Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 10

6
ROZDZIAŁ

Оглавление

Jesteś tego pewna?

Pytanie, jak Michel wiedział, było ze trzy dni spóźnione. Stał przed Ichtracią w wynajętym pokoiku na obrzeżach Dolnego Landfall. Dynizyjskie paszporty przeprowadziły ich przez wszystkie główne blokady dróg i pozwoliły wejść do miasta, gdzie zamieszkali w ciasnym pokoju, zajmowanym w większości przez duże zapchlone łóżko, które zwykle mieściło sześć obcych sobie osób – tym sposobem hotelik mógł pomieścić więcej ludzi, gdy portowe zajazdy pękały w szwach.

Na niewielkiej wolnej przestrzeni stał drewniany zydel, na łóżku zaś leżały przygotowane brzytwa, miseczka zawierająca odrobinę cytrynowego soku zmieszanego z popiołem i zestaw pędzli do malowania twarzy dla aktorów. Żałobny strój Ichtracii, który nosiła blisko miesiąc, leżał na podłodze, przygotowany do spalenia, a ona sama siedziała na stołku wyprostowana niczym księżniczka pozująca do portretu.

Popatrzyła na Michela przez moment.

– Przecież powiedziałam, że tak, prawda?

– Powiedziałaś.

– Ciągle mnie przepytujesz. – W jej głosie zabrzmiała nuta ostrzeżenia.

Michel zacisnął zęby i postarał się zignorować ten ton.

– Przepytuję, ponieważ większość ludzi sądzi, że mogą stać się szpiegami. Ale zostać szpiegiem to zupełnie co innego. – Zobaczył, jak Ichtracia marszczy czoło i już otwiera usta, by odpowiedzieć, i powstrzymał ją, unosząc dłoń. – Tak, wiem, że ty wolałabyś, żebyśmy wpadli z hukiem do Landfall i zażądali odpowiedzi. Ale jak sama twierdzisz, nie chcesz zabijać swoich rodaków, a nawet gdybyś nie czuła w tej kwestii oporów, Sedial otoczony jest ludźmi-smokami, Kościanymi Oczami i Uprzywilejowanymi. Nie będziemy nigdzie wpadać i niczego rozwalać. Zrobimy to po mojemu, zgoda?

– Zgoda – odpowiedziała po długim wahaniu.

– Dobrze.

– Ale najpierw mam pytanie.

Michel znieruchomiał, spoglądając na nią spod ściągniętych brwi.

– Jakie?

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o ofiarach?

– Ponieważ… – Zawahał się. Jeśli powie, że nie był pewien, czy może jej zaufać, to raczej nie wpłynie dobrze na ich relację. Zdecydował się na półprawdę. – Ponieważ nie mogłem potwierdzić, że to prawda. I uważałem, że ty też tego nie wiesz. To były tylko słowa umierającego Czarnego Kapelusza.

Ichtracia wpatrywała się w Michela przez kilka chwil, na tyle długo, by zaczął obawiać się kolejnych pytań, ale wtedy skinęła oszczędnie głową.

– Rób, co masz robić.

– Dobrze. – Starał się, by w jego głosie nie zabrzmiała ulga. – Szkolenie. Będziemy poruszać się tak szybko, jak to możliwe, co dla kogoś z zewnątrz będzie wyglądało raczej powolnie.

– Jak to?

– Szpiedzy nie biegają. Szpiedzy się przechadzają. Wszystko, co robimy, musi być wykalkulowane, ale powinno wyglądać jak najzwyczajniej, a nawet przypadkowo. Musimy wtopić się w tło, działać bardzo rozważnie i ostrożnie. Drugim naszym zadaniem będzie skontaktowanie się ze Szmaragdem. Od niego dowiemy się, co dokładnie dzieje się w mieście, czy ma jakieś dowody na krwawe ofiary. Kiedy już ustalimy, jak Dyniz wykorzystuje Palo… Wtedy właśnie zacznie się walka. Zbuntujemy Palo, rozpalimy w nich ogień.

Ichtracia przechyliła głowę.

– Pominąłeś pierwsze zadanie.

