Читать книгу Pensjonat Samotnych Serc - Zofia Ossowska - Страница 3

Оглавление

PROLOG

Wiesława Kasiuk mawiała, że wszystkie zawody miłosne prowadzą do Pensjonatu Samotnych Serc – piętrowego domu stojącego w lesie nieopodal mazurskiego jeziora Mamry. W czasie drugiej wojny światowej budynek miał tylko parter. Mieszkała w nim nastoletnia matka pani Wiesi wraz z rodzicami. Podobno w latach czterdziestych w lesie wybuchł pożar, który strawił tysiące drzew, ale ogień na szczęście nie dotarł do posesji Szemplińskich. Matka pani Wiesi powtarzała, że to nie mógł być przypadek.

– Może ten dom ma jeszcze jakąś ważną rolę do odegrania? – zastanawiała się.

Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej słowa okażą się prorocze.

Młoda Wiesława była domatorką, nie przepadała za dalekimi wyprawami. Choć mama dwoiła się i troiła, by przekonać córkę do wyfrunięcia z gniazda, dziewczyna wiązała swoją przyszłość z ojcowizną. Dom budził w niej same dobre wspomnienia – poranne spacery po lesie, kąpiele w jeziorze i pomaganie rodzicom przy uprawie warzyw w niewielkiej szklarni. Dla dojrzewającej Wiesi proza życia była największym skarbem. Ponad wszystko ceniła sobie czas spędzony z bliskimi i nie potrzebowała do szczęścia niczego więcej.

Gdy dziewczyna miała dwadzieścia lat, do graniczącej z lasem wsi Borówki zjechała rodzina Kasiuków. Plotkowano, że miała arystokratyczne korzenie, a Bogusław Kasiuk podczas wojny kolaborował z Niemcami. Ludzie gadali, że po przegranej nazistów mężczyzna próbował dogadać się z Rosjanami, ale ci ostatecznie odebrali mu wszelkie przywileje. Kasiukowie zamieszkali w starej drewnianej chacie na obrzeżach wsi. Uchodzili za chłodnych, tajemniczych i zachowawczych.

Wkrótce Wiesia miała się przekonać, że plotki na ich temat nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.

Rodzina Kasiuków od początku traktowała ją jak swoją. Młoda Szemplińska odwiedzała ich często, dorabiając na sprzątaniu i gotowaniu. Teresa Kasiuk chorowała na stwardnienie rozsiane, dlatego z czasem Wiesia została też jej pielęgniarką. Nie robiła tego dla pieniędzy. Lubiła spędzać czas z Kasiukami. Uświadomili jej, że nie powinno się oceniać ludzi na podstawie pogłosek. Wiesię cieszył każdy uśmiech na twarzy pani Teresy, doceniała te krótkie okresy, gdy kobieta nie narzekała na silny ból. Z czasem zaczęła sobie wyobrażać, że ma dwie rodziny. Czuła, że jej życie nabiera sensu, a ona jest komuś potrzebna.

A była potrzebna, i to bardzo. Nie tylko pani Kasiukowej, lecz także jej synowi.

Staszek od dawna zabiegał o względy Wiesi, ale dziewczyna konsekwentnie go zbywała. Istotną rolę w tej sprawie odegrała jej matka, która nalegała, by córka związała się z kimś tutejszym.

– Ale Kasiukowie są tutejsi, mamo – tłumaczyła Wiesia. – Mieszkają tu już trzeci rok. Poza tym bardzo dobrze mnie traktują. Lepiej niż ktokolwiek!

– Lepiej niż ja? – Bogusława Szemplińska próbowała odepchnąć od siebie myśli, że jest zazdrosna o własne dziecko.

– Ależ skąd! – Wiesia mocno wtuliła się w kobietę. – Przecież mamę mam tylko jedną!

Pani Szemplińska pogłaskała dziewczynę po głowie.

– W takim razie zaufaj jej, proszę. Bo matka zawsze chce jak najlepiej dla swojego dziecka.

Przez kolejny rok Wiesia stopniowo zbliżała się do Staszka, którego widywała prawie codziennie. Jednocześnie musiała nieustannie odpierać adoratorów, których podsuwała jej matka. W końcu pani Szemplińska odpuściła. Uświadomiła sobie, że jej córka podjęła już decyzję.

