Читать книгу Dżungla we krwi - Tomasz Turowski - Страница 10

Posłowie

Оглавление

W 2015 roku potop zalewał świat. Niektórzy go nie zauważyli, inni próbowali mu się przeciwstawić, stawiając wątłe tamy, natychmiast padające pod naporem wzbierającej fali. Jedynie nadzieja pozostawała niezłomna. Nadzieja, jak głosiło motto pod pewnym średniowiecznym obrazem: spes, res in vitam imprimis necessaria (nadzieja, rzecz najpotrzebniejsza w życiu).

Tymczasem biała, sztormowa fala zalewała kolejne kontynenty. Źródło katastrofy brało początek w Ameryce Łacińskiej. Początkowo główny impet szedł w kierunku USA przez Meksyk i drugi, mniejszy przez Atlantyk, bezpośrednio ku Europie. W 2009 roku podejrzenia licznych organizacji i służb zachodnich stały się pewnością: do rozszalałego żywiołu dołączyło tsunami idące znów z Ameryki Łacińskiej, tym razem w kierunku Afryki i dopiero fala wtórna, ale przez to nie mniej niszczycielska, dotarła do Starego Kontynentu. Już od pewnego czasu nadchodziły informacje, że kolumbijscy narkobaronowie, powiązani z FARC (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia), reprezentujący interesy trzech podstawowych państw – producentów kokainy – Kolumbii, Boliwii i Peru – zawarli sojusz z grupą terrorystyczną Al-Kaida Maghrebu Islamskiego (AKMI), która wsławiła się inwazją na Mali w 2013 roku.

W obliczu przesycenia rynku kokainy w USA trzeba było szukać innych obszarów i dróg zbytu. Producenci i dealerzy „białej ropy naftowej”, jak nazwali kokainę szefowie karteli nigeryjskich, wytwarzanej z liści koki – „rośliny świętej śmierci”, jak ją z kolei ochrzcili członkowie karteli meksykańskich, zwrócili uwagę na Afrykę. Stanowiła idealny obszar zarówno zbytu na miejscu, jak i ułatwionego tranzytu do Europy. Wcześniejsze, bezpośrednie kanały przerzutowe z Ameryki Południowej do Europy, zarówno morskie, jak i powietrzne, dzięki tytanicznym wysiłkom służb specjalnych zostały w dużym stopniu zakorkowane i stanowiły trasy o dużym stopniu ryzyka, powodujące czasami więcej strat niż zysków.

O ile w 1998 roku europejski rynek kokainy stanowił ledwie ¼ wartości rynku USA, o tyle już w 2013 roku dorównał północnoamerykańskiemu. Wówczas do opinii publicznej przedostały się wiadomości, dotąd skrzętnie ukrywane, że pakt na linii narkobiznes latynoamerykański – fundamentalistyczne grupy terrorystyczne kontynentu afrykańskiego stał się faktem. Właściwie spowodował to incydent, którego nie dało się ukryć, znany dzisiaj pod kryptonimem „AIR kokaina”. W listopadzie 2009 roku boeing 727 wystartował z Wenezueli i po przebyciu ponad sześciu tysięcy kilometrów nad Atlantykiem leciał wzdłuż równoleżnika dziesiątego, zwanego odtąd przez specjalistów od walki z narkobiznesem „autostradą nr 10”.

Nagle nad Saharą samolot gwałtownie obniżył pułap lotu, później – znikł zupełnie z radarów. Jak następnie się okazało, wylądował na piasku pustyni. Grupa uzbrojonych po zęby ludzi, którzy ewidentnie oczekiwali na to niekonwencjonalne lądowanie, przeładowała z ładowni boeinga do swoich terenowych pojazdów 11 ton czystej kokainy o wartości 600 milionów euro, po czym, w celu zatarcia śladów, podpaliła samolot. Pustynny wiatr szybko zatarł ślady kół samochodów AKMI na wydmach. Gdy spece z agencji ONZ do spraw zwalczania handlu narkotykami dotarli jednak do zwęglonych resztek maszyny, gdy informatorzy służb specjalnych powiązali potok różnych doniesień związanych z tym znaleziskiem, wszyscy walczący z tą plagą XX i XXI wieku zdali sobie sprawę, że Rubikon dotychczasowej dystrybucji kokainy w skali globalnej został przekroczony.

