Читать книгу Pensjonat Samotnych Serc - Zofia Ossowska - Страница 7

Оглавление

ROZDZIAŁ 3

Po wyjściu męża Matylda jeszcze przez kilka minut nie była w stanie odejść od stołu w jadalni. Wojtek od rana chodził nabuzowany i groził żonie, że jeśli nie przygotuje perfekcyjnej kolacji, to gorzko tego pożałuje. Matylda wiedziała, że nie rzuca słów na wiatr. Kiedyś wydawało jej się, że zna go na wylot. Tak naprawdę poznała go dopiero po ślubie, gdy splot nieprzewidzianych wydarzeń całkowicie zmienił jego oblicze.

A może nigdy całkowicie go nie pozna? Dawniej myślała, że charakter człowieka zostaje z nim aż do śmierci. Wierzyła, że ludzie rodzą się z określonymi osobowościami. Ona była tą słabą. Rodzice zarzucali jej, że nie ma w sobie wystarczająco dużo siły psychicznej, by odnieść w życiu sukces.

– Jeśli czegoś w sobie nie zmienisz, ludzie wyssą z ciebie całą krew – wmawiał jej ojciec. – Świat to okrutne miejsce pełne zawiści, osądów i rywalizacji. Musisz być twarda, by sprawnie podnosić się po porażkach. A one na pewno nadejdą.

Matylda zacisnęła pięści i zęby jak kilkanaście lat temu, gdy próbowała za wszelką cenę podołać rzucanym jej przez rodziców wyzwaniom. Tym razem sama nakreśliła w swojej głowie misję, która jeszcze do niedawna wydawała jej się czymś niewykonalnym. Nie sądziła, że odważy się to zrobić. Była przecież słaba, strachliwa i za mało zdeterminowana, by cokolwiek osiągnąć. Tak długo jej to wmawiano, że z czasem zaczęła w to wierzyć. Ale teraz miało być inaczej. Matylda Jaśmin postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zawalczyć o wolność. Odeszła od stołu i pobiegła do sypialni. Dała sobie maksymalnie pół godziny na spakowanie wszystkich rzeczy, przebranie się i szybki prysznic. Chciała stąd jak najszybciej wyjechać.

Niczego nie pragnęła tak bardzo jak znaleźć się daleko od niego.

Wyciągnęła z głębokiej szafy największą walizkę i niestarannie wrzuciła do niej przypadkowe ubrania. Nie dbała o to, że nie zabierze ze sobą koszulek czy spodni, które lubiła. Liczył się czas. Wojtek był nieobliczalny. Mógł w każdej chwili wrócić do domu, a wtedy cały jej plan spaliłby na panewce. Matylda wiedziała, że to jej jedyna szansa. Zabrała wszystkie kosmetyki i upchnęła je w plecaku. Po raz ostatni spojrzała na mieszkanie, które sama urządziła. To ona wybrała dębową posadzkę, białe meble i miedziane lampy. Wojtek dał jej wolną rękę. Wiedział, że jego żona ma wyczucie stylu. Matylda lubiła elegancję, ale nieprzesadną. Pamiętała o tym, że mieszkanie ma przede wszystkim być wygodne i przytulne. I takie właśnie było. Przynajmniej do pewnego czasu.

Zanim wyszła i zamknęła za sobą drzwi, Matylda doszła do wniosku, że ani trochę nie będzie tęskniła za tym miejscem. Wojtek sprawił, że nie miała do ich mieszkania jakiegokolwiek sentymentu. Wyjeżdżała z osiedla z uśmiechem na twarzy. Z każdym kolejnym pokonanym kilometrem czuła, że jej się udało. Udowodniła sobie, że nie jest słaba. Rodzice się mylili. Świat się mylił.

*

Nawigacja pokazywała jej, że powinna dojechać do celu w mniej niż cztery godziny. Matylda włączyła playlistę z radosnymi piosenkami i przez następne dwie godziny odganiała od siebie złe myśli. W końcu obawy powróciły, i to ze zdwojoną siłą. Jaśmin nie wytrzymała i zajechała na stację benzynową, by kupić paczkę papierosów. Nie znosiła tytoniu, ale nie miała innego pomysłu na to, jak rozładować napięcie. Co chwilę nerwowo zerkała na telefon, by sprawdzić, czy Wojtek już się zorientował, co zrobiła jego żona. Tak bardzo się go bała… A co, jeśli ją znajdzie? Nie… to niemożliwe. Jechała przecież do miejsca, o którym wiedzieli tylko wybrańcy. Jeśli Wojtek miał się od kogoś dowiedzieć, to tylko od Klary. A ona nigdy nie zdradziłaby Matyldy. Poza tym Wojtek nawet nie wiedział, że Matylda przyjaźniła się ze swoją szefową.

