Читать книгу Krew Imperium - Brian McClellan - Страница 8

4
ROZDZIAŁ

Оглавление

Ten dzień spędziła Vlora, obserwując ciężki ostrzał Niżnego Łajdaka. Przez cały poranek i część popołudnia kolejne załogi artylerzystów z rozmaitych brygad przybywały jedna za drugą. Żołnierze wyrównywali kawałki wzgórza, sprowadzali swoje działa i dołączali do pułkownik Silvii w nieustającym ataku.

Musiało się rozejść po obozie, że Vlora wyszła ze swego namiotu, bo około południa zaczęli zjawiać się posłańcy i oficerowie z najlepszymi życzeniami. Wysłuchiwała frazesów i wiadomości, jedne i drugie kwitując identycznym chłodnym skinieniem głowy, i siedziała na obozowym krześle, z szablą na kolanach. Dobrze było znowu czuć słońce na twarzy, a huk armat wypełniał ją ciepłem, które było niemal przerażające.

Pierwsza biała flaga wyłoniła się z Niżnego Łajdaka o drugiej po południu. Gdy Vlora zobaczyła emaliowany napierśnik, od razu wiedziała, że drzewce trzyma oficer. Kobieta nie dotarła nawet do połowy drogi, gdy zginęła od strzału jednego z magów Vlory. Druga biała flaga pojawiła się godzinę później i spotkał ją ten sam los. Zaraz po tym Vlora zauważyła Nilę podążającą przez obóz. Uprzywilejowana zbliżyła się do baterii i zamieniła kilka zdań z pułkownik Silvią i załogami. Jednakże nie wsparła bombardowania swoją magią. Vlora przyglądała się jej z zaciekawieniem, obstawiając, ileż też czasu potrzeba, by Nila podeszła do niej i zakwestionowała metody prowadzenia walki.

– Zabijasz ich posłańców, zanim zdążą się poddać – usłyszała głos za plecami.

Vlora drgnęła i zaklęła pod nosem. Tak się skupiła na Nili, że nie zauważyła Bo podchodzącego z tyłu. Miał składane krzesło na ramieniu, takie samo jak to, którego ona używała, rozstawił je obok i usiadł ciężko. Następnie z westchnieniem zadowolenia odczepił sztuczną nogę i zaczął majstrować przy mechanizmie kostki.

– Mogę przysiąc, że ta rzecz hałasuje tylko wtedy, gdy tego chcesz – rzuciła Vlora oskarżycielskim tonem.

Bo uśmiechnął się, ale nawet nie podniósł wzroku.

– Karzesz ich – stwierdził, lekkim skinieniem głowy wskazując drugi brzeg doliny.

– Jeśli tak chcesz to nazywać, bardzo proszę – odpowiedziała. Nagle z całą pewnością poczuła, że nie jest zainteresowana wysłuchiwaniem żadnych napomnień i wyrzutów, nawet ze strony przybranego brata, który pomógł ocalić jej życie. Zaczęła szykować się do kłótni, przygotowując sobie zawczasu listę okropieństw popełnionych przez Bo. Gotowa była oskarżyć Uprzywilejowanego, że nie robił nic, a zarazem wszystko robił dla własnej korzyści.

Ku jej zaskoczeniu Bo tylko wzruszył ramionami.

– Może być użyteczne. Ale czy to na pewno dobry pomysł strzelać do posłańca z białą flagą?

Otworzyła usta. Zamknęła je bez słowa i poczuła, jak zaczyna się w niej kłębić paskudny gniew.

– Zrobiliby ze mną to samo bez najmniejszego wahania.

– Jesteś tego pewna?

– Tak.

– Aha. – Bo zdołał wreszcie nasmarować część mechanizmu, przy którym grzebał, i założył sztuczną nogę na kikut. – No to rób swoje.

– Cieszę się, że pochwalasz.

