Читать книгу Mówczyni - Traci Chee - Страница 12

ROZDZIAŁ 1
Kwarc i Tygrysie Oko

Оглавление

Sefia patrzyła na Łucznika leżącego w ukrytej wnęce między skałami razem z resztą ich dobytku. Szarpnął się gwałtownie, odrzucając koc z piersi, a potem znów znieruchomiał. Od wschodu księżyca minęły dwie godziny, podczas których on bezustannie zasypiał i się budził, budził się i zasypiał znów, wiele razy. Sen wciągał go w swe głębiny, a chłopak raz po raz wyrywał się na powierzchnię świadomości, walcząc o powietrze.

Nawet teraz nie wyglądał, jakby odpoczywał – jego brwi się marszczyły, palce wciąż poruszały, usta drgały niczym w niemym krzyku. Chciała podejść, pogładzić go po głowie i rozluźnić te zaciśnięte pięści. Ale odkąd uciekli, stał się inny, odległy. Spotkanie ze Strażą go odmieniło.

Zmieniło też to, co było między nimi.

Zmieniło wszystko.

Przykucnięta na granitowym głazie Sefia ciaśniej owinęła ramiona kocem. Wolałaby swój hamak od tej nyży pomiędzy skałami. Ale hamak został na podłodze gabinetu Tanin, podobnie jak większość jej zapasów.

Jak Nin. Ciotka, którą poprzysięgła uratować. Ciotka, którą zawiodła. Drobne ciało, okryte płaszczem z niedźwiedziego futra.

Sefia zadygotała, przypomniawszy sobie, co nastąpiło potem; błysk metalu, skóra Tanin rozstępująca się pod ostrzem. Jej drugie zabójstwo.

Jeśli Straż dopadnie Sefię, każe jej słono zapłacić za to, co zrobiła. To już drugi Dyrektor, który padł z ręki jej rodziny.

Ponownie skupiła wzrok na ścianie lasu. Sięgnęła po ten specjalny zmysł, który dzieliła ze swoją matką i z ojcem: po magię.

Ta moc zawsze tam była, żywa i pulsująca bezustannie jak potężny ocean pod lodem. Świat składał się z czegoś więcej niż rzeczy, które można dotknąć, usłyszeć, zobaczyć. Dla tych, którzy posiadali dar, rzeczywistość była pełna Iluminacji. Każdy przedmiot dryfował w obłoku uplecionym ze swojej własnej historii; z sumy momentów dostępnych tylko dla tych, co wiedzieli, jak patrzeć.

Sefia mrugnęła – i Wizja zajaśniała jej pod powiekami, lśniąca setkami pozłocistych smug, milionów maleńkich błysków światła, poruszających się wraz z prądami powietrza; był tam cierpliwy wzrost drzew i bezustanny szept materii, opadającej miękko w rozkład. W dolinie poniżej, jakieś dwa kilometry od ich obozowiska, leżało górskie miasto Cascarra nad Rzeką Oliwną. Sefia potrafiła stąd dostrzec lampy – jak złote paciorki rozświetlały ulice i tartaki. Widziała barki uwiązane do palików na molu oraz spirale dymu unoszące się z kominów. Nic nie zakłócało spokoju tego miejsca.

Mrugnęła znów i Wizja – którą Straż miała zwyczaj nazywać Widzeniem – zbladła. Byli chwilowo bezpieczni, ona i Łucznik. Straż jeszcze nie wyruszyła w pościg.

Ale to zrobi. Będzie ich prześladować, tak jak jej rodziców.

Lon i Mareah.

Na myśl o nich serce Sefii skurczyło się niczym liść na mrozie.

Nadal miewała chwile, gdy wyobrażenie sobie tej pary jako członków tajemnej, zbrodniczej organizacji przekraczało jej możliwości. Znała ich jako łagodnych ludzi, którzy ją wychowali, chronili, kochali. Ale potem przypominała sobie, z jaką gracją matka posługiwała się nożami do krojenia warzyw. Jak pewnego razu zabiła kojota, który zakradł się po jej kury – jednym celnym rzutem ostrza. Jak ojciec wciąż wypatrywał czegoś przez teleskop skierowany na morze. Dopiero teraz pojęła, że szukał tam Straży. Ludzi, którzy ich ścigali.

