Читать книгу Pensjonat Samotnych Serc - Zofia Ossowska - Страница 6
ОглавлениеROZDZIAŁ 2
Pani Wiesia jechała na rowerze z zakupów w Borówkach. Sklep spożywczy dzieliły od pensjonatu niemal dokładnie trzy kilometry. Artur przymocował mamie do bagażnika duży wiklinowy koszyk. Zwykle to on robił zakupy do pensjonatu. Co kilka dni jeździł autem do wsi i wracał z pełnym bagażnikiem. Kupował wszystko poza jednym – składnikami do ciast. Doskonale wiedział, że nie może odbierać mamie tej przyjemności. Dlatego też gdy pogoda dopisywała, pani Wiesia wybierała się na przejażdżkę ulubionym rowerem, zahaczając na końcu o sklep.
– Dzień dobry, pani Kasiukowa! – krzyknął Tomasz Woźniak, nauczyciel historii w miejscowej szkole, który właśnie wybiegł na leśną ścieżkę. Były wakacje, więc mężczyzna mógł spędzać każdy poranek na tym, co kochał najbardziej – bieganiu pośród drzew w lesie, który znał jak własną kieszeń. – Piękną mamy dziś pogodę!
– To prawda! – Pani Wiesia się zatrzymała i zeszła z roweru. – A pan to by się chociaż czymś osłonił na to bieganie po lesie. Słyszał pan o kleszczach? Podobno w tym roku jest ich rekordowo dużo.
– Proszę się nie martwić. – Zdyszany mężczyzna podszedł do kobiety i podał jej spoconą dłoń. – Wypsikałem się jakimś sprayem, który kupiła mi żona. Zrobiłem to, bo nalegała. Raczej unikam wszelkiej chemii. Nie wierzę, że te preparaty nie wnikają w skórę.
– Dzisiaj chemia jest wszędzie, panie Woźniak – zauważyła pani Wiesia. – A w przypadku kleszczy to już lepiej się nią nafaszerować i mieć z nimi spokój. Wiem, co mówię, bo mąż Gabrysi Stańczykowej wrócił kiedyś z jednym z grzybobrania. Do tej pory leczy się na boreliozę. Ostrzegam pana. Proszę uważać.
– Dziękuję za troskę, pani Kasiukowa. Po powrocie do domu na pewno sprawdzę całe ciało. – Mężczyzna zajrzał do koszyka. – Niech zgadnę, czyżby robiła pani zakupy na swoją mistrzowską szarlotkę?
– Zgadza się. – Pani Wiesia uśmiechnęła się, słysząc pochwalę swoich zdolności cukierniczych.
– Tradycyjnie dwie?
– Tradycja to świętość. Jedna z budyniem i cynamonem, a druga z bezą.
– Aż mi ślinka pociekła, pani Kasiukowa. Chętnie bym spróbował, ale sama pani widzi – poklepał się brzuchu – trzeba w końcu się go pozbyć. A kiedy, jak nie latem?
– Bardzo dobrze, że pan o siebie dba – stwierdziła kobieta – ale w życiu trzeba też pamiętać o przyjemnościach. Nie wolno się na nie zamykać. Kluczem jest znalezienie równowagi.
– Jak zwykle ma pani rację – przyznał Tomasz. – Umówmy się zatem, że na dniach wpadnę do pani na coś słodkiego w przerwie od biegania.
– I to rozumiem, panie Woźniak!
Nauczyciel szedł z panią Wiesią jeszcze przez kilkanaście minut. Zaoferował nawet, że poprowadzi za nią rower.
– Prawdziwy z pana dżentelmen, panie Tomku – powiedziała z uśmiechem. – Co tam słychać u Laury? Dawno jej nie widziałam.
