Читать книгу Okrutny krąg - Wilbur Smith - Страница 11

Оглавление

– Zbliżają się do dzie­wiątego skrzyżowa­nia. Czer­wo­ny sa­mochód je­dzie pierw­szy. Skręcił w zjazd do Win­che­ste­ru. Czar­ny ro­ver je­dzie za nim. – Mo­to­cy­kli­sta złożył mel­du­nek do ukry­te­go w ka­sku mi­kro­fo­nu, a od­bior­nik z dru­giej stro­ny kliknął, sy­gna­li­zując przyjęcie wia­do­mości.

Ha­zel po­pro­wa­dziła ko­lumnę po­jazdów w luźnej for­ma­cji wokół sta­re­go ka­te­dral­ne­go mia­sta Win­che­ster o pięćset­let­niej hi­sto­rii, będącego nie­gdyś sto­licą i twierdzą króla Al­fre­da Wiel­kie­go. Co jakiś czas po­nad in­ny­mi miej­ski­mi bu­dyn­ka­mi Hec­tor wi­dział iglicę ka­te­dry. Po chwi­li zo­sta­wi­li mia­sto za sobą. Czer­wo­ne fer­ra­ri zwol­niło przed dro­go­wska­zem na Smal­l­brid­ge nad rzeką Test i Bran­don Hall. Skręcając za Ha­zel, Hec­tor za­uważył dwóch ro­bot­ników pra­cujących na po­bo­czu. Byli ubra­ni w żółte kurt­ki z na­pi­sem BRI­TISH RO­ADS i ze skrzy­ni za­par­ko­wa­nej ciężarówki wyłado­wy­wa­li ele­men­ty sta­lo­wej ba­rier­ki. Nie za­trzy­mał na nich wzro­ku, po­nie­waż pa­trzył przed sie­bie na ma­lejące w od­da­li fer­ra­ri. Na wąskiej dro­dze nie za­uważył in­nych po­jazdów.

Nie­całą mi­nutę później na szosę pro­wadzącą do Smal­l­brid­ge wje­chał mo­to­cy­kli­sta i jego pasażer. Mi­jając ro­bot­ników, mo­to­cy­kli­sta uniósł dłoń w ręka­wicz­ce, a ci za­bra­li się do pra­cy. Szyb­ko wciągnęli na drogę i złożyli ele­men­ty sta­lo­wej ba­rier­ki, za­my­kając prze­jazd na sze­ro­kości obu pasów, po czym pod­nieśli duży żółto-czar­ny znak dro­go­wy z na­pi­sem DRO­GA ZA­MKNIĘTA. ZA­KAZ WJAZ­DU. OB­JAZD.

Duża czar­na strzałka kie­ro­wała sa­mo­cho­dy na główną drogę, sku­tecz­nie izo­lując Ha­zel, Hec­to­ra i jadący za nimi mo­to­cykl. Lu­dzie prze­bra­ni za ro­bot­ników wsie­dli po­spiesz­nie do ciężarówki i od­je­cha­li. Zapłaco­no im, a oni wy­ko­na­li swoją ro­botę.

Dom był już bli­sko, więc Hec­tor się roz­luźnił. Zerknął we wstecz­ne lu­ster­ko, ale za­uważył tyl­ko mo­to­cykl znaj­dujący się dwieście metrów da­lej. Skie­ro­wał wzrok na drogę przed sobą. Po obu stro­nach roz­ciągał się wiej­ski kra­jo­braz prze­ry­wa­ny ciem­niej­szy­mi za­gaj­ni­ka­mi. Cza­sa­mi drze­wa zbliżały się do dro­gi, która wiła się, wzno­siła i opa­dała wśród ni­skich wzgórz. Jezd­nia skur­czyła się do dwóch wąskich pasów, więc na­wet Ha­zel mu­siała zmniej­szyć prędkość.

– Sa­mo­cho­dy wjeżdżają w wy­zna­czoną strefę – po­in­for­mo­wał mo­to­cy­kli­sta. Tym ra­zem usłyszał od­po­wiedź:

„Zro­zu­miałem, Je­dyn­ka. Widzę cie­bie i oba po­jaz­dy”.

Na­gle na as­fal­tową drogę między mo­to­cy­klem a ran­ge ro­ve­rem Hec­to­ra wje­chała ubłoco­na fur­go­net­ka. Kie­dy Hec­tor ją mijał, stała już ukry­ta za kępą drzew. Był to mer­ce­des benz na fran­cu­skich nu­me­rach, z kie­row­nicą po le­wej stro­nie. Poza tym nie miał żad­nych znaków szczególnych. Mo­to­cy­kli­sta przy­spie­szył, aż zna­lazł się sześć metrów od tyl­ne­go zde­rza­ka fur­go­net­ki.

Jadący przed nimi ro­ver Hec­to­ra zniknął za ko­lej­nym wznie­sie­niem. Mer­ce­des i mo­to­cykl ru­szyły, a kie­dy zna­lazły się na wierz­chołku wzgórza, ich kie­row­cy spo­strze­gli, że dro­ga opa­da w płytką do­linę i bie­gnie wałem sąsia­dującym z ciągnącymi się po obu stro­nach ba­gna­mi. Hec­tor właśnie wjeżdżał na wał, a wid­niejące w od­da­li czer­wo­ne fer­ra­ri wspi­nało się na ni­skie zbo­cze po prze­ciw­ległej stro­nie do­liny. Kie­row­ca mer­ce­de­sa uśmiechnął się z za­do­wo­le­niem. Ide­al­na pułapka. Wcisnął gaz do de­chy i wje­chał na na­syp. Szyb­ko zna­lazł się za ro­verem i z całej siły na­cisnął klak­son. Hec­tor spoj­rzał we wstecz­ne lu­ster­ko.

– Skąd ten drań się wziął? – mruknął zdu­mio­ny. Kie­dy ostat­ni raz pa­trzył w lu­ster­ko, nie wi­dział fur­go­net­ki.

Po chwi­li na­mysłu do­szedł do wnio­sku, że mimo wąskie­go na­sy­pu jest wy­star­czająco dużo miej­sca, by zmieściły się oba po­jaz­dy. Zwol­nił i zje­chał na lewo, żeby prze­puścić większe auto. Mer­ce­des minął go w od­ległości za­le­d­wie kil­ku­dzie­sięciu cen­ty­metrów.

Na ułamek se­kun­dy Hec­tor zrównał się z fur­go­netką. Jak ocze­ki­wał po sa­mo­cho­dzie na fran­cu­skich nu­me­rach, po­jazd miał kie­row­nicę z le­wej stro­ny. Kie­row­ca spoj­rzał na nie­go. Hec­tor zdzi­wił się, że fa­cet ma na twa­rzy gu­mową maskę na Hal­lo­we­en, przed­sta­wiającą uśmiech­niętego Ri­char­da Ni­xo­na. Lewą rękę opie­rał o ramę otwar­te­go okna. Hec­tor za­uważył duże umięśnio­ne łap­sko z małym czer­wo­nym ta­tuażem na bar­dzo ciem­nej skórze.

Za fur­go­netką, tak bli­sko, że przed­nie koło nie­mal do­ty­kało tyl­ne­go zde­rza­ka, prze­mknął czar­ny mo­to­cykl Hon­da Cros­srun­ner z dwo­ma po­chy­lo­ny­mi mo­to­cyklistami w ka­skach za­kry­wających całą twarz i czar­nych skórza­nych mo­to­cyklowych kom­bi­ne­zo­nach.

Fer­ra­ri właśnie wjeżdżało na wierz­chołek wzgórza po dru­giej stro­nie ba­gni­ste­go wgłębie­nia. Hec­tor zdał so­bie sprawę, że on i żona zo­sta­li roz­dzie­le­ni przez nie­znaną fur­go­netkę i mo­to­cykl.

– Ha­zel! – krzyknął, czując, że ode­zwał się jego zwierzęcy in­stynkt. – Jadą za Ha­zel! – Chwy­cił komórkę i wy­brał jej nu­mer.

Od­po­wie­dział mu bez­cie­le­sny głos: „Abo­nent cza­so­wo nie­dostępny. Proszę spróbować później”.

