Читать книгу Pensjonat Samotnych Serc - Zofia Ossowska - Страница 5

Оглавление

ROZDZIAŁ 1

Tego dnia Matylda Jaśmin nie wybierała się do pracy. Nie powiedziała mężowi, że w ostatnich miesiącach harowała bez wytchnienia, by móc wziąć miesiąc urlopu w lipcu. Przełożona nie robiła jej żadnych problemów.

– Zasłużyłaś. Wyjedź, odpocznij, a jeśli będzie trzeba – przysunęła się do Matyldy i ściszyła głos – załatw sobie zwolnienie lekarskie i wróć, gdy będziesz gotowa.

– Dziękuję, Klara. Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

Klara Makłowska wiedziała o wszystkim. Pracowała z Matyldą od blisko czterech lat i zdążyła się z nią zżyć. Nie było to łatwe w dynamicznym, korporacyjnym świecie, gdzie na co dzień obcowało się z setką ludzi, z których znaczna część miała zmienić pracę w przeciągu najbliższych kilku miesięcy. Okoliczności nie sprzyjały zawieraniu przyjaźni, ale im się udało. To Klara pierwsza zbliżyła się do Matyldy i opowiedziała jej o swoich problemach małżeńskich. Początkowo tego żałowała. Wyznawała zasadę, że szef powinien uchodzić w oczach pracownika za twardego i surowego. Na takim stanowisku nie można sobie pozwolić na okazywanie słabości, a już szczególnie wtedy, gdy jest się kobietą. Wiele razy przekonała się również, że największym wrogiem kobiety jest druga kobieta. Coś jej jednak mówiło, że Matylda jest inna. Zaryzykowała i szybko zdała sobie sprawę, że to było najlepsze, co mogła zrobić.

Obie jechały na tym samym wózku, a jak wiadomo, we dwie zawsze raźniej.

Klara była wdzięczna Matyldzie za to, że tak sumiennie przepracowała zimę. To był nerwowy okres nie tylko dla firmy, lecz także samej Makłowskiej, która doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w wielkich korporacjach nie ma ludzi niezastąpionych. Jeden błąd mógł ją kosztować utratę stanowiska, a na to nie mogła sobie pozwolić. Potrzebowała stabilizacji i regularnej wypłaty. Za coś trzeba było przecież spłacać kredyt hipoteczny, a ceny mieszkań w Warszawie przyprawiały o zawrót głowy.

Na szczęście Matylda była wzorową pracownicą. Potrafiła przesiadywać w biurze od rana do nocy. Nie spieszyło jej się z powrotem do domu. Inny przełożony wycisnąłby takiego podwładnego jak gąbkę, ale Klara była inna. Sama najchętniej też zamknęłaby się w swoim gabinecie, otworzyła wino, a potem zasnęła na sofie przykryta mięciutkim wełnianym kocem. Doceniała pracę Matyldy, ale gdyby mogła, wyganiałaby ją wcześniej do domu.

– Słuchaj, Mati – tak się do niej zwracała podczas prywatnych rozmów – a może byśmy sobie wynajęły jakieś mieszkanko w centrum? Mówiłybyśmy tym padalcom, że musimy zostać do późna w pracy i będzie lepiej, jeśli prześpimy się na miejscu.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo bym tego chciała – odpowiedziała zrezygnowana Matylda. – Pomyślę o tym, ale jeszcze nie teraz.

– Wiem, wiem… – Klara pogłaskała przyjaciółkę po ramieniu. – Jedyne, czego w tej chwili potrzebujesz, to całkowita zmiana otoczenia.

Matylda zamknęła oczy i przełknęła ślinę. Nie chciała uciekać, ale czuła, że nie ma innego wyjścia. Jej życie od dłuższego czasu przypominało horror. Nikt poza Klarą nie wiedział, z czym tak naprawdę się zmagała. Matylda ukryła przed światem prawdę o swoim małżeństwie. Zrobiła to ze wstydu. Gdy patrzyła w lustro, widziała słabą, bezbronną kobietę, która zasłużyła na taki los. Przestała akceptować siebie. A może nigdy do końca się nie akceptowała? Rodzice zawsze mieli wobec niej wygórowane oczekiwania. Wychowywali ją na przebojową, wszechstronną kobietę sukcesu. Gdyby to zależało do Matyldy, wybrałaby pediatrię zamiast księgowości. W wieku ośmiu lat straciła młodszą siostrę. Asiunia zmarła na grypę. Wszyscy dotkliwie odczuli tę stratę. Po latach Matylda spytała matkę, czy to dlatego w późniejszych latach byli dla niej tak surowi.