Tak wiele przed nią ukryli – prawdę o sobie i swoich uczynkach. To przez te sekrety Sefia zmuszona była uciekać, choć mogłaby walczyć. Ukrywać się, podczas gdy mogłaby być wolna. Nin zapłaciła za to życiem. Nieważne, jak mocno Sefia kochała swoich rodziców – tego nie będzie w stanie im wybaczyć.

Ani sobie.

A teraz znowu uciekała.

Pięć dni temu ona i Łucznik umknęli przed tropicielami Straży. Ukradli małą łódkę i pożeglowali na północ wzdłuż skalistego wybrzeża Deliene. A potem dostrzegli, że płynie za nimi statek i że jest coraz bliżej. Zaryzykowali więc zejście na ląd i porzucili łódź w nadziei, że zmylą pogoń.

Zapuścili się w pasmo Gór Krawędziowych, prowadzące do serca królestwa, i powędrowali przełęczami w stronę Cascarry. Mieli nadzieję znaleźć tam inną łódź i wypłynąć z powrotem na morze.

Potem znów będą uciekać, tak szybko jak tylko potrafią. Prześladowani, dopóki żyją.

Sefia skupiła uwagę na owiniętym skórą przedmiocie na swoim podołku. Książki były w Kelannie rzadkością; Straż gromadziła je zachłannie, podczas gdy reszta świata żyła sobie w nieznajomości sztuki czytania czy pisma. A to nie była jakaś tam książka, lecz Książka. Nieskończona i pełna magii, zapis wszystkiego, co się kiedykolwiek zdarzyło czy zdarzy. Wszystkie wieki historii spisane eleganckimi, cienkimi liniami czarnego atramentu.

Sefia gwałtownie ściągnęła z niej wodoodporne skórzane etui. Robiła tak każdej nocy, od kiedy znów została uciekinierką.

Mogłaby ją otworzyć i dowiedzieć się, kim naprawdę byli jej rodzice. Dlaczego uczynili to, co uczynili… ale nie miała odwagi.

Łucznik szarpnął się gwałtownie przez sen; koc opadł, ukazując bliznę na jego szyi. Gałązki jego posłania pękły z suchym dźwiękiem. Wzmocniony echem brzmiał jak wystrzał.

Sefia zerknęła na ciemny las, ale w poszyciu nic nawet nie drgnęło.

Westchnęła i usiadła wygodniej. Okładkę Książki pokrywały liczne pęknięcia i plamy, miejsca niegdyś zdobione drogimi kamieniami i filigranem ziały wyblakłą pustką. Tylko zapięcie i narożniki z kosztownej złotej blachy wciąż były na miejscu.

Zaczęła wodzić palcem po symbolu na okładce. Siła przyzwyczajenia była wielka.


Dwie zakrzywione linie – to jej rodzice. Ten pojedynczy łuk – Nin. Linia prosta to ona sama. Okrąg symbolizował cel, który postanowiła osiągnąć: dowiedzieć się, do czego służy Książka. Ocalić Nin. O ile to będzie możliwe – ukarać winnych.

Ale wciąż nie była w stanie zmusić się do otworzenia Książki. Do stawienia czoła prawdzie. Już naciągała skórzane etui z powrotem, gdy gdzieś w oddali trzasnęła gałązka.

Sefia zamarła, zamrugała; Wizja zalała jej oczy złotem. Ze wschodniej grani nadchodzili ludzie. Pojawiali się pod kapryśnym księżycowym światłem, a potem znów nikli w mroku. Byli jak czarne ryby w ciemnym stawie, połyskujące płetwami na powierzchni przez tę krótką chwilę, nim znów dadzą nura.

Tropiciele.

Musieli być po przeciwnej stronie góry, gdy ostatni raz przepatrywała otoczenie, ale teraz byli coraz bliżej.

Łucznik rzucił się na posłaniu, strącając plecak na ziemię. Manierka z grzechotem uderzyła o rękojeść jego miecza.