– Kur­wa! – zaklął. Na tym od­cin­ku dro­gi za­wsze są kłopo­ty z zasięgiem. Rzu­cił te­le­fon na sie­dze­nie.

Fur­go­net­ka i mo­to­cykl szyb­ko się od­da­lały. Wdepnął gaz w podłogę i sa­mochód z ry­kiem przy­spie­szył. Zo­ba­czył, jak fer­ra­ri zni­ka za wznie­sie­niem, więc sku­pił uwagę na ści­ga­nych po­jaz­dach. Sil­nik ran­ge ro­ve­ra był nowy, nie­daw­no wy­re­gu­lo­wa­ny, więc Hec­tor szyb­ko ich dopędził. Wsunął prawą rękę za połę kurt­ki, gdzie w ka­bu­rze pod pachą nosił zwy­kle dzie­więcio­mi­li­me­trową be­rettę. Oczy­wiście jej nie zna­lazł, bo w po­czci­wej sta­rej An­glii no­sze­nie bro­ni jest su­ro­wo zabro­nione.

– Cho­ler­ni po­li­ty­cy! – warknął. Była to jed­nak tyl­ko prze­lot­na myśl i ani na chwilę nie odwrócił uwa­gi od za­grożenia na dro­dze. Po­sta­no­wił, że naj­pierw sta­ra­nu­je jadącą wol­no fur­go­netkę. Sta­no­wiła łatwy cel. Jeśli zdoła się z nią zrównać, będzie mógł użyć sta­rej po­li­cyj­nej tak­ty­ki po­le­gającej na ude­rze­niu w tyl­ne koła. W ten sposób ze­pchnie po­jazd z dro­gi. Trud­niej będzie dopaść mo­to­cykl, ale kie­dy załatwi fur­go­netkę, będzie mógł się skon­cen­tro­wać na tym.

Szyb­ko zbliżał się do mer­ce­de­sa. Hon­da zrównała się z ka­biną fur­go­net­ki. Hec­tor sie­dział jej na ogo­nie. Kie­row­ca mer­ce­de­sa zaczął je­chać zyg­za­kiem, żeby unie­możliwić Hec­torowi wy­prze­dza­nie.

– Cho­le­ra! – zaklął Hec­tor, gdy otwo­rzyły się tyl­ne drzwi fur­go­net­ki. – Co te­raz?

Spoj­rzał w górę i zo­ba­czył owi­niętą bre­zen­tem pa­letę z be­to­no­wy­mi blo­ka­mi, stojącą na rol­kach. W środ­ku mu­siał być inny zbir, który wy­py­chał ją na drogę. Pa­le­ta sunęła Hec­to­ro­wi na spo­tka­nie. Wie­dział, co za chwilę nastąpi, więc z całej siły wcisnął ha­mu­lec. Zdążył w ostat­niej chwi­li.

Pa­le­ta wy­padła na drogę tuż przed ran­ge ro­ve­rem. Bre­zent pękł i na wąską drogę wy­sy­pały się blo­ki be­to­nu, tworząc ba­rierę nie do prze­by­cia. Taka prze­szko­da była wy­zwa­niem na­wet dla jego potężnej ma­szy­ny. W ostat­niej chwi­li zdążył za­trzy­mać się tak, że przed­ni zde­rzak nie­mal do­ty­kał be­to­nu. Pod­niósł głowę i spo­strzegł, że z fur­go­net­ki spa­da ko­lej­na pa­le­ta i ta­ra­su­je drogę na od­cin­ku pięćdzie­sięciu metrów. Fur­go­net­ka i mo­to­cykl wjeżdżały na wznie­sie­nie, za którym zniknęło fer­ra­ri Ha­zel.

Hec­tor szyb­ko zlu­stro­wał jezd­nię. Prze­szko­da była nie­możliwa do po­ko­na­nia, mimo to mu­siał spróbować. Wrzu­cił niższy bieg, po czym dodał gazu i ude­rzył w prze­szkodę. Prze­dzie­rał się, szo­rując o be­to­nową kostkę i wbi­jając się między roz­rzu­co­ne blo­ki, które zaczęły prze­su­wać się pod na­po­rem ro­ve­ra. Koła się uniosły i stra­ciły przy­czep­ność. Prędkość ro­ve­ra malała i w końcu utknął z trze­ma kołami kręcącymi się w po­wie­trzu i pra­wym przed­nim uwięzio­nym między dwo­ma kawałkami be­to­nu.

Fur­go­net­ka i mo­to­cykl zniknęły za wznie­sie­niem. Zde­spe­ro­wa­ny Hec­tor wrzu­cił wstecz­ny bieg i dodał gazu. Wóz się zakołysał i na ster­cie me­ta­lo­wych bloków prze­chy­lił na bok, o mało się nie prze­wra­cając. W końcu górę wzięła siła ciążenia i czte­ry koła opadły na as­falt. Hec­tor otwo­rzył drzwi i stojąc na stop­niu, rozglądał się zroz­pa­czo­ny, próbując wy­pa­trzyć, którędy mógłby ob­je­chać prze­szkodę.

Za­uważył, że wzdłuż po­bo­cza po obu stro­nach dro­gi bie­gnie ogro­dze­nie z dru­tu kol­cza­ste­go, unie­możli­wiające bydłu wejście na na­syp. Poniżej ogro­dze­nia wy­ko­pa­no rów odpływo­wy, w którym lśniła czar­na lep­ka bre­ja. Nie było spo­so­bu, żeby ominąć blo­kadę.

– Chy­tra pułapka. Wąska dro­ga, dwie pa­le­ty be­to­no­wych bloków, do tego ogro­dze­nie i rów z każdej stro­ny. Spryt­ne su­kin­sy­ny! – mruknął Hec­tor, wra­cając za kółko, za­pi­nając pas i zawra­cając na trzy. Pod­je­chał do od­cin­ka ogro­dze­nia, gdzie dwa kawałki dru­tu prze­rdze­wiały pra­wie na wy­lot. Wstrzy­mał od­dech i szepnął:

– Pew­nie się nie uda!

Ro­ver ude­rzył w ogro­dze­nie i prze­rdze­wiały drut pękł, wy­dając odgłos przy­po­mi­nający podwójne sma­gnięcie ba­tem. Sa­mochód wpadł do rowu za ogro­dze­niem. Szarp­nięcie było tak sil­ne, że Hec­tor pomyślał, iż pas złamał mu oboj­czyk. Zi­gno­ro­wał jed­nak ból i kręcił kie­row­nicą, którą trud­no było utrzy­mać. Ro­ver wy­do­stał się mo­zol­nie z błotni­ste­go rowu na łąkę. Hec­tor skręcił i zaczął je­chać równo­le­gle do dro­gi. Te­ren był grząski i zdra­dziec­ki. Dwa razy o mało się nie za­ko­pał, ale sa­mochód dziel­nie brnął naprzód, wy­rzu­cając spod kół błoto i płaty dar­ni. Wil­got­na zie­mia ochla­pała przed­nią szybę tak, że pra­wie nic nie wi­dział, więc włączył wy­cie­racz­ki. Minął kawałki be­to­nu leżące na dro­dze. Je­chał w stronę na­sy­pu, sta­rając się nie kręcić zbyt gwałtow­nie kie­row­nicą. Sa­mochód po­wo­li zaczął zwiększać prędkość, w miarę jak podłoże sta­wało się tward­sze. Gdy za­uważył, że rów jest płyt­szy, po­sta­no­wił go prze­kro­czyć. Wóz się zakołysał, a jego przód zaczął się prze­chy­lać z boku na bok, gdy wdra­py­wał się mo­zol­nie na drugą stronę rowu. Na szczęście na­syp oka­zał się niższy, a zbo­cze bar­dziej łagod­ne. Hec­tor dodał gazu i ude­rzył w ogro­dze­nie przy dro­dze. Drut kol­cza­sty na chwilę za­trzy­mał ro­ve­ra, ale słupek nie wy­trzy­mał i siat­ka puściła. Sa­mochód wje­chał na na­syp i wy­padł na utwar­dzoną drogę. Hec­tor skręcił w stronę wzgórza i z ulgą przy­spie­szył, zmie­rzając do wznie­sie­nia, za którym zniknęli Ha­zel i ści­gający ją lu­dzie.