Bo spojrzał ku miasteczku, ale miał ten szczególny, nieobecny wyraz oczu, jakby już przeszedł do kolejnej, ważniejszej sprawy. Vlora próbowała wyczytać coś więcej z twarzy przybranego brata, jednak bezskutecznie. Westchnęła więc tylko i spojrzała przez ramię, gdzie Davd przysiadł jakieś dziesięć stóp za jej plecami – na tyle daleko, by zostawić jej przestrzeń, lecz i na tyle blisko, by znaleźć się u jej boku, gdyby go potrzebowała. Palił papierosa i Vlora zastanawiała się, kiedy zaczął. Otworzyła usta, żeby spytać Bo, czy nie widział Olema, ale zaraz przypomniała sobie, że Olem jeszcze nie wrócił. Jego nieobecność bolała ją równie dotkliwie jak pokiereszowane ciało. Pragnęła, żeby wciąż był przy niej.

– Jak wygląda Fatrasta pomiędzy tym miejscem a Landfall? – spytał Bo.

Vlora oderwała wzrok od działań artylerii.

– Chcesz mi powiedzieć, że jesteś tu od miesiąca i jeszcze nie masz swojej sieci szpiegów? Spodziewałabym się, że będziesz wiedział wszystko, zanim ja o tym usłyszę.

– Nie bądź niemądra. O większości kwestii dowiaduję się przed tobą. Jednak twoi żołnierze są teraz wobec ciebie szczególnie lojalni. Ich generał poświęciła się dla ich towarzyszy, a potem powstała z popiołów. Ciężko od nich cokolwiek wyciągnąć.

Vlora prychnęła.

– To pokrzepiające. – Zawiesiła spojrzenie na grupce adrańskich szeregowców, którzy przyglądali jej się z odległości jakichś dwudziestu jardów. Nie mogła odczytać wyrazu ich twarzy, nie bez pomocy prochu, jednak było w nich coś takiego, że obudziło w niej niepokój. Spróbowała o nich nie myśleć. Pochyliła się na krześle i szablą oczyściła niewielki kawałek gruntu z trawy, po czym zaczęła rysować.

– Tu jest wybrzeże. – Wykreśliła linię. – Tu my, a tu Landfall. – Ruszyli spod Ostrza, jakieś trzysta mil na północ od Landfall. Kiedy Vlora dochodziła do siebie, armia pokonała połowę tego dystansu.

Zrobiła w ziemi jeszcze jedną kropkę.

– Flota adrańska porusza się równolegle na naszym skrzydle i rozprawia się ze wszystkimi dynizyjskimi okrętami, więc nikt nie wyląduje za naszymi plecami. Nadto dbają o nasze zaopatrzenie.

– A nieprzyjaciel? – chciał wiedzieć Bo.

– Armie polowe tu i tu – odpowiedziała. – Wszystko Dynizyjczycy. Fatrastanie mocno oberwali, ale jeszcze nie wypadli z gry. Plotka głosi, że zyskali jakieś czterysta tysięcy ludzi i są gdzieś tutaj. – Narysowała krąg na północny zachód od Landfall. – Głównie poborowych. Są lepiej uzbrojeni niż Dynizyjczycy, ale nie mają ani ich dyscypliny, ani magii. Jednak Lindet jest przebiegła, więc jej nie skreślam, póki nie zobaczę jej głowy na włóczni.

– To zamierzasz z nią zrobić? – spytał Bo.

Vlora poczuła ciężar w żołądku.

– Rozprawię się z nią, gdy będę musiała. W każdym razie nie poznamy prawdziwej sytuacji militarnej w Fatraście, póki nie miniemy południowego krańca Żelaznych Gór. Armie polowe Dynizyjczyków stanowią nasz aktualny problem, szczególnie – dźgnęła szablą w jeden ze znaków wydłubanych w ziemi – ta tutaj. – Wyrysowała niewielki róg, którego podstawa znajdowała się na wybrzeżu, a na czubku Nowy Adopest. Wywiad donosił, że miasto oblegane jest przez Dynizyjczyków. – Stracimy cenny czas, jeśli ruszymy, by z nimi walczyć, ale jeśli tego nie zrobimy, zostawimy czterdzieści tysięcy piechoty za plecami.

Bo spojrzał na mapę przelotnie i ponownie oparł się na krześle.

– Hm.

Vlora potrzebowała chwili, by uświadomić sobie, jak mało interesowały go jej wyjaśnienia, i kolejnej, żeby pojąć dlaczego.