Można się tylko dziwić, że nastąpiło to tak późno – Afryka była idealnym obszarem działania baronów narkobiznesu. Szczególnie zachodnia część czarnego lądu, z jego nieskutecznością policji i służb bezpieczeństwa, ze skorumpowanymi funkcjonariuszami administracji, z granicami dziurawymi jak ser szwajcarski, z budżetami obrony, których wartość nie dorównuje nawet cenie rynkowej jednej tony kokainy. Nigeria, Ghana, Liberia, Sierra Leone, Gwinea Bissau są głównymi rejonami dostaw towaru przybywającego z Sao Paulo z Brazylii (to odnoga boliwijska kokainowej rzeki) i przylatującego, a także przypływającego z Puerto Cabello z Wenezueli (gdzie koncentrują się potoki pochodzące z Peru i z Kolumbii).

Negocjacje między narkobaronami z Ameryki Południowej a afrykańskimi narkoislamistami z AKMI i Boko Haram toczące się już od 2005 roku, o których rozpoczęciu donosiła agentura uplasowana w szeregach guerilli kolumbijskiej FARC, zostały uwieńczone sukcesem. Początkowo odpowiedź Zachodu na tę hiobową wieść była słaba i opieszała.

Funkcjonariusze służb brytyjskich, kraju, dokąd trafia największa część kokainowego tranzytu afrykańskiego, którego trasa wiodła od zachodniego wybrzeża przez Gao w Mali do portu Nader w Maroku, mieli namiary na „muły” transportujące kokainę z Ghany, przez Akrę do Wielkiej Brytanii i chcieli je zatrzymać, przy udziale miejscowej policji. Operacja o kryptonimie „West Bridge” spaliła na panewce. Skorumpowana policja lokalna celowo uszkodziła bardzo cenne detektory narkotyków, w które zaopatrzyli ją Anglicy, i doprowadziła swą działalność sabotażową do logicznego finału, uprzedzając przemytników o grożącym im niebezpieczeństwie. Wysoki koszt tej „wpadki” był też ceną za naukę – uświadomienie centralom służb specjalnych Zachodu, że muszą one zacząć przeciwdziałać narkotykowej „zarazie” już na terytorium Afryki, zanim dojdzie do Europy. Nieprzecięcie kanałów dostaw z Ameryki Łacińskiej do Afryki spowoduje, że Al-Kaida i rodzący się kalifat, Państwo Islamskie, uzyskają potężną broń finansową, pozwalającą na przeprowadzenie ofensywy terroru w skali tak ogromnej, że w porównaniu z nią zbledną nawet wydarzenia z 11 września 2001 roku.

Jak ponure memento mori brzmi nagranie agentów DEA z 2009 roku, którzy podając się za partyzantów FARC, zarejestrowali w Ghanie rozmowę z trzema emisariuszami AKMI. Fałszywi guerilleros zadali prawdziwym emisariuszom pytanie, czy ich organizacja może zapewnić bezpieczny transport tony czystej koki na północ Afryki. Odpowiedź brzmiała: „Oczywiście. Bez problemu, będzie to kosztowało dwa miliony dolarów”. Pocieszające w tej historii jest to, że operatorzy służb specjalnych z USA i Europy dopadli owych przedstawicieli AKMI. Doprowadzili też do ich ekstradycji do USA, gdzie w 2012 roku czekał ich proces zakończony wyrokiem skazującym. Za to stwierdzenie jednego z pojmanych, że „bez tego typu wpływów finansowych Al-Kaida nie miałaby nawet co jeść”, było potężnym, acz otrzeźwiającym ciosem dla europejskich i amerykańskich decydentów.

