Читать книгу Bayern. Globalny superklub - Uli Hesse - Страница 7
PROLOG
ОглавлениеCzłapał. Robił tak po części dlatego, że nie urodził się do biegania. Nie był szybki ani zwinny, nie miał znakomitego przyspieszenia na kluczowych kilku pierwszych metrach. Brakowało mu elegancji w ruchach. Niektórzy uważali, że w biegu wygląda niezgrabnie.
Nie był to jednak główny powód, dla którego człapał. W tym sporcie musisz od czasu do czasu pobiegać, nawet jeśli nie jesteś ani szybki, ani zwinny. A on nie martwił się tym, jak wygląda, gdy biegnie. W przeciwieństwie do innych graczy urodził się bez choćby cienia próżności.
Człapał niepewnym krokiem człowieka, który skręcił na niewłaściwym rogu i nagle znalazł się w ciemnej uliczce – a to dlatego, że przechadzał się na połowie przeciwnika, kilka kroków za linią środkową. Wiele lat później ludzie będą twierdzić, że w klubie zabroniono mu ją przekraczać niezależnie od okoliczności. To oczywiście bzdura. W tamtym sezonie strzelił w lidze siedem goli, a nie da się tego zrobić, wystając na swojej połówce przez 90 minut.
Nie istniał więc żaden zakaz. Była za to wytyczna: jeśli libero ruszył do przodu, on musiał zostać z tyłu i asekurować pozycję kolegi. A libero tej drużyny ruszał naprzód bez przerwy.
Rozumiał to uzasadnienie. Poza tym nie tylko nie najlepiej biegał, ale był też niespecjalnym dryblerem. Nie słynął ze znakomitych podań. Miał przyzwoite, acz nie wspaniałe uderzenie. I choć operował piłką lepiej, niż powszechnie uważano, nienaganna technika nie była jego silną stroną.
A jeśli się nad tym zastanowić, to co nią było? Dlaczego był niepodważalną i integralną częścią zespołu, który w tamtym czasie należał do absolutnej czołówki europejskich drużyn?
Może stało się tak, ponieważ rozumiał wytyczne i się ich trzymał. A w tym zespole nie była to szeroko rozpowszechniona zaleta. W jego składzie był przynajmniej jeden atestowany geniusz – rzeczony libero, który robił, co tylko chciał (na boisku, a czasem poza nim), nie musząc przed nikim odpowiadać. Grał tam też utalentowany skrzydłowy, tak szybki, że często ruszał, nie martwiąc się o to, co dzieje się za jego plecami. I nieco zwichrowany lewy obrońca o przeszywającym spojrzeniu, który tak bardzo lubił być w kontrze do wszystkiego, że mówił rzeczy, w które nie wierzył, byle tylko udowodnić, jak bardzo jest niezależny. A także napastnik – rzecz jasna najlepszy na świecie. Był taki świetny między innymi dlatego, że nigdy nie wiedziano, w którym miejscu boiska się pojawi, za to zawsze było to miejsce właściwe. W tym zespole nieprzewidywalny był nawet bramkarz – w dobre dni tryskał humorem, ale w złe zachowywał się jak świr.
Występował w tej drużynie, bo nie przypominał innych piłkarzy. Był godny zaufania, znał swoje miejsce, szanował reguły. Nic dziwnego, że choć wielu innych graczy zyskało bogactwo, sławę i wpływy, które nie mieszczą się w głowie, on każdego poranka o szóstej po cichu otwierał kiosk, by sprzedawać gazety i artykuły piśmiennicze.
Spojrzał przez lewe ramię na libero. Tamten jak zwykle miał piłkę przy nodze. Nawet gdy czas naglił, libero nie dało się ponaglić. Jego podanie było jak zwykle eleganckie, niespieszne i akuratne. Tym razem jednak dało się zauważyć dwie niezwyczajne rzeczy. Po pierwsze, libero zagrał piłkę niemalże do boku; gdyby ktokolwiek inny podał w poprzek boiska, libero mamrotałby pod nosem, że bramka znajduje się na drugim krańcu placu gry, a nie przy linii bocznej. To zagranie oznaczało, że po dwóch godzinach meczu nawet libero stracił pomysł na grę.
Drugą niezwykłą rzeczą było to, że libero zagrał akurat do niego. Zazwyczaj działo się dokładnie na odwrót. Kto wie, być może libero był tak zaskoczony, widząc go w tym miejscu, że podanie wynikało z mimowolnego odruchu.
Zaskakująco sprawnie opanował piłkę prawą nogą i wyrwał do przodu. Gdy znalazł się mniej więcej trzydzieści metrów od bramki przeciwnika, rozejrzał się. Miał przed sobą trochę wolnego miejsca, prawdopodobnie dlatego, że rywale wiedzieli, jak rzadko przekracza linię środkową, i nie byli pewni, czy go atakować, czy nie. Zobaczył, że najlepszy napastnik w historii stoi w polu karnym i domaga się piłki podniesioną ręką.
Zastanawiał się, ile czasu zostało do końca meczu. Widział stadionowy zegar, lecz ten pokazywał jedynie, która godzina, a nie ile trwa spotkanie. Oszacował, że to niemal koniec, za chwilę czy dwie będzie po tym nieszczęsnym meczu. W pewnym sensie był za to prawie wdzięczny. Środkowy napastnik drużyny przeciwnej był szybki i zwinny; przy takich gościach zawsze wyglądał słabo. A tego wieczora wyglądał wyjątkowo słabo. To był jeden z jego najgorszych występów w tym sezonie.
Nagle przez głowę przemknęła mu pewna myśl: sędzia nie odgwiżdże końca meczu, dopóki biegnie do przodu, ale co, jeśli się zatrzyma albo zagra komuś piłkę? Arbiter będzie miał dobrą wymówkę, żeby skończyć spotkanie. Już nie człapał ani nie truchtał, lecz biegł. Z przyczyn, których nigdy nie potrafił później wyjaśnić, obrócił swój silny, umięśniony tułów i cofnął prawą nogę jak ktoś, kto przymierza się do potężnego uderzenia z daleka.
Usłyszał pełen przerażenia krzyk. Usłyszał błagalne wycie najlepszego napastnika w historii, by nie strzelał – nie z takiej odległości, nie w sytuacji, gdy między nim a bramką znajdowało się jedenaście par nóg, nie w takim momencie – na litość boską – w najważniejszym meczu ich życia. Zawahał się jedynie na ułamek sekundy. A później zignorował wytyczne, zasady i krzyki i kopnął piłkę najmocniej, jak potrafił.
Dobiegł go dziwny dźwięk, coś jakby grzmot. Następnie zobaczył, że libero rusza w jego kierunku i rzuca mu się w ramiona. Pomyślał, że to dziwne, bo libero nie zrobił czegoś takiego nigdy wcześniej. Później mówił, że początkowo nie wiedział, co się stało, co takiego zrobił.
Oczywiście, że nie wiedział. Nikt, nawet patentowany geniusz, nie mógł wiedzieć, że człowiek, po którym najmniej się tego spodziewano, stworzył właśnie superklub na skalę światową.