Читать книгу Ucieczka z labiryntu sekretów - Zbigniew Zbikowski - Страница 7

2

Оглавление

Zuzanna gotowa była zarzucić Irminę szczegółowymi pytaniami dotyczącymi dalszych losów jej związku z Giuliem, ta jednak nie była skłonna do udzielania jej wywiadu. Wolała sama opowiadać, jedynie od czasu do czasu pozwalała wtrącić jakieś zapytanie, jakby dla złapania oddechu bądź uniknięcia rozwijania wątku, w który we własnej ocenie zbyt głęboko zabrnęła. Zuza wtedy nie pytała „I co dalej?”, tylko, wyczuwając moment, przeskakiwała na inny temat, pytając w stylu: a jak to było z tym czy tamtym?

Tak też zaczęła rozmowę.

– Ciociu, a jak to było z waszym mieszkaniem? Mówiłaś, że wrócił Pietro. I co? Musieliście się wyprowadzić. Ale dokąd? Tutaj przyjechaliście? Do Kornelina?

– Ba, gdyby to było takie proste – odrzekła Irmina i zamyśliła się. – Wtedy nic nie było proste – podsumowała swoje zamyślenie i zaczęła wyjaśniać: – Na Mokotowie mieszkaliśmy i tak za długo. Na szczęście ambasada przez zimę nie potrzebowała pilnie tego mieszkania, a że Giulio pracował dla nich, jakoś prawem kaduka udało nam się przetrwać do wiosny.

– I do tego nie wyrzucili cioci z politechniki.

Irmina machnęła niecierpliwie ręką.

– Poczekaj. Nie wszystko naraz. To też nie jest proste. Wrócił Pietro, jak mówiłam…

– Ale jak? Tak zwyczajnie? I nagle mieliśmy w Warszawie dwóch Włochów o tym samym imieniu i nazwisku?

– W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Słuchaj, nie przerywaj.

Kim ten Pietro był naprawdę i jaki miał zakres obowiązków w ambasadzie, trudno było dociec. Nawet Giulio tego nie wiedział. Wydawało mi się niekiedy – opowiadała Irmina – że cała operacja z jego wyjazdem z Polski na cudzy paszport nie służyła ratowaniu Giulia, tylko zupełnie innym, niezwiązanym z nim celom. Także upór Giulia, że zostanie nielegalnie w Warszawie, był im z jakichś powodów na rękę. Pietro mógł dzięki temu zniknąć niespostrzeżenie jako Luigi, a Giulio w roli Pietra nie zajmował się niczym takim, co mogłoby dać ubekom podstawę do zatrzymania go i wydalenia z Polski.

Tajemniczy Pietro Capelini pojawił się krótko po Wielkanocy, zaopatrzony w nowy paszport dyplomatyczny. A przyleciał nie z Rzymu, lecz z Moskwy, gdzie przez kilka miesięcy pełnił jakąś podrzędną funkcję we włoskim konsulacie. Tak przynajmniej utrzymywał. Nie mówił o sobie za wiele. Więcej czasu poświęcał na naświetlanie sytuacji politycznej. Podobno na Kremlu miało wkrótce dojść do przesilenia, stalinizm po śmierci Stalina dogorywał, do władzy parła nowa ekipa, toteż także w Polsce należało spodziewać się zmian. Miało to i taki mały skutek, że nikt już nie zajmował się sprawą domniemanego szpiegostwa Giulia Pavone, bo funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa zajęci byli swoimi sprawami, zwłaszcza obroną zagrożonych pozycji. Giulio mógłby więc wyjść z ukrycia i przestać udawać kogoś innego, gdyby nie to, że w razie zatrzymania nie wiedziałby co odpowiedzieć na pytanie, dlaczego przebywa w Polsce, skoro jego wiza jest już nieważna. I wtedy ktoś mógłby przypomnieć sobie przykurzoną sprawę założoną kilka miesięcy wcześniej przez byłego ubeka przeniesionego do milicji.

Lecz mieszkać we trójkę w jednym niewielkim mieszkaniu też na stałe nie mogli.

