Читать книгу Nie w porę - Teresa Prażmowska - Страница 6

LIST II

Оглавление

ZYGMUNT DO ANIELI

Dnia 2 stycznia

Dzięki Bogu, obawy, z którymi tu jechałem, okazały się płonne. Jerzy chociaż bardzo jest zmieniony, chociaż wycieńczony długiem cierpieniem, jednak powoli zaczyna już powracać do sił, i niebezpieczeństwo, które przez czas tak długi groziło, dziś już minęło bezpowrotnie. Zostało mu tylko do wysokiego stopnia posunięte rozdrażnienie nerwowe, które tego człowieka tak dotąd łatwego w pożyciu, czyni najwięcej wymagającym i najmniej zadowolonym z ludzi, bo kapryśnym. Wymaganiom chorego nikt nie jest w stanie dogodzić, nawet Tola, tak męża kochająca, tak przy tym niewyczerpaną, uzbrojona słodyczą; znać też na niej wielkie zmęczenie, ciągłe czuwanie przy mężu wyczerpuje jej siły fizyczne, a przebyte obawy i niepokoje złamały w niej hart moralny i wstrząsnęły do głębi całą jej istotą. Pociechą i pomocą dla obojga jest jedna z tutejszych jej sąsiadek, pani Michalina, która jak słyszę, ma szczególniejszy dar wprawienia Jerzego w dobry humor, uspakajania jego nerwów i co tydzień przyjeżdża tu na dni parę spełniać miłosierne d’une garde malade posłannictwo. Pani Michalina jest to młoda, bezdzietna wdowa, a ze wszystkiego, co dotąd o niej słyszałem, wnoszę, że to być musi dziwnie zajmująca kobieta. Dzisiaj właśnie spodziewają się tu jej przybycia, w pierwszym więc moim liście prześlę ci sprawozdanie z wrażenia, jakie mi przyniesie ta znajomość. Dla mnie, ciekawego badacza serc ludzkich, nieznajoma osoba, to jakby zamknięta księga, na którą patrzę z ciekawym niepokojem tak długo aż dobrowolnie lub mimowolnie, księga otworzy mi swe karty.

A nie ma takiej, na której kartach nie można by znaleźć pouczającej treści: każda najuboższa duszyczka ma dzieje swoje, szczytne lub płaskie, niepowszednie lub pospolite; każda ma swojo ukochania i wiary, pragnienia i nadzieje, jednym słowem treść swoją, której wyjawieniem przychodzi w pomoc temu, co się sili odgadnąć ostatnie słowo tajemnic ludzkiego ducha. Dla ciebie, Anielo, której by w podobnych studiach tak pomocną była intuicja kobieca, nie mają one tyle powabu. Ty sercem związana z rodziną, jeżeli kiedy wybiegniesz myślą poza ukochane domu granice, to po to tylko, żeby chciwy wiedzy umysł nowym zbogacić światłem i ze zdobytym skarbem w domowe powrócić zacisze. Tyś już posiadła swoją część szczęścia, ty wzięłaś swoje dziedzictwo kobiece, i pacierz twój nie jest trwożna prośbą, ale modlitwą dziękczynną: po co tobie zgłębiać tajniki ludzkiego ducha i zaprzątać problematami życia myśl, co jeszcze nie straciła dziecinnej pogody, a zyskała już męską bystrość i siłę? Ale ja... ze mną, inaczej się dzieje. W dumie młodości mojej nie pomyślałem nigdy o tym, żeby sobie stworzyć swój własny świat miłości i szczęścia, nie kochałem dotąd nigdy, a serce moje nic nie wie o tych przelotnych miłostkach, które wywołuje krwi młodej gorączka; młodość moja przeszła w nauce i pracy niezmordowanej, chciwie piłem ze studni mądrości, myśląc, że mi ta mądrość wszystko inne na świecie zastąpi, że w niej życia Alfa i Omega. Dziś, stojąc na progu dojrzałego wieku, obrachowuję com nabył, a suma moich zdobyczy da się określić cyfrą niesłychanie skromną. Podczas kiedy ty, Anielo, widzisz jasno przed sobą cel życia i idziesz doń z pokorą wspaniałą, kiedy ty wiesz z pewnością, co jest prawdą a co fałszem, co trzeba czcić i miłować a co omijać z pogardą; ja tyle tylko zyskałem, że myśl moja, rozdrażniona okruchami zdobytej wiedzy, pełna jest zapytań i niepewności, niezużytkowane dotąd potęgi kochania jak senny olbrzym rzucają się w piersi mojej. Nie powiem żebym cierpiał, ale czuję brak szczęścia i namiętną za nim tęsknotę.