– Wszystko to już wiedziałeś, prawda?

– Brzmisz zupełnie jak on, wiesz?

– Kto? – warknęła.

Bo przeszukiwał kieszenie, póki nie wydobył swojej komicznie przerośniętej fajki i zapałki. Nie odpowiedział, póki nie wypuścił pierwszego obłoku dymu.

– Tamas.

Po kręgosłupie Vlory przebiegł dreszcz. Prychnięciem zbyła porównanie.

– Brzmię jak każdy kompetentny generał, nie sądzisz? – Wskazała ziemną mapę. – Wiedziałeś to wszystko.

– Oczywiście.

– Więc dlaczego, na otchłań, kazałeś to sobie wyjaśnić?

Bo uśmiechnął się z wyższością.

– No?

– Tylko się upewniałem, że wciąż to masz.

Teraz Vlora była już naprawdę zła. Dźwignęła się z krzesła, opierając na szabli.

– A dlaczego, do czeluści, miałabym tego nie mieć? To, że jestem praktycznie inwalidą, nie oznacza jeszcze, że nie mogę myśleć! Utraciłam magię, a nie mózg! – Ostatnie słowa powiedziała głośniej, niż zamierzała, i natychmiast rozejrzała się, by sprawdzić, kto mógł je posłyszeć. Jedynie Davd znajdował się wystarczająco blisko i starannie patrzył w inną stronę.

Założyła ręce za plecy i naciągnęła przy tym jakiś niedoleczony mięsień w ramieniu. Złość, uznała, boli jak sama otchłań.

– Niech cię szlag! – powiedziała Borbadorowi.

Wzruszył ramionami.

– Wręczyłem armię kobiecie, która przez ostatnie tygodnie nie mogła się nawet ruszyć bez pomocy. Musiałem się upewnić, że nie popełniłem błędu.

– Dzięki za zaufanie – warknęła.

Bo zmrużył oczy i Vlora zobaczyła, jak maska obojętności na chwilę pęka.

– Nie myl mojej braterskiej miłości do ciebie z głupotą. Nie przekazałbym ci w ogóle dowództwa, gdybym uważał, że nie jesteś w stanie poprowadzić tej armii.

– Och, przestań. – Gniew Vlory osłabł. – Ta armia przeznaczona była dla Taniela. Nie mów mi, że nie zaskoczyło cię, gdy usłyszałeś, że on wcale jej nie chce.

Bo wywrócił oczami i umościł się na krześle, puszczając regularne obłoczki fajkowego dymu. Zapach tytoniu był przyjemny, z wyraźną wiśniową nutą – nie tak ostry jak papierosy Olema. Vlora zamilkła, wycofała się. Z nozdrzami pełnymi dymu, uszami – huku artylerii, spoglądała na Niżny Łajdak i zastanawiała się, kiedy Olem wróci.

Nieco po piątej samotny żołnierz w napierśniku bez ozdób wyszedł z dynizyjskiego obozu i szedł powoli z uniesionymi rękami, krzycząc coś, co armaty zagłuszyły bez reszty. Przewrócił się, gdy dotarł do adrańskich linii.

Kilka minut później do Vlory zbliżyła się młoda kobieta i zasalutowała wyprężona.

– Pani generał Krzemień, mamy dynizyjskiego żołnierza i bezwarunkową kapitulację.

– Zwyczajnego żołnierza? – spytała Vlora.

– Tak, pani. Poinformowano mnie, że zgodnie z twoimi rozkazami możemy przyjąć kapitulację tylko z rąk sierżanta lub szeregowego żołnierza piechoty.

Paskudne coś, co wciąż kłębiło jej się w piersi, niemalże wypchnęło odpowiedź na usta Vlory, musiała przygryźć wargi, by oprzeć się pokusie i nie nakazać ostrzału aż do rana.

– To prawda. Proszę przekazać pułkownik Silvii, by zaprzestała ostrzału. Trzecia ma wmaszerować i przejąć miasto. Chcę mieć pełen raport i wszystkich Dynizyjczyków w niewoli, zanim zapadnie zmrok. Odmaszerować.

Minęło kilka minut, zanim Bo odchrząknął.