– Pierwszym zadaniem będzie zrobienie z ciebie szpiega. To nie będzie przyjemne. – Michel wziął brzytwę, ujął długie kasztanowe pukle i zaczął ciąć. Nie przestawał przy tym mówić. – Zaczniemy od zmiany twojego wyglądu. Potem manieryzmów. Nie mamy czasu nauczyć cię zachowywać się jak Palo. Więc będę cię poprawiać na bieżąco. Twój adrański akcent jest doskonały, co stanowi dla nas ogromny plus. Ale twój palo… Będziemy musieli nad tym popracować. Możemy utrzymywać, że pochodzisz z północy, z rodziny o adrańskich koneksjach i chodziłaś do adrańskich szkół. Co w sumie nie jest zbyt dalekie od prawdy.

Ostrożnie operował brzytwą obok ucha Ichtracii. Loki spadały na podłogę, tworząc coś na kształt spódnicy wokół stołka, na którym siedziała. Zostawił jej włosy długie na cal na czubku głowy i pół cala po bokach, tak zwykle czesały się kobiety Palo z północy. Właściwie naturalny odcień włosów Ichtracii byłby odpowiedni, ale chciał przekonać zarówno Palo, jak i Dynizyjczyków, że jest tutejsza, a to znaczyło, że musiała zmienić się nie do poznania. Prawdę powiedziawszy, większość Dynizyjczyków z warstwy rządzącej znała doskonale twarz Ichtracii, co czyniło jego zadanie podwójnie trudnym. Dlatego też zmierzał rozjaśnić jej włosy miksturą soku cytrynowego i popiołu.

– Musimy wybrać ci imię.

– Nie znam żadnych imion Palo.

– Może Avenya?

Ichtracia powtórzyła imię kilkakrotnie.

– Podoba mi się.

– Miałem babkę cioteczną o takim imieniu – powiedział Michel. – Przez kilka lat pomagała mnie wychowywać. To nie jest bardzo popularne imię, ale znane.

– Avenya – powtórzyła Ichtracia głośno. – To będzie dobre.

– Świetnie. – Michel przeszedł do kolejnych instrukcji. – Kiedy chcesz zinfiltrować jakąś grupę, połowa roboty to pewność siebie. Mów, chodź, zachowuj się, jakbyś była na swoim miejscu. Bądź pożyteczna, czarująca, kontaktowa. Unikaj konfrontacji.

– Mam być jak ty – stwierdziła Ichtracia.

Ich spojrzenia spotkały się na chwilę. Choć byli od siebie nawzajem zależni, choć razem mieszkali, nie wybaczyła Michelowi tego, że okłamał ją co do tego, kim naprawdę jest.

– Tak. Jak ja.

Milcząco zachęciła go, by mówił dalej.

– Ponieważ nie wiemy, komu ufać, zbliżymy się do Palo pod pseudonimami. Nie jesteśmy ich wrogami, ale jeśli odkryją naszą tożsamość, będą myśleć, że jesteśmy. Zatem my, we własnych umysłach, musimy uważać ich za cel naszego oszustwa. Dynizyjczycy mają setki, jeśli nie tysiące szpiegów i informatorów w Ognistej Jamie, co sprawia, że decyzja, komu zaufać, jest podwójnie trudna.

– Czy w ogóle jest ktoś taki? – Większość ludzi zadałaby to pytanie z nutą desperacji w głosie, lecz Ichtracia po prostu pytała.

– Komu możemy zaufać? – upewnił się Michel. – Znajdzie się. Zaczniemy od Szmaragda. – Skończył strzyc i odłożył brzytwę na łóżko. – Trochę nierówno, ale nie mogłem znaleźć nożyczek tak na szybko. Poprawię, kiedy dotrzemy do Jamy.

– Nie mogłeś znaleźć nożyczek, ale znalazłeś wszystko, co potrzebne do malowania twarzy.

– Zdziwiłabyś się, ilu ludzi ma coś takiego pod ręką przez cały czas, nawet w rybackiej wiosce zamieszkanej przez Palo. Nie ma znaczenia, gdzie jesteś, ludzie chcą wyglądać szczególnie dobrze w dzień festynu, aby zrobić wrażenie na ukochanej osobie. – Zaczął grzebać w zestawie barwiczek, póki nie znalazł kawałka węgla. Cofnął się, przyglądając intensywnie Ichtracii. – Twoje rysy są wyraźnie dynizyjskie. Każdy, kto ma choć połowę mózgu, to zauważy.

– I zamierzasz to naprawić farbką do twarzy?