Tropiciele na moment wstrzymali się w biegu. Odwrócili się w jej stronę. W świecie Iluminacji ich oczy lśniły w oczodołach, gdy wpatrywali się w ciemność.

A potem ruszyli prosto na nich.

Sefia była uciekinierką od lat; wyostrzone przez życie w drodze instynkty kazały jej się poderwać, schować Książkę i podbiec do Łucznika.

Ciskał się na wszystkie strony. Robił mnóstwo hałasu. Objęła go mocno, unieruchamiając te poruszające się bezwładnie ręce i nogi. Poniżej, w dolinie, opadłe z drzew igliwie trzeszczało jak pełgający ogień.

Otworzył oczy – były wielkie i złociste. Zabłysła w nich panika. Czuła, jak mocno wali mu serce; jego usta chwytały gwałtownie powietrze.

Zaczął się miotać niczym zwierzę schwytane w paści. Jej uścisk zelżał.

– Łuczniku – szepnęła.

Odepchnął ją od siebie; upadła na skaliste podłoże. Przeszył ją ostry ból.

– Łuczniku. – W jej głosie zabrzmiało błaganie. – Już w porządku. To ja. Sefia. Łuczniku.

Zamarł, głośno dysząc w panice. Zbyt głośno.

Tym razem pozwolił jej się objąć; jego puls walił pod skórą jak młotem. Byli tak blisko, że czuła jego oddech na policzku. Przygryzła wargę. Od pocałunku minęło pięć dni, a ona wciąż pamiętała, jakie to uczucie. Tęsknota za nim była wręcz bolesna.

Łucznik podniósł głowę, gdy dobiegł ich szmer kroków. Sefia znała dobrze te dźwięki, sama wydawała podobne, jeszcze polując z Nin. Skradające się, ostrożne kroczki, przedzielane interwałami nasłuchiwania i bezruchu. Dwadzieścia metrów od nich? Może mniej? Wskazała na las i jej usta bezgłośnie uformowały słowo: Tropiciele.

Przytaknął, mrugając raz po raz. Całkiem bezgłośnie dobył z kieszeni kawałek kwarcu i zaczął gładzić palcem jego fasety. Technika relaksacyjna, której nauczyła go Sefia jakiś miesiąc temu. Sposób, by odgonić panikę, by przypomnieć mu, że jest bezpieczny.

Ale teraz nie byli bezpieczni.

Przez prześwit między głazami dostrzegła poruszające się pod drzewami cienie. Tropiciele byli wszędzie dookoła; światło gwiazd odbijało się od ich strzelb, oczy mieli ukryte w cieniu. Patrzyli uważnie pod nogi, szukając śladów.

„Znajdą nas”. Nawet bardzo niedoświadczony tropiciel dostrzegłby w końcu ich mały obozik. Sefia wiedziała, że musi jakoś sprawić, by sobie poszli. I to szybko.

Znów przywołała Widzenie i strzeliła palcami. W świecie Iluminacji strugi blasku napięły się i strzeliły jak cięciwy, budząc fale drżenia pośród złotych pasm. Może kilkanaście metrów od nich trzasnęła głośno sucha gałązka.

Tropiciele przypadli do ziemi. Lufy ich strzelb skierowały się w górę. Byli tacy cisi… i bardzo szybcy.

Zrobiła to ponownie, tym razem trochę dalej.

Przywódca machnął ręką w kierunku doliny. Cały oddział zawrócił i skierował się w stronę pękających gałązek, w stronę miasta. Dalej i dalej od Sefii i Łucznika.

Gdy jej puls zwolnił, nagle zdała sobie sprawę, jak mocno są z chłopakiem spleceni. Przestał gładzić swój kamień; wpatrywał się w nią teraz oczami podkrążonymi z bezsenności.

– Mocno cię uderzyłem? – spytał.

Minęło pięć dni, odkąd się odezwał, a barwa jego głosu wciąż Sefię zaskakiwała. Były w tym głosie żar i ciemność, niczym w minerale zwanym tygrysim okiem.

– Nie. – Podniosła się, próbując ukryć kłujący ból między łopatkami. Musieli ruszać, i to natychmiast, nim tropiciele zorientują się, że nie ma ich w Cascarze. Chwyciła za róg koca.