Mimo to, widząc proliferację grup terrorystycznych typu islamskiego w Afryce, trzeba stwierdzić, że mają się one świetnie, wystarcza im nie tylko na prowiant, ale również na nowoczesne uzbrojenie, co świadczy między innymi o tym, że dopływ pieniędzy za tranzyt „białej śmierci” stale rośnie.

Co warto wiedzieć o kokainie? To nie tylko narkotyk, to potężne źródło przychodów, wielki biznes przekraczający wszelkie ograniczenia geograficzne, generujący nie tylko fantastyczną rentowność „inwestycji”, ale również przemiany infrastrukturalne, a nawet – społeczne. Co do logistyki i infrastruktury transportowej i połączeń transkontynentalnych warto przypomnieć, że już dawno temu, bo w okresie od 2005 do 2007 roku marynarka wojenna Kolumbii zatrzymała 18 łodzi podwodnych przewożących narkotyk, zidentyfikowała systemem sonarów kolejnych 30 i opierając się na wywiadzie terenowym, określiła całkowitą siłę podwodnej floty na około 100 jednostek.

Jeśli chodzi o procesy społeczne, to można powiedzieć, że szczególnie na obszarach produkcji koki, ale również na szlakach przerzutowych w Afryce, wytworzyły się grupy, które można nazwać „nową burżuazją mafijną”. Poprzez często zbrojne działania podporządkowują sobie ludność na terytoriach uprawy koki czy też żyjącą z „usług tranzytowych”, tworząc oazy neofeudalne, gdzie dba się o to, aby nie było żadnego rozwoju, żadnego postępu, oprócz rozwoju ubóstwa i przemocy. Z tego padołu rozpaczy mają szansę podnieść się tylko ci, którzy otrzymają „nadania”, jałmużnę, sytuującą tych wybranych powyżej normalnego poziomu społeczności narkotykowej monokultury, ale wyłącznie dzięki łasce panujących nad nimi. Owi panujący „nowobogaccy” to ci, którzy zrozumieli, że koka i jej produkty podlegają cudom rozmnożenia. Że zarabiają nie ci, którzy w pocie czoła uprawiają pola koki, aby zapewnić minimum egzystencji sobie i rodzinom, ale ci, którzy opanowali mechanizm zakupu, cyklu wielokrotnej sprzedaży i kontroli cen.

Tak na przykład dzisiaj kilogram kokainy w Kolumbii kosztuje 1500 dolarów, w Meksyku już 14 000, w USA 27 000, ale dopiero w Europie ceny biją rekordy – za ten sam kilogram trzeba zapłacić w Hiszpanii równowartość 46 000 dolarów, a w Wielkiej Brytanii – 77 000. Tyle jeśli chodzi o mnożenie.

Proporcje zysku ukazuje też dobrze inny przykład. O ile akcje lidera rynku giełdowego Apple, jak cytuje w swej książce pt. Zero, zero, zero. Jak kokaina rządzi światem Roberto Savino uzyskały w 2012 roku wzrost na poziomie 77%, co oznacza, że jeśli ktoś zainwestował w nie na początku roku 1000 dolarów, to na końcu zdyskontował 1670 dolarów. Natomiast jeśli te same 1000 dolarów zdołałby umieścić w kokainie, to w takim samym okresie zdyskontowałby 182 000 dolarów – sto razy więcej niż rekordowy „tytuł roku” na giełdzie.