Hazel znaj­do­wała się w od­ległości za­le­d­wie pięciu ki­lo­metrów od zjaz­du w wiejską drogę pro­wadzącą do Bran­don Hall. Przy­spie­szyła jak koń, który po­czuł za­pach staj­ni. Bez­wied­nie zaczęła się od­da­lać od mer­ce­de­sa. Nie zda­wała so­bie spra­wy, że zaniąje­dzie. Wstecz­ne­go lu­ster­ka używała ra­czej do po­pra­wia­nia ma­ki­jażu niż do spraw­dza­nia sy­tu­acji na dro­dze.

Cho­ciaż kie­row­ca w ma­sce Ri­char­da Ni­xo­na je­chał z mak­sy­malną prędkością, stwier­dził, że dy­stans mie­dzy nim a ści­ga­nym sa­mo­cho­dem rośnie. Wie­dział, że musi go dopędzić, za­nim fer­ra­ri skręci do Bran­don Hall. Otwo­rzył okno i wy­sta­wił na zewnątrz rękę. Mrugnął przed­ni­mi światłami i zaczął nią dzi­ko wy­ma­chi­wać, drugą na­ci­skając klak­son. Światła ha­mo­wa­nia fer­ra­ri zapłonęły czer­wie­nią. Fur­go­net­ka je do­ga­niała, ale jej kie­row­ca nie prze­sta­wał trąbić i dawać znaków światłami.

Ha­zel była zdu­mio­na tym dziw­nym za­cho­wa­niem, aż zro­zu­miała, że kie­row­ca daje jej zna­ki, żeby się za­trzy­mała. Dla­cze­go? Do­pie­ro wte­dy spo­strzegła, że dro­ga za fur­go­netką jest pu­sta. Gdy nie zo­ba­czyła ran­ge ro­ve­ra Hec­to­ra, zbladła z prze­rażenia.

Coś się stało Hec­to­ro­wi. Kie­row­ca fur­go­net­ki próbuje mnie ostrzec. Może Hec­tor miał wy­pa­dek? Może zo­stał ran­ny albo… Nie mogła dokończyć tej strasz­nej myśli. Z całej siły wcisnęła ha­mu­lec i zje­chała na porośnięte trawą po­bo­cze. Fur­go­net­ka pędziła na jej spo­tka­nie, nie prze­stając trąbić i migać światłami. Kie­row­ca uśmiechnął się pod maską, kie­dy zo­ba­czył, że podstęp się udał. Ko­bie­ta w czer­wo­nym fer­ra­ri była zdez­o­rien­to­wa­na i wy­stra­szo­na jego za­cho­wa­niem. Za­trzy­mała się w ide­al­nym miej­scu, przy sa­mym ro­wie. Siat­ka z dru­tu kol­cza­ste­go skończyła się jakiś czas temu.

W tej sa­mej chwi­li na szczy­cie wzgórza uka­zał się ran­ge ro­ver. Hec­tor w jed­nej chwi­li zro­zu­miał, co się dzie­je.

– Nie za­trzy­muj się! Nie słuchaj dra­nia! – krzyknął roz­pacz­li­wie. – Jedź tak szyb­ko, jak się da, ko­cha­nie! Na Boga, nie sta­waj! – Dodał gazu. Ro­ver wy­rwał do przo­du, zjeżdżając ze wzgórza. Pędził, z każdą chwilą na­bie­rając prędkości. Mimo to od fer­ra­ri dzie­liło go pół ki­lo­me­tra, więc Hec­tor mógł być tyl­ko bez­rad­nym ob­ser­wa­to­rem tra­ge­dii.

Fur­go­net­ka nie zwol­niła, pod­jeżdżając do fer­ra­ri, ale gdy się z nim zrównała, szo­fer skręcił kie­row­nicę i ude­rzył w jego bok. Me­tal zgrzytnął o me­tal, wzbi­jając snop iskier. Lżej­szy spor­to­wy sa­mochód zo­stał ze­pchnięty do rowu. Pra­wa stro­na ka­ro­se­rii wgniotła się i wy­brzu­szyła. Auto leżało na boku. Mer­ce­des zakołysał się gwałtow­nie, wpadł w poślizg pod wpływem ude­rze­nia i zje­chał na drugą stronę dro­gi. Kie­row­ca zręcznie skon­tro­wał, od­zy­skał pa­no­wa­nie nad po­jaz­dem, dodał gazu i od­je­chał, pra­wie nie zmniej­szając prędkości.

Mo­to­cykl, który je­chał za fur­go­netką, przy­stanął obok leżącego w ro­wie fer­ra­ri. Mo­to­cyklista cze­kał, pod­czas gdy pasażer ze­sko­czył z sio­dełka i pod­biegł do auta. Był szyb­ki i zwin­ny jak małpa. Stanął nad oknem kie­row­cy i uniósł nad głowę obie ręce. Do­pie­ro wte­dy Hec­tor uświa­do­mił so­bie, że trzy­ma dwu­ki­lo­gra­mo­wy ka­mie­niar­ski młot. Na­wet wzmoc­nio­ne szkło nie zdołało oprzeć się potężnemu ude­rze­niu za­da­ne­mu z góry. Na szy­bie po­ja­wiło się pęknięcie. Mężczy­zna w ka­sku znów uniósł młot i ude­rzył. Tym ra­zem szkło pękło na tysiące lśniących kawałeczków, które ob­sy­pały Ha­zel. Nadal sie­działa w fo­te­lu kie­row­cy, skrępo­wa­na pa­sem opi­nającym jej brzuch. Próbowała zasłonić twarz przed kawałkami szy­by fru­wającymi w po­wie­trzu. Mężczy­zna od­rzu­cił młot i wyjął z kie­sze­ni skórza­ne­go kom­bi­ne­zo­nu jakiś przed­miot.

Hec­tor był na tyle bli­sko, że go roz­po­znał. W ręku na­past­ni­ka błysnął smith & we­sson z dzie­więcio­ca­lo­wym tłumi­kiem na kule long ri­fle ka­li­bru dwa­dzieścia dwa, ulu­bio­na broń zabójców z Mos­sa­du. Uniósł osłonę z plek­si­gla­su przy­mo­co­waną do ka­sku i wsunął długą lufę przez roz­bi­te okno auta.

Ha­zel pod­niosła głowę. Mężczy­zna był młody i ciem­noskóry. Po chwi­li za­uważyła pi­sto­let i spoj­rzała w oczy na­past­ni­ka. Były zim­ne i bez­li­to­sne.

– Błagam, je­stem w ciąży! Nie rób tego! Moje dziec­ko… – Zasłoniła twarz.

Spoj­rze­nie mężczy­zny się nie zmie­niło. Strze­lił. Roz­legło się ci­che, nie­mal uprzej­me klik­nięcie. Mężczy­zna odwrócił głowę i zo­ba­czył pędzącego ran­ge ro­ve­ra. Za­brakło cza­su na dru­gi strzał, ale był za­wo­dow­cem, więc wie­dział, że pierw­szy załatwił sprawę. Odwrócił się i ze­sko­czył z wra­ku fer­ra­ri. Kie­dy wylądował na zie­mi, ran­ge ro­ver ude­rzył w nie­go od tyłu. Roz­legło się plaśnięcie. Ciało prze­le­ciało nad da­chem ro­ve­ra. Hec­tor nie zmniej­szył prędkości, za­mie­rzając ude­rzyć w dru­giego z na­past­ników siedzącego na mo­to­cy­klu.