– Obudziłem się i nie wiedziałem, gdzie jestem… nie mogłem się poruszyć, więc pomyślałem… przepraszam, ja… – Usiadł prosto i przez moment chyba zamierzał kontynuować. Ale potem przebiegł palcami po bliźnie wokół szyi. Po piętnie, którym impressorzy znaczyli wszystkich swoich chłopców, by wyróżnić ich jako kandydatów. Przez lata Straż poszukiwała tego jedynego, który – jak wierzyli – zaprowadzi ich do zwycięstwa w najkrwawszej wojnie, jaką dotąd widziała Kelanna. Szukali zabójcy. Kapitana. Wodza.

Los kandydata odebrał Łucznikowi wszystko, co miał: imię, głos, pamięć o sobie samym. Został z niego cień człowieka.

Wszystkie te wspomnienia powróciły podczas ich starcia ze Strażą. Ale Łucznik wciąż nie powiedział jej, jak brzmi jego prawdziwe imię, i w chwilach takich, jak ta, czuła, że wie o nim jeszcze mniej niż przedtem.

„Zupełnie jak o moich rodzicach”, pomyślała gorzko.

– Prawie nas złapali – odezwał się, chowając kwarc do kieszeni.

– Przepraszam. Nie wiedziałam, że są tak blisko.

– Ale mogłabyś wiedzieć. – Jego spojrzenie powędrowało do Książki. – Mogłabyś zawsze wiedzieć, gdzie są. Za każdym razem bylibyśmy o krok przed nimi.

Sefia zesztywniała. Miał rację, oczywiście. Książka zawierała przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Wszystkie poczynania Straży też w niej zapisano, ukryte pod wieloma warstwami historii. Mogliby z łatwością ujść przed pogonią, gdyby Sefia sięgnęła do tych zapisków. Jeśli okazaliby się dostatecznie sprytni, ona i Łucznik, może nawet udałoby im się wyślizgnąć z uścisku Straży na dobre. Byliby wolnymi ludźmi.

Ale Sefia się bała. Czuła strach przed tym, czego może się dowiedzieć, jeśli ją otworzy. Strach przed prawdą o własnej rodzinie… przed tymi straszliwymi rzeczami, które jej ojciec i matka zrobili dawno temu.

Ale by utrzymać Łucznika z dala od rąk Straży? Łucznika, który walczył dla niej, który dla niej, Sefii, obywał się bez snu i jedzenia? Łucznika, któremu odzyskane wspomnienia zdawały się robić większą krzywdę niż ich wcześniejszy brak?

Spojrzała mu w oczy, długo i z powagą.

– Dobrze.

Znalazła miejsce rozświetlone blaskiem księżyca i wyjęła Książkę z etui. Pochyliła się tak nisko, że ustami niemal musnęła symbol na okładce.

– Pokaż mi, co się teraz dzieje w siedzibie Straży – wyszeptała.

Wzięła głęboki oddech i rozpięła ozdobne skuwki księgi. Strony zatrzepotały pod jej palcami, a potem ułożyły się płasko, tworząc gładką, bladą płaszczyznę, poznaczoną atramentem.

Sefia wyczuwała pełną napięcia i wyczekiwania uwagę Łucznika.

– W komnacie sypialnej panował chaos… – zaczęła czytać szeptem, jak gdyby Straż mogła ją usłyszeć. Wzdrygnęła się i rozejrzała wokół, ale tropiciele byli już daleko stąd.

Sefii i Łucznikowi nie groziło niebezpieczeństwo. Przynajmniej na razie.

Wróciła do Książki.

– W komnacie sypialnej panował chaos. Otwarte tomy i sterty luźnego papieru pokrywały kapę przykrywającą łóżko, zsuwały się kaskadami na półki pełne ksiąg i spłachcie czystego pergaminu… – Jej spojrzenie przeskoczyło kilka linijek. – Och nie. Nie!

Była w błędzie.

Groziło im niebezpieczeństwo. Nieustannie. Nieważne, jak daleko by uciekli, jak dobrze by się ukryli; nigdy nie będą wolnymi ludźmi.

Mówczyni

Подняться наверх