Zakochani pobrali się pół roku po tym, jak dostali błogosławieństwo rodziców Wiesi. Przez czterdzieści pięć lat tworzyli zgodne, kochające się małżeństwo. Doczekali się syna Artura, który był dla nich największym skarbem. Prowadzili spokojne życie w leśnym domu i opiekowali się podupadającymi na zdrowiu rodzicami kobiety. Wkrótce Artur wyprowadził się z domu, ale regularnie odwiedzał rodzinne strony. Niedługo potem państwo Szemplińscy zmarli w odstępie miesiąca. Wiesia z mężem czuli się coraz bardziej samotni, a gdy Artur wyjechał do Niemiec, by zarobić na dom dla swojej rodziny, kobieta bardzo to przeżyła. Przecież zawsze miała syna w pobliżu.

Na szczęście pod nieobecność młodego Kasiuka jego żona i córeczka przeniosły się do Borówek. Obecność ukochanej wnuczki i synowej na jakiś czas odwróciła uwagę pani Wiesi od tęsknoty za synem. Z czasem jednak kobieta zaczęła coraz częściej chodzić od okna do okna, sprawdzając, czy przypadkiem przed domem nie pojawił się znajomy samochód. Uwielbiała, gdy Artur lub ktoś znajomy składał jej niezapowiedzianą wizytę. W jej domu zawsze pachniało szarlotką, którą wszyscy tak uwielbiali. Pani Wiesia zawsze robiła dwie wersje ciasta – jedno z bezą, a drugie z budyniem i cynamonem. Artur uwielbiał bezowe. Wszyscy inni – budyniowe.

Kilka lat temu Stanisław Kasiuk zmarł na rozległy zawał. Po śmierci męża pani Wiesia długo nie mogła dojść do siebie. Przecież tak bardzo o niego dbała. Pilnowała, by regularnie się badał i unikał niezdrowego jedzenia. Dlaczego więc odszedł tak niespodziewanie? Właśnie wtedy kobieta uświadomiła sobie, że w życiu nie ma gorszego uczucia niż samotność. Kochała ludzi i pragnęła cieszyć się ich towarzystwem. Nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzić starość w pojedynkę. Nie zasługiwała na taki los. Postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.

I tak właśnie powstał Pensjonat Samotnych Serc.

Informacji o domku pośród drzew, w którym można znaleźć ukojenie po miłosnym zawodzie, na próżno szukać w internecie. Nie mówią też o nim w telewizji. Jedyną reklamą, na jaką kiedykolwiek zdecydowała się pani Wiesia, było skromne ogłoszenie na tablicy przy wejściu do kościoła. Zawisło na niej z inicjatywy księdza proboszcza, który od początku wierzył w pomysł pani Kasiukowej i gorąco ją wspierał w jego realizacji.

– Miłość potrafi działać cuda, ale też odbierać nadzieję – rzekł kiedyś ksiądz Zbigniew Witczak. – Ludzie pragną izolacji, kiedy cierpią. Wydaje nam się, że wszyscy oczekują od nas permanentnego uśmiechu na twarzy. Boimy się, że nasz smutek nie znajdzie zrozumienia i akceptacji. Dlatego takie miejsca jak pani pensjonat są potrzebne. Ktoś musi wreszcie zacząć uświadamiać innym, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest spędzanie czasu z ludźmi, którzy doświadczyli tego samego.

– Jakby mi ksiądz czytał w myślach – odparła poruszona pani Wiesia.

– Proszę mi wierzyć – proboszcz położył dłoń na ramieniu kobiety – istnieją tylko trzy lekarstwa na problemy sercowe: modlitwa, czas i towarzystwo wartościowych osób. Takich jak pani.

– Tak mi ksiądz schlebia… – Pani Wiesia odwróciła wzrok, a jej policzki pokryły się rumieńcami. – Wie ksiądz, brakuje mi mojego Staszka…

– Wiem, pani Wiesławo. To był dobry człowiek. Bardzo uczynny.

– Tak go wychowałam – zaśmiała się pani Wiesia, po czym otarła palcem zwilżone oczy. – Uwielbiał majsterkować…

– Oj tak – zawtórował ksiądz proboszcz. – Jak zreperował kiedyś furtkę na plebanii, to do tej pory nie mamy z nią problemów. I oby już nie było, odpukać w niemalowane, bo kto nam ją naprawi tak dobrze?