– Wszystko dobrze, pani Kasiukowa. – Mężczyzna momentalnie posmutniał. – Ale nie mogę powiedzieć tego samego o naszym Bartku. Ostatnio mocno nam podpadł…
– Że niby Bartek coś przeskrobał? – Pani Wiesia zatrzymała się i posłała Tomaszowi pytające spojrzenie. – Przecież to najgrzeczniejszy chłopak, jakiego znam. Rany boskie, gdy sobie tylko przypomnę, co wyprawiał mój Artur, gdy był w wieku waszego syna – złapała się teatralnie za głowę – to się cieszę, że udało mi się go jakoś wychować na porządnego faceta.
– Ja mam coraz więcej wątpliwości, czy z tego chłopaka jeszcze coś będzie…
– Niech pan nawet tak nie mówi! – Pani Wiesia szturchnęła lekko swojego rozmówcę. – Trzeba wierzyć we własne dziecko. Nie wiem, co takiego zrobił, ale jestem pewna, że da się to jakoś odkręcić.
– Mogę pani powiedzieć. – Mężczyzna nie prosił pani Wiesi o dyskrecję, bo doskonale wiedział, że kobiecie można w pełni zaufać. – Pewnie słyszała pani o tych chuliganach, którzy ostatnio skatowali dwa psy.
– Coś słyszałam. I niby Bartek miał z tym coś wspólnego? – Kobieta parsknęła śmiechem. Nie wierzyła, że chłopak, który dawniej często ją odwiedzał, opowiadał o szkole, zajadał się szarlotką i bawił ze zwierzętami, mógłby teraz którekolwiek skrzywdzić.
– Nie. Akurat wtedy go z nimi nie było.
– Wtedy? To znaczy, że pański syn z nimi trzyma?
– Na to wygląda. Chłopak się pogubił. Chyba chce za wszelką cenę wejść do lubianego towarzystwa.
– Lubianego towarzystwa… – Pani Wiesia pokręciła głową. – Że też młodym dziś imponują przemoc i agresja.
– Nie sądzę, by Bartkowi to imponowało – odparł Woźniak. – Zdaje mi się, że postanowił się pozbyć łatki syna nauczyciela. Mam żal do siebie, że nie zareagowałem w odpowiednim momencie. Prawda jest taka, pani Kasiukowa, że odkąd urodziła nam się córeczka, poświęciliśmy jej z żoną całą uwagę. Zastanawiam się nawet, czy Bartek nie robi tego wszystkiego, by się na nas odegrać. Nawet jeśli, to co mu strzeliło do głowy, by kraść pieniądze z kościelnej tacy?
Po plecach pani Wiesi przeszły dreszcze.
– Nic o tym nie słyszałam, panie Tomku.
– To dlatego, że poprosiliśmy księdza proboszcza o dyskrecję. Przyłapał Bartka, gdy ten włamał się późnym wieczorem do zakrystii. Obiecał nie zgłaszać sprawy na policję, bo koniec końców mój syn oddał wszystkie pieniądze. Zagroził jednak, że jeśli to się powtórzy, nie będzie miał wyjścia. – Woźniak wzruszył ramionami i westchnął. – Boję się, pani Kasiukowa. Boję się, że ten chłopak spróbuje to zrobić ponownie.
– Naprawdę nie wiem, co powiedzieć. – Pani Wiesia nie kryła zaskoczenia. – Może spróbuję z nim porozmawiać? Zawsze mieliśmy taki dobry kontakt… Nawet mój Bolek, który tak nie lubi ludzi, podchodził do Bartka i dawał się głaskać.
