Читать книгу Okrutny krąg - Wilbur Smith - Страница 11
Оглавление– Zbliżają się do dziewiątego skrzyżowania. Czerwony samochód jedzie pierwszy. Skręcił w zjazd do Winchesteru. Czarny rover jedzie za nim. – Motocyklista złożył meldunek do ukrytego w kasku mikrofonu, a odbiornik z drugiej strony kliknął, sygnalizując przyjęcie wiadomości.
Hazel poprowadziła kolumnę pojazdów w luźnej formacji wokół starego katedralnego miasta Winchester o pięćsetletniej historii, będącego niegdyś stolicą i twierdzą króla Alfreda Wielkiego. Co jakiś czas ponad innymi miejskimi budynkami Hector widział iglicę katedry. Po chwili zostawili miasto za sobą. Czerwone ferrari zwolniło przed drogowskazem na Smallbridge nad rzeką Test i Brandon Hall. Skręcając za Hazel, Hector zauważył dwóch robotników pracujących na poboczu. Byli ubrani w żółte kurtki z napisem BRITISH ROADS i ze skrzyni zaparkowanej ciężarówki wyładowywali elementy stalowej barierki. Nie zatrzymał na nich wzroku, ponieważ patrzył przed siebie na malejące w oddali ferrari. Na wąskiej drodze nie zauważył innych pojazdów.
Niecałą minutę później na szosę prowadzącą do Smallbridge wjechał motocyklista i jego pasażer. Mijając robotników, motocyklista uniósł dłoń w rękawiczce, a ci zabrali się do pracy. Szybko wciągnęli na drogę i złożyli elementy stalowej barierki, zamykając przejazd na szerokości obu pasów, po czym podnieśli duży żółto-czarny znak drogowy z napisem DROGA ZAMKNIĘTA. ZAKAZ WJAZDU. OBJAZD.
Duża czarna strzałka kierowała samochody na główną drogę, skutecznie izolując Hazel, Hectora i jadący za nimi motocykl. Ludzie przebrani za robotników wsiedli pospiesznie do ciężarówki i odjechali. Zapłacono im, a oni wykonali swoją robotę.
Dom był już blisko, więc Hector się rozluźnił. Zerknął we wsteczne lusterko, ale zauważył tylko motocykl znajdujący się dwieście metrów dalej. Skierował wzrok na drogę przed sobą. Po obu stronach rozciągał się wiejski krajobraz przerywany ciemniejszymi zagajnikami. Czasami drzewa zbliżały się do drogi, która wiła się, wznosiła i opadała wśród niskich wzgórz. Jezdnia skurczyła się do dwóch wąskich pasów, więc nawet Hazel musiała zmniejszyć prędkość.
– Samochody wjeżdżają w wyznaczoną strefę – poinformował motocyklista. Tym razem usłyszał odpowiedź:
„Zrozumiałem, Jedynka. Widzę ciebie i oba pojazdy”.
Nagle na asfaltową drogę między motocyklem a range roverem Hectora wjechała ubłocona furgonetka. Kiedy Hector ją mijał, stała już ukryta za kępą drzew. Był to mercedes benz na francuskich numerach, z kierownicą po lewej stronie. Poza tym nie miał żadnych znaków szczególnych. Motocyklista przyspieszył, aż znalazł się sześć metrów od tylnego zderzaka furgonetki.
Jadący przed nimi rover Hectora zniknął za kolejnym wzniesieniem. Mercedes i motocykl ruszyły, a kiedy znalazły się na wierzchołku wzgórza, ich kierowcy spostrzegli, że droga opada w płytką dolinę i biegnie wałem sąsiadującym z ciągnącymi się po obu stronach bagnami. Hector właśnie wjeżdżał na wał, a widniejące w oddali czerwone ferrari wspinało się na niskie zbocze po przeciwległej stronie doliny. Kierowca mercedesa uśmiechnął się z zadowoleniem. Idealna pułapka. Wcisnął gaz do dechy i wjechał na nasyp. Szybko znalazł się za roverem i z całej siły nacisnął klakson. Hector spojrzał we wsteczne lusterko.
– Skąd ten drań się wziął? – mruknął zdumiony. Kiedy ostatni raz patrzył w lusterko, nie widział furgonetki.
Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że mimo wąskiego nasypu jest wystarczająco dużo miejsca, by zmieściły się oba pojazdy. Zwolnił i zjechał na lewo, żeby przepuścić większe auto. Mercedes minął go w odległości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów.
Na ułamek sekundy Hector zrównał się z furgonetką. Jak oczekiwał po samochodzie na francuskich numerach, pojazd miał kierownicę z lewej strony. Kierowca spojrzał na niego. Hector zdziwił się, że facet ma na twarzy gumową maskę na Halloween, przedstawiającą uśmiechniętego Richarda Nixona. Lewą rękę opierał o ramę otwartego okna. Hector zauważył duże umięśnione łapsko z małym czerwonym tatuażem na bardzo ciemnej skórze.
Za furgonetką, tak blisko, że przednie koło niemal dotykało tylnego zderzaka, przemknął czarny motocykl Honda Crossrunner z dwoma pochylonymi motocyklistami w kaskach zakrywających całą twarz i czarnych skórzanych motocyklowych kombinezonach.
Ferrari właśnie wjeżdżało na wierzchołek wzgórza po drugiej stronie bagnistego wgłębienia. Hector zdał sobie sprawę, że on i żona zostali rozdzieleni przez nieznaną furgonetkę i motocykl.
– Hazel! – krzyknął, czując, że odezwał się jego zwierzęcy instynkt. – Jadą za Hazel! – Chwycił komórkę i wybrał jej numer.
Odpowiedział mu bezcielesny głos: „Abonent czasowo niedostępny. Proszę spróbować później”.
– Kurwa! – zaklął. Na tym odcinku drogi zawsze są kłopoty z zasięgiem. Rzucił telefon na siedzenie.