– Zgadza się, Staszek miał złote ręce… Dobrze, że Artur odziedziczył po ojcu zdolności. Odkąd wrócił z Niemiec, odwiedza mnie przynajmniej raz w tygodniu i zawsze coś przykręci, odmaluje, ostatnio kuchenkę mi naprawił i wymienił dach szopy za domem. Nigdy nie zaganialiśmy go ze Staszkiem do roboty. Chcieliśmy nawet, by wyjechał na studia, znalazł pracę w Olsztynie, a może w Warszawie… Ale on, tak jak ja kiedyś, poszedł własną ścieżką.

– I chyba wyszło mu to na dobre? – spytał ksiądz proboszcz, raczej retorycznie.

– Tak myślę, proszę księdza. Choć ma teraz tyle na głowie! Dom będzie budował, a do tego rozwija swój własny warsztat samochodowy. Kto wie, może niebawem zaczną planować z Kamilą powiększenie rodziny? Bardzo bym tego chciała…

– To wspaniała wiadomość, pani Wiesławo! Będę się za nich modlił.

– Dziękuję, proszę księdza.

Artur popierał pomysł przekształcenia domu w pensjonat. Zaoferował nawet, że sam zajmie się remontem.

– Przydałoby się też wyłożyć nową posadzkę i wymienić okna.

Pani Wiesia długo starała się odwieść syna od pomysłu wzięcia na swoje barki kolejnego wyzwania. Nie chciała robić mu kłopotu. Była matką, której zależało przede wszystkim na szczęściu swojego dziecka – nawet jeśli miałaby widywać je rzadziej. Zawsze powtarzała, że bliskich powinno się stawiać na pierwszym miejscu. A Artur miał już swoją rodzinę: żonę i córkę. Pani Wiesia nie chciała im wchodzić w drogę. Znała wiele historii zaborczych matek, które z różnych powodów nie potrafiły przeciąć pępowiny łączącej je z ich dorosłymi i samodzielnymi dziećmi. Ona do nich nie należała.

W ciągu czterech lat Pensjonat Samotnych Serc stał się domem wielu zagubionych dusz. To miejsce nie potrzebowało promocji w mediach społecznościowych i pozycjonowania w wyszukiwarkach internetowych. Goście polecali pensjonat kolejnym osobom – nikt nie wyjeżdżał z niego niezadowolony. Pani Wiesia zjednywała sobie wszystkich rzadko spotykaną życzliwością. Nie robiła tego dla pieniędzy. Naprawdę troszczyła się o innych i cierpliwie wysłuchiwała każdej bolesnej historii. Podczas pożegnań mówiła ze łzami w oczach, że z jednej strony nie życzy danej osobie powrotu do miejsca, do którego trafia się po bolesnych doświadczeniach, ale z drugiej czułaby nieopisany żal, gdyby miała się już więcej z nią nie spotkać. Być może właśnie dlatego – a nie po to, by znowu przemyśleć swoje nieudane życie uczuciowe – większość klientów wracała do pensjonatu.

Przyjeżdżali do miejsca, które uważali za dom. Bo w pewnym sensie pensjonat pani Wiesi był domem dla dziesiątek ludzi, którzy przekroczyli jego próg, wypłakiwali jej się w rękaw, spędzali czas na uspokajających spacerach po lesie i uczyli się łowienia ryb z leśniczym Tadeuszem Dobrowolskim. Pensjonat emanował magią, której nikt nie potrafił opisać, ale każdy ją odczuwał. A może to zasługa pani Wiesi i jej wielkiego serca? Niemniej jednak, kto decydował się spędzić w pensjonacie choć tydzień, wracał do normalności pełen nadziei na to, że jeszcze nic straconego i o życie naprawdę warto zawalczyć. Za każdym razem, gdy pani Wiesia otrzymywała przepełnione miłością i wdzięcznością listy, maile i telefony od przyjaciół – bo uważała za nich wszystkich swoich gości – czuła, że zrobiła coś dobrego.

Pani Wiesia po prostu była dobra.

A wkrótce miała przelać swą dobroć na zagubioną duszę, która jak nigdy potrzebowała wsparcia.

Pensjonat Samotnych Serc

Подняться наверх