Wypaliła dwa papierosy, po czym stwierdziła, że czas ruszać w dalszą drogę. Im szybciej będzie na miejscu, tym lepiej. Wpadła już w taką paranoję, że zastanawiała się nawet, czy dobrze zrobiła, że zatrzymała się na stacji. Przecież tam były kamery! A co, jeśli Wojtek zdobędzie nagrania i wpadnie na jej trop? Choć Matylda wiedziała, jak absurdalne były jej rozważania, nie potrafiła odgonić od siebie tych myśli. Małżeństwo nauczyło ją, że musi być przygotowana na wszystko. Oczywiście jej zniknięcie nie wzbudziłoby niczyich podejrzeń. Oficjalnie poszła na urlop wypoczynkowy. Nie wyłączyła telefonu, nie odcięła się od przyjaciół. Po prostu wyjechała na Mazury. Podejrzane mogło się wydawać tylko to, że mąż nie wiedział, dokąd udała sie jego żona. W ostateczności Matylda była gotowa przyznać, że wyjechała ze strachu przed nieobliczalnym partnerem.

Wiedziała, że wojna prędzej czy później nadejdzie. Najpierw musiała jednak naładować akumulatory i przygotować się na decydujące starcie.

*

Przed drugą Matylda dotarła do wsi Borówki. Spodobały jej się młode drzewa, które rosły wzdłuż głównej drogi. Minęła szkołę podstawową z dużym boiskiem do gry w piłkę nożną i kortem do tenisa. W centrum wsi znajdował się ogromny kościół zbudowany z czerwonej cegły. Z przodu świątyni mieściła się wysoka wieża z czarnym spiczastym dachem.

Nieco dalej Matylda zjechała na żwirową drogę prowadzącą do lasu. Mapa pokazywała, że do celu pozostał nieco ponad kilometr. Wkrótce wjechała między drzewa i uchyliła szybę, pozwalając, by do środka przedostało się świeże, leśne powietrze. Droga zaprowadziła ją prosto na polanę, na której stał piętrowy biały dom pokryty starą glinianą dachówką. Przed domem biegały dwa psy, a nieco dalej wysoki brodaty brunet w białym podkoszulku ocierał pot z czoła w przerwie od budowania czegoś, co wyglądało na altanę. Na widok samochodu mężczyzna podszedł bliżej.

– Dzień dobry! – Matylda nieśmiało wysiadła z auta i przywitała nieznajomego.

– Mama zaraz przyjdzie – odpowiedział szorstko i wrócił do swojego zajęcia.

Nagle dwa psy wyskoczyły zza samochodu i rzuciły się na wystraszoną Jaśmin.

– Nie bój się – powiedział kobiecy głos. – One tylko chcą się z tobą bawić. Najwyraźniej wyczuły w tobie dobrą osobę.

Matylda spojrzała na mniej więcej siedemdziesięcioletnią kobietę z siwymi kręconymi włosami, która stała w drzwiach i badała ją wzrokiem. Gospodyni miała na sobie koszulę w kratkę, fartuszek w słoneczniki i duże okrągłe okulary na nosie.

– Jakie z was słodziaki! – Matylda przykucnęła i wytarmosiła psy, które zaczęły lizać ją po twarzy.

– No już, zostawcie naszego gościa w spokoju. – Kobieta zeszła po schodkach i odgoniła psy. – Jesteś wreszcie. Już się bałam, że zmienisz zdanie. – Wyciągnęła dłoń w stronę Matyldy. – Wiesława Kasiuk.

– Matylda Jaśmin.

– Jaśmin… jak ładnie. – Kobieta spojrzała Matyldzie głęboko w oczy, a na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. – Witaj w Pensjonacie Samotnych Serc. Mam nadzieję, że uda ci się tu odnaleźć szczęście i wewnętrzny spokój.

– Na to liczę, proszę pani. I to bardzo.

Pani Wiesława poleciła Matyldzie, by na razie nie wyjmowała z auta swoich bagaży.

– Artur wszystkim się zajmie.

Następnie wprowadziła gościa do środka. Wszędzie pachniało szarlotką i cynamonem.

– Nie zdejmuj butów – powiedziała gospodyni. – I tak będę jeszcze dziś sprzątała.

Matylda rozejrzała się po wnętrzu. Na ścianach było mnóstwo obrazów, głównie pejzaży. W przestronnym salonie znajdowały się wielki stół oraz sześć foteli. Jaśmin zwróciła uwagę, że w pomieszczeniu nie było telewizora.

– To jest nasza jadalnia i miejsce spotkań w jednym. Uwielbiamy przesiadywać tu wieczorami, rozmawiać, czasem napić się winka. Zobaczysz, spodoba ci się.

Matylda czuła bijące od tego miejsca ciepło, które w połączeniu z pięknymi zapachami dochodzącymi z kuchni sprawiało, że momentalnie poczuła się w pensjonacie jak w domu.

– A oto moje królestwo – powiedziała pani Wiesława.

