Читать книгу Księżniczka - Zofia Urbanowska - Страница 6
W domu
VI
ОглавлениеPan Radllcz był już człowiekiem niemłodym, lecz starym nie można go było jeszcze nazwać, pomimo pięćdziesięciu przeszło lat. Wprawdzie włosy i faworyty miał siwe, twarz porysowaną zmarszczkami, ale oczy pełne były życia, a w ruchach, w głosie przebijała się sprężystość i energia. Rysy były dość pospolite, ale miały wybitnie indywidualny charakter, którego wyrazem była siła i stanowczość; czoło przecinały ostre linie, a w zagięciu ust było coś nieubłaganego. Na pierwszy rzut oka nie był to człowiek sympatyczny, bo nie wzbudzający innego uczucia oprócz obawy i poszanowania; ale gdy spod brwi gęstych i krzaczastych popatrzył na kogo przez szkła okularów wzrokiem pełnym rozumu i dobroci, wzbudzał natychmiast nieograniczoną do siebie ufność i wiarę. Tak go też osądziła Helenka podczas wczorajszego wieczora.
Państwo Oreccy wstawali zwykle późno, a ruch prawdziwy w ich domu rozpoczynał się dopiero o dziewiątej. Delegowany Rady Nadzorczej jednakże inny miał widać obyczaj, bo o ósmej już był w kantorze zajęty przeglądaniem ksiąg i obliczaniem długich szeregów cyfr. W całym domu panowała jeszcze cisza, służba tylko co powstawała i zaczynała się krzątać leniwie po pokojach, chodząc na palcach i poziewając głośno.
Czoło pana Radlicza fałdowało się często przy tej czynności: z każdej niemal karty wyglądał brak praktycznej podstawy w obrotach pieniężnych pana Marcina i jego dyletantyzm – a znajdowały się pozycje, wprowadzające go w głębokie zdumienie. Zatopiony w pracy, nie słyszał drobnych kroków zbliżających się do drzwi kantoru i nieśmiałego pukania – dopiero gdy po chwili powtórzyło się nieco głośniej, usłyszał je.
– Proszę wejść – odezwał się, nie podnosząc głowy od papierów, nad którymi był pochylony.
Drzwi otworzyły się i zamknęły na powrót z delikatną ostrożnością i drobne kroki zbliżyły się do stołu, przy którym pracował delegowany. Pan Radlicz, mniemający zrazu, że to służąca, podniósł nagle głowę i zdziwił się, gdy ujrzał przed sobą córkę gospodarza domu. Powitawszy ją uprzejmie, wyraził przypuszczenie, że prawdopodobnie spodziewała się zastać tu ojca zamiast niego.
– Nie, panie – odrzekła – ojciec mój nie wstaje tak rano, więc wiedziałam, że go nie zastanę w kantorze. Chciałam pomówić z panem bez świadków i dlatego tu przyszłam; jest to jedyna pora, w której nam nikt nie przeszkodzi.
Wypowiedziawszy te słowa odetchnęła głęboko; pierwszy ten krok na drodze samodzielności dużo ją kosztował. Zanim tu przyszła, musiała stoczyć niejedną walkę z wahaniem się na nowo ją ogarniającym, z fałszywym wstydem i tysiącznymi uczuciami, jakie ją po przebudzeniu się opanowały. Teraz, gdy wyrzekła pierwsze wyrazy, wszystko już było skończone; nie mogła się cofnąć. Zdziwienie pana Radlicza wzrosło jeszcze bardziej, ale nie dał tego poznać po sobie. Podał jej krzesło i rzekł, siadając także:
– Słucham panią.
– Pewnie się to panu wydaje dziwne, a nawet niewłaściwe, że człowiekowi obcemu, widzianemu po raz pierwszy w życiu, przychodzę czynić zwierzenie… ale bardzo ważne powody skłaniają mnie do tego. Proszę pana o trochę tylko cierpliwości. Niech mnie pan wysłucha, a potem mnie pan osądzi.
Przerwała na chwilę, jakby dla nabrania odwagi, zaczerpnęła powietrza i mówiła dalej:
– Ojciec mój wskutek różnych nieprzyjaznych okoliczności stracił majątek, a dymisja z posady ajenta odbiera mu jedyny środek utrzymania.
Pan Radlicz poruszył się na krześle.
