Читать книгу Sejf. Gniazdo Kruka - Tomasz Sekielski - Страница 8

2 3.01.2009, sobota Warszawa, siedziba Agencji Wywiadu godzina 9.00

Оглавление

Rzadko noszony mundur nie leżał na nim dobrze, pewnie dlatego, że on sam czuł się w nim głupio i sztywno. Uważał, że w mundurze powinni się pokazywać tylko ci wysportowani i szczupli, a nie tacy jak on, przez lata zajmujący się hodowlą mięśnia piwnego. Nie był specjalnie gruby, ale brzuch wyraźnie odznaczał się w opiętym mundurze. Nawet przy wdechu widać było, że siłownia nie jest miejscem, które regularnie odwiedza. Jego aktywność sprowadzała się głównie do spacerów na trasie dom–pub i z powrotem. Żona przekonała go jednak, że oficer wywiadu musi trzymać fason do końca, dlatego jeszcze ten jeden, ostatni raz wcisnął się w mundur. Lata spędzone w służbie ojczyźnie, która po drodze zgubiła przydomek „Ludowa”, kończyły się katastrofą. Szambo eksplodowało, a on stał w pierwszym rzędzie, na który spadło gówno. Po samobójczej śmierci generała Pietkiewicza i zabójstwie pułkownika Wyrwickiego to on tymczasowo był dowódcą i jednocześnie likwidatorem tajnej jednostki, o której wiedzieli tylko premierzy i szefowie wywiadu. Byli niczym widma, fantomy, o których nic nie wiadomo i których istnienie wydaje się nieprawdopodobne nawet ludziom z branży. Sekcja „1” przez dziesięciolecia zajmowała się rozwiązywaniem nierozwiązywalnych problemów za pomocą wszelkich dostępnych metod. Sprzątała po tych, którzy nie powinni i nie chcieli brudzić sobie rąk. Działała w imieniu ludzi władzy, którzy czekali na efekty, ale nie interesowali się szczegółami każdej operacji. Naprawiała błędy, pozbywała się kłopotów, usuwała przeszkody. Najważniejszy był cel, nie środki. Sekcja „1” funkcjonowała ponad prawem i bez jakiejkolwiek politycznej kontroli. Oficjalnie nie istniała.

Major Stefan Jędrzejczyk, lekko łysiejący, niepozorny mężczyzna po pięćdziesiątce, znał wiele śmierdzących sekretów, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. W ciągu ponad trzydziestu lat pracy w wywiadzie większość czasu spędził w Sekcji „1”. Był jednym z kilku „kasjerów”. Tak nazywano agentów, którzy zajmowali się przede wszystkim zdobywaniem lewych funduszy niezbędnych do przeprowadzenia nieautoryzowanych operacji. Działania wywiadowcze kosztują, a oficjalny budżet wywiadu nie był imponujący, do tego podlegał zewnętrznym audytom. Nadgorliwy urzędas albo zbyt dociekliwy poseł z Sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych mogli narobić wiele szkód. Szukając kasy, Jędrzejczyk dobrze poznał Afrykę, a szczególnie te jej zakątki, które bogate są w diamenty, złoto, miedź i metale rzadkie. Kilka razy otarł się o śmierć, co akurat w tej branży nie jest niczym niezwykłym. Wreszcie po latach tułaczki na własną prośbę trafił do Iraku, gdzie przez dwa lata był oficerem kontaktowym przy amerykańskim dowództwie w Bagdadzie. Pobyt w tak zwanej Zielonej Strefie mimo zdarzających się ostrzałów moździerzowych był niczym urlop. Zajmował się głównie pisaniem raportów, żadnych niebezpiecznych akcji w terenie. Zamiast tego klimatyzowany pokój, knajpy, a nawet basen. Wrócił do kraju, by pomóc pułkownikowi Wyrwickiemu opanować sytuację po nagłej i niespodziewanej śmierci generała Pietkiewicza. Wszystko było dokładnie zaplanowane, jednak wydarzenia wymknęły się spod kontroli. I to w momencie, gdy wydawało się, że są ustawieni do końca życia. Iracki kontrakt na ropę miał być ich funduszem emerytalnym, mieli przejść do biznesu, a wywiadowczą robotę zostawić młodszym, wciąż wierzącym w służbę ojczyźnie. Teraz był gotowy na pokazowy proces, co oczywiście nie było aż takie złe, szczególnie w porównaniu z Wyrwickim, który skończył z kulką w czole.

– Major Stefan Jędrzejczyk. – Słowa odbiły się echem w pustym korytarzu. Strażnik pilnujący wejścia do sali odpraw zasalutował. – Bardzo proszę, panie majorze, komisja już czeka.