Nie mogli także przenieść się do Moreny. Mniej z powodu braku ślubu kościelnego, bardziej ze względu na niebezpieczeństwo spotkania się z Tadeuszem Biernatem, który wprawdzie – jak Irmina dowiedziała się od ojca – przez długi czas od pamiętnego zajścia nad Wisłą nie zaglądał do domu rodzinnego, ale więzów z krewnymi całkowicie nie zerwał. Oni także się go nie wyrzekli, toteż raz czy dwa pojawił się w Morenie. Irma w ogóle nie chciała go widzieć. Obawiała się, że jeśli Giulio natknie się na niego, dojdzie do skandalu, bo krewki Włoch, gdy dowiedział się, że Tadeusz usiłował zgwałcić jego żonę, poprzysiągł mu zemstę. W rezultacie dawny kolega Zuzy z sąsiedztwa i jej cichy adorator nie mógł czuć się bezpieczny – jak mu to w twarz wykrzyczał w złości Antoni, a Giulio, słysząc tę pogróżkę, nie zaprzeczył.

– No właśnie – przerwała opowieść Zuzanna. – A co się stało wtedy z wujkiem Antonim? Wiem, że musiał uciekać.

– Znowu przerywasz – skarciła ją ciotka i pokiwała głową, jakby chciała powitać odległe wspomnienia z innej półki. – Uciekł. Z fałszywym paszportem, jaki na czarnym rynku wyrabiał dla siebie Giulio. Rozumiesz? Mój mąż uratował mojego brata, wysyłając go za granicę…

– …a sam został w Polsce.

– Otóż to. W ostatniej chwili, kiedy okazało się, że Tosiek ma kłopoty, wstawili do paszportu jego zdjęcie. On jako Włoch. Wyobrażasz sobie? Podobny może był, ale znał najwyżej kilkanaście słów po włosku. Na szczęście ci nasi przy odprawie nie znali nawet tyle.

– I tak zwyczajnie go przepuścili?

– Tadeusz nie zgłosił tego incydentu z pobiciem. Ze swoim bratem, tym Genkiem, też milicjantem, jakoś zdołali wszystko zatuszować. Później, po latach, dowiedziałam się, że ich ojciec tak im doradził, może nawet nakazał, bo sam Tadeusz nie myślał za wiele. Był wściekły na cały świat i dyszał chęcią zemsty. Stary Biernat natomiast kalkulował na chłodno. Bał się, że przez to wszystko, gdyby sprawy źle poszły, także z milicji mogliby syna wyrzucić, jak wcześniej z UB, i ich pozycja, jako rodziny, by spadła. Może nawet mieszkanie w Morenie by stracili, a na to nie mógł pozwolić. Antek nie był więc oficjalnie poszukiwany, straż graniczna nie miała jego portretu. Lecz gdyby nie uciekł, życia by już w Polsce nie miał. Biernatowie wykończyliby go prywatnie, ze strachu i z zemsty. I przez to, w sumie przez nich, swojego brata nie widziałam następne dziesięć lat. Przyjechał do nas w odwiedziny dopiero w sześćdziesiątym szóstym roku, już jako obywatel Kanady. Ale nie o tym teraz mówimy.

Pietro radził im obojgu, żeby spróbowali mimo wszystko, skoro postępowała w kraju polityczna odwilż, spróbować wyjechać legalnie z Polski jako włoskie małżeństwo na prawdziwy paszport Giulia. Irmina jednak nalegała, by kilka tygodni poczekać. Skoro bowiem dotąd nie wyrzucili jej z uczelni, dając szansę zdania zaległego egzaminu z filozofii marksistowskiej w sesji letniej, chciała spróbować dokończyć drugi rok studiów. I jej na tym zależało, i rodzicom. Giulio zaś uparcie bez niej wyjechać nie chciał. Trzeba więc było znowu prosić o pomoc szkolnego przyjaciela ojca z warszawskiej palestry, by znalazł jakieś lokum, bo dla kogoś przypadkowego przyjęcie na pokój obcokrajowca z żoną Polką to nie była prosta sprawa. Zwykły obywatel mający „na pokoju” zagraniczniaka, ściągał na siebie od razu uwagę organów bezpieczeństwa.

