, a w pozostałych założono materiał wybuchowy, przygotowując je do wysadzenia w każdej chwili. Wcześniej zdemontowano części w komorach gazowych i krematoriach, a całość wyposażenia technicznego wyekspediowano do Rzeszy. W sytuacji bliskości frontu całkowicie wstrzymano rozbudowę obozu, a nawet zaczęto rozbierać niektóre drewniane baraki i wysyłać zdemontowane ich części do Niemiec. Pomimo pospiesznych prac ewakuacyjnych, nie zapomniano o zagrabionym mieniu ofiar – do końca trwało wywożenie zrabowanych rzeczy. W ostatnich tygodniach przed wyzwoleniem w magazynach nazywanych „Kanada” i „Kanada II” przygotowano do transportu kilkaset tysięcy sztuk ubrań i bielizny męskiej, kobiecej i dziecięcej.
Rampa była zalana światłem. Pasażerowie bydlęcych wagonów po półtorej doby jazdy w ciemnościach i półmroku mrużyli teraz oczy oślepione reflektorami. Ustawiali się niepewnie na rampie, przytulając do siebie ocalone z pociągu resztki dobytku.
Esesmańskie psy ujadały jak szalone, szarpały się przewodnikom na grubych, poczwórnych smyczach. Powietrze było rześkie, wreszcie, po tylu godzinach spędzonych w tłoku i zaduchu, można było odetchnąć pełną piersią.
– Oświęcim? Ale to jakaś pomyłka. To niemożliwe. Ja niczego nie zrobiłem. Ja nie jestem wojskowy. Ja w ogóle… – zaczął zawodzić jakiś zażywny jegomość w szarym, eleganckim paltocie. – To trzeba jakoś im wyjaśnić. Mieliśmy obiecane – na roboty do Niemiec…
Auschwitz. Transport nowych więźniów prawdopodobnie z maja lub lipca 1944 r. (Wikipedia)
– Taa, idź pan do tego z bykowcem w ręku – doradzał spanikowanemu jednooki pasażer wagonu. – Może wystawi zaświadczenie, żeś im pan powstania nie wywołał. Panie ładny – zwrócił się ze zdziwieniem do towarzysza podróży, który nieoczekiwanie zwlókł się z noszy i stanął na peronie razem z innymi. – Pan już ozdrowiał?
Poparzony przestępował z nogi na nogę. – Ile mogę, dam radę. Tacy na noszach na pewno im niepotrzebni.
Mały chłopczyk taszczący na rękach dużego czarnego kota, prychającego ciągle na esesmańskie wilczury, odłączył się od dorosłych i podszedł do najbliższej aufzejerki stojącej w towarzystwie wyższych oficerów. Grzecznie poczekał, aż kobieta skończy rozmawiać z esesmanami i podał jej kota. Bitte, proszę. Kobieta bez zdziwienia przejęła kota z rąk chłopca. Pogłaskała młodego warszawiaka po głowie i łagodnym gestem dała mu znak, żeby wrócił pomiędzy aresztantów.
Doktor Wojnicki, korzystając z osłony szerokopleczystego sąsiada, wyciągnął z kieszeni chusteczkę z dwoma kawałkami chleba. Kiedyś przez wiele miesięcy opiekował się wypuszczonym z Auschwitz wielkim aktorem Stefanem Jaraczem, wiedział więc, że zanim transport nowych więźniów zostanie zapisany na stan obozu, Niemcy zamkną ich w barakach kwarantanny. Bez jedzenia, ale już po rewizji. Roztropne więc wydawało się zjeść zapasy właśnie teraz.
Rzeczywiście, dopiero po dwu dniach wypuszczono ich z obślizłego baraku bez podłogi, w którym hitlerowcy upchali ponad 1000 osób. Przez ten czas starzy więźniowie ukradkiem przynosili spragnionym nieszczęśnikom wodę, szukając ziomków wśród nowo przybyłych.
Wreszcie Niemcy zakomenderowali przejście aresztantów z baraku kwarantanny, przez łaźnię – do właściwego obozu. Sprawnie odebrano im złoto i wszelkie kosztowności, a w miejsce skonfiskowanych kennkart każdy otrzymywał małą kartkę z imieniem i nazwiskiem. Nagich poprowadzono stadem do łaźni.
Barak kwarantanny męskiej. Na pierwszym planie – latryna. (Wikipedia)