Jędrzejczyk uchylił ciężkie drewniane drzwi, za którymi znajdowała się przeszklona śluza bezpieczeństwa. Do jednej z otwartych metalowych kaset włożył telefon, innych elektronicznych urządzeń przy sobie nie miał. Rozległ się pisk i dźwięk zwolnionego zamka magnetycznego przypominający głuche puknięcie. Major pchnął kolejne drzwi i wszedł do sali odpraw, którą ze względu na kolisty kształt oraz stojący pośrodku duży okrągły stół ze szkła i stali nazywano Kamelotem. Jak zwykle panował tu półmrok, ale bez trudu rozpoznał siedzące przed nim postaci. Światła punktowych halogenów, odbijając się od szklanej tafli, podświetlały od dołu twarze członków komisji, co sprawiło, że poczuł się jak na planie filmowym, na którym miały się rozpocząć zdjęcia do horroru o współczesnej świętej inkwizycji. Wielki Likwidator uwielbiał takie klimaty, uważał, że to dodaje powagi całemu przedsięwzięciu.

– Dzień dobry, panie majorze, proszę usiąść. – Siedzący w środku mężczyzna wskazał obrotowe krzesło na wprost dziewięcioosobowej komisji.

Jędrzejczyk usiadł tyłem do wejścia.

– Uprzedzam pana, że przesłuchanie jest nagrywane – odezwał się ten sam mężczyzna, Emil Fiedorczyk nazywany Wielkim Likwidatorem. Jędrzejczyk tylko skinął głową; dobrze znał procedurę, gdyż był już przesłuchiwany. – Przed komisją weryfikacyjną stanął major Stefan Jędrzejczyk, oficer Agencji Wywiadu, ostatni przydział służbowy Biuro Studiów i Prognoz. Panie majorze, czy wie pan, dlaczego został tu wezwany i jaki jest cel pracy naszej komisji? – spytał Fiedorczyk.

– Chcecie pogrzebać w archiwach i rozwalić polski wywiad? – odpowiedział pytaniem Jędrzejczyk, sam siebie zaskakując własną stanowczością. Odwaga czy brawura?

Po drugiej stronie stołu rozległ się szmer niezadowolenia. Fiedorczyk pogładził sumiaste wąsy i niewzruszony kontynuował:

– Na mocy specjalnej uchwały sejmowej z 30 września 2008 roku zostaliśmy wyznaczeni do przeprowadzenia weryfikacji funkcjonariuszy i pracowników Agencji Wywiadu oraz wyjaśnienia wszystkich okoliczności związanych z wydarzeniami, do których doszło 1 sierpnia 2008 roku w siedzibie telewizji DTV, a które zakończyły się śmiercią pułkownika Dariusza Wyrwickiego, szefa Biura Antyterrorystycznego, oraz Leonarda Bielaka, prezesa DTV. Zgodnie z tą samą uchwałą komisja weryfikacyjna ma zbadać nieprawidłowości dotyczące planowania i realizacji operacji „Nabucco” oraz „Gilgamesz” – Wielki Likwidator z namaszczeniem wygłaszał przygotowaną wcześniej oficjalną formułkę, od której rozpoczynało się każde przesłuchanie. – Przypominam panu o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań i jednocześnie informuję, iż ma pan prawo do odmowy składania zeznań, jeśli mogą one narazić pana lub osoby panu najbliższe na odpowiedzialność karną. Czy zrozumiał pan wszystko?

W sali odpraw zamienionej na pokój przesłuchań zapanowała cisza.

– Tak – odparł Stefan Jędrzejczyk, poprawiając się na krześle.

– W takim razie zaczynamy – zakomenderował Fiedorczyk i rozejrzał się. – Proszę bardzo, najpierw profesor Krystyna Ignaciuk. – Wskazał wysuszoną siwą kobietę, która na co dzień pracowała w Instytucie Pamięci Narodowej i uchodziła za ekspertkę w kwestii PRL-owskiego wywiadu.

Profesor poprawiła okulary i odgarnęła opadające na czoło włosy. Jej pomarszczone dłonie i twarz wyglądały trupio blado w odbitym świetle halogenu.

– Co panu wiadomo o tak zwanym archiwum Saddama przywiezionym do Polski w październiku 2007 roku? – Zadając pytanie, Ignaciuk nie patrzyła na przesłuchiwanego. Była skupiona na swoich notatkach.

– Nie znam żadnych konkretów, wszystkie informacje, jakie posiadam na ten temat, są ogólnikowe i pochodzą z drugiej ręki – odpowiedział Stefan Jędrzejczyk, wzruszając ramionami. – Wiem tyle co państwo.

– I chce pan powiedzieć, że pułkownik Wyrwicki nie zostawił panu choćby najmniejszej wskazówki co do tego, gdzie zostało ukryte archiwum Saddama? – dopytywała profesor, wciąż wpatrując się w leżące przed nią papiery.

