Читать книгу Amerykański zabójca - Vince Flynn - Страница 10
3
ОглавлениеRapp, z przewieszoną przez ramię wielką torbą do lacrosse, odprowadził wzrokiem samochód Kennedy. Czuł się odrobinę jak w surrealistycznym śnie. Sytuacja przywiodła mu na myśl wspomnienia z dzieciństwa, kiedy matka odwoziła go na letnie obozy. Jak wtedy, tak teraz zjawił się tu z własnej woli; różnica polegała na tym, że w jego oczach nie było dziś łez. Wówczas był małym chłopcem, lękającym się nieznanego; w tej chwili był dwudziestotrzyletnim mężczyzną gotowym zmierzyć się z całym światem.
Obserwując oddalający się samochód, czuł na barkach ciężar swojej decyzji. Drzwi się zamykały. Spośród wielu ścieżek wybrał jedną z najrzadziej uczęszczanych. Była bardziej zdradziecka i zarośnięta, niż sobie wyobrażał, lecz mimo to czuł się niezwyciężony i zdolny oszukać śmierć. Z pewnością będą robili wszystko, żeby zmusić go do rezygnacji, lecz on wierzył, że da sobie radę. Do tej pory w życiu z niczego nie zrezygnował, a przecież jeszcze nigdy nie pragnął niczego tak mocno jak teraz. Znał zasady. Wiedział, że będą mocno ciągnęli i szarpali za łańcuch, który założono mu na szyję, i że będzie musiał wiele znieść. Liczyła się jednak tylko nagroda czekająca u kresu tej drogi. Był gotów na wszystko, byle tylko dostać szansę.
Poczuł na sobie ciężkie spojrzenie. Odwrócił się, położył torbę na ziemi i obserwował zbliżającego się mężczyznę z wąsami i w okularach lotniczych. Tamten stanął tak blisko, że zasłonił sobą cały widok, a w nozdrza Rappa uderzyła ostra, kwaśna woń kawy i papierosów. Najchętniej cofnąłby się o krok, ale to mogło zostać uznane za okazanie słabości, nie poruszył się więc, tylko oddychał przez usta.
– Lepiej dobrze się przyjrzyj temu samochodowi – wycedził Hurley.
Rapp posłusznie odwrócił głowę, przechylił się nieco i spojrzał na brązowego forda, który właśnie znikał za zakrętem.
– Ona już tu nie wróci – poinformował go Hurley złowieszczym tonem.
Rapp skinął głową.
– Stój prosto i patrz przed siebie!
Rapp bez słowa wpatrywał się w swoje odbicie w okularach.
– Nie mam pojęcia, w jaki sposób ją zbajerowałeś. Nie mam pojęcia, w jaki sposób wmówiłeś jej, że uda ci się przejść moją selekcję, ale obiecuję ci, że przez wszystkie dni, jakie tu spędzisz, będziesz przeklinał ją za to, że pojawiła się w twoim życiu. Naturalnie będziesz to robił po cichu, bo jeżeli usłyszę choćby jedno obelżywe słowo pod jej adresem, załatwię cię tak, jak nawet sobie nie wyobrażasz. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
– Tak.
– Tak! – ryknął Hurley z wściekłością. – Tak! Czy ja może wyglądam jak któryś z twoich pedałkowatych profesorków?
– Nie – odparł Rapp bez mrugnięcia.
– Nie! – zawył Hurley z nabrzmiałymi żyłami na szyi. – Masz mówić tak, proszę pana, i nie, proszę pana, albo wepchnę ci but tak głęboko w dupę, że sznurowadła wyjdą ci nosem!
Krople śliny padały mu obficie na twarz, lecz Rapp nie zwracał na nie uwagi. Spodziewał się czegoś takiego. W pobliżu nie było nikogo, postanowił więc skorzystać ze sposobności. Lepsza mogła się już nie nadarzyć.
– Czy mogę coś powiedzieć, proszę pana?
– No tak. – Hurley westchnął ciężko. – Powinienem był się domyślić. – Oparł dłonie na biodrach. – W porządku, szczawiku. Dam ci tę jedną, jedyną szansę, bo pewnie zamierzasz powiedzieć, że popełniłeś błąd i chcesz wracać do domu. Jeżeli o mnie chodzi, to nie ma z tym problemu. Ba, sam cię odwiozę.
Rapp z uśmiechem pokręcił głową.
– Cholera… – mruknął Hurley z dezaprobatą. – Naprawdę wydaje ci się, że dasz radę?
– Tak jest, proszę pana.
– I naprawdę zamierzasz marnować mój czas?
– Na to wygląda, proszę pana. Chciałbym jednak zaproponować rozwiązanie, które pomoże nam trochę przyspieszyć.
– Przyspieszyć?
– Tak jest, proszę pana. Jestem pewien, że stając z kimś twarzą w twarz, potrafi pan określić najdalej w ciągu dwudziestu sekund, czy ten ktoś da sobie radę, czy nie, prawda?
– Oczywiście.
– W takim razie, ponieważ nie chcę marnować pańskiego czasu, proponuję, żebyśmy od razu przeszli do rzeczy.
Na twarzy Hurleya po raz pierwszy pojawił się uśmiech.
– Chcesz się ze mną zmierzyć?
– Tak jest, proszę pana. Żeby nie tracić czasu.
Hurley roześmiał się głośno.
– I naprawdę wydaje ci się, że masz jakieś szanse?
– Jeśli wierzyć temu, co słyszałem, to nie mam żadnych.
– W takim razie dlaczego tak ci się spieszy, żeby dostać w tyłek?
– Prędzej czy później to i tak musiałoby nastąpić. Wolę, żeby to było prędzej.
– A niby dlaczego?
– Żebyśmy mogli się zająć ważniejszymi sprawami.
– Na przykład jakimi?
– Na przykład nauką zabijania terrorystów.
Hurley cofnął się o krok i zmierzył rekruta uważnym spojrzeniem. Chłopak miał około metra osiemdziesięciu pięciu wzrostu i był w świetnej formie, ale tego należało oczekiwać po dwudziestotrzylatku. Miał gęste kruczoczarne włosy i ciemną karnację. Wyglądał dokładnie tak jak trzeba. Hurley zaczął rozumieć, o czym mówiła Irene. Bardziej rozbawiony niż zaniepokojony skinął głową.
– W porządku, możemy spróbować. Widzisz tę stodołę?
Rapp skinął głową.
– Znajdziesz tam jedną wolną pryczę. Jest twoja, dopóki ze mną wytrzymasz. Wrzuć rzeczy do szafki, przebierz się w krótkie spodenki i koszulkę. Jeżeli za dwie minuty nie pojawisz się na macie, odeślę cię do domu.
Rapp uznał to za rozkaz. Chwycił torbę i popędził w kierunku stodoły. Hurley odprowadził go wzrokiem, zerknął na zegarek, podszedł do werandy i postawił kubek z kawą na wyszorowanych do białości deskach, po czym rozpiął rozporek i odlał się w krzaki.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.