Читать книгу Księżniczka - Zofia Urbanowska - Страница 5

W domu
V

Оглавление

Pan Radlicz, delegowany Rady Nadzorczej, przyjechał wieczorem i przyjęty był nie tylko gościnnie, ale nawet wystawnie. Na stole nie brakowało ani ryb, ani zwierzyny, ani kosztownych przekąsek, ani starego, omszałego węgrzyna – co wszystko razem, przy cienkim holenderskim obrusie i zastawie, składającej się ze srebra, kryształów i porcelany sewrskiej, pochodzącej jeszcze z wyprawy pani, świadczyło pozornie o zamożności domu. Antoni w swej wytartej liberii prezentował się też nie najgorzej, dzięki starannie kredą wyczyszczonym guzikom i białemu krawatowi.

Pan Radlicz, przyjeżdżając w charakterze urzędnika, chciał się w nim utrzymać, ale to było niepodobne wobec szlachcica, przywykłego przez całe życie widzieć gościa w każdym, ktokolwiek przestąpił próg jego domu. Zresztą gość niczym urzędnika nie krępował, bo pani Orecka, mieszająca się niekiedy do rozmowy, odzywała się z prawdziwą pańską niedbałością o posadzie, jaką mąż jej miał utracić. Jedna tylko Helenka wiedziała, ile kosztowała matkę ta niedbałość i miła uprzejmość, jaką miała dla gościa. Ona sama tak była niespodzianie zaskoczona wypadkami dnia tego, że nie pomyślała nawet o żadnej roli dla siebie; była jak ten, komu niespodzianie grunt się spod nóg usuwa i nie wie, gdzie znaleźć dla siebie i swoich ukochanych oparcie. Zwykle wymowna wobec obcych, dziś w milczeniu słuchała rozmowy ojca z gościem o stosunkach ekonomicznych i handlowych miasta i okolicy – w której to rozmowie pan Radlicz był stroną wypytującą, a ojciec objaśniającą, przy czym często plątał się w odpowiedziach, jakby myślał o czym innym.

Po wieczerzy naprężone siły gospodarstwa22 tak się wyczerpały, że rozmowa, przez samego już tylko gościa podtrzymywana, rwała się co chwila. Pani zdawała się pilnie liczyć nitki holenderskiego obrusa, pan Marcin, zapatrzony w talerz, bębnił palcami marsza na stole i nie słyszał, co do niego mówiono. Spostrzegł to gość i, przypisawszy ogólne roztargnienie przyzwyczajeniu obojga gospodarstwa do wczesnego spoczynku, spojrzał na zegarek i choć jeszcze godzina nie była późna, powiedział dobranoc i oddalił się do przeznaczonego dla siebie pokoju.

Pani Orecka nie spała wcale tej nocy, pomimo silnej dozy opium, jaką zażyła; pan Marcin przewracał się z boku na bok i także nie zmrużył oka – a Helenka długo siedziała w swoim pokoiku na górze bez ruchu i bez światła. Wypadki dnia upłynionego wprawiły ją w pewien rodzaj osłupienia, które jej dotąd jeszcze nie opuściły. Póki była z rodzicami, spełniała różne drobne czynności, pomagała matce w urządzeniu przyjęcia dla gościa, rozmawiała i obracała się machinalnie; ale teraz, gdy została sama i nie potrzebowała udawać spokoju, którego nie miała, rzuciła się na krzesło, zmęczona, i puściła wolny bieg myślom.

