Читать книгу Ja i inni wariaci - Zuzanna Korońska - Страница 4

I

Оглавление

Najczęściej można mnie było spotkać w sali szkoleniowej, w hotelu albo w siedzibie dużej firmy. Czasem zajadałam się drugim obiadem serwowanym wieczorem, czasem rozmawiałam z koleżanką przy winie, ale zwykle – żywo dyskutowałam z członkami grupy w sali, prezentowałam teorię konfliktu, opowiadałam, jak odróżniać spostrzeżenia od interpretacji, wzruszałam się nieoswajalnością emocji w korporacjach, uczyłam się poddawać wobec tego, na co nie mamy wpływu, i walczyć o to, na co wpływ mamy. Można mnie było też znaleźć w małych salkach, gdzie prowadziłam indywidualny coaching z członkami kadry zarządzającej, lub w moim domowym gabinecie, gdzie umawiałam się na indywidualne terapie z klientami. Czasem siedziałam przy biurku, obmyślając plan szkoleń i pisząc oferty rozwojowe. Jeśli nie było mnie w żadnym z tych miejsc, to być może akurat wyjechałam gdzieś z mężem i pasierbem. Ja, weekendowa macocha. Mogłam być w górach, na nartach, na basenie, mogłam pędzić na rowerze, mogłam być w kinie na kreskówce, z której śmiałam się głośniej niż ktokolwiek na sali. Żyłam intensywnie i uwielbiałam życie we wszystkich jego przejawach. Razem z moim mężem nurkowaliśmy, wspinaliśmy się, jeździliśmy w góry, zaśmiewaliśmy się do rozpuku. Zawsze mogłam liczyć na kochających rodziców i moją ulubioną młodszą siostrę, z którą świetnie się rozumiemy. Miałam przyjaciółki, fajnych znajomych, dobrą pracę. Nie miałam powodu myśleć, że stanie się coś złego… Moja mama kilka lat temu chorowała na depresję, ale to minęło; potem miała tylko sezonowe obniżki nastrojów, jak wiele kobiet w jej wieku.

Jeśli przyjrzeć się mojemu drzewu genealogicznemu, znajdzie się tam więcej przypadków depresji i alkoholizmu, czyli tzw. genetycznych czynników ryzyka. Ale mnie nic nie groziło! Szłam przez życie jak torpeda! Niewiele mnie martwiło. Czasem byłam zmęczona, bo brałam na siebie za dużo obowiązków. Ale nic poza tym!

Znajomi z pracy widzieli we mnie gwiazdę, pracownika, który wszystko potrafi i ciągle ma dużo chęci i entuzjazmu do pracy. Powierzali mi coraz bardziej odpowiedzialne zadania, pracowałam z coraz bardziej znaczącymi klientami, członkami zarządów dużych i średnich firm. Lubiłam ich. I lubiłam swoją pracę.

W międzyczasie zrobiłam kolejne (po dwóch magistrach i dodatkowej szkole dla terapeutów) studia podyplomowe – tym razem po angielsku. Byłam ulubioną uczennicą wykładowców, również dlatego, że nieźle śpiewam. To była szkoła marzeń – śpiew, teatr, sztuki plastyczne, filozofia, przywództwo, poezja… Raj na ziemi! Dzięki tej szkole obudziłam w sobie artystkę i pozwoliłam jej działać: rozkręciłam się do tego stopnia, że zaczęłam publikować poezję, mało tego – improwizowałam wokalnie dla osiemdziesięciu tancerzy! Upajałam się swoją obecnością w tym miejscu. Upajałam się dosłownie, prawie co wieczór, potem szłam potańczyć i wciąż miałam mnóstwo energii, mimo że zajęcia trwały od wczesnego rana do późnego wieczora. Czułam się tak, jakby coś się we mnie odblokowało; porywała mnie nieznana intensywność przeżyć. Śniło mi się, że podróżuję poza Układ Słoneczny. Moja terapeutka się martwiła, bo nie widziała mnie jeszcze tak nakręconej. A ja żyłam na pełnych obrotach i trudno mi było wyhamować. Ale nie martwiłam się tym. Byłam w epicentrum wydarzeń i bardzo mi to odpowiadało. Wreszcie żyłam na swoje 100%!

Dlaczego miałam terapeutkę? Każdy terapeuta powinien przejść przez swoją własną terapię. Ja wybrałam jungistkę, z którą pracowałam głównie nad moimi snami i ich połączeniem z rzeczywistością. Rozbrajałyśmy projekcje, grzebałyśmy w Cieniu, szukałyśmy sygnałów mówiących, że dzieje się coś, czego jeszcze nie widzimy…

Ja i inni wariaci

Подняться наверх