Ten próbował uniknąć ude­rze­nia, do­dając gazu, by wy­ko­nać szyb­ki zwrot. Pra­wie mu się udało, ale Hec­tor był szyb­szy. Skręcił kie­row­nicę, za­ha­czając o wi­rujące tyl­ne koło hon­dy przed­nim zde­rza­kiem. Mo­to­cykl po­szy­bo­wał w górę, a kie­row­ca wy­padł z sio­dełka wprost pod koła ro­ve­ra. Ułamek se­kun­dy później ciężki po­jazd prze­to­czył się po nim. Hec­tor spoj­rzał we wstecz­ne lu­ster­ko i uj­rzał mo­to­cy­klistę roz­ciągniętego na dro­dze. Kask mu­siał ura­to­wać mu życie, bo usiadł na as­fal­cie. Hec­tor za­ha­mo­wał, wrzu­cił wstecz­ny bieg i ro­ver ru­szył do tyłu. Mężczy­zna, widząc wiel­ki wóz sunący wprost na nie­go, próbował się pod­nieść, ale nie zdążył. Hec­tor po­czuł ude­rze­nie, coś za­chro­bo­tało pod pod­wo­ziem, a chwilę później fa­cet wy­to­czył się spod auta i znie­ru­cho­miał twarzą do zie­mi. Hec­tor wy­sko­czył z sa­mo­cho­du, po­chy­lił się i jed­nym szyb­kim ru­chem roz­piął sprzączkę ka­sku mężczy­zny, a następnie zdarł mu go z głowy i od­rzu­cił na bok. Przy­cisnął mo­to­cy­klistę do jezd­ni, umiesz­czając ko­la­no między jego łopat­ka­mi i chwy­tając go jedną ręką za szyję, a drugą za brodę. Szyb­kim ru­chem obrócił mu głowę. Roz­legł się dźwięk przy­po­mi­nający trzask su­che­go drew­na na opał. Hec­tor usłyszał chlu­pot w czar­nych skórza­nych spodniach mężczy­zny i po­czuł smród to­wa­rzyszący wypróżnie­niu. Pod­niósł kask, wcisnął go na głowę tru­pa i zapiął, a następnie ostrożnie uniósł osłonę, żeby zo­ba­czyć twarz. Wie­dział, że po­li­cja będzie za­da­wać py­ta­nia. Nie chciał zo­stać nie­mi­le za­sko­czo­ny. Nie mu­siał się mar­twić o to, że zo­stawi od­ci­ski palców, bo miał skórza­ne ręka­wicz­ki. Roz­pacz­li­wie pragnął do­trzeć do Ha­zel, ale nie odważył się zo­stawić za ple­ca­mi od­dy­chającego wro­ga. Musi mieć czy­ste tyły – to jed­na z pod­sta­wo­wych za­sad prze­trwa­nia.

Człowiek, który strze­lił do Ha­zel, pełzł, opie­rając się na łokciach i ciągnąc po as­fal­cie bezwładne nogi. Mu­siało dojść do zmiażdżenia kręgosłupa lub mied­ni­cy, kie­dy Hec­tor sta­ra­no­wał go sa­mo­cho­dem. Na­past­nik nadal był uzbro­jo­ny. Ka­mie­niar­ski młot leżał na skra­ju dro­gi. Hec­tor go pod­niósł. Ran­ny mężczy­zna oparł brodę na pier­si, więc kask na jego głowie pod­je­chał do góry. Dol­na część kar­ku powyżej kręgu c-4 była odsłonięta. Żeby go wykończyć, po­trzeb­na była pre­cy­zja, a nie bru­tal­na siła. Hec­tor uniósł młot na wy­so­kość nie większą niż pięćdzie­siąt cen­ty­metrów i wy­pro­wa­dził cios z prze­gubów dłoni. Ude­rze­nie sta­lo­wej głowni w kość spra­wiło, że młot zadrżał mu w rękach. Usłyszał odgłos pękającego kręgosłupa. Głowa mo­to­cy­kli­sty opadła, a ciało za­marło nie­ru­cho­mo. Hec­tor uklęknął, przewrócił go na ple­cy i uniósł osłonę ka­sku. Oczy tam­te­go były otwar­te, ale po­zba­wio­ne wy­ra­zu. Na ciem­nej twa­rzy ma­lo­wało się lek­kie za­sko­cze­nie. Hec­tor ściągnął ręka­wiczkę i do­tknął szyi mężczy­zny w po­szu­ki­wa­niu tętni­cy. Nie wy­czuł tętna. Mruknął z za­do­wo­le­niem i naciągnął ręka­wiczkę.

– Nie mam wątpli­wości, skąd przy­byłeś, chłopcze. Wi­działem ta­kich jak ty – po­wie­dział po­nu­ro, przy­pa­trując się twa­rzy za­bi­te­go. Ce­lo­wo zo­sta­wił otwartą osłonę. Umieścił trzo­nek młota w ręku za­bi­te­go i za­cisnął na nim jego pal­ce. Kie­dy po­li­cjan­ci będą ba­da­li miej­sce zbrod­ni, ra­czej nie pomyślą, że użył młota, żeby walnąć się w kark.

Nie trać cza­su na szu­ka­nie bro­ni, zo­staw to po­li­cji, po­wie­dział do sie­bie, pod­bie­gając do fer­ra­ri. Wgra­mo­lił się na nie, stanął nad roz­trza­ska­nym oknem i spoj­rzał na Ha­zel. Leżała na kie­row­ni­cy. Uklęknął i de­li­kat­nie od­chy­lił jej głowę, żeby zo­ba­czyć twarz. Z ulgą stwier­dził, że kula na­wet jej nie musnęła. Ha­zel miała otwar­te oczy, ale pa­trzyła nie­widzącym wzro­kiem.

Wstrząs mózgu tłuma­czył brak re­ak­cji – mu­siała ude­rzyć w coś głową, kie­dy wóz się przewrócił.

– Wszyst­ko będzie do­brze, ko­cha­nie. Za chwilę cię wyciągnie­my. – Ściągnął zębami ręka­wiczkę, wsunął pal­ce pod brodę Ha­zel i na­ma­cał tętnicę szyjną, żeby się upew­nić. – Dzięki Bogu.

Wy­czuł pod pal­ca­mi słabe, ale re­gu­lar­ne tętno. Żeby roz­piąć pas, mu­siał wsunąć się do auta. Po­sa­dził Ha­zel, roz­pinając klamrę pasa, a następnie umieścił obie dłonie pod jej pa­cha­mi i ją uniósł. Duży brzuch i nie­sta­bil­ność wra­ku spra­wiły, że mu­siał użyć całej siły, aby unieść jej ciężar. Jęknął z wysiłku, głowa Ha­zel opadła na pier­si.

– Moja dziew­czyn­ka. Pra­wie się udało. Jesz­cze chwi­la. – Po­now­nie napiął wszyst­kie mięśnie i uniósł żonę na tyle wy­so­ko, aby wy­sunąć na­brzmiały brzuch przez ramę okna. Po­sa­dził ją na au­cie i wsunął lewą rękę pod ra­mio­na, żeby nie przewróciła się na ple­cy. Szyb­ko od­zy­skał od­dech, bo nadal był w niezłej kon­dy­cji, mimo że ostat­nio wiódł dość wy­god­ne życie. Pocałował Ha­zel w po­li­czek i szepnął jej do ucha: „Moja dziel­na dziew­czyn­ka”. Kie­dy zmie­nił rękę pod jej ra­mie­niem, za­uważył na jej le­wej ręce krew. Spoj­rzał ze stra­chem i stwier­dził, że gru­ba złota obrączka ślub­na na środ­ko­wym pal­cu zo­stała od­kształcona przez potężną siłę. Me­tal wbił się w ciało, a z rany płynęła krew.

Kula! Kie­dy ta świ­nia do niej ce­lo­wała, mu­siała zasłonić twarz rękami i kula tra­fiła w obrączkę. Lek­ki po­cisk odbił się od me­ta­lu i nie dosięgnął twa­rzy. Hec­tor nie po­sia­dał się z radości. Ha­zel przeżyje! Wszyst­ko będzie do­brze!