Furgonetka i motocykl szybko się oddalały. Wdepnął gaz w podłogę i samochód z rykiem przyspieszył. Zobaczył, jak ferrari znika za wzniesieniem, więc skupił uwagę na ściganych pojazdach. Silnik range rovera był nowy, niedawno wyregulowany, więc Hector szybko ich dopędził. Wsunął prawą rękę za połę kurtki, gdzie w kaburze pod pachą nosił zwykle dziewięciomilimetrową berettę. Oczywiście jej nie znalazł, bo w poczciwej starej Anglii noszenie broni jest surowo zabronione.
– Cholerni politycy! – warknął. Była to jednak tylko przelotna myśl i ani na chwilę nie odwrócił uwagi od zagrożenia na drodze. Postanowił, że najpierw staranuje jadącą wolno furgonetkę. Stanowiła łatwy cel. Jeśli zdoła się z nią zrównać, będzie mógł użyć starej policyjnej taktyki polegającej na uderzeniu w tylne koła. W ten sposób zepchnie pojazd z drogi. Trudniej będzie dopaść motocykl, ale kiedy załatwi furgonetkę, będzie mógł się skoncentrować na tym.
Szybko zbliżał się do mercedesa. Honda zrównała się z kabiną furgonetki. Hector siedział jej na ogonie. Kierowca mercedesa zaczął jechać zygzakiem, żeby uniemożliwić Hectorowi wyprzedzanie.
– Cholera! – zaklął Hector, gdy otworzyły się tylne drzwi furgonetki. – Co teraz?
Spojrzał w górę i zobaczył owiniętą brezentem paletę z betonowymi blokami, stojącą na rolkach. W środku musiał być inny zbir, który wypychał ją na drogę. Paleta sunęła Hectorowi na spotkanie. Wiedział, co za chwilę nastąpi, więc z całej siły wcisnął hamulec. Zdążył w ostatniej chwili.
Paleta wypadła na drogę tuż przed range roverem. Brezent pękł i na wąską drogę wysypały się bloki betonu, tworząc barierę nie do przebycia. Taka przeszkoda była wyzwaniem nawet dla jego potężnej maszyny. W ostatniej chwili zdążył zatrzymać się tak, że przedni zderzak niemal dotykał betonu. Podniósł głowę i spostrzegł, że z furgonetki spada kolejna paleta i tarasuje drogę na odcinku pięćdziesięciu metrów. Furgonetka i motocykl wjeżdżały na wzniesienie, za którym zniknęło ferrari Hazel.
Hector szybko zlustrował jezdnię. Przeszkoda była niemożliwa do pokonania, mimo to musiał spróbować. Wrzucił niższy bieg, po czym dodał gazu i uderzył w przeszkodę. Przedzierał się, szorując o betonową kostkę i wbijając się między rozrzucone bloki, które zaczęły przesuwać się pod naporem rovera. Koła się uniosły i straciły przyczepność. Prędkość rovera malała i w końcu utknął z trzema kołami kręcącymi się w powietrzu i prawym przednim uwięzionym między dwoma kawałkami betonu.
Furgonetka i motocykl zniknęły za wzniesieniem. Zdesperowany Hector wrzucił wsteczny bieg i dodał gazu. Wóz się zakołysał i na stercie metalowych bloków przechylił na bok, o mało się nie przewracając. W końcu górę wzięła siła ciążenia i cztery koła opadły na asfalt. Hector otworzył drzwi i stojąc na stopniu, rozglądał się zrozpaczony, próbując wypatrzyć, którędy mógłby objechać przeszkodę.
Zauważył, że wzdłuż pobocza po obu stronach drogi biegnie ogrodzenie z drutu kolczastego, uniemożliwiające bydłu wejście na nasyp. Poniżej ogrodzenia wykopano rów odpływowy, w którym lśniła czarna lepka breja. Nie było sposobu, żeby ominąć blokadę.
– Chytra pułapka. Wąska droga, dwie palety betonowych bloków, do tego ogrodzenie i rów z każdej strony. Sprytne sukinsyny! – mruknął Hector, wracając za kółko, zapinając pas i zawracając na trzy. Podjechał do odcinka ogrodzenia, gdzie dwa kawałki drutu przerdzewiały prawie na wylot. Wstrzymał oddech i szepnął:
– Pewnie się nie uda!
Rover uderzył w ogrodzenie i przerdzewiały drut pękł, wydając odgłos przypominający podwójne smagnięcie batem. Samochód wpadł do rowu za ogrodzeniem. Szarpnięcie było tak silne, że Hector pomyślał, iż pas złamał mu obojczyk. Zignorował jednak ból i kręcił kierownicą, którą trudno było utrzymać. Rover wydostał się mozolnie z błotnistego rowu na łąkę. Hector skręcił i zaczął jechać równolegle do drogi. Teren był grząski i zdradziecki. Dwa razy o mało się nie zakopał, ale samochód dzielnie brnął naprzód, wyrzucając spod kół błoto i płaty darni. Wilgotna ziemia ochlapała przednią szybę tak, że prawie nic nie widział, więc włączył wycieraczki. Minął kawałki betonu leżące na drodze. Jechał w stronę nasypu, starając się nie kręcić zbyt gwałtownie kierownicą. Samochód powoli zaczął zwiększać prędkość, w miarę jak podłoże stawało się twardsze. Gdy zauważył, że rów jest płytszy, postanowił go przekroczyć. Wóz się zakołysał, a jego przód zaczął się przechylać z boku na bok, gdy wdrapywał się mozolnie na drugą stronę rowu. Na szczęście nasyp okazał się niższy, a zbocze bardziej łagodne. Hector dodał gazu i uderzył w ogrodzenie przy drodze. Drut kolczasty na chwilę zatrzymał rovera, ale słupek nie wytrzymał i siatka puściła. Samochód wjechał na nasyp i wypadł na utwardzoną drogę. Hector skręcił w stronę wzgórza i z ulgą przyspieszył, zmierzając do wzniesienia, za którym zniknęli Hazel i ścigający ją ludzie.
Hazel znajdowała się w odległości zaledwie pięciu kilometrów od zjazdu w wiejską drogę prowadzącą do Brandon Hall. Przyspieszyła jak koń, który poczuł zapach stajni. Bezwiednie zaczęła się oddalać od mercedesa. Nie zdawała sobie sprawy, że zaniąjedzie. Wstecznego lusterka używała raczej do poprawiania makijażu niż do sprawdzania sytuacji na drodze.