Co do globalnej obecności kokainy, to oczywiście jest na świecie wiele miejsc bez wody bieżącej, bez szpitali, szkół, nie mówiąc o Internecie. Natomiast niewiele jest bez koki. Według danych ONZ w 2009 roku Afryka spożyła 21 ton czystej kokainy, Azja 14, Ameryka Łacińska 101 ton. To przykłady z obszarów zapomnianego już „III świata”. A trzeba pamiętać, że największym spożywcą są USA i Europa – obszar krajów rozwiniętych. Można też zaryzykować stwierdzenie, że narkobiznes kokainowy rodzi też specyficzny postęp naukowy. Opanowano już produkcję kokainy płynnej, którą można zaimpregnować dowolną tkaninę, zmieszać z kremami i napojami, a później – odzyskać w pierwotnym stanie.

Wygląda na to, że kokaina stała się panaceum na zapewnienie niekontrolowanej płynności finansowej, tak potrzebnej wszystkim organizacjom działającym poza prawem i przeciw niemu. Hezbollah, Al-Kaida i Hamas mają efektywne kontakty z latynoamerykańskimi kartelami, przesyłającymi swoje produkty przez Afrykę. „Libańscy kurierzy” piorą pieniądze na rzecz Hezbollahu w Bejrucie. Ale nie wyłącznie – gdy tylko zaczęła się wojna w Syrii, agenci DEA odnotowali wzrost podejrzanej aktywności Libańczyków w Lagos. Po prostu wsiadali do samolotów z bagażem podręcznym wypełnionym gotówką i wieźli ten „towar” do Bejrutu. Stamtąd – już krok do Syrii. Nie da się nie zauważyć związku kokainy z wizją kalifatu islamskiego na obszarach tego państwa i Iraku. Mówiąc o DEA, trzeba przyznać, że USA zrozumiały, iż to, co dzieje się w Afryce, wymaga interwencji służb specjalnych. Podwojono liczbę działających tam funkcjonariuszy, zwiększono nakłady na walkę z narkobiznesem, sytuujące się teraz w granicach 75 milionów euro rocznie. Ale w porównaniu z obrotami karteli to suma wręcz śmieszna.

Obecnie uwaga DEA skupia się na obszarze działań AKMI i ISIS – samozwańczego kalifatu islamskiego. To jednak nie wystarcza. Potrzebne są nowe nakłady, nowi ludzie, mający świadomość skali niebezpieczeństwa, którą niesie ze sobą lawinowy wzrost produkcji narkotyków i związanych z tym nielegalnych zysków, zasilających grupy i organizacje przestępczo-terrorystyczne na świecie.

A dla zysków robi się wszystko. Kokaina jest coraz mniej „czysta” mimo rosnących cen. W sieciach dealerskich Europy np. w 2003 roku stanowiła przeciętnie 51% w każdej „działce”, aby spaść do 37% w 2012 roku, a w dzisiejszych „snifach” bywa, że jest jej 16%. Miesza się ją z benzokainą, środkami na przeczyszczenie, a nawet – środkami antypasożytniczymi. Wszystko w imię „świętego zysku”. Na tym upiornym rynku wartością dodaną do „ścieżki” kokainy wdychanej w londyńskim City czy grama otrzymanego od kelnera w restauracji londyńskiej, gdzie umownym sygnałem jest zamówienie wina niefigurującego w karcie win lokalu, jest śmierć w kolumbijskiej selwie, jest krew na ulicach meksykańskich miast, przemoc i terror w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Jest też uzależnienie, ogarniające i czyniące bezwolnymi całe grupy młodych ludzi, często – akademickich elit w Europie i USA.

Są także i ci, którzy widząc tę plagę i znając jej krwawy, śmiertelny wymiar, zdecydowali się podjąć z nią walkę, z gotowością zapłacenia ceny najwyższej – ceny własnego życia. Powiedzenie krążące w służbach wywiadowczych głosi, że „oficer operacyjny ma ograniczony limit przeżycia”. To prawda.

I prawdą jest, że polski wywiad cywilny też był i zapewne pozostaje zaangażowany w tę walkę z kokainową śmiercią o życie bez niej. O tym i o krętych wywiadowczych ścieżkach była właśnie ta książka.

Dżungla we krwi

Подняться наверх