Читать книгу Lekarz z Auschwitz - Szymon Nowak - Страница 8
Kapitulacja - Jesień 1944
ОглавлениеDwie młode kobiety ubrane w wojskowe uniformy z powstańczymi biało-czerwonymi opaskami na ramionach stały na baczność przed lekarzem i cierpliwie znosiły jego tyradę. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na fakt, że Zofia i Maria Bellert znajdowały się przed obliczem swojego ojca, Józefa Bellerta, który mówił:
– Jest podpisane zawieszenie broni z Niemcami i będzie kapitulacja powstania. Za moment do naszej dzielnicy wkroczą Niemcy i nie wiadomo, co się wydarzy. Podobno mają respektować prawa konwencji genewskiej, tak jest ustalone w protokole z zawieszenia broni, ale ja tym skurczybykom nie wierzę. Wszyscy wiedzą, co robili na Woli i na Starówce. Dlatego powtarzam wam jeszcze raz: kieruję was do służby pomocniczej w moim szpitalu PCK. Rozumiecie? Komendant AK przygotowuje rozkaz, w którym dziękując za postawę w walce, zwalnia wszystkich z dotychczasowych obowiązków. Każdy powstaniec może iść, gdzie chce – może się poddać Niemcom jako żołnierz AK, może udawać cywila, a może ratować skórę na własną rękę. Po kapitulacji, z Niemcami wejdą dzicy żołdacy ze Wschodu. Słyszałyście nieraz, że własowcy i Ukraińcy nie przepuszczą żadnej ładnej kobiecie, że rabują i zabijają. Dlatego jako oficer Wojska Polskiego i wasz ojciec nakazuję wam zostać tutaj. Na wojnie nie rosną stokrotki, ale z własnego doświadczenia wiem, że nieraz życie ludzkie uratował znak czerwonego krzyża. Zostańcie ze mną. Bardzo proszę.
Krakowskie Przedmieście zrujnowane działaniami wojennymi. Na pierwszym planie – pomnik Mikołaja Kopernika. (Narodowe Archiwum Cyfrowe)
– Tato – po dłuższej chwili odezwała się starsza Zosia. – Ale musimy powiedzieć ludziom z naszego oddziału o tym, że odchodzimy.
– Wejście Niemców to może być kwestia godzin, a tyle jest jeszcze tutaj do zrobienia. Liczyłem na waszą pomoc.
– Nam w zupełności wystarczy jedna. Jedna godzina – uśmiechnęła się młodsza Maria widząc, że ojciec spuszcza już z tonu i porozumienie może być możliwe.
– Idźcie – powiedział w końcu. Ale zaraz dodał stanowczo: – Ale meldujcie się u mnie za godzinę, ani minuty później.
Kiedy córki pobiegły do swojego pododdziału, Józef Bellert wrócił do obowiązków. Na szczęście trwające od jakiegoś czasu zawieszenie broni zapobiegło kolejnym ofiarom i do szpitala nie donoszono już rannych. W obliczu kapitulacji i wkroczenia Niemców pozostawało jednak jeszcze tyle do zrobienia, że cały personel PCK dwoił się i troił, biegając jak w ukropie. W pierwszej kolejności należało upodobnić szpital do placówki cywilnej, a więc ze szpitala musiało zniknąć wszystko to, co świadczyło, że ratowani tu byli powstańcy.
Szpital powstańczy. (Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Dlatego pacjentom zabierano wszystkie części wojskowych mundurów i wyposażenia, a nawet przemyconą po cichu do szpitala broń. Od razu znalazło się kilkanaście pistoletów, z którymi ranni żołnierze nie chcieli się rozstać. Na podwórku szybko rosła pokaźna sterta wojskowych panterek, kurtek, bluz, spodni, butów, pasów, plecaków, chlebaków, kabur, ładownic. Wkrótce pistolety poukrywano w różnych zakamarkach ruin (byle dalej od szpitala), sorty mundurowe zostały polane benzyną i podpalone, a skórzane wyposażenie powrzucano po prostu do kanałów. Paradoksalnie, rannym powstańcom najtrudniej było się rozstać wcale nie z bronią, ale z biało-czerwonymi opaskami. Zresztą to samo dotyczyło personelu medycznego, którego członkowie nosili zawsze dwie opaski – jedną biało-czerwoną, a drugą białą z emblematem Czerwonego Krzyża. Kto miał możliwość, wynosił swoje opaski na zewnątrz i ukrywał na przyszłość gdzieś w swoich mieszkaniach albo po prostu w ruinach, mając nadzieję, że niedługo wróci do Warszawy i odnajdzie swój symbol heroicznej dwumiesięcznej walki.
Przed szpitalem wywieszono świeżo wypraną białą flagę z czerwonym krzyżem, a ktoś z rozmysłem na wszystkich ścianach budynków zgrabnie wyrysował czerwonymi pokruszonymi cegłami wielkie znaki krzyża PCK. Na koniec w miarę możliwości prześcielono łóżka i materace, a pacjentom wydano czystą bieliznę. Podobnie uczynili lekarze i pielęgniarki, przebierając się w świeżo wyprane białe fartuchy, na rękawach umieszczając również czyste opaski z czerwonym krzyżem.