Myślałem dziś o tym wszystkim, słuchając Toli, która na żądanie Jerzego usiadła do fortepianu i śpiewała półgłosem toskańską piosenkę ludową, której nuta płacze i modli się gorączkową tęsknotą, niespokojnym serca pragnieniem:

„Se io potessi aver nel mio eore

Oh! che dolcezza! un lungo sguardo d’amore!

Se io potessi aver nel mio petto

Oh! che dolcezza! un lungo sguardo diletto!”

(O gdybym mógł mieć w mym sercu,

O jakaż słodycz! Długie miłości spojrzenie,

Gdybym mógł mieć w mym sercu,

O jakaż słodycz! Długie miłości spojrzenie!)

– Kto cię nauczył tej piosenki? – spytałem, widząc, że gra z pamięci – nie słyszałem nigdy tej melodii tak prostej i rzewnej a tak namiętnej razem.

– To ulubiony śpiew Michaliny – odparła spytana – przywiozła go z Włoch, schwytawszy na ustach toskańskiego contadino: od niej i ja się nauczyłam.

– Czy ładnie śpiewa pani Michalina? – pytałem jeszcze.

– Głoś ma prześliczny, ale nie lubi śpiewać przy obcych, a jeżeli czasem znudzona prośbami zaśpiewa, to tak jakoś oschle i bez wyrazu, że tylko można ocenić wyrobienie i rozległą, skalę jej głosu.

„Se io potessi aver nel mio core

Ob! che dolcezza! un lungo sguardo d’amore.”

(O gdybym mógł mieć w mym sercu

O jakaż słodycz! Długie miłosne spojrzenie).

Machinalnie prawie powtórzyłem słowa piosenki i tknięty ciekawością, dorzuciłem: – Więc dla wybranych tylko a raczej dla wybranego, pani Michalina prawdziwie dobrze śpiewa? Bo musi już mieć w sercu un lungo sguardo d’amore?

– Jakiś ty ciekawy, Zygmuncie! – zaśmiała się Tola i po chwili dodała poważniej: – Nie! Chyba nie ma takiego spojrzenia w jej sercu, a zresztą... któż wie, co ma w sercu taka jak Michalina kobieta? O sobie nigdy nie mówi, z każdego żywszego objawu uczucia, który w drugich dostrzeże, śmieje się i żartuje niemiłosiernie, a ironią swoją i chłodem trzyma na wodzy ludzką ciekawość, nie dając się nikomu ująć i wybadać. Znam ją, kocham, cenię niepospolite jej zalety, jesteśmy z sobą w bardzo przyjaznym stosunku, ale nie wiem o jej życiu wewnętrznym i prawdziwej treści jej serca. Nigdy ją o nic nie pytam, bo wiem, że zbyłaby mnie żarcikami.

– A męża, czy bardzo kochała pani Michalina? – pytałem dalej, zajęty słowami Toli, które przedstawiały mojej wyobraźni jakąś oryginalną, osobistość.

– I tego nie wiem – wiem tylko, że on ją kochał szalenie. Jednak wydawali się z sobą bardzo szczęśliwi i Michalina ciężko przebolała śmierć męża.

Milczałem zamyślony, puszczając wonny dym z cygara. Tola zaspokoiwszy moją ciekawość, widząc, że ją o nic więcej nie pytam, zwróciła rozmowę na inny przedmiot. Jerzy na cale lato wyjeżdża do wód i morskich kąpieli. Tola zawczasu się kłopocze, że nie potrafi poradzić sobie z gospodarstwem i widziałem, że bardzo pragnie, abym w czasie długiej niebytności Jerzego, zastąpił go tutaj, a nie śmie wręcz mnie o to poprosić. Uprzedzając więc życzenie bratowej, przyrzekłem jej, że na całe lato przyjadę do Podzamcza i odebrałem za to bardzo serdeczne podziękowanie. Zabawię tu jeszcze parę tygodni, a potem pojadę do siebie, gdzie będę mógł zabawić aż do maja, bo w maju zaledwie wyjeżdża Jerzy za granicę. Dzięki więc temu układowi, zobaczymy się prędzej niż myślałem, tymczasem nie zaniedbam ci donieść wszystkiego, co by cię tu obchodzić mogło.

Zygmunt

Nie w porę

Подняться наверх