Po­czuł przypływ sił. Usiadł na boku fer­ra­ri, dzięki cze­mu mógł wyciągnąć jej nogi i obrócić całe ciało tak, aby po­sa­dzić ją so­bie na ko­la­nach, a głowę wes­przeć na swo­im ra­mie­niu. Opuścił nogi na zie­mię i po­biegł do ran­ge ro­ve­ra, niosąc Ha­zel w ra­mio­nach jak śpiące dziec­ko. Otwo­rzył tyl­ne drzwi i ostrożnie położył ją na sie­dze­niu, otu­lił ple­dem i obłożył po­dusz­ka­mi, żeby nie ześli­zgnęła się na podłogę. Wy­pro­sto­wał się i uśmiechnął do żony, ale tego słabe­go roz­pacz­li­we­go uśmie­chu nie było widać w jego oczach.

– Nie masz pojęcia, jak bar­dzo cię ko­cham – po­wie­dział. Chciał za­mknąć drzwi, kie­dy uj­rzał coś, co spra­wiło, że znów ogarnął go strach. Spod ja­snej li­nii włosów wypełzła cien­ka lśniąca strużka krwi, spływając na brodę i szyję. – Nie! – jęknął. – Boże, nie! – Wyciągnął rękę, ale bał się do­tknąć, żeby nie od­kryć naj­gor­sze­go. W końcu od­garnął złote ko­smy­ki i zo­ba­czył otwór po kuli. Przy­sunął twarz do głowy Ha­zel, żeby zba­dać obrażenia. Był żołnie­rzem i wi­dział mnóstwo ran po­strzałowych. Po­twier­dził swo­je wcześniej­sze przy­pusz­cze­nie: lek­ka kula odbiła się od gru­bej obrączki i po­szy­bo­wała ry­ko­sze­tem. Ale to nie wy­star­czyło, żeby Ha­zel wyszła z tego bez szwan­ku. Kula tra­fiła ją w przed­nią górną część czasz­ki. Rana wlo­to­wa nie była schlud­nym ko­li­stym otwo­rem, ale długą bruzdą na skórze głowy. Po­cisk obrócił się w lo­cie i tra­fił ją pod kątem.

De­li­kat­nie po­ma­cał tył głowy Ha­zel, ale nie zna­lazł rany wy­lo­to­wej. Kula utkwiła w mózgu.

Za­cisnął po­wie­ki. Był żołnie­rzem i oglądał śmierć wie­lu do­brych lu­dzi… ale nig­dy… cze­goś ta­kie­go, nig­dy ko­bie­ty, którą ko­chał z całego ser­ca. Uważał się za twar­dzie­la i sądził, że so­bie po­ra­dzi. Te­raz po­czuł, że wca­le nie jest twar­dy, że może nie dać rady. Jego du­sza stru­chlała. Wszechświat zadrżał w po­sa­dach. Wziął się w garść, choć wy­ma­gało to ogrom­ne­go wysiłku.

– Głupi dra­niu! Roz­czu­lasz się nad sobą, a ona umie­ra! – po­wie­dział do sie­bie. – Rusz się, do cho­le­ry! Ru­szaj!

Za­mknął drzwi, obiegł sa­mochód i wsko­czył za kie­row­nicę. Uru­cho­mił sil­nik. Zaczął gorączko­wo myśleć. Naj­bliższy szpi­tal to Roy­al Hamp­shi­re w Win­che­ste­rze. Dro­ga jest za­blo­ko­wa­na. Przy­po­mniał so­bie najkrótszą okrężną drogę do celu. Będzie mu­siał nadłożyć trzy­naście ki­lo­metrów.

Nie ma in­ne­go wyjścia, pomyślał po­nu­ro i dodał gazu. Je­chał szyb­ko, bar­dzo szyb­ko, nie­bez­piecz­nie wy­prze­dzał inne po­jaz­dy. Ba­lan­so­wał na gra­ni­cy życia i śmier­ci. Pędząc na złama­nie kar­ku, o mało nie zde­rzył się czołowo z po­li­cyj­nym ra­dio­wo­zem, który je­chał z na­prze­ciw­ka. Kie­row­ca na­tych­miast zawrócił i ru­szył za nim na sy­gna­le. Hec­tor do­strzegł we wstecz­nym lu­ster­ku ja­skra­we nie­bie­skie światło ko­gu­ta i żółte od­bla­sko­we ozna­cze­nia na pojeździe oraz czapkę z dasz­kiem ści­gającego go po­li­cjan­ta.

– Dzięki Bogu! – wes­tchnął i na­tych­miast zje­chał na po­bo­cze.

Ra­diowóz stanął przed nim. Na drogę wy­sko­czyło dwóch umun­du­ro­wa­nych funk­cjo­na­riu­szy i ru­szyło do nie­go z po­nu­ry­mi mi­na­mi. Hec­tor opuścił szybę i za­nim któryś z po­li­cjantów drogówki zdążył się ode­zwać, krzyknął:

– Moja żona zo­stała po­strze­lo­na w głowę! Umie­ra! Po­trze­buję eskor­ty na od­dział po­mo­cy doraźnej szpi­ta­la w Win­che­ste­rze! – Po­nu­re miny po­li­cjantów ustąpiły wy­ra­zo­wi kon­ster­na­cji. – Leży tu­taj! Zo­bacz­cie! Na tyl­nym sie­dze­niu! –tłuma­czył zroz­pa­czo­ny.

Po­li­cjant w stop­niu sierżanta pod­biegł do tyl­ne­go okna i zaj­rzał do auta.

– Jezu! – krzyknął. – Cały fo­tel we krwi! – Wy­pro­sto­wał się i spoj­rzał na Hec­to­ra. – Do­brze! Niech pan je­dzie za mną!

– Czy pana ko­le­ga może usiąść z tyłu obok mo­jej żony? Niech trzy­ma jej głowę.

– Pe­ter, słyszałeś, co po­wie­dział – warknął sierżant, a młod­szy z po­li­cjantów wgra­mo­lił się na tyl­ne sie­dze­nie ro­ve­ra.

Hec­tor pomógł mu de­li­kat­nie ułożyć głowę Ha­zel na ko­la­nach, po czym zwrócił się do sierżanta:

– Go­to­we! Je­dzie­my!

Ra­diowóz ru­szył na sy­gna­le, a ro­ver Hec­to­ra tuż za nim.

Przed drzwia­mi od­działu po­mo­cy doraźnej stała ka­ret­ka, ale sierżant zatrąbił i szyb­ko usunęła się z dro­gi. Kie­dy Hec­tor za­je­chał pod szpi­tal, sierżant wy­sko­czył z ra­dio­wo­zu i wbiegł do środ­ka. Wrócił po chwi­li, pro­wadząc sa­ni­ta­riu­sza w białym uni­for­mie pchającego wózek no­szo­wy. Hec­tor pomógł mu umieścić na nim Ha­zel i przy­kryć ją przeście­radłem.

– Proszę iść z żoną – po­wie­dział sierżant. – Za­cze­kam, żeby spi­sać pana ze­zna­nia. Będzie pan mu­siał wyjaśnić, co się stało.

– Dziękuję! – rzu­cił Hec­tor, wchodząc za wózkiem do szpi­ta­la. Nie­mal na­tych­miast po­deszła do nie­go młoda le­kar­ka.

– Co się stało tej pani?

– Zo­stała po­strze­lo­na w głowę. W mózgu tkwi kula.

– Proszę zro­bić pa­cjent­ce zdjęcie rent­ge­now­skie – wydała po­le­ce­nie sa­ni­ta­riu­szo­wi. – Po­wiedz im, że chcę przed­nie czołowe zdjęcie głowy oraz zdjęcia bocz­ne. – Spoj­rzała na Hec­to­ra. – Co pana łączy z pa­cjentką?

– To moja żona.

– Tra­fił pan pod właściwy ad­res. Mamy dziś kon­sul­tan­ta neu­ro­chi­rur­gii z Lon­dy­nu. Po­proszę go, żeby jak naj­szyb­ciej zba­dał pana żonę.

– Czy mogę z nią zo­stać?

– Oba­wiam się, że będzie pan mu­siał po­cze­kać, aż zro­bi­my zdjęcia i zba­da ją neu­ro­chi­rurg.

– Ro­zu­miem. Będę na zewnątrz, z po­li­cjan­ta­mi. Chcą spi­sać moje ze­zna­nia.

