Читать книгу Lekarz z Auschwitz - Szymon Nowak - Страница 9
Pierwszy obóz - Jesień 1944
ОглавлениеObóz w Pruszkowie, Durchgangslager zwany Dulagiem 121, oddalony był kilkanaście kilometrów od granic zachodniej Warszawy. Tych, którzy po wyjściu ze stolicy sądzili, że wojna już się dla nich skończyła, czekało niemiłe rozczarowanie. W obozie nadal szaleli Niemcy, rozdzielano rodziny, wyznaczano palcem, kto powinien znaleźć miejsce w transporcie do obozu koncentracyjnego, kto ma jechać na roboty do Niemiec, a kto zostać zwolniony. Na ponad 50-hektarowym terenie, w olbrzymich halach przemysłowych, z których skrupulatni Niemcy wywieźli wcześniej do Reichu maszyny, zgromadzono niemal całą ludność wyprowadzoną z kapitulującej, powstańczej Warszawy.
Hitlerowcy poszczególne hale, w których upychano po pięć tysięcy ludzi, oddzielili zasiekami z drutu kolczastego, a oryginalny, wysoki mur fabryczny uzupełnili wieżyczkami wartowniczymi ze stanowiskami karabinów maszynowych. O cywilach spędzonych do obozu nie pomyśleli w ogóle; ludzie koczowali bezpośrednio na betonowej oślizgłej posadzce, nie było dostępu do bieżącej wody.
– Musimy natychmiast wybrać zawartość latryn. – Doktor Bellert został do dulagu przetransportowany z całą swoją powstańczą ekipą, więc z miejsca zajął się ratowaniem szpitala obozowego w hali numer 8. – Inaczej epidemię czerwonki będziemy mieli jak w banku. Ludzie już chorują na potęgę. Niemcy powyciągali ich w koszulach i piżamach z domów. Nadal brakuje ubrań i koców. O żywności nie wspomnę. Ludziska jedzą, co im wpadnie w rękę.
Przedstawicielka Rady Głównej Opiekuńczej załamała ręce: – Panie doktorze, przez obóz przeszło z pół miliona Polaków, w warunkach wojennych nie ma szans, żebyśmy pomogli im wszystkim. Pan wie o tym.
– Wiem, ale nikt nas nie zwolnił z odpowiedzialności za życie naszych rodaków. Skoro teraz obozem zajmuje się Wehrmacht, a nie SS, niech pani spróbuje, niech pani spowoduje, żeby zgodzili się zwolnić ciężarne i położnice. Przynajmniej jakąś ich część. Ratujmy, co się da.
Wysiedleńcy z Warszawy po przybyciu do Pruszkowa. (Wikipedia)
– Niech jeszcze pozwolą wyprowadzić obłąkanych – dodał doktor Jaworski, lekarz urzędujący w obozie od połowy sierpnia – nie mamy ani ludzi, żeby się nimi zająć, ani leków. A spora część z nich odzyska siły, kiedy zejdzie z nich ciśnienie i wydostaną się z tego piekła.
– Ugadać coś z Niemcami? To już chyba łatwiej będzie ściągnąć leki z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża – odpowiedziała ze zniechęceniem kobieta z RGO.
– Leki – podchwycił Bellert. – Z aptek warszawskich nie możemy pozbierać najpotrzebniejszych leków? Przecież cała Warszawa nie została zburzona? – dopytywał Bellert.
Kobieta pokręciła głową. – Pan najwyraźniej nie wie, co siędzieje. Niemcy rozkradają naszą Warszawę, ulica po ulicy, kwartał po kwartale. Nawet tory kolejowe podciągnęli do śródmieścia. Wszystko, co wartościowe, ładują na wagony i wysyłają do Reichu. Wszystko. Okna, żyrandole, meble, nawet kable telefoniczne spod ziemi wyciągają, tną i – do wagonów. Potem domy palą i wysadzają. To sprawdzona wiadomość. Z naszego obozu wygarnęli grupę młodziaków, którzy dla nich szabrują Warszawę. Rozmawiałam z jednym. Niemcy nie pozwolą nam, ot, tak chodzić po mieście i wybierać lekarstw po aptekach.
– A ja, kochana pani, rozmawiałem z jednym bibliotekarzem. Dostali od szkopów glejt i pozwolono im ratować Bibliotekę Krasińskich – Bellert spojrzał w oczy przedstawicielce RGO. – Niech władza postara się o podobną przepustkę dla kilku naszych studentów. Niech przyniosą w plecakach z Warszawy tyle lekarstw, ile udźwigną. Co szkodzi spróbować?