– Chcieliście sobie zrekompensować brak drugiego dziecka i przerzuciliście na mnie wszystkie swoje oczekiwania?

Kobieta nigdy nie doczekała się odpowiedzi. Z czasem zaakceptowała trudne relacje z rodzicami. Nie odwróciła się od nich, ale nie nalegała na zbyt częste spotkania. Zresztą nawet gdyby chciała spędzać z nimi więcej czasu, Wojtek nigdy by się na to nie zgodził. Nie miał z teściami dobrych stosunków i nie podobało mu się, gdy za bardzo ingerowali w ich sprawy.

Chciał mieć Matyldę tylko dla siebie.

Jaśmin wiedziała, że jeśli wprowadzi swój plan w życie, gniew męża będzie jeszcze większy. Czuła jednak, że nie ma innego wyjścia. Musiała uciec, choć na kilka tygodni. Nie zastanawiała się, co będzie po powrocie. Może faktycznie wynajmie z Klarą mieszkanie? Jednego była pewna – nie wróci do Wojtka. Zabierze najpotrzebniejsze rzeczy, wyjedzie i w międzyczasie obmyśli plan działania.

Terapeutka, do której Matylda chodziła w tajemnicy, stanowczo odradzała jej tak radykalne kroki. Sama była jednak szczęśliwą żoną, matką i babcią. Nie wiedziała, jakie to uczucie codziennie musieć zasypiać u boku kogoś takiego jak Wojtek. Mężczyzny, który dawniej wydawał jej się idealnym kandydatem na męża. Takim, jakiego żadna rozsądna kobieta nie wypuściłaby z rąk.

Matylda nie należała do osób, które wybiegają myślami w przyszłość. Skupiała się na najbliższych kilku tygodniach, czasem miesiącach. W przypadku Wojtka żałowała, że nie przewidziała tego, jak po czterech latach będzie wyglądało ich małżeństwo. Wiedziała, że nie podjęłaby innej decyzji – chciała z nim być. Miłość jednak przysłoniła jej rozsądek, pozbawiła czujności. Bogatsza o bolesne doświadczenia Matylda wiedziała, że już nigdy nie może jej stracić. Musiała być czujna przez cały czas i wyprzedzać męża choćby o jeden krok.

– Bądź dziś wcześniej. – Wojtek stał przed lustrem i wiązał sobie krawat. – Chciałem zaprosić na kolację nowego klienta z żoną. Muszę mu zaimponować. Przygotujesz coś smacznego, może pieczonego indyka z jabłkami? To jeszcze jakoś ci wychodzi.

Matylda nie odpowiedziała. Siedziała na skraju łóżka i wpatrywała się w odsłonięte okno. Promienie parzyły jej ciało. Była piękna pogoda… Tak bardzo kłóciło się to z burzą, która od miesięcy szalała w jej głowie. Pojawił się jednak cień nadziei na to, że wkrótce zaświeci słońce.

A wszystko za sprawą Pensjonatu Samotnych Serc.

Matylda dostała adres od swojej terapeutki.

– Moja dobra znajoma wyjechała tam krótko po rozwodzie. Nie pamiętam, skąd dowiedziała się o tym miejscu. Gdy wróciła, kazała mi odsyłać do pani Wiesi wszystkie pacjentki. Mówiła, że ta kobieta to cudotwórczyni i potrafi wyleczyć każdą zranioną duszę.

Z początku Matylda traktowała propozycję lekarki z przymrużeniem oka. Długo szukała w internecie jakichkolwiek informacji na temat tego miejsca. Wpisywała najróżniejsze hasła, ale wszystko na marne. Wyglądało na to, że albo pensjonat przestał istnieć, albo cieszył się tak wielką popularnością, że właścicielka nie czuła nawet potrzeby reklamowania się w sieci. „Co mam do stracenia?”, pomyślała Matylda. „Przecież i tak gorzej już nie będzie”.

