Читать книгу Girl Online - Zoe Sugg - Страница 9

Оглавление

– Poczekaj, jeszcze tylko jedno.

– Penny, już za pięć siódma…

– Wiem, ale teraz jest idealne światło…

Pstrykam ostatnią fotkę Elliotowi na tle ciemniejącego nieba. Tym razem nie jesteśmy na plaży, tylko w Blakers Park, który rozciąga się przed naszymi domami niedaleko rzędu uroczych chatek w pastelowych kolorach. Mieszkamy na wzgórzu, więc z naszych sąsiadujących ze sobą sypialni mamy wspaniały widok na park, za którym majaczy morze. W parku stoi wieża zegarowa, pod którą spędziliśmy z Elliotem wiele wieczorów, czytając i pracując nad zdjęciami. Mój najlepszy przyjaciel przybiera fantazyjne pozy, podskakuje aż do gwiazd, a potem odchyla się, robiąc mostek ze stania. Ja leżę na trawie na brzuchu i robię mu zdjęcia od dołu. Gdybyście nie wiedzieli, że to Elliot, moglibyście go nie rozpoznać na tych fotografiach. Udaje mi się uchwycić zachodzące słońce pod łukiem jego wygiętych pleców. Skąpany w promieniach obraz jest nieostry, ale Elliot wygląda eterycznie, jakby światło tryskało wprost z jego wnętrza.

– Okej, skończyłam – oznajmiam, odkładając aparat.

Siadam i sprawdzam telefon – nie dostałam żadnych pełnych niepokoju SMS-ów od mamy, więc zakładam, że Tom się spóźnia.

– Poka – prosi Elliot, wychodząc z mostka i opadając plecami na trawę. Przechylam się w jego stronę, żeby pokazać mu efekt. – Och, Penny, są niesamowite! Najlepsze jak dotąd. Lepiej, żeby trafiły do galerii.

– Och, to na sto procent zawiśnie w najbardziej wyeksponowanym miejscu! Nazwę je „Słoneczne wygibasy Elliota”.

– Może powinnaś trochę popracować nad tytułami, P.

– Rozumiem aluzję.

Elliot wymyślił, że kiedyś otworzę własną galerię i urządzę w niej wystawę indywidualną. To będzie coś zupełnie innego niż pokaz w szkole, gdy moje zdjęcia wisiały wśród prac zaliczeniowych innych uczniów z zajęć fotograficznych. W jego marzeniach moja galeria zawsze znajduje się w jakimś bajecznym miejscu: Londynie, Nowym Jorku albo jeszcze dalej, w Szanghaju albo Sydney. Kiedy roztacza przede mną swoje wizje, zawsze kwituję to śmiechem, ale ogarnia mnie też niepokój. Na zakończenie mojego cudownego stażu François-Pierre Nouveau powiedział, że będę mogła powiesić w jego galerii kilka swoich zdjęć – o ile spełnią jego wysokie oczekiwania. Przesłałam niektóre fotki Elliota Melissie, kierowniczce biura François-Pierre’a, z którą bardzo się zbliżyłam w czasie stażu. Jej zdaniem moje prace są dobre, ale czegoś w nich brakuje. „Po prostu nie widzę w nich ciebie – podsumowała Melissa. – Jesteś na dobrym tropie. Postaraj się znaleźć temat, który cię naprawdę porusza – coś, co kochasz. Wtedy trafisz w dziesiątkę. Twoje fotografie muszą mówić własnym głosem. Tak, żeby była w nich… prawdziwa Penny”.

Nie chcę jej zawieść, więc postawiłam sobie za cel ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć, dopóki nie odkryję, jak zawrzeć w moich zdjęciach „prawdziwą Penny”. Bo sama marzę z takim samym rozmachem jak Elliot. Chcę zajmować się fotografią przez całe życie. I jeszcze nigdy nie czułam takiej determinacji, żeby spełnić to marzenie.

Kątem oka dostrzegam coś, co zwraca moją uwagę, i zadzieram gwałtownie głowę.

– Noah…? – wyrywa mi się szeptem.

– Co? Gdzie? – Elliot podąża za moim wzrokiem, ale nic tam nie widać.

Ktokolwiek to był, zdążył już zniknąć na zboczu wzgórza.

– Mogłabym przysiąc, że… – Ale co ja właściwie widziałam? Czapeczkę beanie wciśniętą na długie ciemne włosy. Chód rozkołysany w znajomy sposób. To mógł być każdy. – Nieważne – odpowiadam szybko.

Elliot nie daje się zwieść.