Chociaż kierowca w masce Richarda Nixona jechał z maksymalną prędkością, stwierdził, że dystans miedzy nim a ściganym samochodem rośnie. Wiedział, że musi go dopędzić, zanim ferrari skręci do Brandon Hall. Otworzył okno i wystawił na zewnątrz rękę. Mrugnął przednimi światłami i zaczął nią dziko wymachiwać, drugą naciskając klakson. Światła hamowania ferrari zapłonęły czerwienią. Furgonetka je doganiała, ale jej kierowca nie przestawał trąbić i dawać znaków światłami.
Hazel była zdumiona tym dziwnym zachowaniem, aż zrozumiała, że kierowca daje jej znaki, żeby się zatrzymała. Dlaczego? Dopiero wtedy spostrzegła, że droga za furgonetką jest pusta. Gdy nie zobaczyła range rovera Hectora, zbladła z przerażenia.
Coś się stało Hectorowi. Kierowca furgonetki próbuje mnie ostrzec. Może Hector miał wypadek? Może został ranny albo… Nie mogła dokończyć tej strasznej myśli. Z całej siły wcisnęła hamulec i zjechała na porośnięte trawą pobocze. Furgonetka pędziła na jej spotkanie, nie przestając trąbić i migać światłami. Kierowca uśmiechnął się pod maską, kiedy zobaczył, że podstęp się udał. Kobieta w czerwonym ferrari była zdezorientowana i wystraszona jego zachowaniem. Zatrzymała się w idealnym miejscu, przy samym rowie. Siatka z drutu kolczastego skończyła się jakiś czas temu.
W tej samej chwili na szczycie wzgórza ukazał się range rover. Hector w jednej chwili zrozumiał, co się dzieje.
– Nie zatrzymuj się! Nie słuchaj drania! – krzyknął rozpaczliwie. – Jedź tak szybko, jak się da, kochanie! Na Boga, nie stawaj! – Dodał gazu. Rover wyrwał do przodu, zjeżdżając ze wzgórza. Pędził, z każdą chwilą nabierając prędkości. Mimo to od ferrari dzieliło go pół kilometra, więc Hector mógł być tylko bezradnym obserwatorem tragedii.
Furgonetka nie zwolniła, podjeżdżając do ferrari, ale gdy się z nim zrównała, szofer skręcił kierownicę i uderzył w jego bok. Metal zgrzytnął o metal, wzbijając snop iskier. Lżejszy sportowy samochód został zepchnięty do rowu. Prawa strona karoserii wgniotła się i wybrzuszyła. Auto leżało na boku. Mercedes zakołysał się gwałtownie, wpadł w poślizg pod wpływem uderzenia i zjechał na drugą stronę drogi. Kierowca zręcznie skontrował, odzyskał panowanie nad pojazdem, dodał gazu i odjechał, prawie nie zmniejszając prędkości.
Motocykl, który jechał za furgonetką, przystanął obok leżącego w rowie ferrari. Motocyklista czekał, podczas gdy pasażer zeskoczył z siodełka i podbiegł do auta. Był szybki i zwinny jak małpa. Stanął nad oknem kierowcy i uniósł nad głowę obie ręce. Dopiero wtedy Hector uświadomił sobie, że trzyma dwukilogramowy kamieniarski młot. Nawet wzmocnione szkło nie zdołało oprzeć się potężnemu uderzeniu zadanemu z góry. Na szybie pojawiło się pęknięcie. Mężczyzna w kasku znów uniósł młot i uderzył. Tym razem szkło pękło na tysiące lśniących kawałeczków, które obsypały Hazel. Nadal siedziała w fotelu kierowcy, skrępowana pasem opinającym jej brzuch. Próbowała zasłonić twarz przed kawałkami szyby fruwającymi w powietrzu. Mężczyzna odrzucił młot i wyjął z kieszeni skórzanego kombinezonu jakiś przedmiot.
Hector był na tyle blisko, że go rozpoznał. W ręku napastnika błysnął smith & wesson z dziewięciocalowym tłumikiem na kule long rifle kalibru dwadzieścia dwa, ulubiona broń zabójców z Mossadu. Uniósł osłonę z pleksiglasu przymocowaną do kasku i wsunął długą lufę przez rozbite okno auta.
Hazel podniosła głowę. Mężczyzna był młody i ciemnoskóry. Po chwili zauważyła pistolet i spojrzała w oczy napastnika. Były zimne i bezlitosne.
– Błagam, jestem w ciąży! Nie rób tego! Moje dziecko… – Zasłoniła twarz.
Spojrzenie mężczyzny się nie zmieniło. Strzelił. Rozległo się ciche, niemal uprzejme kliknięcie. Mężczyzna odwrócił głowę i zobaczył pędzącego range rovera. Zabrakło czasu na drugi strzał, ale był zawodowcem, więc wiedział, że pierwszy załatwił sprawę. Odwrócił się i zeskoczył z wraku ferrari. Kiedy wylądował na ziemi, range rover uderzył w niego od tyłu. Rozległo się plaśnięcie. Ciało przeleciało nad dachem rovera. Hector nie zmniejszył prędkości, zamierzając uderzyć w drugiego z napastników siedzącego na motocyklu.
