Читать книгу Na dnie życia - Waleria Marrene-Morzkowska - Страница 5

DZIKI TOMEK. I.

Оглавление

Sala sądowa była rzęsisto oświecona. Sprawa przeciągnęła się do wieczora, bo też i dzień grudniowy był bardzo krótki, szary i posępny.

Słuchano świadków, dopełniono śledztwa, potem powstał prokurator, w wymownych słowach opisał przestępstwo, ugrupował dowody kwiecistym stylem, jakim celował. Wspomniał o szerzącem się zepsuciu, o zgubnych obyczajach, o zatraceniu pojęć moralnych, o przykładzie, jaki wysoki sąd winien był dać ogółowi, a w rezultacie domagał się, by w tym wypadku postąpiono z całą surowością prawa.

Nawiasem mówiąc, szanowny prokurator czynił to, ile razy tylko pełnił swój urząd; to też znanym był z surowości swoich wniosków, z kaznodziejskiego zapału i z kilku innych właściwości. I tak np. skoro tylko sprawa przeciągała się dłużej, co często miało miejsce dzięki jego krasomówstwu, pan prokurator z lekkiem sumieniem, jak człowiek, który dopełnił wszystkiego, co dopełnić był powinien, szedł zwykle do klubu. W domu bowiem żona i dzieci zapewne dawno już obiad spożyły, w klubie zaś miał na zawołanie i obiad i szampana i towarzystwo, z którem zwykle zasiadał do kart. Wiadomo, iż przy szampanie i kartach czas płynie szybko, pan prokurator też najczęściej nad ranem dopiero wracał do domu, i, rzecz dziwna, stosownie do powodzeń lub niepowodzeń w grze, patrzał na świat w optymistyczny lub pesymistyczny sposób. W pierwszym razie uśmiechał się rozkosznie a wszyscy oskarzeni wydawali mu się niewinni, jak gołębie; w drugim, a przyznać to trzeba, nierównie częstszym razie, widział znowu zbrodniarza w każdej bez wyjątku ludzkiej istocie, jaka mu pod oczy podpadła, nie wyjmując żony i dzieci. Z tego powodu.................

Na dnie życia

Подняться наверх