– Przykro mi niezmiernie – powiedział – że na mnie spadł obowiązek wykonawcy tej smutnej dla państwa zmiany, ale nie przybyłem tu z własnej wyłącznie woli i nie powinniście państwo mieć o to do mnie urazy.
– O, bynajmniej – odpowiedziała z pośpiechem – rozumiemy wszyscy, że pan jest tylko reprezentantem instytucji.
– To, co słyszę od pani – mówił zapalając cygaro – dziwi mnie niewymownie – sposób bowiem życia państwa i stopa, na jakiej dom trzymacie, prowadzi do innych wniosków, a pani Orecka wczoraj nawet powtórzyła dwukrotnie, że rada jest, iż mąż jej pozbędzie się kłopotu z ajenturą.
Helenka zarumieniła się lekko.
– Mama jest dumną – wyszeptała – i ma wstręt do budzenia w ludziach litości.
Pan Radlicz pomyślał, że duma mogłaby się była inaczej objawić, niekoniecznie w ten sposób, ale zachował tę uwagę przy sobie, powiedział tylko:
– Zdaje mi się, że zgadłem powód obecności pani tutaj, i z góry żałuję, że muszę rozwiać pani złudzenie. Dymisji ojca pani nie wywołały względy prywatnej natury, więc cofniętą być nie może. Dalsze utrzymywanie ajentury w M. naraziłoby Dom Handlowy na straty.
– Pojmuję to – odpowiedziała – i omylił się pan przypuszczając, że przyszłam tu żądać rzeczy niemożliwych. Zamiary moje są inne: wiem, że co się stało, odstać się już nie może; ale położenie moich rodziców, nie znających dotąd, co to jest troszczyć się o jutro, jest więcej niż smutne. Otóż… pragnę los ich, o ile to jest możliwe, złagodzić. Jednym słowem, chciałabym pracować. Tyle kobiet w moim wieku zarabia na swoje utrzymanie, a nawet pomaga rodzinie…
Pan Radlicz, słuchający dotąd z grzeczną obojętnością, spojrzał z większym nieco zajęciem na mówiącą.
– Myśl bardzo dobra – zauważył, nie zgadując jednakże, dlaczego mu ona to wszystko mówi.
– Nie mam nikogo, co by mi w tym przedsięwzięciu umiał lub chciał poradzić. Moi rodzice nic jeszcze o tym nie wiedzą i będę miała niemałe z nimi trudności, zanim oswoją się z tą myślą… a wszyscy moi znajomi i przyjaciele mają dawne pojęcie o kobiecie i jedynie działalność w obrębie domowego ogniska uważają dla niej za właściwą, zwłaszcza jeżeli należy do mojej sfery.
Lekki uśmiech przebiegł po ustach pana Radlicza.
– Chciałabym się dostać do Warszawy, gdzie, jak czytam i słyszę, istnieją rozliczne sposoby zarobkowania dla kobiet, ale nie wiem, jak się do tego wziąć. Niech mi pan nie bierze za złe mej śmiałości, ale pański wiek, pańska twarz, choć surowa, budzi we mnie zaufanie i nadzieję, że pan nie odmówi mi swojej rady. Mam dopiero lat siedmnaście23, nie znam świata…
Podniosła nań oczy pełne gorącej, acz nieśmiałej prośby, oczy podobne do gwiazd, w których znać było, że nigdy nie patrzyły na ziemię z bliska.
Pan Radlicz w milczeniu spoglądał przez chwilę na delikatną twarzyczkę dziewczęcia, po której przemykały odblaski różnorodnych myśli i wrażeń; na wytworny układ włosów przepiętych złotą przepaską, na ubiór ściśle zastosowany do ostatnich wymagań mody, na ręce uderzające niezwykłą małością i ozdobione pierścionkami; na całą postać, tchnąca wdziękiem słabości, przyzwyczonej, jak się zdawało, widzieć spełnionymi natychmiast wszystkie zachcenia – patrzył i rozważał, nareszcie rzucił jej krótkie pytanie:
– Cóż pani umiesz?
Pytania tego, streszczającego kwestię w dwóch słowach, najmniej się spodziewała Helenka. Na twarzy jej odmalowało się zakłopotanie.
– Uczono mnie wszystkiego po trosze – rzekła po chwili – umiem mówić dosyć biegle po francusku, po niemiecku, po angielsku, grać, śpiewać, rysować z natury.
– Szkoda. Wolałbym, abyś pani umiała mniej, a dobrze. Czy przecież posiadasz pani choć jeden przedmiot gruntownie, to jest tak, że mogłabyś się podjąć go wykładać?