– Nie zamierzam zrobić ci różowych policzków i błękitnego czoła – zapewnił ją. – Poznałem specjalistów od malowania twarzy, którzy nigdy nie zniżyliby się do pracy na ulicznych festynach dla dzieci. Najlepsi z nich umieliby sprawić, żebyś wyglądała jak ja.

– Żartujesz.

– Oczywiście ta zmiana nie utrzymałaby się w czasie deszczu albo wyjątkowo parnego popołudnia, ale tak – odpowiedział. – To są artyści, na otchłań, ja nie zamierzam zmienić cię tak bardzo. Dodam tylko odrobinę cienia na twój nos i kości policzkowe. I odrobinę tu. – Musnął opuszkami kark Ichtracii, potem czoło nad brwiami. – I trochę tu. Bardzo subtelna zmiana rysów.

– I to nie jest coś takiego, co każdy zauważy?

– No mam nadzieję, że jednak nie – odparł Michel i nie do końca był to żart. – Te zmiany powinny umknąć nawet uważnemu obserwatorowi. Nie są aż tak poważne, więc jeśli złapie cię deszcz, nikt nie zauważy wielkiej różnicy. Co najwyżej pomyślą, że coś jest odrobinę nie tak. Jeśli ktoś będzie przekonany, że wie, kim jesteś, to mózg się do tego dostosuje.

Ujął dziewczynę pod brodę i przechylił głowę, po czym przyglądał się jej twarzy uważnie przez kilka minut, zanim wreszcie odłożył węgiel. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek chwili i zauważył dziwną determinację w jej oczach. Już wcześniej uznał, że Ichtracii podoba się anonimowość, nikt jej nie rozpoznawał i to chyba przyprawiało ją o dreszcz podniecenia. Jednak teraz zamierzali wieść życie Palo w Ognistej Jamie. Koniec z prywatnymi pokojami. Tam nie będzie służących ani dostępu do alkoholu i mala. Żadnych wygód, do których przyzwyczajona była Uprzywilejowana wysokiej rangi. Próbował jej to uzmysłowić od kilku dni, ale nie doczekał się reakcji.

Od czasu gdy opuścili Landfall ścigani przez sługusów Sediala, zastanawiał się nad czymś. Otworzył usta, zastanowił się raz jeszcze i nerwowo oblizał wargi, zanim zaryzykował.

– Mam do ciebie pytanie.

– Tak? – Jedna z jej brwi powędrowała do góry.

– Dlaczego mi ufasz?

– Nie ufam – oznajmiła stanowczo.

– Ależ tak, najwyraźniej – powiedział to z większym naciskiem, niż zamierzał. – Opuściłaś Landfall, opierając się jedynie na moim słowie. Tygodniami ukrywałaś się wśród rybaków bez słowa skargi, a teraz pozwoliłaś mi zmienić całą swoją twarz i zabrać do najbardziej niebezpiecznego miejsca w Fatraście…

– Jama jest aż tak zła?

– Tak, i nie zmieniaj tematu. – Michel nabrał rozpędu i nie chciał go stracić. – Poza chęcią spotkania siostry co jeszcze mogłoby cię skłonić, byś poszła za mną?

– Próbujesz skłonić mnie do tego, bym przyznała, że jestem w tobie zakochana?

To pytanie sprawiło, że zamarł. Znieruchomiał jak spanikowany jeleń. Nagle w ustach mu zaschło. Ta myśl w ogóle mu nie przyszła do głowy. Z wysiłkiem szukał jakiejś odpowiedzi.

– Bo nie jestem – stwierdziła spokojnie. – Nie jestem nawet pewna, czy cię lubię po tym wszystkim, ale chyba rzeczywiście ci ufam. Tam, w tej rybackiej wiosce, kiedy powiedziałeś Tanielowi, że wracasz do Landfall, by ocalić swój lud? Wtedy po raz pierwszy miałam wrażenie, że zobaczyłam twoją prawdziwą twarz. Myślę, że odkryłam twoje prawdziwe intencje, i to mnie intryguje. – Odetchnęła głęboko. – No i jest jeszcze kwestia ofiar.

Nie rozmawiali na ten temat od czasu jej wybuchu w miasteczku.

– Myślisz, że je Tura powiedział prawdę? – zapytał Michel ostrożnie.

– Ty tak myślisz.

– Tak, ale ja jestem szpiegiem. Mam tylko podejrzenia. Ty jesteś dynizyjską Uprzywilejowaną. – Próbowała uniknąć odpowiedzi, lecz Michel przyszpilił ją spojrzeniem, które, miał nadzieję, jasno mówiło, że tym razem Ichtracia się nie wykręci.