Dzień wcześniej zadzwoniła pod wskazany numer. Za pierwszym razem nikt nie odebrał. Odczekała chwilę i spróbowała ponownie.

– Wybacz – powiedział miły kobiecy głos – ale mój kot Bolek to czasem przechodzi samego siebie. Wyobraź sobie, że od pół godziny biegam za nim po ogrodzie i próbuję go złapać. Wczoraj mieliśmy tutaj straszną ulewę i Bolek wszedł w błoto. Futro ma teraz całe brudne i posklejane. Sam się nie oczyści, dlatego pomyślałam, że mu pomogę. Ale gdzie tam! Gdyby chodziło o Lolka, mojego drugiego kota, nie byłoby problemu. Jeszcze sam by do mnie przyszedł. Lolek uwielbia ludzi. Co innego Bolek. A ty masz kota albo inne zwierzę?

Matyldę zaskoczył bezpośredni ton kobiety po drugiej stronie.

– Nie… to znaczy, miałam w dzieciństwie. Rodzice przygarnęli psa ze schroniska.

– Bardzo ładnie z ich strony – odparła kobieta. – Zawsze powtarzam, że powinno się zaczynać od schroniska. Wiesz, moja suczka Tosia jest ze schroniska. Mieliśmy już wcześniej z mężem jednego psa, Pekiego. Wzięliśmy go od jednego faceta ze wsi. Co on robił z tym biednym kundelkiem. – Westchnęła. – Głodził go, bił i przywiązywał grubym łańcuchem, chociaż pies nie był ani groźny dla ludzi, ani specjalnie duży. Wyobraź sobie, że przez bardzo długi czas nikt nawet palcem nie kiwnął, by mu pomóc. Ludzie wiedzieli, ale woleli się nie mieszać. Dopiero ja postanowiłam działać. Rozmówiłam się z tym łajdakiem i jeszcze mu zapłaciłam za mojego Pekiego. Tak, mówię mojego, bo tak sobie myślę, że jego miejsce zawsze było przy mnie. Tu ma swój dom i ludzi, którzy codziennie obdarowują go ogromem miłości. I on zawsze ją odwzajemnia. Stał się częścią naszej rodziny – przerwała na chwilę – i ty też możesz nią być. Bo chyba po to dzwonisz, prawda?

– Skąd pani wie? – spytała nieśmiało Matylda.

– Moja droga, ten numer podaję tylko moim gościom. Skoro go znasz, to znaczy, że ktoś podzielił się nim z tobą z konkretnego powodu. Kiedy chciałabyś przyjechać?

Matylda zacisnęła zęby. Do oczu napłynęły jej łzy.

– Jutro, proszę pani.

– Jutro… – Kobieta po drugiej stronie zamilkła na moment.

– Nie chciałabym robić problemu – przerwała ciszę Matylda. – Jeżeli nie ma wolnych miejsc, zrozumiem.

– Co ty wygadujesz… W moim domu zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce. O której mogłabyś być?

– Koło pierwszej? Chciałabym wyjechać krótko po dziewiątej.

– Dobrze. W takim razie poczekam z obiadem.

– Ależ proszę nie czekać. – Matylda poczuła się niezręcznie. – Naprawdę nie chcę robić kłopotu.

– Moja droga – powiedziała stanowczym głosem kobieta – kłopot to będzie, jeśli nie spróbujesz mojego żurku. Zwykle nie lubię się chwalić swoimi zdolnościami kulinarnymi, ale ostatnio wychodzi mi naprawdę wybornie. Z samego rana wezmę się za gotowanie. Ślinka mi cieknie na samą myśl.

– Bardzo pani dziękuję.

– Jeszcze mi nie dziękuj. Przecież nie próbowałaś.

Matylda zaśmiała się pod nosem. Przecież nie chodziło o zupę. Ta krótka rozmowa telefoniczna z wyjątkowo bezpośrednią nieznajomą pozwoliła Matyldzie choć na chwilę uwierzyć, że nie jest sama w swojej trudnej walce. Gdzieś daleko mieszkała osoba, która doskonale ją rozumiała. A co najważniejsze – czekała na nią z otwartymi ramionami.

Pensjonat Samotnych Serc

Подняться наверх