Następne pół go­dzi­ny spędził na przed­nim sie­dze­niu ra­dio­wo­zu, dyk­tując ze­zna­nia sierżan­to­wi. Po­li­cjant na­zy­wał się Evan Evans. Hec­tor wyjaśnił mu, jak do­trzeć na miej­sce zda­rze­nia, oraz zwięźle opi­sał napaść.

– Próbowałem bro­nić żonę przed na­past­ni­ka­mi – wyjaśnił, pil­nując się, żeby nie podać zbyt wie­lu szczegółów. W świe­tle pra­wa popełnił podwójne zabójstwo. Mu­siał mieć czas, żeby wymyślić jakąś hi­sto­ryjkę. – Wje­chałem ro­ve­rem w ich mo­to­cykl. Sądzę, że dwaj na­past­ni­cy są ran­ni. Nie miałem cza­su się nimi zająć. Spie­szyłem się, aby za­pew­nić właściwą opiekę me­dyczną żonie.

– Ro­zu­miem, proszę pana. Na­tych­miast za­dzwo­nię do cen­tra­li i po­proszę, żeby wysłali ra­diowóz na miej­sce zda­rze­nia. Oba­wiam się, że będą mu­sie­li za­trzy­mać wóz pana małżonki w celu prze­pro­wa­dze­nia badań kry­mi­na­li­stycz­nych. – Hec­tor skinął ze zro­zu­mie­niem głową, a sierżant ciągnął: – Wiem, że chciałby pan być te­raz z żoną, ale mu­si­my mieć jak naj­szyb­ciej pi­sem­ne ze­zna­nie po­twier­dzo­ne pod­pi­sem.

– Ma pan mój ad­res do­mo­wy i nu­mer komórki. – Hec­tor otwo­rzył drzwi ra­dio­wo­zu. – Zja­wię się na każde we­zwa­nie. Dziękuję za po­moc, sierżan­cie Evans. Jeśli moja żona wy­zdro­wie­je, będzie to w dużym stop­niu pańska zasługa.

Kie­dy wszedł do szpi­ta­la, młoda le­kar­ka wy­biegła mu na spo­tka­nie.

– Pa­nie Cross, neu­ro­chi­rurg zba­dał pańską żonę i prze­ana­li­zo­wał jej zdjęcia rent­ge­now­skie. Chce z pa­nem roz­ma­wiać. Nadal jest z panią Cross. Proszę za mną.

Neu­ro­chi­rurg cze­kał w osłoniętej części sali, po­chy­lo­ny nad leżącą na wznak Ha­zel. Na wi­dok Hec­to­ra wy­pro­sto­wał się i pod­szedł do nie­go. Był przy­stoj­nym mężczyzną w śred­nim wie­ku. Spra­wiał wrażenie pew­ne­go sie­bie, in­te­li­gent­ne­go i kom­pe­tent­ne­go. Praw­dzi­wy mistrz w swo­im fa­chu.

– Je­stem Tre­vor Irving, czy pan…

– Cross. Hec­tor Cross. Jaki jest stan mo­jej żony, pa­nie Irving? – Hec­tor prze­szedł do rze­czy, da­rując so­bie uprzej­mości.

– Kula utkwiła w mózgu – od­rzekł Irving. – Znaj­du­je się w bar­dzo wrażli­wym miej­scu, do tego mamy krwa­wie­nie. Trze­ba ją na­tych­miast usunąć. – Wska­zał zdjęcie rent­ge­now­skie na podświe­tla­czu. Na tle nie­ostrych zwojów tkan­ki mózgo­wej ry­so­wał się wyraźnie cień po­ci­sku o za­okrąglo­nym czub­ku.

– Ro­zu­miem – od­rzekł Hec­tor, od­wra­cając głowę. Nie chciał pa­trzeć na tego strasz­ne­go zwia­stu­na śmier­ci.

– Sy­tu­ację kom­pli­ku­je do­dat­ko­wo to, że pańska żona jest w ciąży. Który to ty­dzień?

– Czter­dzie­sty. Dziś rano była u gi­ne­ko­lo­ga.

– Oba­wiałem się, że ciąża może być za­awan­so­wa­na. – Irving wes­tchnął. – Zo­pe­ro­wa­nie mat­ki może wywołać poważny uraz u dziec­ka. Jeśli ją stra­ci­my, możemy stra­cić także dziec­ko.

– Proszę za wszelką cenę ra­to­wać życie mo­jej żony! Do cho­le­ry, ona jest naj­ważniej­sza! – wy­chry­piał Hec­tor.

Irving za­mru­gał ner­wo­wo.

– Do cho­le­ry, liczą się obo­je, pa­nie Cross. Niech pan o tym nie za­po­mi­na!

– Bar­dzo prze­pra­szam, dok­to­rze Irving, nie to miałem na myśli. Je­stem zroz­pa­czo­ny… to moje je­dy­ne uspra­wie­dli­wie­nie.

Irving wy­czuł, że Hec­tor Cross nie jest człowie­kiem, który łatwo ustępuje.

– Zro­bię, co w mo­jej mocy, żeby ura­to­wać i matkę, i dziec­ko. Po­trze­bu­je­my pańskiej zgo­dy, aby dok­tor Na­idoo mógł niezwłocznie wyjąć dziec­ko przez ce­sar­skie cięcie, sto­sując znie­czu­le­nie rdze­nio­we. Do­pie­ro po­tem będę mógł usunąć kulę.

Hec­tor odwrócił się do dru­gie­go le­ka­rza, który pod­szedł, aby uścisnąć mu dłoń. Był młodym Hin­du­sem, ale mówił bez śladu ak­cen­tu.

– Dziec­ko jest w bar­dzo do­brym sta­nie. Ce­sar­skie cięcie to pro­sta pro­ce­du­ra. Nie ma pra­wie żad­ne­go ry­zy­ka. Pana żonie i dziec­ku nic się nie sta­nie.

– Ro­zu­miem. Proszę to zro­bić. Pod­piszę wszyst­kie pa­pie­ry – po­wie­dział Hec­tor chłodno, czując, jak jego ser­ce za­le­wa fala zim­na.

Pielęgniar­ka za­pro­wa­dziła go do szpi­tal­nej po­cze­kal­ni. Było tam kil­ka osób. Kie­dy wszedł, wszy­scy z na­dzieją pod­nieśli głowy, ale na­tych­miast je opuścili, roz­cza­ro­wa­ni i zre­zy­gno­wa­ni. Nalał so­bie kawy z dzban­ka. Stwier­dził, że trzęsą mu się ręce, a filiżanka dzwo­ni o ta­le­rzyk, po czym zna­lazł wol­ne miej­sce w kącie sali.

Był przy­zwy­cza­jo­ny do tego, że pa­nu­je nad sy­tu­acją, ale te­raz czuł się zupełnie bez­rad­ny. Mógł tyl­ko cze­kać. Cze­kać i nie po­zwo­lić, by do­padła go roz­pacz.

Nie miał oka­zji, aby prze­ana­li­zo­wać to, co zaszło od tam­tej strasz­nej chwi­li, gdy wąską drogą prze­mknęła obok nie­go fur­go­net­ka z za­ma­sko­wa­nym kie­rowcą. Pod­dał się działaniu ad­re­na­li­ny i in­stynk­tu sa­mo­za­cho­waw­cze­go każącego mu bro­nić sie­bie i uko­cha­ne oso­by: Ha­zel i dziec­ko. Do­pie­ro te­raz miał okazję spo­koj­nie i trzeźwo oce­nić sy­tu­ację.

Jed­no nie ule­gało wątpli­wości: roz­poczęła się wal­ka na śmierć i życie. Mu­siał ze­brać siły i przy­go­to­wać się na ko­lej­ny atak ano­ni­mo­we­go, przy­cza­jo­ne­go w ukry­ciu wro­ga. Mógł za­le­d­wie zga­dy­wać, kto to jest. Był pew­ny tyl­ko jed­ne­go: że atak nastąpi.

