Читать книгу Bayern. Globalny superklub - Uli Hesse - Страница 6
WPROWADZENIE
ОглавлениеMimo że rzadko kiedy są z tego naprawdę dobre pieniądze i często nie wybiera się godzin pracy, pisanie o piłce nożnej to wciąż najlepsza robota pod słońcem. Przynajmniej dopóki nie trzeba rozmawiać z piłkarzami, którzy odnieśli ciężką kontuzję.
Tacy gracze zwykle zrzędzą, a niekiedy bywają w podłym nastroju, nienawidzą bowiem sytuacji, gdy nie mogą grać. Obawiają się, że stracą miejsce w zespole, są znudzeni długimi godzinami spędzonymi w towarzystwie fizjoterapeutów. Tęsknią za towarzystwem kumpli z szatni. Są rozdrażnieni tak samo, jak byłby każdy z nas, gdyby ciągle szukano oznak poprawy naszego zdrowia.
Byłem przygotowany na najgorsze, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł piłkarz, który od ponad trzech miesięcy był wyłączony z gry z powodu kontuzjowanej kostki. Niepotrzebnie się martwiłem. Gdy Philipp Lahm wyciągał do mnie rękę na powitanie, uśmiechał się szeroko.
W rzeczy samej, kapitan drużyny, która w 2013 roku wygrała Ligę Mistrzów (i kapitan reprezentacji, która sięgnęła po mistrzostwo świata), był w tak dobrym nastroju, że obaj zapomnieliśmy, że mieliśmy porozmawiać o piłce. Zamiast tego pogadaliśmy o jego ostatniej pasji – golfie; później zapytałem go, czy to prawda, że ma w domu stół do snookera. Potwierdził, co zapoczątkowało dyskusję na temat tego, która gra jest lepsza: snooker czy ósemka[2].
A później o czymś sobie przypomniałem.
– Ach, prawie bym zapomniał: pozdrowienia i najlepsze życzenia od Franza Rotha.
Na przestrzeni dekad Bayern mógł pochwalić się mnóstwem gwiazd, lecz w kluczowych momentach historii klubu zadziwiająco często na ratunek przychodzili mu niedoceniani bohaterowie. Tak też było z Franzem Rothem, który wsławił się tym, że strzelał decydujące gole dla Bayernu w trzech finałach europejskich pucharów (w 1967, 1975 i 1976 roku).
Twarz Lahma pojaśniała.
– Dziękuję, to bardzo miłe – odparł. – Co u niego?
Lahm urodził się pięć lat po tym, jak Roth opuścił Bayern, by zakończyć karierę piłkarską w Austrii. Zapytałem go więc, czy dobrze zna Franza. Odrzekł, że nie utrzymują bliskich kontaktów, ale czasem zdarza im się na siebie wpaść i obaj doskonale wiedzą, co osiągnął ten drugi. Następnie Philipp powiedział powoli:
– To jeden z największych i najbardziej utytułowanych klubów na świecie, a jednocześnie przypomina wielką rodzinę. I to najwspanialsza rzecz w Bayernie.
Podobne zdanie można często usłyszeć z ust tych, którzy grali w Bayernie, prowadzili go lub pracowali w nim w innej roli. Bo to prawda – jeśli spędzisz trochę czasu w klubowym budynku w Giesing, w normalnej i wcale nie imponującej przepychem części Monachium, gdzie piłkarze Bayernu trenują od 1948 roku i gdzie klub ma swoją siedzibę od 1971 roku, jest duża szansa, że wpadniesz na jakiegoś dawnego gracza monachijskiego klubu.
Karl-Heinz Rummenigge (prezes rady nadzorczej), Uli Hoeness (prezes klubu do 2014 roku, kiedy to wybuchł skandal podatkowy z jego udziałem) i Franz Beckenbauer (prezes honorowy) to ci, o których czyta się najczęściej. Łatwo też zastać Paula Breitnera i Wolfganga Dremmlera, który harował w środku pola jak wół; obaj pracują w tej chwili w pionie skautingu. Walter Junghans, dawny bramkarz Bawarczyków, należy do sztabu szkoleniowego drużyny rezerw, podobnie było z Gerdem Müllerem, który pod koniec 2014 roku ostatecznie przegrał walkę z alzheimerem. Raimond Aumann, inny niegdysiejszy golkiper, od dawna jest koordynatorem ds. współpracy z kibicami. Hans Pflügler, który w 1982 i 1987 roku zagrał w barwach Bayernu w finałach Pucharu Europy, w wieku 32 lat przestał występować w pierwszym zespole, ale przez następne pięć lat był związany z drużyną rezerw (w zasadzie była to drużyna do lat 23), w której wprowadzał w piłkarskie arkana młode nadzieje Bayernu. Obecnie pracuje w dziale sprzedaży klubu z Monachium.
Rodzinne więzy obejmują także dzieci byłych piłkarzy. Syn Paula Breitnera, Max, pracuje w dziale prasowym klubu. Córka Uliego Hoenessa, Sabine, jest związana ze sławnym muzeum Bayernu. Starszy brat Franza Beckenbauera, Walter, prowadzi agencję reklamową, która wydaje klubowy magazyn, syn Cesarza zaś, Stephan, grał w rezerwach monachijczyków, a później – dopóki w sierpniu 2015 roku nie pokonała go śmiertelna choroba – trenował młodzież i zajmował się skautingiem.