Mecenas Uziembło, poproszony przez Władysława Ludwiga, zarekomendował ich swojemu znajomemu, który z kolei polecił oboje innym znajomym i tak Irmina z Giuliem trafili na pokój w pewnym domu blisko Chotomowa. Zaczął się nowy koszmar z dojazdami do Warszawy zatłoczonymi pociągami. Po trzech tygodniach uprzejmie podziękowali swoim gospodarzom. Przez następne dwa tygodnie na przełomie maja i czerwca, kiedy trwała sesja egzaminacyjna, Giulio znowu mieszkał u Pietra, a Irmina w Kornelinie.

Potem wszystko posypało się na dobre.

– A ten Dominik, który ciocię uratował, można chyba tak powiedzieć, prawda? Bo gdyby nie wezwał na czas brata cioci, to nie wiem. Co z nim?

– Nie mam pojęcia. Zniknął. Więcej go nie widziałam. Ale też nie próbowałam szukać. Wtedy byłam nawet zadowolona, że nie ma go w pobliżu i nie przypomina mi swoją obecnością o tamtym wydarzeniu, potem jakoś zapomniałam. Może uciekł gdzieś na ziemie zachodnie albo nawet za granicę.

– A to jego nazwisko, Berezyński, nie dziwi cioci? Jak naszego malarza. I sam też malował.

– Tak mówił, ale kto go tam wie, kim był. Zresztą wtedy nie miałam pojęcia o autorze tych obrazów, nie znałam nawet nazwiska. Chcesz teraz o nim rozmawiać?

– Raczej nie. No więc, gdzie w końcu zamieszkaliście?

Irmina machnęła z rezygnacją ręką.

– Ja tu, on tam, znowu jak para narzeczonych.

Zuzanna odniosła wrażenie, że ciotka chce na tym zakończyć opowiadanie.

– Długo? – zapytała dla podtrzymania rozmowy.

– Czy długo? – odrzekła Irmina w zamyśleniu. – Aż do tak zwanych wydarzeń poznańskich.

– Tych robotniczych zamieszek, co to władza ludowa obiecała, że kto podniesie na nią rękę, to mu tę rękę odrąbie?

– Tak, tych samych. Giulio gdzieś się dowiedział, pewnie w ambasadzie, że Poznań się buntuje, że do Warszawy przyjechała jakaś delegacja robotnicza z postulatami. Dość, że postanowił pojechać na miejsce, rzekomo na Targi Poznańskie.

– Sam?

– Uznał, że dla mnie to zbyt niebezpieczne. Powiem szczerze, moje dziecko, kto go tam wie, po co i z czyjego polecenia pojechał. Tak teraz myślę. Wtedy mu wierzyłam. Naprawdę zdawało mi się, że nie zabrał mnie z troski o moje bezpieczeństwo. Miałam nawet na to dowód, bo okazało się, że milicjanci zatrzymali go, jak robił zdjęcia tą swoją nieszczęsną leiką. Zapomniał na chwilę, w jakim żyje kraju i że już raz mieliśmy z powodu tej jego pasji poważne kłopoty. Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdybym i tym razem przy nim była?

– Znowu szpiegostwo?

– Tym razem nie. Gdyby postawili mu taki zarzut, a przy okazji odkryli, że nazywa się Pavone, a nie Capelini, i odgrzebali sprawę sprzed roku, kiedy Tadeusz Biernat uznał go za szpiega, byłaby większa chryja. Chociaż może nie. Mecenas Uziembło uważał, że tamtego szpiegostwa przy dobrym obrońcy nie dałoby się już udowodnić, bo klimat we władzach zmienił się na łagodniejszy i takie lipne dowody, jakie zebrał Tadeusz, by się w sądzie nie obroniły.

– Co w takim razie stało się z Giuliem?

– Kiedy go zatrzymali, utrzymywał, że jest zagranicznym korespondentem, który przyjechał na targi, ale nie potrafił tego wykazać. Nie miał pozwolenia na robienie zdjęć ani żadnej legitymacji prasowej, tylko włoski paszport. Szybko wyszło na jaw, że nie ma go na liście akredytowanych dziennikarzy. Zabrali mu filmy, potrzymali w areszcie, znowu musiał interweniować konsul, bo Giulio zmienił front, zaczął utrzymywać, że jest pracownikiem ambasady Włoch. Skończyło się na tym, że kazali mu jak najszybciej opuścić Polskę.

