Читать книгу Miłość samuraja - Wacław Sieroszewski - Страница 6

II

Оглавление

Był to prawdopodobnie stary zajazd najniższego rzędu, gdyż wnętrze obszernej izby dzieliły nie sięgające pułapu przegrody na kilka gwiaździsto rozłożonych i otwartych ku ognisku części. Pośrodku na niskiej, wielkiej, pełnej piasku i popiołu ramie płonął suty stos, rozrzucając wokoło światło i ciepło. Nad ogniem na drewnianych hakach wisiały okopcone kotły i czajniki buchające parą. W kole światła w zwykłej pozie wypoczynku klęczało pięciu ludzi o twarzach prostackich, o ciałach tęgich, muskularnych, odzianych w gminną, brudną i znoszoną odzież. Bacznie wpatrywali się w kupkę pieniędzy oraz złotych i srebrnych przedmiotów, leżących przed siedzącym po ich środku ospowatym mężczyzną o dzikim, śmiałym spojrzeniu. Dostatniej odziany od innych, wydawał się być tu gospodarzem.

So-da!1 — zachrypiał nagle, zwracając się ku niemu, mieszczący się na prawym końcu elegant z podgolonym po samurajsku łbem, z twarzą młodą, ale pryszczowatą, wstrętną i już pomarszczoną. — So-da! — powtórzył. — Zgoda: pieniądze i klejnoty do równego podziału, ale dziewczyna moja! Pamiętasz przecie, Ketsu-on, żem sobie to zastrzegł!...

— Tak, ale zdobyczy okazało się mniej, niż obiecywałeś! — wycedził Ketsu-on, nie patrząc na mówiącego.

— Mniej?! Chaj! któż wam winien, żeście źle szukali! Miałem wtedy ręce zajęte dziewczyną. Nie znaleźlibyście i tego, gdyby nie ja... Ja wszystko wyśledziłem, ja wam wskazałem... Przez ćwierć roku, gdy wy piliście i hulali, byłem niewolnikiem, udawałem wiernego sługę mieszczucha, pracowałem jak wół, nosiłem wiązki drzewa i chrustu, słuchałem cierpliwie wymysłów i napomnień opasłego Irodzuja Chitaci oraz docinków jego żony Matsu-san, złej jak osa, a chudej jak konik polny! Żaden z was nie wytrzymałby tam i trzech dni!

— Nie łżyj, Koda! — roześmiał się siedzący obok kudłacz. — Odwiedzałem cię i widziałem, że było ci wcale dobrze, nawet pryszczów ubyło ci na twarzy!

— To od czego innego... czego ty, stary wałachu, nigdy nie zrozumiesz!... Dziewczyna moja, nie dopuszczę do niej nikogo... Ja pierwszy! — syczał Koda czerwieniąc się z gniewu.

Wszyscy prócz przywódcy Ketsu wybuchnęli śmiechem.

— Cicho! — szepnął ten wznosząc rękę. — Ktoś idzie!...

Nasłuchiwali chwilkę trwożnie, a gdy stuk rozległ się już w samej sionce i po drzwiach zaszurgały ręce szukając zaworów, Ketsu przykrył pospiesznie połą ubrania leżące przed nim złoto, a jednocześnie ruchem głowy wskazał groźnie, aby odeszła w głąb izby dziewczyna, która siedziała po drugiej stronie ognia z filiżanką herbaty w ręku. Dziewczyna nie zauważyła zrazu nakazu, gdyż wielkie, piękne jej oczy, ocienione gęstymi rzęsami, były wlepione oczekująco w drzwi. Ślady łez szybko wysychały na jej ślicznych policzkach.

— Ruszaj! Czy słyszysz?! — szepnął z wściekłością Ketsu.

Wtedy dopiero dziewczyna zerwała się i znikła w cieniu za słupem jednej z przegród.

Drzwi otwarły się i na progu ukazał się oszroniony, przemarzły młodzieniec z dwiema szablami za pasem.

Kom-ba wa! (Dobry wieczór) — wyrzekł przysiadając w grzecznym ukłonie. — Czy mogę prosić o przytułek?

Chwilkę panowało milczenie, młodzieniec czekał wciąż pochylony.

— Owszem! — odpowiedział wreszcie Ketsu. — Jest miejsce wolne przy ogniu!

Młodzieniec zrobił natychmiast parę kroków i upadł na kolana tuż przy ogniu, wyciągając skostniałe ręce ku dobroczynnym płomieniom. Obecni od razu zauważyli jego opłakany stan, bolesne drżenie ciała, niezmierne znużenie wyryte na młodym obliczu i z wolna uspokoili się.

— Nasz niezmiernie szanowny gość miał uciążliwą i daleką drogę? — ozwał się uprzejmie Ketsu-on, wsuwając jednocześnie nieznacznie ukryte pod połą pieniądze i klejnoty do obszernych swoich rękawów.

— Tak, istotnie zaskoczyła mnie niespodzianie śnieżyca! Czy moglibyście sprzedać mi trochę gotowanego ryżu? — spytał młodzieniec.

— Wszystko w tym domu należy do ciebie, szanowny! — odrzekł Ketsu, wciągając głośno powietrze. — Jesteś wysoce pożądanym gościem naszym. Za chwilę będzie wieczerza.