Ten próbował uniknąć uderzenia, dodając gazu, by wykonać szybki zwrot. Prawie mu się udało, ale Hector był szybszy. Skręcił kierownicę, zahaczając o wirujące tylne koło hondy przednim zderzakiem. Motocykl poszybował w górę, a kierowca wypadł z siodełka wprost pod koła rovera. Ułamek sekundy później ciężki pojazd przetoczył się po nim. Hector spojrzał we wsteczne lusterko i ujrzał motocyklistę rozciągniętego na drodze. Kask musiał uratować mu życie, bo usiadł na asfalcie. Hector zahamował, wrzucił wsteczny bieg i rover ruszył do tyłu. Mężczyzna, widząc wielki wóz sunący wprost na niego, próbował się podnieść, ale nie zdążył. Hector poczuł uderzenie, coś zachrobotało pod podwoziem, a chwilę później facet wytoczył się spod auta i znieruchomiał twarzą do ziemi. Hector wyskoczył z samochodu, pochylił się i jednym szybkim ruchem rozpiął sprzączkę kasku mężczyzny, a następnie zdarł mu go z głowy i odrzucił na bok. Przycisnął motocyklistę do jezdni, umieszczając kolano między jego łopatkami i chwytając go jedną ręką za szyję, a drugą za brodę. Szybkim ruchem obrócił mu głowę. Rozległ się dźwięk przypominający trzask suchego drewna na opał. Hector usłyszał chlupot w czarnych skórzanych spodniach mężczyzny i poczuł smród towarzyszący wypróżnieniu. Podniósł kask, wcisnął go na głowę trupa i zapiął, a następnie ostrożnie uniósł osłonę, żeby zobaczyć twarz. Wiedział, że policja będzie zadawać pytania. Nie chciał zostać niemile zaskoczony. Nie musiał się martwić o to, że zostawi odciski palców, bo miał skórzane rękawiczki. Rozpaczliwie pragnął dotrzeć do Hazel, ale nie odważył się zostawić za plecami oddychającego wroga. Musi mieć czyste tyły – to jedna z podstawowych zasad przetrwania.
Człowiek, który strzelił do Hazel, pełzł, opierając się na łokciach i ciągnąc po asfalcie bezwładne nogi. Musiało dojść do zmiażdżenia kręgosłupa lub miednicy, kiedy Hector staranował go samochodem. Napastnik nadal był uzbrojony. Kamieniarski młot leżał na skraju drogi. Hector go podniósł. Ranny mężczyzna oparł brodę na piersi, więc kask na jego głowie podjechał do góry. Dolna część karku powyżej kręgu c-4 była odsłonięta. Żeby go wykończyć, potrzebna była precyzja, a nie brutalna siła. Hector uniósł młot na wysokość nie większą niż pięćdziesiąt centymetrów i wyprowadził cios z przegubów dłoni. Uderzenie stalowej głowni w kość sprawiło, że młot zadrżał mu w rękach. Usłyszał odgłos pękającego kręgosłupa. Głowa motocyklisty opadła, a ciało zamarło nieruchomo. Hector uklęknął, przewrócił go na plecy i uniósł osłonę kasku. Oczy tamtego były otwarte, ale pozbawione wyrazu. Na ciemnej twarzy malowało się lekkie zaskoczenie. Hector ściągnął rękawiczkę i dotknął szyi mężczyzny w poszukiwaniu tętnicy. Nie wyczuł tętna. Mruknął z zadowoleniem i naciągnął rękawiczkę.
– Nie mam wątpliwości, skąd przybyłeś, chłopcze. Widziałem takich jak ty – powiedział ponuro, przypatrując się twarzy zabitego. Celowo zostawił otwartą osłonę. Umieścił trzonek młota w ręku zabitego i zacisnął na nim jego palce. Kiedy policjanci będą badali miejsce zbrodni, raczej nie pomyślą, że użył młota, żeby walnąć się w kark.
Nie trać czasu na szukanie broni, zostaw to policji, powiedział do siebie, podbiegając do ferrari. Wgramolił się na nie, stanął nad roztrzaskanym oknem i spojrzał na Hazel. Leżała na kierownicy. Uklęknął i delikatnie odchylił jej głowę, żeby zobaczyć twarz. Z ulgą stwierdził, że kula nawet jej nie musnęła. Hazel miała otwarte oczy, ale patrzyła niewidzącym wzrokiem.
Wstrząs mózgu tłumaczył brak reakcji – musiała uderzyć w coś głową, kiedy wóz się przewrócił.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie. Za chwilę cię wyciągniemy. – Ściągnął zębami rękawiczkę, wsunął palce pod brodę Hazel i namacał tętnicę szyjną, żeby się upewnić. – Dzięki Bogu.
Wyczuł pod palcami słabe, ale regularne tętno. Żeby rozpiąć pas, musiał wsunąć się do auta. Posadził Hazel, rozpinając klamrę pasa, a następnie umieścił obie dłonie pod jej pachami i ją uniósł. Duży brzuch i niestabilność wraku sprawiły, że musiał użyć całej siły, aby unieść jej ciężar. Jęknął z wysiłku, głowa Hazel opadła na piersi.
– Moja dziewczynka. Prawie się udało. Jeszcze chwila. – Ponownie napiął wszystkie mięśnie i uniósł żonę na tyle wysoko, aby wysunąć nabrzmiały brzuch przez ramę okna. Posadził ją na aucie i wsunął lewą rękę pod ramiona, żeby nie przewróciła się na plecy. Szybko odzyskał oddech, bo nadal był w niezłej kondycji, mimo że ostatnio wiódł dość wygodne życie. Pocałował Hazel w policzek i szepnął jej do ucha: „Moja dzielna dziewczynka”. Kiedy zmienił rękę pod jej ramieniem, zauważył na jej lewej ręce krew. Spojrzał ze strachem i stwierdził, że gruba złota obrączka ślubna na środkowym palcu została odkształcona przez potężną siłę. Metal wbił się w ciało, a z rany płynęła krew.
Kula! Kiedy ta świnia do niej celowała, musiała zasłonić twarz rękami i kula trafiła w obrączkę. Lekki pocisk odbił się od metalu i nie dosięgnął twarzy. Hector nie posiadał się z radości. Hazel przeżyje! Wszystko będzie dobrze!
Poczuł przypływ sił. Usiadł na boku ferrari, dzięki czemu mógł wyciągnąć jej nogi i obrócić całe ciało tak, aby posadzić ją sobie na kolanach, a głowę wesprzeć na swoim ramieniu. Opuścił nogi na ziemię i pobiegł do range rovera, niosąc Hazel w ramionach jak śpiące dziecko. Otworzył tylne drzwi i ostrożnie położył ją na siedzeniu, otulił pledem i obłożył poduszkami, żeby nie ześlizgnęła się na podłogę. Wyprostował się i uśmiechnął do żony, ale tego słabego rozpaczliwego uśmiechu nie było widać w jego oczach.
– Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham – powiedział. Chciał zamknąć drzwi, kiedy ujrzał coś, co sprawiło, że znów ogarnął go strach. Spod jasnej linii włosów wypełzła cienka lśniąca strużka krwi, spływając na brodę i szyję. – Nie! – jęknął. – Boże, nie! – Wyciągnął rękę, ale bał się dotknąć, żeby nie odkryć najgorszego. W końcu odgarnął złote kosmyki i zobaczył otwór po kuli. Przysunął twarz do głowy Hazel, żeby zbadać obrażenia. Był żołnierzem i widział mnóstwo ran postrzałowych. Potwierdził swoje wcześniejsze przypuszczenie: lekka kula odbiła się od grubej obrączki i poszybowała rykoszetem. Ale to nie wystarczyło, żeby Hazel wyszła z tego bez szwanku. Kula trafiła ją w przednią górną część czaszki. Rana wlotowa nie była schludnym kolistym otworem, ale długą bruzdą na skórze głowy. Pocisk obrócił się w locie i trafił ją pod kątem.
Delikatnie pomacał tył głowy Hazel, ale nie znalazł rany wylotowej. Kula utkwiła w mózgu.
Zacisnął powieki. Był żołnierzem i oglądał śmierć wielu dobrych ludzi… ale nigdy… czegoś takiego, nigdy kobiety, którą kochał z całego serca. Uważał się za twardziela i sądził, że sobie poradzi. Teraz poczuł, że wcale nie jest twardy, że może nie dać rady. Jego dusza struchlała. Wszechświat zadrżał w posadach. Wziął się w garść, choć wymagało to ogromnego wysiłku.
– Głupi draniu! Rozczulasz się nad sobą, a ona umiera! – powiedział do siebie. – Rusz się, do cholery! Ruszaj!
Zamknął drzwi, obiegł samochód i wskoczył za kierownicę. Uruchomił silnik. Zaczął gorączkowo myśleć. Najbliższy szpital to Royal Hampshire w Winchesterze. Droga jest zablokowana. Przypomniał sobie najkrótszą okrężną drogę do celu. Będzie musiał nadłożyć trzynaście kilometrów.
Nie ma innego wyjścia, pomyślał ponuro i dodał gazu. Jechał szybko, bardzo szybko, niebezpiecznie wyprzedzał inne pojazdy. Balansował na granicy życia i śmierci. Pędząc na złamanie karku, o mało nie zderzył się czołowo z policyjnym radiowozem, który jechał z naprzeciwka. Kierowca natychmiast zawrócił i ruszył za nim na sygnale. Hector dostrzegł we wstecznym lusterku jaskrawe niebieskie światło koguta i żółte odblaskowe oznaczenia na pojeździe oraz czapkę z daszkiem ścigającego go policjanta.
– Dzięki Bogu! – westchnął i natychmiast zjechał na pobocze.
Radiowóz stanął przed nim. Na drogę wyskoczyło dwóch umundurowanych funkcjonariuszy i ruszyło do niego z ponurymi minami. Hector opuścił szybę i zanim któryś z policjantów drogówki zdążył się odezwać, krzyknął:
– Moja żona została postrzelona w głowę! Umiera! Potrzebuję eskorty na oddział pomocy doraźnej szpitala w Winchesterze! – Ponure miny policjantów ustąpiły wyrazowi konsternacji. – Leży tutaj! Zobaczcie! Na tylnym siedzeniu! –tłumaczył zrozpaczony.
Policjant w stopniu sierżanta podbiegł do tylnego okna i zajrzał do auta.
– Jezu! – krzyknął. – Cały fotel we krwi! – Wyprostował się i spojrzał na Hectora. – Dobrze! Niech pan jedzie za mną!
– Czy pana kolega może usiąść z tyłu obok mojej żony? Niech trzyma jej głowę.
– Peter, słyszałeś, co powiedział – warknął sierżant, a młodszy z policjantów wgramolił się na tylne siedzenie rovera.
Hector pomógł mu delikatnie ułożyć głowę Hazel na kolanach, po czym zwrócił się do sierżanta:
– Gotowe! Jedziemy!
Radiowóz ruszył na sygnale, a rover Hectora tuż za nim.
Przed drzwiami oddziału pomocy doraźnej stała karetka, ale sierżant zatrąbił i szybko usunęła się z drogi. Kiedy Hector zajechał pod szpital, sierżant wyskoczył z radiowozu i wbiegł do środka. Wrócił po chwili, prowadząc sanitariusza w białym uniformie pchającego wózek noszowy. Hector pomógł mu umieścić na nim Hazel i przykryć ją prześcieradłem.
– Proszę iść z żoną – powiedział sierżant. – Zaczekam, żeby spisać pana zeznania. Będzie pan musiał wyjaśnić, co się stało.
– Dziękuję! – rzucił Hector, wchodząc za wózkiem do szpitala. Niemal natychmiast podeszła do niego młoda lekarka.
– Co się stało tej pani?
– Została postrzelona w głowę. W mózgu tkwi kula.
– Proszę zrobić pacjentce zdjęcie rentgenowskie – wydała polecenie sanitariuszowi. – Powiedz im, że chcę przednie czołowe zdjęcie głowy oraz zdjęcia boczne. – Spojrzała na Hectora. – Co pana łączy z pacjentką?
– To moja żona.
– Trafił pan pod właściwy adres. Mamy dziś konsultanta neurochirurgii z Londynu. Poproszę go, żeby jak najszybciej zbadał pana żonę.
– Czy mogę z nią zostać?
– Obawiam się, że będzie pan musiał poczekać, aż zrobimy zdjęcia i zbada ją neurochirurg.
– Rozumiem. Będę na zewnątrz, z policjantami. Chcą spisać moje zeznania.
Następne pół godziny spędził na przednim siedzeniu radiowozu, dyktując zeznania sierżantowi. Policjant nazywał się Evan Evans. Hector wyjaśnił mu, jak dotrzeć na miejsce zdarzenia, oraz zwięźle opisał napaść.