Po 50 minutach przybiegły zdyszane siostry Bellert i szybko zameldowały się ojcu. Ten miał już przygotowane dla nich białe kitle oraz opaski PCK. Kiedy w pośpiechu dziewczyny się przebierały, upodabniając do medycznego personelu, starsza ni stąd, ni zowąd zagadnęła ojca:
– Tato, czy w szpitalu macie jakiegoś Niemca?
Początkowo nie zrozumiał, o co jej chodzi. Dopiero po chwili wyjawiła mu więc swoją koncepcję.
– Ludzie nam doradzali, że dla bezpieczeństwa szpitala, zaraz przy wejściu należy umieścić łóżka z chorymi lub rannymi Niemcami leczonymi w tym szpitalu. Kiedy wejdą hitlerowscy żołnierze, zaraz za drzwiami natkną się na swoich rodaków, których Polacy, nie dość, że nie zabili, to jeszcze ratowali im zdrowie. Taka okoliczność może uratować cały szpital – ocalić życie lekarzy, pielęgniarek i chorych, nawet rannych powstańców. Podobno takie sytuacje miały już miejsce w powstaniu.
Doktor Bellert zastanowił się przez chwilę.
– Zaraz się tym zajmę – Józef podszedł do swoich pociech, przytulił obie córki, pogładził po włosach i pocałował w czoło. – Ale musimy się pospieszyć. Właśnie dotarła wiadomość, że przekazanie szpitala wojskom niemieckim ma nastąpić lada chwila.
– A może wyjść przed drzwi z białą flagą?
– Nie ma potrzeby. Budynek szpitala został dokładnie oznaczony czerwonym krzyżem, a zawieszenie broni już funkcjonuje. Słyszycie? Wszędzie cisza. Nikt do nikogo nie strzela…
Grupka lekarzy i sanitariuszek powstańczego szpitala polowego ustawiła się w przedsionku obszernej kamienicy i newowo oczekiwała na nadejście pierwszych niemieckich żołnierzy.
– Pst. Chyba coś słyszę…
W istocie, za zamkniętymi drzwiami słychać było tupaninę wielu nóg i germańskie gardłowe komendy.
– Chyba Niemcy.
– Dobrze, że Niemcy, a nie własowcy.
– Ciii...
Ktoś z zewnątrz przeraźliwie głośno załomotał kolbą w drzwi, a potem całe ich skrzydło runęło pod naporem ramion wehrmachtowców. Nie opadł jeszcze kurz wywołany upadkiem wyłamanych drzwi, kiedy do budynku wtargnęło kilku żołnierzy trzymających broń gotową do strzału. Nie zdążyli nawet wrzasnąć swojegoHände hoch, a już ręce polskiego personelu na wszelki wypadek uniosły się ku górze. Zaraz zresztą polscy medycy zostali otoczeni zwartym kręgiem i wnikliwie obszukani.
Dowodzący jasnowłosy oficer wydał rozkaz, aby wyprowadzić personel na zewnątrz, i wtedy, z głębi szpitala, z pierwszych łóżek dosłyszał niemiecką mowę. To Niemcy leczeni z ran i chorób w tym szpitalu zaczęli zdawać relację ze swojego pobytu w polskiej niewoli. Chcieli wstawić się za polskimi lekarzami i siostrami przewidując, co może za chwilę im grozić.
– Panie lejtnancie, melduje się gefrajter Schmidt. Zostałem wzięty do niewoli na początku powstania i szczęśliwie doczekałem wyzwolenia.Danke Kameraden.
– Polacy ci to zrobili? – pytał oficer wskazując na obwiązaną bandażami i usztywnioną nogę.
– Nie, mein Leuntant. To odłamki pocisku artylerii.Naszej artylerii.
– A ty? – lejtnant dopytywał następnego
– Zawalił się na mnie strop budynku, kiedy spadły na niego bomby. Ze stukasa.
– A tobie co dolega? – Leutnant szukał najwyraźniej kogoś poszkodowanego przez Polaków.
– Czerwonka, Herr Leuntant. Z braku czystej wody. Kiedy nasi zniszczyli wodociągi i kanalizację szlag trafił.
– Dobrze się wami opiekowali? – Zdegustowany odpowiedziami swoich rodaków porucznik kroczył pośród ustawionych przy wejściu łóżek z Niemcami, patrząc na ich wymizerowane twarze i lustrując ich zmienione opatrunki.
– Ja, natürlich. Traktowali nas jak jeńców wojennych, a w szpitalu opiekowali się nami tak samo jak swoimi rannymi.
– Jedzenie,kameraden, a jak z jedzeniem? Jeść dawali?
–Jawohl Herr Leuntant. Oczywiście. Co mieli. Zupę, chleb. Tak jak Polakom.