Читать книгу Borussia Dortmund Siła żółtej ściany - Uli Hesse - Страница 4
Prolog
ОглавлениеLars Ricken nigdy nie widział na twarzach kibiców takiej rozpaczy – i choć miał wówczas zaledwie dziewięć lat, nie zdarzyło mu się to później ponownie. Odwrócił się, by spojrzeć na trybunę południową. Nie była to jeszcze wtedy ta potężna, imponująca, sławna na całym świecie trybuna, którą stała się potem, gdy Borussia Dortmund, na przekór wszystkim innym klubom, które poszły w plastik i siedziska na całym stadionie, zachowała stojące miejsca, a nawet dobudowała drugi poziom do tego gigantycznego kawałka betonu. Ale już wówczas była to jedna z najsławniejszych trybun w niemieckiej Bundeslidze, znana z wybuchowej i – w zależności od tego, której stronie się kibicowało – albo radosnej, albo przytłaczającej atmosfery tworzonej dzięki pasji znajdujących się tam ludzi.
Choć nie w tamtym momencie.
Z miejsca, gdzie stał Ricken – nieco na prawo za bramką, na poziomie murawy – ściskając małymi dłońmi ogrodzenie, które oddzielało widzów od boiska, wyglądało to tak, jakby na trybunie pojawiła się wolna przestrzeń. Zadziwiające. Miejsca były wyprzedane i choć do końca spotkania pozostała mniej niż minuta, zastanawiał się, dlaczego ludzie opuścili stadion. A później zorientował się, że tego nie zrobili. Po prostu usiedli. Ricken powędrował wzrokiem po trybunie, próbując policzyć fanów, którzy zalegli na stopniach, nie mogąc dłużej na to patrzeć. Były ich dziesiątki. Niektórzy gapili się na boisko, inni okryli głowy flagami i szalami. Widział spuszczone ramiona i zrozumiał, że ludzie szlochają.
Mimo że był tylko dzieckiem, Ricken wiedział, dlaczego opanowało ich całkowite przygnębienie. Drużyna, którą wszyscy tu nazywali po prostu Borussią, na gwałt potrzebowała gola. W przerwie miejscowa telewizja – jak gdyby już do tego doszło – poinformowała, że po raz drugi w historii zespół spadnie z Bundesligi. Komunikat okazał się nieco przedwczesny, ponieważ w drugiej połowie rzut karny wykorzystany przez Michaela Zorca, chłopaka z Dortmundu, dał kopa drużynie i piłkarze w żółtych strojach rzucili się naprzód, mimo dusznej spiekoty nieustannie atakując bramkę stojącą przed trybuną południową. Lecz czas upływał. W kilku różnych znaczeniach.
Ricken miał blade pojęcie o kłopotach finansowych Borussii – a były one tak poważne, że Niemiecki Związek Piłki Nożnej (DFB) zagroził dortmundczykom odebraniem punktów z powodu długów. Członkowie klubu powołali na stanowisko prezesa młodego prawnika Reinharda Rauballa, licząc na to, że zapobiegnie bankructwu. Ale doprowadzenie finansów do porządku byłoby nieomal beznadziejnym zadaniem, gdyby zespół znalazł się w drugiej lidze. Niektórzy czuli, że jeśli Borussia spadnie, już nigdy się nie podniesie.
Trzydzieści sekund przed końcem meczu bramkarz Dortmundu popędził, by zagrać piłkę z piątego metra i rozpocząć ostatni atak. Piłka była w ruchu, gdy zagrywał ją do kolegi z drużyny, ale sędzia przymknął na to oko i nie zagwizdał, by golkiper powtórzył rzut od bramki.
Co niezwykłe jak na tamte czasy, spotkanie było transmitowane w telewizji. Gdy Borussia pospiesznie budowała akcję od tyłu, komentator przywitał przeciwników gospodarzy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zostało zaledwie tyle czasu, by po raz ostatni rozpaczliwie dośrodkować. Ricken dostrzegł kędzierzawą głowę Zorca, gdy ten zgrał piłkę w kierunku lewego słupka, niedaleko miejsca, gdzie stał dziewięciolatek. Przez siatkę w bramce zobaczył, że ktoś w żółtej koszulce dopadł do futbolówki i dośrodkował z pierwszej piłki z bardzo ostrego kąta. Słyszał, jak ludzie wokół gwałtownie oddychają, jak gdyby ze stadionu wyssano powietrze. Ricken szybko obrócił głowę, by śledzić lot piłki, lecz był w stanie dostrzec tylko gmatwaninę białych i żółtych koszulek, zmęczonych graczy maniakalnie odbijających piłkę. A potem usłyszał najgłośniejszy wrzask radości w życiu.
Ludzie skakali, z oczami wciąż zamglonymi udręką, której nie potrafili ukryć. Podczas gdy jedni wspinali się na ogrodzenie, inni już biegli na boisko, by świętować.
Lars Ricken nigdy nie widział na twarzach kibiców takiej radości – i choć miał wówczas zaledwie dziewięć lat, nie zdarzyło mu się to później ponownie.
„Oczywiście, gdy wygrywaliśmy Ligę Mistrzów 11 lat później, byłem na boisku, a nie na trybunach. Nie do końca więc wiem, jak bardzo cieszyli się fani, gdy strzeliłem zwycięskiego gola z Juventusem. Ale nie mogli być bardziej szczęśliwi, niż byliśmy tamtego dnia w 1986 roku”.
A potem popada w zadumę, myśląc o szalonej drodze, którą przebyła Borussia.