– Niestety, nie, ale od czegóż są książki?
– Metoda zadawania dzieciom lekcji z książek minęła już niepowrotnie – odparł pan Radlicz poważnie – pedagogika dzisiaj posługuje się innymi środkami. Nauczający przede wszystkim musi sam umieć dobrze to, czego chce uczyć.
Helenka posmutniała.
– Zdaje mi się, że znam nieźle muzykę – rzekła z mniejszą niż wprzód pewnością.
– Nauczycieli muzyki mamy w Warszawie więcej, niż potrzeba, z uczennicami konserwatorium nie wytrzyma pani konkurencji. Ludzie oddadzą zawsze pierwszeństwo tym, którzy swojej umiejętności będą mogli dowieść patentem.
– To może mogłabym dostać miejsce nauczycielki prywatnej? Tyle jest nauczycielek umiejących mniej ode mnie…
Pan Radlicz popatrzył na nią z politowaniem.
– Warszawa mało potrzebuje nauczycielek prywatnych – powiedział. – Przy wzrastającej drożyźnie mieszkań i artykułów spożywczych utrzymanie nauczycielki jest kosztownym zbytkiem. Zresztą najlepsza nawet nauczycielka nie może posiadać wszystkich przedmiotów ani zastąpić szkoły. Rodzice więc posyłają dzieci do którego z zakładów, gdzie nauka jest tańszą i lepszą. Ludzie bogaci wprawdzie pozwalają sobie zbytku utrzymywania kilku nauczycielek razem i dobrze im płacą, ale na to trzeba choć jeden przedmiot znać doskonale. Dlaczego pani jednakże szuka miejsca koniecznie w Warszawie? Czyż nie łatwiej bez porównania byłoby pani znaleźć je tutaj, jeżeli nie w samym mieście, to w okolicy, gdzie pani musisz mieć stosunki, znajomości?
– O, nie! – przerwała z mocnym rumieńcem – za nic w świecie nie zgodziłabym się przyjąć obowiązku płatnego w domu, w którym mnie dotąd przyjmowano jako gościa i odpowiednimi względami otaczano. Różnica stanowiska wobec tych samych osób byłaby dla mnie nazbyt przykrą. Ciągła obawa, aby mi tego uczuć nie dano, zrobiłaby mnie drażliwą na każde słowo, każde spojrzenie i upatrywałabym chęć upokorzenia mnie tam nawet, gdzie by jej nie było. Nie, nie! Pragnę opuścić te strony i między obcymi ludźmi nowe rozpocząć życie.
– Zdaniem moim jest to wstyd fałszywy – zauważył spokojnie – nikt nie powinien się wstydzić brać pieniędzy zarobionych uczciwie.
Helenka nic nie odpowiedziała.
– Dobrze władam obcymi językami, zwłaszcza francuskim – odezwała się po chwili – czy więc nie mogłabym dawać lekcji konwersacji?
– Każdy woli rodowitą Francuzkę, łaskawa pani, na zasadzie, że nauka obcego języka pewniejsza jest z pierwszej ręki niż z drugiej. Polki za konwersację otrzymują bardzo nędzne wynagrodzenie, a i ono jeszcze niełatwe jest do zdobycia. Należy wprzód dać się poznać, wyrobić sobie stosunki, a na to potrzeba czasu.
Ciężkie westchnienie wydobyło się z piersi Helenki.
– Najkorzystniej byłoby nauczyć się jakiego rzemiosła, dostępnego dla kobiet, ale pani i do tego wydajesz mi się niezdolna; a szkoda, bo na tej drodze najprędzej można sobie zapewnić byt niezależny. Jestem ojcem trzech córek, każda z nich, oprócz wyższego naukowego wykształcenia, posiada jeszcze specjalne wykształcenie fachowe, dające zarobek; każda nie tylko utrzymuje się z własnej pracy, ale ma jeszcze po kilkaset rubli zaoszczędzonych.
Uczucie zazdrości obudziło się w sercu Helenki. Gdyby ona miała kilkaset rubli, rodzice na kilka miesięcy mieliby zapewniony spokój!
– Ta droga jest dla mnie niemożliwą – rzekła – dla nauczenia się rzemiosła trzeba czasu, a ja potrzebuję zaraz zarabiać. Mój ojciec wczoraj wziął ostatnią pensję!…
„I mimo to daliście wystawną kolację – pomyślał pan Radlicz nie bez oburzenia. – Na Boga, ci ludzie nie mają najmniejszego pojęcia o rachunku!”