Kuchnia, choć nieduża, sprawiała wrażenie zagospodarowanej do ostatniego centymetra kwadratowego. Jednocześnie gospodyni udawało się utrzymać w niej porządek. Każdy sztuciec miał swoje miejsce, a zlew i blat zawsze były czyste. Pani Wiesława uśmiechała się od ucha do ucha. Było widać, że w kuchni czuła się jak ryba w wodzie. Matylda od razu przypomniała sobie babcię, zapaloną kucharkę.

– Ma pani piękny dom – powiedziała Jaśmin.

– Od teraz to też twój dom, kochana. – Kobieta podeszła do okna i zgarnęła z parapetu przykrytą folią aluminiową tacę. – Mam coś dla ciebie na spróbowanie.

Na tacy znajdowały się dwa ciasta.

– Pachną cudownie, proszę pani.

Słysząc to, pani Wiesława wyjęła z szuflady nóż i odkroiła Matyldzie dwa kawałeczki.

– Każdy gość musi najpierw przejść mój szarlotkowy test. Spróbuj obu ciast i powiedz, które bardziej ci smakuje.

Matylda stroniła do słodkości. Jako nastolatka miała nadwagę, przez co nieustannie musiała znosić docinki złośliwych koleżanek. Rodzice też nie szczędzili jej kąśliwych uwag. Matka stwierdziła kiedyś, że kobiety i tak już na starcie mają utrudnione życie, a zaniedbana kobieta praktycznie z miejsca skazuje się na samotność i falę niepowodzeń. Wkrótce Matylda schudła dziesięć kilogramów w mniej niż pół roku. Matka długo przypisywała sobie zasługi i twierdziła, że to efekt wprowadzonej przez nią specjalnej diety. Matylda znała prawdę. Schudła ze stresu, który spędzał jej sen z powiek.

Jedynie świętej pamięci babcia Helenka wiedziała, jak podtrzymać ukochaną wnusię na duchu.

– Nie przejmuj się tym, co mówią inni. – Szczypała ją pieszczotliwie w nos i pilnowała, by zjadła do końca świeżutki serniczek. – Pamiętaj, by zawsze być taką osobą, o której mogłabyś powiedzieć, że jesteś z niej dumna. Bądź szczęśliwa z samą sobą. Jak masz się cieszyć życiem, skoro nie potrafisz cieszyć się własnym towarzystwem?

Matylda skosztowała ciast pani Kasiukowej i na krótką chwilę przeniosła się do raju.

– Jakie to dobre… muszę wziąć od pani przepis.

– Jeśli myślisz, że mam jakieś tajne receptury, to cię rozczaruję – odrzekła pani Wiesława. – To ciasta jak każde inne. – Ukroiła sobie kawałeczek szarlotki. – Wyróżnia je coś innego.

– Co takiego? – spytała zaintrygowana Jaśmin.

– Uczucie, które wkładasz w ich przygotowanie. Staranność, dokładność i świadomość, że pieczesz je dla wyjątkowych osób. Możesz się śmiać, ale ja wiem, co mówię. Ciasto, jak wszystko inne, potrzebuje odrobiny miłości.

– Wierzę pani. Nigdy nie jadłam niczego tak dobrego.

– Dziękuję – powiedziała rozpromieniona kobieta. – To jak? Którą szarlotkę wolisz?

Matylda długo się zastanawiała. Oba smakowały wyśmienicie, jednak pierwsza była z bezą, czyli popisowym deserem babci Helenki. Jej tort Pavlova zdobił stół podczas każdego rodzinnego przyjęcia. Matyldzie szczególnie smakowała wersja ze świeżymi jagodami. Liczyła, że w tutejszym lesie znajdzie ich pod dostatkiem.

– Wybieram pierwszą.

– Bezowa… – Pani Wiesława podrapała się po podbródku. – Ciekawe.

– Dlaczego? – spytała zaciekawiona Matylda.

– Widzisz, wszyscy wolą budyniową z cynamonem. Wszyscy oprócz mojego Artura. – Gospodyni podeszła do okna i spojrzała na mężczyznę w białym podkoszulku. – To dobry chłopak i bardzo pomocny. Dużo jednak przeszedł i może sprawiać wrażenie nieco…

– Chłodnego? – Matylda od razu przypomniała sobie ich zdawkową rozmowę.

– Biedaczek potrzebuje czasu… Mam nadzieję, że nie będzie ci za bardzo dokuczał.

– Co takiego mu się przytrafiło, jeśli mogę spytać?

Pani Wiesława pociągnęła nosem.

– Jeśli ci zaufa, sam ci opowie. Wybacz, ale jeszcze nie potrafię o tym rozmawiać. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiała. – Kobieta minęła Matyldę i wyszła na korytarz. – Chodź ze mną. Pokażę ci górę.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Pensjonat Samotnych Serc

Подняться наверх