Minęło kilka chwil.

– Myślę, że jest w tym prawda – odpowiedziała wreszcie. – Od czasów gdy byłam dzieckiem, mój dziadek jasno dawał mi do zrozumienia, że jestem jedynie narzędziem. Jego małą Marą. Krew to klucz do odblokowania kamieni. A jako Uprzywilejowana i jego wnuczka… Moja krew jest silniejsza niż większości. Ale mnie tam nie ma, więc…

– Dlaczego nie wspominałaś o tym wcześniej?

– Bo nigdy nie przyszło mi do głowy, że sięgnie po inne rozwiązania. Byłam głupia, wiem. Sedial nigdy nie pozwoliłby, żeby moja nieobecność pokrzyżowała mu plany.

– Czyli twoim zdaniem on wykorzystuje krew innych ludzi, by odblokować ten kamień?

– Wielu innych ludzi – powiedziała beznamiętnie.

– Jak wielu?

– Tysięcy.

Michel zadrżał.

– Niech to otchłań pochłonie.

– Właśnie. – Ichtracia władczo uniosła podbródek. – Nie dbam za bardzo o Palo. Nie przybyłam tu, by walczyć o ich wolność. Ale nie mogę nic poradzić na to, że gdybym się zgłosiła na ochotnika, to można by uniknąć mordowania innych, tak to czuję. Nie mogę tego odpuścić.

– Wiedz, że to nie twoja wina.

– Wiem – warknęła. W kącikach jej oczu błysnęły łzy, ale wytarła je, zanim zdążyły spłynąć. Ten gest rozmazał nałożoną farbę i Michel zakonotował sobie w pamięci, by to naprawić. – Nie jestem głupia. Ale od chwili, gdy wspomniałeś o ofiarach, mam ściśnięte serce. Muszę coś z tym zrobić. Chcę poznać moją siostrę, to moje największe pragnienie. Dowiedziałam się, że mam krewną, i dowiedziałam się, że ona o coś walczy, a nie siedzi pogrążona w oparach mala. To mnie zawstydziło, skłoniło do działania. Mogę się z nią spotkać, gdy już będzie po wszystkim.

Michel uznał, że lepiej będzie nie naciskać już bardziej.

Skinął jej krótko głową.

Ichtracia raz jeszcze przetarła oczy i nieoczekiwanie się uśmiechnęła.

– Nie lubię cię, Michelu, ale cieszy mnie twoje towarzystwo. Obserwowanie, jak pracujesz. Nie mogę zaprzeczyć, że jestem pod wrażeniem. Przekonałeś cały dynizyjski Dom, że jesteś szpiegiem, a potem przekonałeś ich, że zmieniłeś strony na dobre. A potem dowiedziałam się, że wcale nie szpiegowałeś dla ludzi, dla których myśleliśmy, że szpiegowałeś na początku. Gdyby ta sprawa nie dotyczyła mnie osobiście, uznałabym to za wyjątkowo zabawne. Sądzę, że przyjemnością będzie obserwować, co zrobisz dalej.

– W pewien dziwny sposób nakłada to na mnie sporą presję – stwierdził Michel.

– Dobrze, bo na to zasługujesz. Skończyłeś już? – Wykonała gest w kierunku twarzy i włosów.

Odepchnął krążące po głowie myśli i zrobił krok ku Ichtracii.

– Nadal musimy pofarbować ci włosy.

– W porządku, farbuj. Czy odpowiedziałam na twoje pytanie?

Ufała mu, ale go nie lubiła. I nadal dzielili łoże. Pod względem emocjonalnym była to odpowiedź budząca konsternację.

– Tak. Dziękuję.

– To teraz odpowiedz na moje: jak zamierzasz ukryć swoją dłoń?

Michel przełknął z wysiłkiem. Unikał tego tematu od wielu dni, bo na samą myśl żołądek mu się wywracał.

– Tak samo, jak resztę mojego ciała: na widoku.

Spojrzała na niego pytająco.

– Te magiczne techniki, których użyłaś na mnie…

– Jeśli chcesz, żebym magicznie przyczepiła ci palec ponownie, to w pierwszej kolejności potrzebowalibyśmy palca.

Michel zaśmiał się nerwowo.

– Nie to miałem na myśli.

Krew Imperium

Подняться наверх