Młodzieniec wyjął mały nożyk z futerału mniejszej szabli i zaczął sczyszczać nim z odzieży topniejący śnieg i szron.

— Cienkie jedwabie są wyborną odzieżą w ciepłych dolinach — zauważył grzecznie Ketsu, obrzucając badawczym spojrzeniem hafty i herby wynurzające się spod błota i lodowych skorup na kimonie przechodnia.

— Zabłądziłem w lesie... — odrzekł wymijająco młodzieniec.

— Jaśnie oświecony książę Inaba pewnie dużo ma wiernych i dzielnych rycerzy...

— Istotnie, jestem samurajem ze świty księcia Inaby! — przerwał dumnie młodzieniec. — Czy to może wam się nie podoba?

— O nie! Bynajmniej, my, skromni leśni drwale, smucimy się jedynie z obawy, że wkrótce służba twoja odnajdzie cię, wysoce szanowny nasz gościu, i pozbawi nas drogocennej twojej obecności...

— Stary nasz umie gadać! — szepnął śmiejąc się Koda do sąsiada.

— Zanim to nastąpi, dajcie mi jeść! — odrzekł wesoło młodzieniec.

— Wola twoja, panie! Kamussa — zwrócił się do sługi — myślę, że podły nasz ryż już spulchniał i można go ofiarować dostojnemu...

Jeden z drwali zbliżył się do ognia, postawił przed kotłem szereg drewnianych miseczek i jął je napełniać białą dymiącą się masą, czerpiąc ją wielką warząchwią spod uchylonej pokrywy.

Ketsu-on uważnie przyglądał się z ukosa twarzy gościa, który daremnie silił się ukryć bijącą mu z rysów żądzę pokarmu.

— Więc wasza dostojność w ciągu jednej nocy zabłądził aż tak daleko od zamku księcia Inaba... Jakże wielka musiała być zamieć i jakże długa musiała być noc! — zaczął znowu słodziuchno Ketsu-on.

— Uzyskałem urlop dla odwiedzenia chorych rodziców — przerwał niecierpliwie młodzieniec.

— To rodzice czcigodnego mieszkają w tych stronach?

— Nie, oni mieszkają... nad jeziorem Biwa, w miasteczku Notogawa...

— Aha, ależ tam prowadzi z zamku Inaba wielka i dogodna droga cesarska...

— Myślałem, że skrócę sobie podróż, idąc przez waszą przełęcz.

— Dostojny omylił się, bardzo się omylił... — powtórzył Ketsu-on cicho i znacząco.

— Omyłkę zawsze można poprawić! Jutro rano pomówimy o tym! — odpowiedział żywo młodzieniec, łykając pożądliwie ryż.

— Więc czcigodny nie zamierza porzucić zaraz nędznej naszej chaty?

— Tak, mam zamiar tu się wyspać! Wiele bierzecie za nocleg?

— Czy nie za mało będzie dla waszej szczodrobliwości pół rijo? 2

— Co, pół rijo?... Trzydzieści mommów... Zresztą nie mogę wam dać więcej jak dwa mommy, gdyż więcej nie mam! — odrzekł, śmiejąc się, młodzieniec.

Zabrał się ochoczo do podanej sobie znowu miseczki z ryżem; wraz z siłami wracała mu pewność siebie, śmiałymi oczami wodził po postaciach obecnych i zatrzymał je nawet dłużej na ospowatej twarzy Ketsu-ona. Ten nie cofnął wzroku, przeciwnie, zachował dalej wyraz starego brytana, śledzącego z łaskawą ciekawością igraszki młodego szczenięcia.

Podróżny wydął wargę i oczy opuścił na miseczkę z ryżem, która, zdawało się, całkowicie chłonęła jego uwagę. Ostrożnym ruchem ręki poprawił jednak swoją większą szablę, która obsunęła mu się cokolwiek na bok. Ketsu-on zauważył ten ruch i dłuższy czas przyglądał się cudnej, złotej inkrustacji na stalowej gardzie drogocennego oręża. Inni śledzili pilnie spod oka za zachowaniem się ich obydwóch, jedząc zgrabnie ryż dwiema pałeczkami z podanych sobie miseczek.

— Dostojny pan uczyni, jak zechce! Nie może być sporu o wynagrodzenie w tym wypadku... chociaż my, ludzie biedni, utrzymujemy nędzne nasze istnienie z dochodów tej oberży...

— Nie zapomnę o usłudze waszej i odpłacę ją z czasem stokrotnie! — odrzekł z pychą młodzieniec. — Gdzie mam spocząć?

— O, tu! — odrzekł Ketsu-on, wskazując na jedną z przegród. — Ale my nie mamy pościeli, jesteśmy zbyt biedni i nie przygotowani na odwiedziny tak zaszczytne!

— Nic nie szkodzi! Ciepło ogniska wystarczy za przykrycie... O jasumi nasai! (Dobranoc) — zakończył dwornie, kłaniając się i przepełzając po matach ku wskazanemu miejscu.

Za chwilę kończący w milczeniu wieczerzę mieszkańcy izby usłyszeli jego miarowy oddech.

Ketsu-on dał im znak głową, aby wyszli na zewnątrz.

Miłość samuraja

Подняться наверх