– Miał opuścić kraj jako kto? Giulio czy Pietro?

– Tego do dzisiaj dobrze nie wiem, mam tylko pewne podejrzenia. Giulio posługiwał się ciągle paszportem Pietra i dalej za niego uchodził. Prawdziwy Pietro z kolei, jak się domyślałam, bo nie śmiałam o to pytać, zresztą i tak nie powiedzieliby mi prawdy, miał dokumenty na jeszcze inne nazwisko. Istniała między nimi jakaś umowa, o której nie miałam pojęcia. Na tego Capeliniego nasi ubecy już wcześniej krzywo patrzyli, coś na niego mieli, no więc jak go przyłapali, jak im się zdawało, na fotografowaniu ulicznych zajść w Poznaniu, nie dali mu wyboru. To znaczy Giuliowi, ale nie wiedzieli, że to on. Nadążasz za tym?

– Czyli jednak Giulio nie wszystko cioci o sobie mówił.

– Miałam wrażenie, że od powrotu Pietra coś się w jego położeniu zmieniło, o czym nie tyle nie chciał, ile nie mógł mówić. Już nie przebywaliśmy cały czas razem, nie wiedziałam, co Giulio robi całe dnie, on sam coraz mniej opowiadał o sobie, o swoich zajęciach. Myślę też, że przy tym wszystkim coraz mocniej tęsknił za swoją rodziną w Turynie, jak to Włoch. – Irmina zamyśliła się na dłużej. – Coś się psuło między nami – zakończyła.

Zuzanna nie wiedziała, o co zapytać.

– A więc wyjechał? – rzuciła, a nie słysząc odpowiedzi, dodała: – A jak się znalazł na Węgrzech?

Ciotka pokręciła głową.

– Nie, nie, moje dziecko, w tej historii nic nie jest proste. Owszem, wyjechał, ale nie Giulio, tylko Pietro. Na swój stary paszport, legalnie. Z Polski do Włoch. To był znowu element ich gry, której pewnie nigdy nie zrozumiem. Giulio został ze swoimi prawdziwymi papierami i wreszcie mógł na stałe zgolić brodę. I chodzić prosto. Nikogo już nie udawał. Znów nazywał się Pavone.

Zuzanna klasnęła radośnie w dłonie jak mała dziewczynka.

– I znowu mogliście zamieszkać razem – dopowiedziała .

– Owszem, mogliśmy – odrzekła Irmina z zadumą. – Pietro wyjechał w połowie lipca i mogło się zdawać, że historia zatoczyła koło. Znowu było lato, wakacje, i my dwoje…

– …zakochani…

Ciotka uśmiechnęła się ledwo zauważalnie.

– Miałam jeszcze do zdania ten zaległy egzamin z marksizmu. Wykładowca ciągle nie miał dla mnie czasu. Być może sam nie wiedział, jak ze mną postąpić. Nikt już pewnie na niego nie naciskał, żeby mnie oblał, ani żaden Tadeusz z UB, ani nikt z ZMP, a on wiedział, że gdyby wszystko przeprowadził uczciwie, zdałabym na pewno. Nie wiedząc co robić, przesunął mnie na wrzesień.

– Czyli co? Zdała w końcu ciocia czy nie?

Irmina postukała palcem wskazującym o blat stołu. Dała znak, że zaraz powie coś niezwykle ważnego.

– Zanim przystąpiłam do egzaminu, wyrzucili mnie z uczelni – oznajmiła.

– Serio? – Zuzanna znowu poczuła się zaskoczona. – Czyli jednak! A za co w końcu? Myślałam, że mimo wszystko ciocia pozostała na studiach.