– Próbowałem bronić żonę przed napastnikami – wyjaśnił, pilnując się, żeby nie podać zbyt wielu szczegółów. W świetle prawa popełnił podwójne zabójstwo. Musiał mieć czas, żeby wymyślić jakąś historyjkę. – Wjechałem roverem w ich motocykl. Sądzę, że dwaj napastnicy są ranni. Nie miałem czasu się nimi zająć. Spieszyłem się, aby zapewnić właściwą opiekę medyczną żonie.
– Rozumiem, proszę pana. Natychmiast zadzwonię do centrali i poproszę, żeby wysłali radiowóz na miejsce zdarzenia. Obawiam się, że będą musieli zatrzymać wóz pana małżonki w celu przeprowadzenia badań kryminalistycznych. – Hector skinął ze zrozumieniem głową, a sierżant ciągnął: – Wiem, że chciałby pan być teraz z żoną, ale musimy mieć jak najszybciej pisemne zeznanie potwierdzone podpisem.
– Ma pan mój adres domowy i numer komórki. – Hector otworzył drzwi radiowozu. – Zjawię się na każde wezwanie. Dziękuję za pomoc, sierżancie Evans. Jeśli moja żona wyzdrowieje, będzie to w dużym stopniu pańska zasługa.
Kiedy wszedł do szpitala, młoda lekarka wybiegła mu na spotkanie.
– Panie Cross, neurochirurg zbadał pańską żonę i przeanalizował jej zdjęcia rentgenowskie. Chce z panem rozmawiać. Nadal jest z panią Cross. Proszę za mną.
Neurochirurg czekał w osłoniętej części sali, pochylony nad leżącą na wznak Hazel. Na widok Hectora wyprostował się i podszedł do niego. Był przystojnym mężczyzną w średnim wieku. Sprawiał wrażenie pewnego siebie, inteligentnego i kompetentnego. Prawdziwy mistrz w swoim fachu.
– Jestem Trevor Irving, czy pan…
– Cross. Hector Cross. Jaki jest stan mojej żony, panie Irving? – Hector przeszedł do rzeczy, darując sobie uprzejmości.
– Kula utkwiła w mózgu – odrzekł Irving. – Znajduje się w bardzo wrażliwym miejscu, do tego mamy krwawienie. Trzeba ją natychmiast usunąć. – Wskazał zdjęcie rentgenowskie na podświetlaczu. Na tle nieostrych zwojów tkanki mózgowej rysował się wyraźnie cień pocisku o zaokrąglonym czubku.
– Rozumiem – odrzekł Hector, odwracając głowę. Nie chciał patrzeć na tego strasznego zwiastuna śmierci.
– Sytuację komplikuje dodatkowo to, że pańska żona jest w ciąży. Który to tydzień?
– Czterdziesty. Dziś rano była u ginekologa.
– Obawiałem się, że ciąża może być zaawansowana. – Irving westchnął. – Zoperowanie matki może wywołać poważny uraz u dziecka. Jeśli ją stracimy, możemy stracić także dziecko.
– Proszę za wszelką cenę ratować życie mojej żony! Do cholery, ona jest najważniejsza! – wychrypiał Hector.
Irving zamrugał nerwowo.
– Do cholery, liczą się oboje, panie Cross. Niech pan o tym nie zapomina!
– Bardzo przepraszam, doktorze Irving, nie to miałem na myśli. Jestem zrozpaczony… to moje jedyne usprawiedliwienie.
Irving wyczuł, że Hector Cross nie jest człowiekiem, który łatwo ustępuje.
– Zrobię, co w mojej mocy, żeby uratować i matkę, i dziecko. Potrzebujemy pańskiej zgody, aby doktor Naidoo mógł niezwłocznie wyjąć dziecko przez cesarskie cięcie, stosując znieczulenie rdzeniowe. Dopiero potem będę mógł usunąć kulę.
Hector odwrócił się do drugiego lekarza, który podszedł, aby uścisnąć mu dłoń. Był młodym Hindusem, ale mówił bez śladu akcentu.
– Dziecko jest w bardzo dobrym stanie. Cesarskie cięcie to prosta procedura. Nie ma prawie żadnego ryzyka. Pana żonie i dziecku nic się nie stanie.
– Rozumiem. Proszę to zrobić. Podpiszę wszystkie papiery – powiedział Hector chłodno, czując, jak jego serce zalewa fala zimna.
Pielęgniarka zaprowadziła go do szpitalnej poczekalni. Było tam kilka osób. Kiedy wszedł, wszyscy z nadzieją podnieśli głowy, ale natychmiast je opuścili, rozczarowani i zrezygnowani. Nalał sobie kawy z dzbanka. Stwierdził, że trzęsą mu się ręce, a filiżanka dzwoni o talerzyk, po czym znalazł wolne miejsce w kącie sali.
Był przyzwyczajony do tego, że panuje nad sytuacją, ale teraz czuł się zupełnie bezradny. Mógł tylko czekać. Czekać i nie pozwolić, by dopadła go rozpacz.
Nie miał okazji, aby przeanalizować to, co zaszło od tamtej strasznej chwili, gdy wąską drogą przemknęła obok niego furgonetka z zamaskowanym kierowcą. Poddał się działaniu adrenaliny i instynktu samozachowawczego każącego mu bronić siebie i ukochane osoby: Hazel i dziecko. Dopiero teraz miał okazję spokojnie i trzeźwo ocenić sytuację.
Jedno nie ulegało wątpliwości: rozpoczęła się walka na śmierć i życie. Musiał zebrać siły i przygotować się na kolejny atak anonimowego, przyczajonego w ukryciu wroga. Mógł zaledwie zgadywać, kto to jest. Był pewny tylko jednego: że atak nastąpi.
Jednak umysł płatał mu figle. Powróciła rozpacz, a wraz z nią poczucie zagubienia i niepewności, i obezwładniające przerażenie. Mógł się skoncentrować tylko na obrazie strużki krwi spływającej po twarzy Hazel i pustki w jej otwartych oczach.