Po raz pierwszy dopiero życie dało jej uczuć swoją prozę, i to ze strony najdotkliwszej, z troski o chleb powszedni… A więc to nie sen, ale najprawdziwsza prawda, że majątek, w którego istnienie wierzyła, już nie istnieje!… I to także prawda, że ojciec wziął z kasy ostatnią pensję i że gdy ona się wyczerpie, nie będą mieli z czego żyć… O Boże, Boże! Miesiąc egzystencji jest zabezpieczony, a potem co? Pożyczać u ludzi? Tak, to najłatwiej – ale z czego potem oddać? Lepiej już pozbyć się zbytkownych przedmiotów, choć ciężko będzie następnie żyć bez nich; jest powóz, są konie, srebra, porcelana, zwierciadła.. .. Ale jak tu sobie wyobrazić matkę chodzącą piechotą i obywającą się bez tych wszystkich rzeczy, którym codzienne nawyknienie odebrało charakter zbytku, a przeobraziło je w potrzeby codzienne! Ciężko będzie odwyknąć od nich, ale już lepsza ta ostateczność niż śmierć z głodu. Wszystkiego tego jednak zaledwie na rok utrzymania wystarczy, a po roku?… Jest jeszcze dom, ale ojciec powiada, że domy w małych miasteczkach małą mają wartość i nie znajdują chętnych nabywców. Przypuśćmy wreszcie, że się znajdzie nabywca: to fundusz ze sprzedaży domu wyczerpie się w parę lat tak samo, jak ostatnia pensja i fundusz ze sprzedaży zbytkownych przedmiotów. A potem… potem co się stanie, gdy już nie będzie co sprzedawać? Co z sobą zrobią, gdzie pójdą: znękany wiekiem i nieszczęściami starzec i chora, potrzebująca drobiazgowej troskliwości kobieta?

Na zegarze miejskim wybiła dwunasta i w tejże chwili z dwóch stron przeciwnych dało się słyszeć grzechotanie stróżów nocnych, obchodzących ulice co godzina. Odgłos ten wyrwał Helenkę z zamyślenia. Przetarła ręką czoło i teraz dopiero zobaczyła, że noc była piękna, a księżyc oświetlał środek pokoju. Smuga światła posuwała się powoli, ale ciągle coraz dalej i dalej – a Helence, patrzącej na to, przyszło na myśl że nędza i głód takim samym wolnym, ale nieustającym krokiem do domu ich przybliżać się będą. Zimne dreszcze wstrząsnęły jej delikatnym, rozpieszczonym ciałem, a w głowie uczuła pewien ból. Umysł, nie przyzwyczajony do praktycznego myślenia ani jakiegokolwiek bądź obrachowywania, pierwszy raz odbywający tę pracę z musu, znużony był nad wszelki wyraz.

Wstała i zbliżyła się do okna. Widać z niego było cały ogród, folwark Ofmana, rzekę i statki, zimujące wzdłuż brzegu, z poopuszczanymi masztami, a za tym wszystkim kawał pola, wioskę i las rozpostarty na wzgórzu. Woda była ścięta lodem, a promienie księżyca ślizgały się po nim i drżały; biedne dziewczę, patrzące dziś na wszystko przez posępne tło swego usposobienia, pomyślało sobie znowu, że one tak samo drżą jak jej serce wobec widma niedostatku, z którym nie wiedziała, jak walczyć.

Całe miasto spało – tylko w kajucie statku, stojącego najbliżej, błyszczało jeszcze światełko, a po cieniu zasłaniającym okienko w regularnych, szybko po sobie idących odstępach, można się było domyślić, że tam ktoś jeszcze szyje pracowicie. Dawniej, wpatrując się tak w blaski księżyca, Helenka dumała o nieszczęściach Marii Stuart, o Balladynie albo o dzielnym Rob Royu – a dzisiaj, śledząc ruch cienia w okienku, zastanawiała się nad tym, jak się to dzieje, że ludzie czuwający do późna w nocy przy pracy, żyjący w ciasnych mieszkaniach i obywający się bez wielu potrzeb, uważanych przez nią i jej rodziców za niezbędne, mają jednak dobry humor i są zadowoleni ze swego losu! Co im daje ten humor i to zadowolenie? Skąd się bierze siła czyniąca z ludźmi takie cuda? Gdzie jej szukać i jak się ona nazywa?