– Jędrzej, ten karierowicz, wszystkiego dopilnował. Lubił doprowadzać swoje sprawy do końca. Nie zapominaj, moja droga, że dla niego i jego kolegów uchodziłam za związaną nieformalnie z wrogim dla nich elementem. Z podejrzanym Włochem, prawie szpiegiem, wrogiem ludu, którego władza zmusiła do wyjazdu z Polski. Okazałam się według nich niegodna, aby studiować na socjalistycznej uczelni na koszt ludu pracującego miast i wsi. W dodatku niewdzięczna. Mimo mojego pochodzenia, pozwolili mi na studia politechniczne, a ja… – Irmina machnęła ręką. – Tyle dobrego dla mnie z tego całego zamieszania wyniknęło, że nie doznałam ostatecznego upokorzenia. Zasady dialektyki miałam wykute na blachę, ale nie musiałam już tego udowadniać, zdając zaległy egzamin przed jakimiś pajacami, starającymi się wykazać, że nie dość dobrze rozumiem Marksa i Lenina.

Zuzanna zasępiła się. Gorzki żart ciotki nie rozbawił jej.

– W sumie to smutne – powiedziała. – I niesprawiedliwe. Żeby przez jakąś filozofię marksistowską wylecieć ze studiów technicznych!

– Wiesz, co w tym wszystkim najzabawniejsze? Albo raczej najsmutniejsze, jeśli sprawy brać poważnie? Wyrzucili mnie w sierpniu, prawie dokładnie w rocznicę naszej znajomości z Giuliem. Gdyby nie upór Jędrzeja, żeby przeprowadzić ten ich głupi sąd nade mną w wakacje, gdyby wstrzymali się dwa miesiące, do rozpoczęcia nowego semestru, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie byłoby żadnego sądu ani relegowania z uczelni.

– Bo?

– Co tu dużo mówić. Nie minęły nawet trzy miesiące, jak praktycznie zniknęło i ZMP, i UB, a wszyscy ci Jędrzeje prawie z dnia na dzień stracili pozycje i znaczenie. On, ten nasz Jędrzej, który wygryzł Ankę z funkcji, a mnie wylał z ZMP, i chwała mu za to, był przebiegły i mściwy. Anki nie mógł dosięgnąć, była za mocna, chyba za silnych miała protektorów, to postanowił dobić mnie. Pewnie po tych wydarzeniach w Poznaniu poczuł, co się święci, zrozumiał, że wszystko się zmienia i może się zdarzyć, że od nowego roku akademickiego nie będzie już zasiadał z dziekanem we władzach wydziału ani z rektorem w senacie uczelni, dlatego nalegał na szybkie rozstrzygnięcie. O ile był na tyle przenikliwy, to z jego punktu widzenia patrząc, miał rację. Przyszedł październik i wszystko rzeczywiście się zmieniło, odwróciło, nazwij to jak chcesz.

Irmina nie mówiła tego z entuzjazmem. Przeciwnie, z każdym słowem popadała w coraz głębsze przygnębienie.

– Ale, ciociu, to chyba dobrze, że tak się stało? – zapytała Zuzanna niepewnie.

– Jak dla kogo – odrzekła ciotka szorstko i niespodziewanie podniosła się z fotela. – Dla kraju dobrze, bo trzy lata po śmierci Stalina skończył się w końcu w Polsce stalinizm, dla mnie osobiście niekoniecznie.

– To znaczy? – dopytała Zuza, widząc, że tym razem rozmowa definitywnie się kończy.

Ciotka pokręciła głową. Poprawiła nerwowo włosy. Na jej policzkach pojawił się rumieniec.

– Przepraszam cię, moja droga, nie mogę, nie zdołam – oznajmiła. – Nie dziś. Za dużo emocji, nawet nie przypuszczałam, że tak to przeżyję. Przecież minęło tyle lat. Ale opowiem wszystko do końca, jak obiecywałam. Tylko innym razem.

Zuzanna westchnęła z głośnym „ech!”. Irmina stanęła w drzwiach wejściowych.

– Lecz pamiętaj – powiedziała tajemniczo, unosząc palec. – Odtąd to będzie także twoja historia.

– Oj, ciocia to umie dawkować napięcie – rzekła Zuza, nie zastanawiając się nad sensem ostatniego zdania ciotki. – Nabawiła się chyba ciocia tego, czytając kryminały.

Próbowała dowcipkować, lecz tym razem to jej żarty trafiły w próżnię.

Ucieczka z labiryntu sekretów

Подняться наверх