Upił łyk kawy i nacisnął palcami gałki oczu, aż zabolały. Starał się zebrać siły. Po chwili się uspokoił.
W porządku. Co wiemy o tej bestii? – zadał sobie pytanie. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął mały notes Moleskine. Furgonetka była niemal na pewno ukradziona, ale mam numery rejestracyjne. Zapisał je. Teraz kierowca mercedesa. Wiem o nim bardzo niewiele. Twarz zasłonięta maską. Odtworzył obraz w swojej głowie, szukając szczegółów. Niebieska bluza robocza, pewnie Primark, za piętnaście funtów. Przerwał, by po chwili podjąć: odsłonięte lewe ramię, bardzo ciemna skóra, umięśniony. Młody i silny. Zapisał te informacje sobie tylko znanym skrótem. Ślad po zegarku, choć nie miał go na ręku. Ostrożny drań. Dobrze przygotowany. Czerwony tatuaż na wierzchu dłoni. Co to było? Serce? Skorpion? Zwinięty wąż? Nie jestem pewny. Nic więcej. Policyjni kryminolodzy pobiorą odciski palców i wydobędą ze zwłok wszelkie informacje. Nie miał wątpliwości co do ich pochodzenia. Dobrze im się przyjrzał. Charakterystyczne rysy. Cienkie nos i wargi. Wystające zęby. Wysokie kości policzkowe. Przystojni, wysocy i szczupli. Prawie na pewno Somalijczycy. Zaśmiał się ponuro z własnej naiwności. Albo Masajowie, Samburu lub członkowie innych nilotycznych plemion. Somalijczycy wydają się najbardziej prawdopodobni. Z rodu wielkiego watażki Tippoo Tipa. To oni byli bestią. To oni porwali jacht Hazel i uprowadzili Caylę. Później odrąbali jej głowę i przesłali w słoju. Zamach był w ich stylu. Sądziłem, że wytrzebiłem większość klanu. Że dopadłem wszystkich, ale gniazdo skorpionów znów się zaroiło. Możliwe, że niektórzy uniknęli śmierci i teraz podjęli krwawy konflikt.
Hector na próżno próbował zrozumieć istotę honorowego zabójstwa w obronie czci. Ludziom Zachodu trudno pojąć koncepcję krwawych waśni rodowych, którą omówiono w prawie szariatu. Gdyby celem była kara lub zemsta, sprawę zakończyłoby pozbawienie winowajcy życia. Chodziło jednak o oczyszczenie dobrego imienia rodu poprzez unicestwienie wszystkich członków rodziny, która naraziła je na szwank. Oczywiście przelanie krwi wzywało drugą z rodzin do oczyszczenia, i tak bez końca.
Westchnął ciężko.
Trzeba będzie wezwać pomoc. Nie musiał długo się zastanawiać. Odpowiedź była tylko jedna: Paddy O’Quinn. Poczciwy Paddy O’Quinn i jego wesoła gromadka.
Kiedy Hector poznał Hazel, był właścicielem i dyrektorem firmy ochroniarskiej Crossbow Security. Jedynym klientem Crossbow był Bannock Oil, olbrzymi koncern naftowy, którego dyrektorem zarządzającym była Hazel. Gdy się pobrali, chciała, żeby stale jej towarzyszył. Przekonała go, aby objął stanowisko w zarządzie Bannock Oil. Miał sprzedać jej koncernowi wszystkie udziały w Crossbow i się do niej przyłączyć. Suma, jaką dostał za swoją firmę, była pokaźna i uczciwa. Hazel pragnęła w ten sposób zagwarantować, że Hector pozostanie wolnym człowiekiem, równoprawnym partnerem w małżeństwie. Nie chciała, aby stał niżej od niej z racji ogromnego majątku, jaki posiadała. Wiedziała, że Hector jest i pozostanie osobnikiem alfa i na dłuższą metę nie zdoła zaakceptować innego układu. Był to typowy dla niej szczodry gest.
Wspniała i piekna, pomyślał o Hazel i na chwilę się rozpogodził, natychmiast jednak zamknęły się nad nim ciemne chmury.
Paddy O’Quinn był j ego prawą ręką w Crossbow od pierwszych dni jej istnienia. To on pomagał mu tworzyć firmę. Hector nikogo nie darzył większym zaufaniem. Paddy był niewzruszony jak góra, do tego sprytny i szybki. Miał też instynkt wojownika i potrafił wyczuć niebezpieczeństwo niemal tak dobrze jak Hector. To, że Paddy jest pod telefonem, dodało mu otuchy.
Z zamyślenia wyrwała go pielęgniarka, która weszła do poczekalni i wywołała jego nazwisko. Skoczył na równe nogi.
– To ja!
– Proszę pójść ze mną, panie Cross.
Pospieszył za nią, zerkając ukradkiem na zegarek. Siedział w poczekali ponad półtorej godziny. Dopędził ją na korytarzu.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak. – Uśmiechnęła się do niego.
– Co z moją żoną?
– Jest na sali operacyjnej. Doktor Irving nadal ją operuje. Chciałabym przedstawić pana komuś innemu. – Poprowadziła go labiryntem korytarzy do drzwi z napisem SALA NOWORODKÓW.
Kiedy weszli, Hector zobaczył rząd krzeseł stojących pod ścianą, naprzeciwko szyby oddzielającej drugą część pomieszczenia. Pielęgniarka włączyła mikrofon stojący na stoliku przy oknie.
– Cześć, Bonnie! Przyszedł pan Cross!
– Będę za sekundę – odpowiedział ktoś.
Hector stanął przed szybą. Kilka minut później do sali po drugiej stronie szyby weszła inna pielęgniarka w uniformie siostry oddziałowej. Miała nie więcej niż trzydzieści lat. Młoda, jak na tak wysokie stanowisko, pomyślał. Była pulchna i ładna, o okrągłej pogodnej twarzy. Niosła w ramionach coś małego zawinętego w niebieski kocyk, na którym czerwonymi literami wyhaftowano inicjały RHCH, Royal Hampshire County Hospital. Stanęła po drugiej stronie szyby i posłała Hectorowi promienny uśmiech. Był tak zaraźliwy, że Hector odpowiedział uśmiechem, choć nie oddawał jego prawdziwych uczuć.