Głos jakiś wewnętrzny powiedział jej, że to praca, która dając trud we dnie, słodkim czyni spoczynek w nocy; że ona to hartuje serca, drżące przed niedostatkiem, a przygnębionym umysłom przywraca jasność i pogodę… Przypominała sobie, jak kilka tygodni temu, gdy przez ciekawość poszła obejrzeć jeden statek, żona właściciela, oprowadzająca ją po nim, pokazywała jej z dumą kolorową bawełnianą serwetę kupioną w Gdańsku, dodając, że jest owocem oszczędności z całego kwartału – a duża, pucołowata jej twarz promieniała przy tym radością. Wówczas wydało się to zabawne, niemal śmieszne Helence, ale dziś, przypomniawszy to sobie, westchnęła tylko. Zrozumiała, że rozpromienienia tego źródłem była praca dająca zarobek i oszczędność pozwalająca gromadzić. Z czego powstała fortuna Ofmana, jeżeli nie z pracy i oszczędności? A upadku fortuny jej ojca co było powodem? Ach, nie tylko chęć pomagania drugim, ale i nieoględność w wydatkach, ale życie nad stan – czuła to dobrze w tej chwili.

Gdy grzechotka stróża nocnego odezwała się powtórnie, światło w kajucie zgasło, a Helenka – zapytywała siebie, czy w tej sile właśnie, która daje majątki ludziom ubogim a wytrwałym, ona nie mogłaby znaleźć środka ratunku dla rodziców? Nie należą przecież jeszcze do najbiedniejszych; niejeden na ich miejscu uważałby się za bogacza! Więc zamiast rozpaczać, należy raczej podziękować Bogu, że im zostawił dach nad głową, i wynaleźć pracę mogącą wystarczyć na chleb powszedni. Tak, ale kto będzie pracował? Czy ojciec, znękany wiekiem i złamany nieszczęściem, czy matka chora, potrzebu jąca wygód i do żadnej pracy niezdolna? Jedna jest tylko w domu istota, która może i powinna pracować…

Serce dziewczęcia mocniej uderzyło; w umyśle jej mętnym i odrętwiałym zaczęły świtać niewyraźne blaski, a w duszy budzić się siły, które tam leżały głęboko uśpione. Dziwiła się tylko, że na myśl tak dobrą nie wpadła od razu, ale doszła do niej dopiero po długim rozumowaniu, i wstyd jej było siebie samej.

„Czyż ja jestem taką egoistką?” – myślała z żalem.

Gdzie szukać pracy, za której pomocą chciała zabezpieczyć byt rodzicom, nad tym nie namyślała się długo. Powzięła ona pewien zamiar, zdający się jej łatwym do wykonania. Była jeszcze zbyt młoda i niedoświadczona, aby zastanawiać się nad mogącymi stanąć jej na drodze przeszkodami i trudnościami.

Teraz dopiero, gdy mniemała, że znalazła środki ratunku, uczuła potrzebę spoczynku. Zapaliła świecę i gdy łagodne światło rozświeciło pokój, można było widzieć dokładnie jego wytworne urządzenie. Znać tu było, że rodzice chcieli zadowolić wszystkie nie tylko upodobania, ale nawet kaprysy jedynaczki. Ściany, wyklejone papierem bladoróżowym w srebrne arabeski, zastosowane były barwą do tkaniny pokrywającej meble z dębu czarnego, naśladującego heban, i do firanek, przysłaniających weneckie okno. Surową powagę tego okna łagodziły białe, muślinowe falbanki, wyglądające spod różowych draperii. Łóżeczko osłaniała muślinowa kotara, podpięta różowymi kokardami, a obok łóżka z jednej strony stał stolik z lustrem w posrebrzanych ramach, a z drugiej umywalnik, wyłożony marmurem i zastawiony porcelaną, dobieraną widocznie do tonu barw panujących w pokoju. Pod oknem stało śliczne dębowe biureczko, a pod ścianą miękka kozetka ze stolikiem do roboty i dwoma fotelikami. Była tam jeszcze i szafka oszklona, pełna książek ładnie oprawnych, i różne drobne, kosztowne, a niepożyteczne graciki, i wzorzysty kobierzec, wyścielający część posadzki, i ozdobna lampa, zwieszająca się od sufitu w kształcie kielicha kwiatu: z bogatych ram złoconych wychylało się słodkie oblicze Matki Boskiej, wyborna kopia z obrazu Carlo Dolce.