– Byłbym zobowiązany, pani Kasiukowa. Oby tylko mój syn zechciał rozmawiać…
Dotarli do miejsca, w którym z ziemi wystawał wysoki na metr drewniany krzyż. Ktoś, kto trafił tu pierwszy raz, mógł go nawet nie zauważyć, ale pani Wiesia zawsze przystawała na moment i zmawiała Wieczny odpoczynek. W tym miejscu kilkanaście lat wcześniej odnaleziono szczątki polskich jeńców zamordowanych przez hitlerowców w czasie drugiej wojny światowej. Przez kilka miesięcy archeolodzy przeczesywali teren w poszukiwaniu kolejnych szczątków. Chcieli nawet kopać na posesji Kasiuków, ale pani Wiesia się na to nie zgodziła. „Możecie machać mi papierkami przed oczami, ale nie pozwolę! Jeśli ktoś tu leży, niech wie, że codziennie modlę się o jego duszę w niebie. I na pewno by nie chciał, żebyście przeszkadzali mu w spoczynku” – odparła im, nie pozostawiając miejsca na dyskusję.
– Mój Artur wymienia go co kilka lat. Myślałam nawet, że można by postawić w tym miejscu metalowy krzyż, ale drewniany dużo lepiej pasuje.
– To piękne, że pielęgnuje pani pamięć o tych ludziach.
– Ktoś musi, panie Woźniak. Każdy dobry człowiek zasługuje na to, by być zapamiętanym.
Znaleźli się na ostatnim zakręcie.
– Może zechce pan napić się ze mną zimnej herbaty w ogrodzie? Jest tak pięknie…
– Innym razem, pani Kasiukowa. Muszę jeszcze wrócić do domu.
– No dobrze. To niech pan biegnie. Tylko proszę uważać na kleszcze!
– Będę uważał. Do widzenia!
Pani Wiesia wsiadła na rower i dojechała do pensjonatu. Już z daleka zauważyła swojego syna – krzątał się przy stosie desek i dachówek, z których miała powstać altanka dla gości. Na pomysł jej zbudowania wpadł Artur, który latem koniecznie chciał się zająć czymś pożytecznym. Pani Wiesia nie protestowała. Cieszyła się, że jej syn wziął się w garść i przestał całymi dniami przesiadywać w ciemnym pokoju z butelką wódki pod ręką. Po tym, co przeszedł, kompletnie się załamał. Dla matki nie ma nic gorszego niż widok cierpiącego dziecka. Nie ulegało wątpliwości, że Artur wciąż cierpi, a rana w jego sercu być może nie zagoi się już nigdy. Liczyło się jednak to, że spróbował o siebie zawalczyć. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, ta altanka miała być powrotem do tego, co kiedyś sprawiało mu radość. Artur tęsknił za szczęściem i poczuciem satysfakcji z dobrze wykonanego zadania. Chciał znów poczuć się potrzebny.
– Wcześnie wstałeś – zauważyła pani Wiesia.
– Lepiej pracować z rana, póki słońce chowa się za drzewami – odparł syn. – A poza tym roboty jest tyle, że gdybym miał zaczynać w południe, nie skończyłbym do końca lata. – Zarzucił na ramię kilka desek i pomaszerował w kierunku wylanego betonem okręgu. – Altany się zachciało – powiedział na tyle głośno, by matka go usłyszała.
– To był twój pomysł, kochanie – odparła rozbawiona pani Wiesia.
– I już go żałuję! – Machnął ręką, po czym odwrócił się do matki plecami. – Mogłem sobie darować próby ratowania ośrodka…
– Pensjonat ma się dobrze – powiedziała kobieta.
– Jasne. Tak sobie mów.
Pani Wiesia wiedziała, że jej syn nie mówił tego wszystkiego szczerze. Ostatnie trzy lata zmieniły go nie do poznania. Z otwartego, towarzyskiego i uczuciowego mężczyzny przeobraził się w nadętego, gburowatego marudę, którego specjalnością stało się dogryzanie wszystkim dookoła. Z tego powodu odwróciła się od niego większość znajomych. Artur zrobił wszystko, by ich do siebie zrazić. Nie potrzebował współczucia i litości. Pragnął świętego spokoju w ciasnym pokoiku na poddaszu. Przeniósł się tam dwa lata temu. Początkowo miał zostać tylko na kilka dni, do czasu, aż coś sobie znajdzie. Został na stałe.