– Witam pana, panie Cross. Nazywam się Bonnie. Mam przyjemność kogoś panu przedstawić. – Rozwinęła kocyk i odsłoniła pomarszczoną czerwoną twarzyczkę ze szparkami w miejsce oczu. – Proszę przywitać się z córką.
– Dobry Boże! Ona nie ma włosów! – Tylko to przyszło mu do głowy i natychmiast zrozumiał, że palnął głupstwo.
– Mała jest bardzo piękna! – zganiła go pielęgniarka.
– Raczej śmieszna, jak sądzę.
– Jest piękna pod każdym względem. Waży dokładnie trzy kilogramy. Czyż nie jest bystrą małą dziewczynką? Ma pan dla niej imię?
– Catherine Cayla. Jej matka je wybrała. – Jasne, że powinien poczuć coś więcej, widząc swoje pierworodne dziecko, ale pomyślał o Hazel z kulą w głowie. Był bliski łez, więc zakaszlał i zamrugał szybko. Ostatni raz płakał w czyjejś obecności, gdy miał sześć lat i tak nieszczęśliwie spadł z kucyka, że złamał rękę w trzech miejscach.
Catherine Cayla otworzyła usta i ziewnęła, odsłaniając bezzębne dziąsła. Hector się uśmiechnął, ale tym razem jego uśmiech był szczery. Poczuł, że w sercu zapalił mu się mały płomyk.
– Jest piękna – powiedział cicho. – Cholernie piękna. Jak jej matka.
– Proszę spojrzeć na to urocze maleństwo – powiedziała Bonnie. – Już jest głodna. Zaniosę ją na pierwsze karmienie. Powiedz „do widzenia”, tatusiu.
– Do widzenia – odrzekł posłusznie Hector, choć jeszcze nigdy tak go nie nazwano. Patrzył, jak pielęgniarka wynosi z sali jego córkę. Przez krótką chwilę maleńka duszyczka zaświeciła dla niego jak świeczka w mroku zimowej nocy. Gdy zniknęła, znów poczuł arktyczny chłód rozpaczy. Odwrócił się od szyby i poszedł do głównej poczekalni.
Usiadł pochylony na krześle w kącie. Mroczne uczucia napływały falami. Zaczął szukać w sobie odwagi, żeby stawić im czoło, ale zamiast niej znalazł gniew.
Gniew to lepsze lekarstwo niż rezygnacja. Wyprostował się i wstał. Wyszedł z poczekalni i ruszył korytarzem. Znalazł męską toaletę, zamknął się w kabinie i usiadł na klapie sedesu. Ze skórzanego futerału na pasku wyjął komórkę.
Paddy odebrał po trzecim sygnale.
– Mówi O’Quinn.
– Gdzie jesteś, Paddy? – spytał Hector. Jego głos znów był ostry i energiczny.
– Dobry Jezu! Sądziłem, że dotarłeś na koniec świata i zaginąłeś, Hectorze! – wykrzyknał Paddy, bo nie rozmawiali od miesięcy.
– Dopadli Hazel.
Paddy milczał, oddychając chrapliwie.
– Kto? Jak? – zapytał w końcu, a jego głos zabrzmiał groźnie, jak dźwięk wyciąganej z pochwy szabli.
– Cztery godziny temu wpadliśmy w zasadzkę. Jest źle. Ma w głowie pocisk kalibru dwadzieścia dwa. Nie wiem, czy przeżyje.
– To wielka dama, Heck. Wiesz, co czuję.
– Wiem, Paddy. – Byli wojownikami, więc nie jęczeli i nie biadolili.
– Była w ciąży, prawda? Co z dzieckiem? – wychrypiał Paddy.
– Uratowali ją. Mam dziewczynkę. Wygląda na to, że sobie poradzi.
– Dzięki Bogu przynajmniej za to… – Paddy urwał, a po chwili zapytał: – Masz jakieś tropy?
– Skasowałem dwóch drani. Myślę, że to Somalijczycy.
– Znowu bestia! – prychnął Paddy. – Sądziłem, że załatwiliśmy wszystkich.
– Ja też. Pomyliliśmy się.
– Co mam zrobić? – spytał Paddy.
– Znajdź ich dla mnie, Paddy. Ktoś z miotu Tippoo Tipa musiał przeżyć. Odszukaj ich.
Hector zrobił z Crossbow Security groźną formację, kierując się zasadą, że atak jest skuteczniejszy niż obrona, a dobry wywiad równie potężny, jak siły ofensywne. Kiedy Paddy przejął po nim firmę, oparł się na tych samych zasadach. Jako jeden z dyrektorów Bannock Oil Hector nadal miał dostęp do kont bankowych Crossbow. Wiedział, ile pieniędzy Paddy wydaje na sektor wywiadowczy. Jeśli kiedyś był dobry, teraz musi być jeszcze lepszy.
– Czy Tariq Hakam nadal dla ciebie pracuje? – chciał wiedzieć Hector.
– Jest jednym z najważniejszych ludzi.
– Wyślij go do Puntlandu. Niech sprawdzi, czy ocalał ktoś z rodziny Hadjego Sheikha Mohammeda Khana Tippo Tipa. Nikt nie zna lepiej tego kraju niż Tariq. Facet tam się urodził.
– Po tym, co zrobiliśmy w Puntlandzie, ci, którzy ocaleli, niemal na pewno rozproszyli się po całym obszarze Bliskiego Wschodu.
– Znajdź ich, gdziekolwiek są. Niech Tariq sporządzi listę wszystkich męskich potomków Tippoo Tipa w wieku powyżej piętnastu lat. Później ich dopadniemy, co do jednego.
– Słyszałem, Heck. Będę trzymał kciuki za Hazel. Jeśli ktoś zdoła z tego wyjść, to tylko ona. Postawiłbym na nią wszystkie pieniądze.
– Dzięki, Paddy. – Hector przerwał połączenie i wrócił do poczekalni.