– Słyszałam – mówiła dalej niepewnym głosem Helenka – że Polki, posiadające obce języki, bywają użyteczne na pensjach.
– Ma pani słuszność: sądzę, że pani mogłaby robić tłumaczenia z uczennicami klas niższych i objaśniać im znaczenie wyrazów. Znam przełożoną, która wspominała mi właśnie, że takiej osoby potrzebuje.
– Ach, panie! – zawołała z błyskiem nadziei w oczach – niech mi pan pomoże uzyskać to miejsce24.
– Chętnie, ale czy pani jesteś mocna w języku rosyjskim?
Helenka spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie znam go wcale, ale cóż to ma do rzeczy?
Z kolei pan Radlicz spojrzał ze zdziwieniem na Helenkę.
– Więc pani nic o tym nie wiesz, że wykłady na pensjach muszą się odbywać po rosyjsku? – zapytał. – Że polski język może się używać25 tylko jako pomocniczy?26
Helenka zbladła.
– Jak to! – spytała głosem drżącym, w którym czuć było niedowierzanie – więc obcy język wykłada się w innym, obcym także dla dzieci języku?
– Polski to język uważa się za obcy, łaskawa pani – odpowiedział z goryczą – i jako taki wykłada się po rosyjsku.
Źrenice dziewczęcia rozszerzyły się dziwnie; na twarzy odmalował się przestrach.
– Jakże sobie radzą z tym cudzoziemki? – pytała dalej.
– Uczą się po rosyjsku.
– A dzieci?
– Z początku nic nie rozumieją… z czasem przyzwyczajają się.
Zapanowało milczenie. Pan Radlicz rzucił nie dopalone cygaro, podniósł się i zaczął chodzić po pokoju z założonymi w tył rękami.
– Nie powinniśmy jednakże dlatego rąk opuszczać – rzekł, zatrzymując się przed nią – przeciwnie, w tych właśnie warunkach, jakie są, pomimo wszelkich trudności, należy starać się spełnić obowiązek. Naucz się pani po rosyjsku tak, żebyś mogła zdać z tego języka egzamin, a postaram się wyrobić ci miejsce na pensji.
– Ależ ja nie mogę czekać! – zawołała prawie z rozpaczą – nie mogę! Mówiłam już panu, że nie mam czasu do stracenia.
– Nic więc pani nie mogę poradzić.
Nastąpiło znowu milczenie. Helenka patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem.
– Może bym chociaż mogła uczyć kaligrafii i przy tym być użyteczną przełożonej pensji w jaki inny sposób? – wyszeptała głosem wychodzącym ze ściśniętego gardła, głosem, w którym czuć było, że ostatnia struna była wyprężona, jakby lada chwila miała pęknąć.
Pan Radlicz roześmiał się przykrym, ostrym śmiechem.
– O święta naiwności! Czy pani uczyć będziesz kaligrafii, czy robót, zawsze musisz mieć patent z języka rosyjskiego. Jakże państwo czytacie gazety, że wszystkie te rzeczy są dla was nowe!
Struna, zbytecznie wyprężona, pękła. Helenka wybuchnęła płaczem; siły jej moralne wyczerpały się w tej rozmowie do ostatka. Wczoraj myślała, że dość jej będzie objaśnić chęć do pracy, żeby ta praca sama weszła w jej ręce i przyniosła obfite korzyści, a tu napotykała trudności niezwalczone. W powieściach angielskich, które czytywała ze szczególnym upodobaniem, bywały piękne ustępy o pracy – a bohaterki, biorące się do niej, po mniej więcej niewielkich trudnościach zarabiały dużo pieniędzy i wychodziły za mąż. Myślała, że i z nią tak będzie; tymczasem przekonywała się, że życie w powieści, a życie rzeczywiste to dwie rzeczy bardzo różne. Za każdym słowem delegowanego odwaga jej słabła – i tylko przez ambicję nie dała tego poznać po sobie. Walczyła z sobą mężnie do ostatniej chwili, ale teraz siły opuściły ją zupełnie. Kaligrafii czepiła się jak tonący deski ocalenia, i to ją zawiodło. Tak była dumną ze swego wykształcenia, a dowodzenia pana Radlicza obróciły tę dumę wniwecz. Była upokorzona i złamana.