Jed­nak umysł płatał mu fi­gle. Powróciła roz­pacz, a wraz z nią po­czu­cie za­gu­bie­nia i nie­pew­ności, i obezwład­niające prze­rażenie. Mógł się skon­cen­tro­wać tyl­ko na ob­ra­zie strużki krwi spływającej po twa­rzy Ha­zel i pust­ki w jej otwar­tych oczach.

Upił łyk kawy i na­cisnął pal­ca­mi gałki oczu, aż za­bo­lały. Sta­rał się ze­brać siły. Po chwi­li się uspo­koił.

W porządku. Co wie­my o tej be­stii? – zadał so­bie py­ta­nie. Sięgnął do wewnętrznej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki i wyjął mały no­tes Mo­le­ski­ne. Fur­go­net­ka była nie­mal na pew­no ukra­dzio­na, ale mam nu­me­ry re­je­stra­cyj­ne. Za­pi­sał je. Te­raz kie­row­ca mer­ce­de­sa. Wiem o nim bar­dzo nie­wie­le. Twarz zasłonięta maską. Od­two­rzył ob­raz w swo­jej głowie, szu­kając szczegółów. Nie­bie­ska blu­za ro­bo­cza, pew­nie Pri­mark, za piętnaście funtów. Prze­rwał, by po chwi­li podjąć: odsłonięte lewe ramię, bar­dzo ciem­na skóra, umięśnio­ny. Młody i sil­ny. Za­pi­sał te in­for­ma­cje so­bie tyl­ko zna­nym skrótem. Ślad po ze­gar­ku, choć nie miał go na ręku. Ostrożny drań. Do­brze przy­go­to­wa­ny. Czer­wo­ny ta­tuaż na wierz­chu dłoni. Co to było? Ser­ce? Skor­pion? Zwi­nięty wąż? Nie je­stem pew­ny. Nic więcej. Po­li­cyj­ni kry­mi­no­lo­dzy po­biorą od­ci­ski palców i wy­dobędą ze zwłok wszel­kie in­for­ma­cje. Nie miał wątpli­wości co do ich po­cho­dze­nia. Do­brze im się przyj­rzał. Cha­rak­te­ry­stycz­ne rysy. Cien­kie nos i war­gi. Wy­stające zęby. Wy­so­kie kości po­licz­ko­we. Przy­stoj­ni, wy­so­cy i szczu­pli. Pra­wie na pew­no So­ma­lij­czy­cy. Zaśmiał się po­nu­ro z własnej na­iw­ności. Albo Ma­sa­jo­wie, Sam­bu­ru lub człon­ko­wie in­nych ni­lo­tycz­nych ple­mion. So­ma­lij­czy­cy wy­dają się naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ni. Z rodu wiel­kie­go watażki Tip­poo Tipa. To oni byli be­stią. To oni po­rwa­li jacht Ha­zel i upro­wa­dzi­li Caylę. Później odrąbali jej głowę i przesłali w słoju. Za­mach był w ich sty­lu. Sądziłem, że wy­trze­biłem większość kla­nu. Że do­padłem wszyst­kich, ale gniaz­do skor­pionów znów się za­roiło. Możliwe, że niektórzy uniknęli śmier­ci i te­raz podjęli krwa­wy kon­flikt.

Hec­tor na próżno próbował zro­zu­mieć istotę ho­no­ro­we­go zabójstwa w obro­nie czci. Lu­dziom Za­cho­du trud­no pojąć kon­cepcję krwa­wych waśni ro­do­wych, którą omówio­no w pra­wie sza­ria­tu. Gdy­by ce­lem była kara lub ze­msta, sprawę zakończyłoby po­zba­wie­nie wi­no­waj­cy życia. Cho­dziło jed­nak o oczysz­cze­nie do­bre­go imie­nia rodu po­przez uni­ce­stwie­nie wszyst­kich członków ro­dzi­ny, która na­ra­ziła je na szwank. Oczy­wiście prze­la­nie krwi wzy­wało drugą z ro­dzin do oczysz­cze­nia, i tak bez końca.

Wes­tchnął ciężko.

Trze­ba będzie we­zwać po­moc. Nie mu­siał długo się za­sta­na­wiać. Od­po­wiedź była tyl­ko jed­na: Pad­dy O’Qu­inn. Po­czci­wy Pad­dy O’Qu­inn i jego wesoła gro­mad­ka.

Kie­dy Hec­tor po­znał Ha­zel, był właści­cie­lem i dy­rek­to­rem fir­my ochro­niar­skiej Cross­bow Se­cu­ri­ty. Je­dy­nym klien­tem Cross­bow był Ban­nock Oil, ol­brzy­mi kon­cern naf­to­wy, którego dy­rek­to­rem zarządzającym była Ha­zel. Gdy się po­bra­li, chciała, żeby sta­le jej to­wa­rzy­szył. Prze­ko­nała go, aby objął sta­no­wi­sko w zarządzie Ban­nock Oil. Miał sprze­dać jej kon­cernowi wszyst­kie udziały w Cross­bow i się do niej przyłączyć. Suma, jaką do­stał za swoją firmę, była pokaźna i uczci­wa. Ha­zel pragnęła w ten sposób za­gwa­ran­to­wać, że Hec­tor po­zo­sta­nie wol­nym człowie­kiem, równo­praw­nym part­ne­rem w małżeństwie. Nie chciała, aby stał niżej od niej z ra­cji ogrom­ne­go majątku, jaki po­sia­dała. Wie­działa, że Hec­tor jest i po­zo­sta­nie osob­ni­kiem alfa i na dłuższą metę nie zdoła za­ak­cep­to­wać in­ne­go układu. Był to ty­po­wy dla niej szczo­dry gest.

Wsp­niała i piek­na, pomyślał o Ha­zel i na chwilę się roz­po­go­dził, na­tych­miast jed­nak za­mknęły się nad nim ciem­ne chmu­ry.

Pad­dy O’Qu­inn był j ego prawą ręką w Cross­bow od pierw­szych dni jej ist­nie­nia. To on po­ma­gał mu two­rzyć firmę. Hec­tor ni­ko­go nie da­rzył większym za­ufa­niem. Pad­dy był nie­wzru­szo­ny jak góra, do tego spryt­ny i szyb­ki. Miał też in­stynkt wo­jow­ni­ka i po­tra­fił wy­czuć nie­bez­pie­czeństwo nie­mal tak do­brze jak Hec­tor. To, że Pad­dy jest pod te­le­fo­nem, dodało mu otu­chy.

Z zamyśle­nia wy­rwała go pielęgniar­ka, która weszła do po­cze­kal­ni i wywołała jego na­zwi­sko. Sko­czył na równe nogi.

– To ja!

– Proszę pójść ze mną, pa­nie Cross.

Po­spie­szył za nią, zer­kając ukrad­kiem na ze­ga­rek. Sie­dział w po­cze­ka­li po­nad półto­rej go­dzi­ny. Dopędził ją na ko­ry­ta­rzu.

– Wszyst­ko w porządku? – za­py­tał.

– Tak. – Uśmiechnęła się do nie­go.

– Co z moją żoną?

– Jest na sali ope­ra­cyj­nej. Dok­tor Irving nadal ją ope­ru­je. Chciałabym przed­sta­wić pana komuś in­ne­mu. – Po­pro­wa­dziła go la­bi­ryn­tem ko­ry­ta­rzy do drzwi z na­pi­sem SALA NO­WO­RODKÓW.

Kie­dy we­szli, Hec­tor zo­ba­czył rząd krze­seł stojących pod ścianą, na­prze­ciw­ko szy­by od­dzie­lającej drugą część po­miesz­cze­nia. Pielęgniar­ka włączyła mi­kro­fon stojący na sto­li­ku przy oknie.

– Cześć, Bon­nie! Przy­szedł pan Cross!

– Będę za se­kundę – od­po­wie­dział ktoś.