– Obiad podam dziś trochę później – powiedziała pani Wiesia. – Będziemy mieli nowego gościa.
– Kolejne złamane serce do kolekcji? – ironizował Artur. – Kupiłaś super glue?
– Nie, ale następnym razem kupię i zakleję nim twój niewyparzony pyszczek. – Pani Wiesia miała ochotę podejść do syna i wytarmosić mu włosy jak za dawnych lat. Spieszyła się jednak do domu, podekscytowana przybyciem kobiety, której imienia nawet jeszcze nie znała.
Przy domu gospodynię przywitały psy – Peki i Tosia. Po chwili dołączył do nich kot Lolek. Pani Wiesia widziała też Bolka, który był pewnie obrażony za wczorajszą przymusową kąpiel (Arturowi udało się go w końcu schwytać) i obserwował wszystkich z bezpiecznej odległości.
– Moje dzieci są głodne? – Pani Wiesia postawiła rower przy ławce i zdjęła z niego koszyk. – Zaraz wam coś przyniosę.
Kilka minut później zwierzęta zajadały się kawałkami świeżutkiego mięsa. Nawet Bolek nie mógł się oprzeć i nieśmiało podszedł bliżej. W nagrodę za swoje niewątpliwe poświęcenie dostał największy kawałek, co wywołało niezadowolenie pozostałej trójki.
Pani Wiesia weszła do środka i spojrzała na zegarek. Miała jeszcze sporo czasu. Pokój dla gościa przygotowała już wczoraj, krótko po tym, jak pensjonat opuściło zaprzyjaźnione małżeństwo. Dwa lata temu kobieta przyjechała tu, by dojść do siebie po bolesnym rozwodzie. Pani Wiesia, wysłuchawszy jej historii, domyśliła się, że byli małżonkowie wciąż się kochali, tylko nie potrafili tego sobie okazać. Długo przekonywała znajomą, by spróbowała zawalczyć o tę miłość. Jak wielka była jej radość, gdy rok później dostała zaproszenie na ich ponowny ślub. W tym roku małżonkowie postanowili odwiedzić pensjonat wspólnie. Kobieta chciała przedstawić ukochanemu osobę, dzięki której z powrotem się zeszli. Pani Wiesia żałowała, że muszą już wracać do domu, tym bardziej że po raz pierwszy od dłuższego czasu pensjonat był pusty. Na szczęście kolejne wizyty zostały już potwierdzone. Niebawem dom znów miał zaroić się od gości. „To niesamowite”, pomyślała pani Wiesia, „że dom, do którego trafia tak wielu skrzywdzonych przez życie ludzi, jest jednocześnie najbardziej szczęśliwym miejscem, w jakim kiedykolwiek byłam”. Pensjonat miał dobrą energię, która udzielała się wszystkim. Smutek szybko ustępował tam miejsca nadziei, bo w towarzystwie dobrych ludzi z nieszczęściem zawsze da się wygrać.
Pani Wiesia czuła, że jej syn w końcu to zrozumie. Potrzebował tylko czasu. I tak przeszedł już długą drogę. Niech sobie marudzi, niech wymachuje rękami, ale dopóki to zachowanie pomaga mu wyładować złość, dopóty pani Wiesia będzie je cierpliwie znosiła. Matka jest w stanie znieść wiele dla swojego dziecka.
Ciekawe, co musiała znosić kobieta, która prawdopodobnie była już w drodze do Borówek. Jaka historia zaprowadziła ją do Pensjonatu Samotnych Serc? Opowieści osób, które się w nim zatrzymywały, miały jeden wspólny mianownik – zawód miłosny – ale bardzo się od siebie różniły. Każdy zasługiwał na to, by opowiedzieć własną historię. A Wiesława Kasiuk niczego nie pragnęła bardziej niż szansy na uleczenie zranionych dusz.