Bo domowy, rodzinny, ciepły Bayern Monachium naprawdę istnieje. To nie tylko fasada. W Niemczech głęboko zakorzenił się stereotyp, że zwolennicy monachijczyków to tylko kibice sukcesu, raczej klienci niż fani. Lecz gdy kilka lat temu po raz pierwszy spędziłem w tym klubie trochę czasu, zbierając materiały na potrzeby artykułu na okładkę dla magazynu „FourFourTwo”, Uli Hoeness powiedział mi: „W wielu klubach nie ma żadnej filozofii, prowadzą je inwestorzy, którzy chcą wyłącznie sukcesu. Usiłując dostać się na szczyt, zwracają niewielką uwagę na kibiców, na ludzi. Ale w Bayernie zaangażowanie ludzi w życie klubu odgrywa centralną rolę. To zawsze szokuje tych, którzy uważają, że to niemożliwe, ale dla naszych fanów i członków Bayernu to coś więcej niż klub. To nasz dom. Rodzina zastępcza”. Wyraz jego twarzy i brzmienie głosu nie pozostawiały wątpliwości, że były to szczere słowa.
Ale rzecz jasna istnieje również inny Bayern niż ten przyjazny, gościnny klub. To Bayern, który drażni i budzi wściekłość. Kusi, by stwierdzić, że niechęć, którą Bawarczycy wywołują wszędzie tam, gdzie się zjawią, musi mieć coś wspólnego z ich nadzwyczajną pozycją. Bayern 26 razy świętował mistrzostwo Niemiec, tymczasem dwa inne najbardziej utytułowane kluby, 1. FC Nürnberg i Borussia Dortmund, podnosiły to trofeum tylko po osiem razy[3]. Bayern sięgnął po Puchar Niemiec 18 razy, a drugi pod tym względem zespół, Werder Brema, zrobił to jedynie sześć razy. Od końca lat 70., kiedy to Borussia Mönchengladbach spuściła z tonu, Bayern nie ma żadnego prawdziwego przeciwnika w kraju; pojawiają się tylko zespoły, które są w stanie rywalizować z Bawarczykami przez pewien ograniczony czas, zanim zabraknie im pary. Zrozumiałe, że taka sytuacja irytuje wiele osób.
Ale ten antagonizm jest znacznie starszy. Bayern dzielił opinię publiczną – i to bardzo mocno – na długo przed tym, jak został sięgającą po wszystkie trofea potęgą. Już w 1968 roku, kiedy to klub z Monachium nie miał na koncie choćby jednego mistrzostwa Bundesligi, Sepp Maier został zaatakowany przez kibica po wyjazdowym meczu z Hannoverem 96. Unosząc parasol, by obić nim bramkarza, napastnik wrzeszczał: „Zabiję cię, ty monachijska świnio!” (Maier znokautował napastnika podbródkowym). W państwie, w którym futbol był tak głęboko przesiąknięty regionalną – by nie powiedzieć zaściankową – rywalizacją, że ogólnokrajowa liga została utworzona zaledwie pięć lat wcześniej, niezwykle rzadko zdarzały się ataki na zawodników klubów, które musiały odbyć 600-kilometrową podróż na mecz.
Niczym nowym nie są nawet publiczne debaty poświęcone Bayernowi. Podczas pracy nad tą książką przeczytałem niezliczoną ilość artykułów z „Kickera”, czcigodnej Biblii niemieckiej piłki nożnej. To zadziwiające, jak często na ostatnich stronach numerów, które wyszły znacznie wcześniej, niż Bayern zaczął dominować w tamtejszym futbolu, napotykało się gorące dyskusje między kibicami i krytykami Bawarczyków.
Kiedy otwierałem numer z 20 maja 1974 roku, kilka dni po tym, jak Bayern sięgnął po Puchar Europy, spodziewałem się znaleźć jakieś komentarze wychwalające pierwszy niemiecki klub, któremu się to udało. Zamiast tego znalazłem trzy listy od czytelników z Bawarii, których autorzy gorzko skarżyli się, że na Bayern wszyscy zawsze tylko psioczą. Pan Eduard Weidler, mieszkaniec Passau, napisał: „Są tacy, którzy z najmniejszego powodu piętnują zespół, a nawet cały jego zarząd jako ludzi zachowujących się niesportowo, pyszałkowatych i wrednych”.
To chyba dowodzi, że prawdziwa jest stara mantra niemieckiego futbolu: albo kochasz Bayern, albo go nienawidzisz, nie ma nic pomiędzy. A może jednak to nie do końca prawda, bo w tym kraju jest przynajmniej jedna osoba, która stara się znaleźć to „pomiędzy”. A to dlatego, że z tej pozycji najlepiej jest snuć opowieść. A jako że to kawał historii, zrobiłem, co w mojej mocy, by nie czuć ani miłości, ani nienawiści.