– Odebrał mi pan ostatnią nadzieję! – wyszeptała łkając.
Boleść ta wzruszyła głęboko pana Radlicza. Chodził zamyślony po pokoju i zatrzymał się znowu.
– Biedne dziecię! – przemówił ze współczuciem – wychowano cię na kobietę bardzo przyjemną w salonie, ale niepożyteczną w życiu codziennym. Wykształcenie powierzchowne zrobiło cię bezbronną wobec walki o chleb powszedni. Ale uspokój się, pani, może jeszcze potrafimy coś wynaleźć.
Helenka pochwyciła obie jego ręce.
– Ach, panie! – zawołała, podnosząc ku niemu oczy łzami zalane – jeżeli tylko pan może, pomóż mi pan, na miłosierdzie Boskie!
– Przestań pani płakać – powtórzył – i wysłuchaj mnie spokojnie. Wspominałaś mi pani o kaligrafii; wnoszę stąd, że piszesz nieźle. Siadaj pani na moim miejscu i pisz, co ci podyktuję.
Helenka obtarła łzy batystową chusteczką i spełniła, czego od niej żądano. Pan Radlicz wziął w rękę jej pismo i przez chwilę uważnie mu się przypatrywał: litery były wyraźne, charakter piękny i wprawny.
– Egzamin wypadł nieźle – rzekł z uśmiechem – połóż pani teraz pióro i posłuchaj mnie uważnie. Jestem właścicielem składu nasion w Warszawie i mógłbym pani dać u siebie zajęcie w ekspedycji. Obowiązkiem pani byłoby przepisywać rachunki i przygotowywać obstalunki. Ofiarowałbym pani za to piętnaście rubli pensji miesięcznie na początek, wraz z całkowitym utrzymaniem. Czy chcesz się pani tego podjąć?
– Czy chcę! – zawołała z wybuchem radości. – Alboż mnie trzeba o to pytać?
– Ostrzegam panią, że jestem surowy i wymagający i nie znoszę nieakuratności ani najmniejszego lekceważenia przyjętych na siebie obowiązków. W razie gdybyś je pani zaniedbywała, będę zmuszony objawić pani moje niezadowolenie. Nie będę wówczas zważał, kto pani jesteś, ani ubierać słów moich w wytworne formy salonowej grzeczności, ale postąpię tak, jak bym postąpił z każdym z moich podwładnych. Namyśl się pani dobrze…
Helenka milczała przez chwilę.
„Miałażbym w bezczynności wyczekiwać, aż zjawi się konkurent i za cenę mej ręki wyratuje nas wszystkich z biedy? – myślała. – Nie, to i za ryzykowne, i nazbyt upokarzające. Wolę pracować”. – To, co pan mówi, nie zniechęca mnie – rzekła z mocą – postanowienie moje jest niecofnione; wyboru nie mam…
– Brawo! – zawołał pan Radlicz – wychowano panią niepraktycznie, ale nie zdołano zepsuć dobrego materiału, jaki w duszy pani złożyła natura. Podaj mi pani rękę: jest ona wprawdzie za mała i zanadto wypieszczona, ale zasługuje na to, żeby ją uścisnąć z szacunkiem. Czy tylko pani wytrwasz? Brak wytrwałości jest naszą narodową wadą.
To powiedziawszy spojrzał na zegarek.
– Przepraszam panią, że muszę zakończyć naszą rozmowę, ale już dziewiąta, a ja mam jeszcze niemało papierów do przejrzenia, bo dziś wyjeżdżam. Ale będę tu znowu za dwa tygodnie dla ostatecznego ukończenia sprawy, to mógłbym panią zabrać. Pomów pani tymczasem z rodzicami. Żegnam panią.
Podał jej rękę i zagłębił się znowu w rachunkach.
23
siedmnaście – dziś: siedemnaście. [przypis edytorski]
24
miejsce (tu daw.) – posada, zatrudnienie. [przypis edytorski]
25
polski język może się używać – dziś: język polski może być używany. [przypis edytorski]
26
wykłady na pensjach muszą się odbywać po rosyjsku (…) polski język może się używać tylko jako pomocniczy – w zaborze rosyjskim w ramach represji po powstaniu styczniowym nasilono rusyfikację i zajęcia w szkołach nakazano prowadzić po rosyjsku, tak jak całą administrację. [przypis edytorski]