Helenka, trzymając świecę w ręku, przypatrywała się swemu pokoikowi z taką uwagą, jakby go widziała dopiero po raz pierwszy. Nigdy jeszcze nie wydawał jej się tak piękny, miły i wygodny jak teraz, gdy wiedziała, że wkrótce będzie go musiała opuścić… Tyle lat swobodnych i szczęśliwych przepędziła tutaj, a z każdym niemal sprzętem wiązało się jakieś wspomnienie. Przed tym obrazem, będącym pamiątką rodzinną, modliła się zawsze; to biurko dostała na imieniny od ojca; tę szafkę matka jej ofiarowała niedawno; ten kobierzec przyniosła jej gwiazdka. Wszystkie otaczające ją sprzęty – byli to dobrzy jej znajomi i przyjaciele, przed którymi nie miała tajemnic: każdy miałby coś ciekawego do powiedzenia o swej pani, gdyby tylko umiał mówić – a najwięcej może biurko:. na którym rysowała szkice do owego wymarzonego kostiumu leśnej bogini.

Przypomnienie balu wstrząsnęło Helenką jak iskra elektryczna i obudziło w duszy głuchy bunt przeciw powziętym przed chwilą dobrym zamiarom. Ach, ten bal! Ona o nim tyle marzyła, tyle z nim wiązała nadziei, a teraz ma go się wyrzec? Nieraz słyszała we śnie dźwięki muzyki, gwar rozmów, widziała jarzący blask świateł i siebie wspartą na ramieniu Stefana, unoszoną wirem tańca wobec powszechnego szmeru podziwu i uwielbienia. A gdyby też pogodzić z sobą dwie rzeczy: być na balu i po nim dopiero o pracy pomyśleć? Suknia już i tak obstalowana, więc w każdym razie zapłacić za nią trzeba… Co zresztą powiedziałby Stefan, któremu dała słowo, że będzie; Stefan, który ją do pierwszego tańca zamówił?

Długą chwilę trwała w duszy dziewczęcia walka egoizmu młodości z dobrymi zamiarami i te ostatnie zwyciężyły. Helenka nie była złą ani zbyt lekkomyślną; miała dobre serce i szczerze pragnęła ratować rodziców. Wrodzona jej szlachetność odepchnęła pokusę z oburzeniem.

– Nie godzi się nawet myśleć o tym – rzekła do siebie – Stefan, jeżeli zechce, potrafi mnie wszędzie znaleźć.

I, usiadłszy przy biurku, napisała do modniarki list cofający obstalunek – ale gdy go włożyła w kopertę i zapieczętowała, popłynęły jej z oczu łzy żalu za przyjemnością, którą dobrowolnie poświęciła, i za marzeniami, których się wyrzekała. Poemat jej życia przerwał się na samym początku.

Łzy te oczyściły ją z grzechu egoizmu i w końcu zmieniły się w słodkie łzy rozrzewnienia na myśl, że czyni to dla rodziców, którymi od tej chwili będzie się opiekowała. Była to pierwsza ofiara i pierwsze nad sobą zwycięstwo.

Gdy stróż nocny z grzechotką przechodził koło domu pana Marcina, na zegarze miejskim wybiła godzina druga, ale Helenka już tego nie słyszała. Spała snem twardym. Z całej rodziny ona jedna tylko spała tej nocy.

22

gospodarstwo – tu: gospodarz i gospodyni. [przypis edytorski]

Księżniczka

Подняться наверх