– Penny, to normalne. Ja też żałuję, że go tu nie ma. Ale skupmy się na tym, kto tu jest: na Tomie. Wracajmy, co?

– Jasne.

Wiem, że głupio się zachowuję. Noah pewnie jest w Nowym Jorku albo w Los Angeles – każde miejsce byłoby bardziej prawdopodobne niż Brighton. Po prostu chciałabym się dowiedzieć, gdzie się podziewa i co robi. Wtedy przynajmniej bym się nie zamartwiała.

– Szybciej, guzdrało! – woła do mnie Elliot.

Wchodzimy wzgórzem w stronę naszych domów, a ja zostałam w tyle. Na tym polega problem z Brighton – składa się niemal wyłącznie z wysokich wzgórz, a my mieszkamy w połowie jednego z najwyższych.

– Podobno tata przyrządza właśnie jedną ze swoich słynnych lasagne – mówię, doganiając przyjaciela.

Elliot jęczy.

– O Boże, z czym będzie tym razem?

– Nie mam pojęcia. Pamiętasz, jak zrobił jedną warstwę z ananasem, żeby stworzyć lasagne po hawajsku?

– Ta mi nawet smakowała! Myślałem raczej o tym, jak usłyszał, że w Meksyku dodają do sosów czekolady, więc stopił czekoladowy batonik i wmieszał go do bolognese!

– To było dość obrzydliwe – przyznaję. – Może powinnam mu powiedzieć, żeby poprzestał na śniadaniach.

– Coś ty, wiesz, że uwielbiam eksperymenty kulinarne twojego taty, nawet jeśli nie zawsze mu wychodzą. W końcu kto by pomyślał, że lasagne posypane solonymi chipsami będą takie pyszne i chrupiące? Powinien opatentować ten przepis. Jamie Oliver może się schować!

Gdy rozmawiamy o jedzeniu, czas płynie niezauważenie i wkrótce stoimy już przed moim domem. Elliot nawet nie zerka w stronę swoich drzwi, tylko od razu wchodzi za mną. Wita nas intensywny zapach przypraw i smażonego mięsa.

– Coś tu cudownie pachnie! – woła Elliot zza moich pleców.

W przedpokoju pojawia się tata w przekrzywionej czapce kucharskiej na głowie.

– Dziś serwuję lasagne w stylu greckim. Feta! Oregano! Jagnięcina! Bakłażan!

– Czyli to musaka?

– O nie. – Tata grozi mi łopatką. – To wciąż będzie lasagne. Poczekajcie tylko, aż zobaczycie, co ma na wierzchu…

– Błagam, błagam, błagam, tylko nie oliwki! – marszczę nos.

– Coś jeszcze lepszego… anchois!

Elliot i ja uśmiechamy się szeroko.

– Cześć wszystkim!

– Tom! – odwracam się i wydaję z siebie radosny pisk, bo w drzwiach pojawia się mój brat, a za nim Melanie, jego długoletnia dziewczyna. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

– Dzięki, Pen-Pen! – Brat obejmuje mnie i mierzwi mi włosy.

– Hej, przestań! – Strząsam z siebie jego rękę, mijam go i podbiegam do Melanie. Obejmuję ją mocno. – Cześć, Mel, co słychać?

– Wszystko dobrze, Penny, dzięki. Umieram z ciekawości, co upichcił wasz tata.

Parskam śmiechem.

– Powinno być ciekawie. Jak zwykle!

Następnych kilka godzin mija nie wiadomo kiedy wśród śmiechu i jedzenia. Z bliskimi czuję się tak, jakby otulał mnie ciepły koc – działają na mnie równie kojąco jak stary wełniany sweter mamy, który towarzyszy mi w każdej podróży samolotem. Grecka lasagne wyszła idealnie (chociaż zdjęłam ze swojej porcji te malutkie rybki i oddałam je Tomowi), a teraz wszyscy siedzą odprężeni przy stole: mama opowiada Melanie o następnym ślubie, jaki organizuje (impreza w stylu filmu Kabaret w Soho), a Tom i Elliot zaśmiewają się z jakiegoś żartu taty.

Nagle coś mi przychodzi do głowy. Zsuwam się ze swojego krzesła i po cichu wymykam do przedpokoju po aparat, który zostawiłam obok plecaka.

Wracam do kuchni i kieruję obiektyw w stronę mojej rodziny, żeby uchwycić jej śmiech i radość. W tym jest „prawdziwa Penny”. Wszyscy, których kocham, zebrali się w jednym pokoju.

Spoglądam na podgląd zdjęcia. No… prawie wszyscy.

Girl Online

Подняться наверх