Hec­tor stanął przed szybą. Kil­ka mi­nut później do sali po dru­giej stro­nie szy­by weszła inna pielęgniar­ka w uni­for­mie sio­stry od­działowej. Miała nie więcej niż trzy­dzieści lat. Młoda, jak na tak wy­so­kie sta­no­wi­sko, pomyślał. Była pulch­na i ładna, o okrągłej po­god­nej twa­rzy. Niosła w ra­mio­nach coś małego za­winętego w nie­bie­ski ko­cyk, na którym czer­wo­ny­mi li­te­ra­mi wy­ha­fto­wa­no ini­cjały RHCH, Roy­al Hamp­shi­re Co­un­ty Ho­spi­tal. Stanęła po dru­giej stro­nie szy­by i posłała Hec­torowi pro­mien­ny uśmiech. Był tak zaraźliwy, że Hec­tor od­po­wie­dział uśmie­chem, choć nie od­da­wał jego praw­dzi­wych uczuć.

– Wi­tam pana, pa­nie Cross. Na­zy­wam się Bon­nie. Mam przy­jem­ność kogoś panu przed­sta­wić. – Roz­winęła ko­cyk i odsłoniła po­marsz­czoną czer­woną twa­rzyczkę ze szpar­ka­mi w miej­sce oczu. – Proszę przy­wi­tać się z córką.

– Do­bry Boże! Ona nie ma włosów! – Tyl­ko to przyszło mu do głowy i na­tych­miast zro­zu­miał, że palnął głupstwo.

– Mała jest bar­dzo piękna! – zga­niła go pielęgniar­ka.

– Ra­czej śmiesz­na, jak sądzę.

– Jest piękna pod każdym względem. Waży dokład­nie trzy ki­lo­gra­my. Czyż nie jest bystrą małą dziew­czynką? Ma pan dla niej imię?

– Ca­the­ri­ne Cay­la. Jej mat­ka je wy­brała. – Ja­sne, że po­wi­nien po­czuć coś więcej, widząc swo­je pier­wo­rod­ne dziec­ko, ale pomyślał o Ha­zel z kulą w głowie. Był bli­ski łez, więc za­kasz­lał i za­mru­gał szyb­ko. Ostat­ni raz płakał w czy­jejś obec­ności, gdy miał sześć lat i tak nieszczęśli­wie spadł z ku­cy­ka, że złamał rękę w trzech miej­scach.

Ca­the­ri­ne Cay­la otwo­rzyła usta i ziewnęła, odsłaniając bezzębne dziąsła. Hec­tor się uśmiechnął, ale tym ra­zem jego uśmiech był szcze­ry. Po­czuł, że w ser­cu za­pa­lił mu się mały płomyk.

– Jest piękna – po­wie­dział ci­cho. – Cho­ler­nie piękna. Jak jej mat­ka.

– Proszę spoj­rzeć na to uro­cze maleństwo – po­wie­działa Bon­nie. – Już jest głodna. Za­niosę ją na pierw­sze kar­mie­nie. Po­wiedz „do wi­dze­nia”, ta­tu­siu.

– Do wi­dze­nia – od­rzekł posłusznie Hec­tor, choć jesz­cze nig­dy tak go nie na­zwa­no. Pa­trzył, jak pielęgniar­ka wy­no­si z sali jego córkę. Przez krótką chwilę maleńka du­szycz­ka zaświe­ciła dla nie­go jak świecz­ka w mro­ku zi­mo­wej nocy. Gdy zniknęła, znów po­czuł ark­tycz­ny chłód roz­pa­czy. Odwrócił się od szy­by i po­szedł do głównej po­cze­kal­ni.

Usiadł po­chy­lo­ny na krześle w kącie. Mrocz­ne uczu­cia napływały fa­la­mi. Zaczął szu­kać w so­bie od­wa­gi, żeby sta­wić im czoło, ale za­miast niej zna­lazł gniew.

Gniew to lep­sze le­kar­stwo niż re­zy­gna­cja. Wy­pro­sto­wał się i wstał. Wy­szedł z po­cze­kal­ni i ru­szył ko­ry­ta­rzem. Zna­lazł męską to­a­letę, za­mknął się w ka­bi­nie i usiadł na kla­pie se­de­su. Ze skórza­ne­go fu­te­rału na pa­sku wyjął komórkę.

Pad­dy ode­brał po trze­cim sy­gna­le.

– Mówi O’Qu­inn.

– Gdzie je­steś, Pad­dy? – spy­tał Hec­tor. Jego głos znów był ostry i ener­gicz­ny.

– Do­bry Jezu! Sądziłem, że do­tarłeś na ko­niec świa­ta i za­ginąłeś, Hec­to­rze! – wy­krzyk­nał Pad­dy, bo nie roz­ma­wia­li od mie­sięcy.

– Do­pa­dli Ha­zel.

Pad­dy mil­czał, od­dy­chając chra­pli­wie.

– Kto? Jak? – za­py­tał w końcu, a jego głos za­brzmiał groźnie, jak dźwięk wyciąga­nej z po­chwy sza­bli.

– Czte­ry go­dzi­ny temu wpa­dliśmy w za­sadzkę. Jest źle. Ma w głowie po­cisk ka­li­bru dwa­dzieścia dwa. Nie wiem, czy przeżyje.

– To wiel­ka dama, Heck. Wiesz, co czuję.

– Wiem, Pad­dy. – Byli wo­jow­ni­ka­mi, więc nie jęcze­li i nie bia­do­li­li.

– Była w ciąży, praw­da? Co z dziec­kiem? – wy­chry­piał Pad­dy.

– Ura­to­wa­li ją. Mam dziew­czynkę. Wygląda na to, że so­bie po­ra­dzi.

– Dzięki Bogu przy­najm­niej za to… – Pad­dy urwał, a po chwi­li za­py­tał: – Masz ja­kieś tro­py?

– Ska­so­wałem dwóch dra­ni. Myślę, że to So­ma­lij­czy­cy.

– Zno­wu be­stia! – prychnął Pad­dy. – Sądziłem, że załatwi­liśmy wszyst­kich.

– Ja też. Po­my­li­liśmy się.

– Co mam zro­bić? – spy­tał Pad­dy.

– Znajdź ich dla mnie, Pad­dy. Ktoś z mio­tu Tip­poo Tipa mu­siał przeżyć. Od­szu­kaj ich.

Hec­tor zro­bił z Cross­bow Se­cu­ri­ty groźną for­mację, kie­rując się za­sadą, że atak jest sku­tecz­niej­szy niż obro­na, a do­bry wy­wiad równie potężny, jak siły ofen­syw­ne. Kie­dy Pad­dy przejął po nim firmę, oparł się na tych sa­mych za­sadach. Jako je­den z dy­rek­torów Ban­nock Oil Hec­tor nadal miał dostęp do kont ban­ko­wych Cross­bow. Wie­dział, ile pie­niędzy Pad­dy wy­da­je na sek­tor wy­wiadowczy. Jeśli kie­dyś był do­bry, te­raz musi być jesz­cze lep­szy.

– Czy Ta­riq Ha­kam nadal dla cie­bie pra­cu­je? – chciał wie­dzieć Hec­tor.

– Jest jed­nym z naj­ważniej­szych lu­dzi.

– Wyślij go do Pun­tlan­du. Niech spraw­dzi, czy oca­lał ktoś z ro­dzi­ny Ha­dje­go She­ikha Mo­ham­me­da Kha­na Tip­po Tipa. Nikt nie zna le­piej tego kra­ju niż Ta­riq. Fa­cet tam się uro­dził.

– Po tym, co zro­bi­liśmy w Pun­tlan­dzie, ci, którzy oca­le­li, nie­mal na pew­no roz­pro­szy­li się po całym ob­sza­rze Bli­skie­go Wscho­du.

– Znajdź ich, gdzie­kol­wiek są. Niech Ta­riq sporządzi listę wszyst­kich męskich po­tomków Tip­poo Tipa w wie­ku powyżej piętna­stu lat. Później ich do­pad­nie­my, co do jed­ne­go.

– Słyszałem, Heck. Będę trzy­mał kciu­ki za Ha­zel. Jeśli ktoś zdoła z tego wyjść, to tyl­ko ona. Po­sta­wiłbym na nią wszyst­kie pie­niądze.

– Dzięki, Pad­dy. – Hec­tor prze­rwał połącze­nie i wrócił do po­cze­kal­ni.

Okrutny krąg

Подняться наверх