– Dokładnie tak. Nie mam pojęcia, gdzie jest archiwum ani co dokładnie zawiera – odparł Jędrzejczyk.

Krystyna Ignaciuk po raz pierwszy spojrzała majorowi prosto w oczy. Poczuł się dziwnie. Stara wiedźma.

Kobieta nieznacznie się uśmiechnęła, jak belfer, który przyłapał ucznia na kłamstwie.

– Dobrze, zaraz do tego wrócimy, panie majorze. Może pan po prostu nie wie, że coś wie – powiedziała i ponownie zagłębiła się w swoich notatkach.

Jędrzejczyk odpowiadał już wcześniej na pytania o archiwum Saddama i za każdym razem mówił to samo. Poszukiwania dziesięciu wielkich metalowych skrzyń, które Sekcja „1” przemyciła z Iraku do Polski, trwały od pięciu miesięcy. Gdy tylko zginął pułkownik Wyrwicki, do Agencji Wywiadu wkroczyli ludzie Emila Fiedorczyka. Oficjalnie mieli przygotować i przeprowadzić weryfikację. Jak mawiał Wielki Likwidator: „Trzeba raz na zawsze oczyścić służby niepodległej Polski z esbeckich pomiotów i pachołków Kremla”. Jednak prowadząc swoją krucjatę, Fiedorczyk – co absolutnie zrozumiałe – równolegle poszukiwał skarbów irackiego dyktatora. Dziesięć metalowych skrzyń wypełnionych było starożytnymi dziełami sztuki ukradzionymi z bagdadzkich muzeów, złotem i szlachetnymi kamieniami, ale nie to było w nich najbardziej wartościowe. Nie po to zabito w sfingowanym zamachu polskiego ambasadora i niemal całą jego ochronę, nie dla świecidełek zawiązano spisek, za którym stali ludzie z Sekcji „1”. Skrzynie z Bagdadu zawierały coś o wiele cenniejszego – informacje. Teczki zbierane i kompletowane na polecenie Saddama przez irackie służby specjalne były niczym broń masowego rażenia. To była esencja tajnej wiedzy, jaką dysponował nieżyjący dyktator. Marzenie każdej służby wywiadowczej na świecie. W archiwum Saddama znajdowały się nazwiska najważniejszych światowych polityków i ludzi biznesu, a wszyscy oni mieli poważne grzechy na sumieniu i woleli, by nikt się o nich nie dowiedział. Były tam też nazwiska z Polski. Znakomite narzędzie szantażu i nacisku, bezcenne w dyplomacji, interesach i walce o władzę.

– Pożartowaliśmy sobie, panie Jędrzejczyk, i wystarczy – powiedział Emil Fiedorczyk, odkładając na stół druciane okulary. – Tylko idiota uwierzy, że nic pan nie wie o archiwum Saddama. Może i wyglądamy panu na bandę niedorozwojów, ale tym razem się pan zdziwi.

Jędrzejczyk pokręcił głową i przez dłuższą chwilę zastanawiał się, czy w ogóle odpowiadać na słowa Wielkiego Likwidatora.

– Panie przewodniczący, nie mam bladego pojęcia, gdzie obecnie znajduje się archiwum. Po przetransportowaniu go do Polski zostało przewiezione, jak państwo wiedzą, do ośrodka wywiadu w Kiejkutach, tam gdzie Wujek Sam przesłuchiwał swoich więźniów. Co stało się z nim później, nie wiem. – Major zachowywał spokój.

– To może o pomoc poprosimy wróżkę albo jasnowidza? – Fiedorczyk wyraźnie podniósł głos.

– Albo Kruka… – zaproponował Jędrzejczyk, patrząc prosto w rozpalone jak w gorączce oczy Wielkiego Likwidatora.

– Kruka? – spytał Fiedorczyk, jakby nie dosłyszał.

Major nie potrafił ocenić, czy to słowo zrobiło na Wielkim Likwidatorze jakiekolwiek wrażenie.

– Tak, Kruka. Rosyjskiego agenta ulokowanego w naszych strukturach rządowych. Trafiliśmy na jego ślad tuż przed tymi… tymi tragicznymi wydarzeniami. – Mówił bez emocji, ale nikt z komisji nie wyglądał na zainteresowanego jego rewelacjami. Więcej życia było w figurach woskowych z muzeum Madame Tussaud w Londynie.

W sali rozległ się chichot Emila Fiedorczyka szybko podłapany przez pozostałych członków komisji weryfikacyjnej. Śmiali się coraz głośniej, chcąc okazać przewodniczącemu swoją lojalność i oddanie. Pacynki. Wykrzywione w sztucznych grymasach twarze podskakiwały w światłach halogenów.

