Читать книгу Mówczyni - Traci Chee - Страница 11

Sny

Оглавление

Łucznik znów śnił ten sen, w którym nie miał imienia.

Nie pamiętał, w jaki sposób je utracił; teraz mężczyźni zwracali się do niego per „chłopcze”, „śmieciu” albo wcale.

Stał w kręgu z wielkich kamieni, bladych niczym kość, a stłoczeni wokół ringu mężczyźni i kobiety podjudzali go okrzykami. Rozedrgane światło pochodni zmieniło ich twarze w ohydne maski. Gdy przestępował z nogi na nogę, kawałki żwiru wbijały mu się w podeszwy bosych stóp.

– To jest twój nowy kandydat, Topór? – parsknął mężczyzna o ziemiście bladej cerze i głęboko osadzonych czarnych oczach.

– Parę miesięcy temu zgarnąłem go w Joxoca – odrzekł Topór. – Już go trochę rozruszałem.

Topór – krępy, ogorzały, wiecznie skubiący te swoje niezagojone jeszcze strupy.

Bezimienny chłopiec dotknął szyi, przesunął palcami po bliźnie okalającej gardło.

To Topór go tak przysmażył.

Ziemisty pokazał zęby w uśmiechu, małe i ostre jak u łasicy.

– Argo już zamiótł polepę paroma takimi chudeuszami jak ten.

Chłopiec bez imienia odwrócił się i ujrzał Argo stojącego po przeciwnej stronie ringu. Światło pełgało po czterech świeżych bliznach na jego prawym ramieniu. Przez krótki, kręcony zarost przebłyskiwał szeroki uśmiech.

Tłum zaczął klaskać i wyć. Może to był sygnał.

Argo rzucił się na bezimiennego chłopca. Ten spróbował uniku, ale się potknął.

– Uważaj no! – warknął Topór.

Chłopiec bez imienia odwrócił się, oszołomiony, próbując wypatrzeć wodniste oczy Topora w tym zbiegowisku – i wtedy Argo zaatakował.

Jego pięści były wszędzie naraz. Spadały na twarz, głowę i ramiona bezimiennego niczym grad. Ciężko było oddychać pod tą nawałą. Albo cokolwiek zobaczyć.

Ciosy padały coraz szybciej. Coraz mocniejsze, jak bicze.

Chłopiec bez imienia zgiął się wpół i dostał kolanem w twarz. Ziemia wybiegła mu na spotkanie.

Gdzieś tam w oddali był Topór, ryczący:

– Wstawaj! Wstawaj, ty mały…

Ale chłopiec nie wstał.

Argo kopniakiem obrócił go na plecy, chwycił za pierś i uniósł drugą rękę do ostatecznego ciosu.

W tamtej chwili bezimienny chłopiec pojął, że to koniec. Że teraz umrze.

Przestanie oddychać. Przestanie istnieć. Ból też się skończy. To byłoby łatwe.

Ale on nie chciał umierać.

Chciał żyć, mimo że tak bardzo go bolało. Mimo wszystko. Ta wiedza wstrząsnęła nim do głębi – i napotkała w niej coś ukrytego. Coś paskudnego i bardzo, bardzo potężnego.

Argo zwolnił.

Wszystko wokół zwolniło.

Sekundy rozciągnęły się w minuty, minuty – w godziny, a chłopiec bez imienia zobaczył teraz jak na dłoni, jak zaczęła się ta walka; ujrzał szczegóły wszystkich ciosów, które otrzymał dotąd. Widział siniaki i świeżo pozrastane kości pod skórą Argo oraz takie punkty w jego stawach, które wystarczyło porządnie nacisnąć, żeby eksplodowały bólem.

Pięść opadła – chłopiec bez imienia zrobił unik – i trafiła w ziemię. Zablokował nogę Argo swoją nogą i przeturlał się gwałtownie, zamieniając ich pozycjami.

– Dobrze, chłopcze! Walcz! – krzyknął Topór.

Chłopiec mógłby uderzyć. Zamiast tego zerwał się na równe nogi i rozejrzał dookoła.

Widział teraz wszystko. Wiedział, które pochodnie byłoby najłatwiej pochwycić i ile czasu by mu zajęło, by ich dosięgnąć. Wiedział, które z kamieni okalających ring najlepiej nadają się na broń. Policzył wszystkie rewolwery i noże ukryte po kieszeniach widzów. Dojrzał takie miejsca na udeptanej ziemi, gdzie łatwo można się poślizgnąć.

Ujrzał wszystko, co było do zobaczenia.

Argo tkwił w bezruchu, a bezimienny uderzył go w twarz. Ciało sklęsło pod ciosem. Bił raz po raz, szybko i mocno. Bił tak, żeby bolało najbardziej. Żeby uczynić jak najwięcej szkody.

To było łatwe.

Przyszło mu naturalnie.

Jak oddychanie.

Rzepka w kolanie Argo pękła. Puściły więzadła. Bezimienny rąbnął go w obojczyk. Niemal widział, jak drzazgi kości pryskają pod tym uderzeniem na wszystkie strony.

Argo płakał. Próbował się odczołgać bliżej krawędzi kręgu, ale jego ramię i noga nie działały już, jak powinny. Cały był pokryty kurzem.

Tłum wołał o krew.

Chłopiec bez imienia przyklęknął i podniósł kamień najeżony bazaltowymi odłamkami.

Wiedział, że to już prawie koniec. Wiedział też, co nastąpi. Był blisko.

Oczy Argo rozszerzył strach. Błagał o litość ustami o zakrwawionych dziąsłach.

Ale bezimienny nie słuchał próśb.

Upuścił kamień na twarz Argo. Poczuł siłę tego uderzenia, ustępujące ciało, miażdżone kości. Nie było już słychać błagań.

Podniósł kamień jeszcze raz.

Mówczyni

Подняться наверх