– Naprawdę? A może ma pan także jakieś informacje na temat lądującego w stolicy UFO? – Fiedorczyk uśmiechał się pobłażliwie. Jednak po chwili zacisnął usta i wycedził: – Zakładaliśmy, że coś takiego się wydarzy. Podobne gierki prowadzili z nami cwaniacy z WSI. – Rozejrzał się po członkach komisji, choć dobrze wiedział, że z ich strony nie czeka go żadna niemiła niespodzianka. Wraz z nim przy stole zasiadali sprawdzeni, odpowiednio wyselekcjonowani śledczy, a on był ich przewodnikiem po ciemnych, cuchnących zaułkach świata postkomunistycznych służb specjalnych. – Dziwię się, że dopiero teraz próbujecie odpalić tę ubecką prowokację. Nikt się na to nie złapie, wasze czasy się kończą, pieprzeni zdrajcy! – wykrzyczał teatralnie i uderzył dłonią w stół. Ze względu na szklany blat efekt nie był tak imponujący jak przy uderzeniu w klasyczny drewniany. – No, chyba że tu i teraz przedstawi pan niezbite dowody na swoje słowa.

– Proszę uznać moją wypowiedź za niebyłą – Jędrzejczyk wycofał się pokornie. Oddał jedynie próbny strzał. Partia, którą chciał rozegrać, wymagała spokoju i większej precyzji. Major dobrze wiedział, że posiedzenie komisji weryfikacyjnej to nie miejsce na podnoszenie sprawy rosyjskiego szpiega. Gniazdo Kruka.

Wielki Likwidator uśmiechał się pod wąsem, patrząc prosto w oczy Jędrzejczyka. Pokaz siły przerwała chrząknięciem profesor Ignaciuk, dając znak, że chce kontynuować przesłuchanie. Emil Fiedorczyk kiwnął głową, wyrażając zgodę. Kobieta jak gdyby nigdy nic wróciła do zadawania pytań.

– Czy według pańskiej wiedzy dokonano szczegółowej kwerendy zbiorów określanych jako archiwum Saddama?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo. – Jędrzejczyk odpowiadał automatycznie, jakby jego myśli krążyły wokół spraw i miejsc niezwiązanych z przesłuchaniem.

– Czy to pański podpis? – spytała profesor Ignaciuk, trzymając przed sobą coś, co z daleka przypominało kartę ewidencyjną, jaką wypełnia się przy przeglądaniu archiwów.

Kurwa! Major nie musiał podchodzić bliżej – dobrze wiedział, co to jest. Na prośbę pułkownika Wyrwickiego przejrzał spis rzeczy znalezionych w skrzyniach z Iraku i zgodnie z procedurą złożył podpis na karcie ewidencyjnej. Jeden jedyny podpis, ktoś go jednak znalazł. Spis razem ze skrzyniami zniknął, ale jakiś idiota najwyraźniej zapomniał o karcie.

– Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. – Stefan Jędrzejczyk postanowił skorzystać z przysługujących mu praw. Miał serdecznie dość całej tej szopki. Teraz liczyło się jedno: zdekonspirowanie Emila Fiedorczyka. To sprawa osobista. Major, uchodzący wśród kolegów za koniunkturalistę i życiowego lawiranta, niemal wbrew sobie już jakiś czas temu uznał, że nie może i nie chce odpuścić sprawy Kruka.

– Kto przygotował plan operacji „Gilgamesz”? – Krystyna Ignaciuk pochyliła się do przodu, wyłaniając się z mroku niczym zombi.

– Odmawiam odpowiedzi na to pytanie – burknął Stefan Jędrzejczyk. Najchętniej wstałby i wyszedł. Tracił czas na spotkanie z ludźmi, którzy patrząc na mały szczegół, nie dostrzegają całości obrazu. On spoglądał na wydarzenia z szerszej perspektywy, dlatego wiedział, że musi działać szybko. Chyba pierwszy raz w jego życiu sprawy materialne zeszły na dalszy plan. Jako „kasjer” wywiadu zawsze kombinował, jak dorobić do pensji. Z czasem wszystko zaczął przeliczać na mamonę. Trochę pomogła mu w tym żona, stawiając co rusz żądania, których spełnienie wymagało zarobków na poziomie prezesa średniej wielkości banku. Dwupoziomowe mieszkanie, dwa samochody, dom na Mazurach, jacht i wakacje za granicą. Przełożeni przymykali oko, choć musieli się domyślać, skąd bierze pieniądze na tak wystawne życie. Był skuteczny w załatwianiu czarnej kasy, dlatego nikt się nie czepiał, że uszczknął coś dla siebie.

– Jaki był pański udział w operacji „Gilgamesz”? – profesor Ignaciuk brnęła dalej.

– Odmawiam odpowiedzi na to pytanie – rzekł Jędrzejczyk, patrząc ponad głową śledczej. Wzrok utkwił w ciemnych monitorach na ścianie. Były wyłączone.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Sejf. Gniazdo Kruka

Подняться наверх