– Niemal kazałaś im dalej strzelać, prawda? Widziałem to w twoich oczach.

– Zamknij się – warknęła Vlora, wstając. Kiedy ruszyła do swego namiotu, czuła na plecach wzrok Borbadora. Zabrała z pryczy dziennik Tamasa i skierowała się do namiotu dowództwa. Przejście takiego dystansu o własnych siłach wywołało ból, który niemal ją przygniótł. Musiała wyprostować się i poprawić kołnierz, zanim kiwnięciem głowy nakazała Davdowi, by podniósł klapę u wejścia.

Gdy wmaszerowała do środka, wszystkie rozmowy ucichły natychmiast. Oczy zebranych zwróciły się w jej stronę. Namiot pełen był oficerów i zastępców: generałów brygad, pułkowników, majorów. Większość odwiedziła Vlorę wcześniej z banałami i życzeniami zdrowia, niemniej nadal wyglądali na wstrząśniętych, widząc ją tutaj.

– Dzień dobry – odezwała się cicho.

Rozejrzała się, by zobaczyć, czy dowódca Trzeciej znalazł się w namiocie z innymi oficerami, i z zadowoleniem stwierdziła, że jest nieobecny. Chciała, żeby osobiście nadzorował kapitulację Dynizyjczyków.

– Wiem, że wielu z was czeka na rozkazy – podjęła. – I że jesteście ciekawi, co właściwie robimy na obcej ziemi, w samym środku cudzej wojny. Być może dotarły do was plotki o artefakcie o ogromnej mocy, który mają Dynizyjczycy, a Fatrastanie chcą ukraść. To wszystko prawda. Widziałam ten artefakt, w naszym posiadaniu jest zwieńczenie jednej z jego części, nie odnaleźliśmy trzeciej. Zgodnie z naszymi informacjami, jeśli przywódca Dynizyjczyków zdoła pozyskać trzy części artefaktu, tak zwane kamienie bogów, zdobędzie też możliwość zamiany swego cesarza albo siebie samego w boga. Chcę wam powiedzieć od razu: nie przybyliśmy tu, by wygrać tę wojnę dla Dynizyjczyków czy Fatrastan. Jesteśmy tu, by odebrać kamień z Landfall naszym wrogom i go zniszczyć. Potem się wycofamy i pozwolimy tym skurwysynom wybijać się do upadłego. Zrozumiano?

Pokiwali potakująco głowami. Jeden z pułkowników z tyłu podniósł rękę, ale Vlora go zignorowała.

– Dziękuję wam wszystkim, że przebyliście tak daleką drogę na wezwanie i za krana Uprzywilejowanego Borbadora. – Pozwoliła sobie na wszystkowiedzący uśmieszek i odczekała, by śmiechy ucichły. – Dziękuję, że daliście mi możliwość, aby raz jeszcze poprowadzić was do bitwy. Dynizyjczycy w Niżnym Łajdaku się poddali. Tu już wszystko zakończyliśmy, czekam jedynie na moich zwiadowców, by zaplanować kolejny ruch. Za godzinę chciałabym dokonać przeglądu oddziałów. To wszystko.

Zignorowała nawałnicę pytań, przeszła na drugi koniec namiotu, znalazła wolne krzesło i usiadła z ulgą. Otworzyła dziennik Tamasa i zaczęła czytać, głucha na świat dokoła. Dopiero gdy pojawił się posłaniec z meldunkiem, że oddziały są gotowe, Vlora wstała, wsadziła sobie dziennik pod pachę i utykając, ruszyła do wyjścia.

Gdy znalazła się na zewnątrz, oddech uwiązł jej w gardle.

Dolina przed namiotem wypełniona była żołnierzami, stojącymi na baczność w idealnej ciszy. Niemal czterdzieści tysięcy par oczu wpatrywało się w Krzemień nieruchomo. Nie mogła nie zadać sobie w duchu pytania, cóż takiego obiecał im Bo, że ruszyli przez ocean, by rzucić się w wir wojny, i czy jej reputacja przekonała kogokolwiek z nich, żeby przybył do Fatrasty.

Odrzuciła tę myśl natychmiast. Bo musiał obiecać im fortunę. Niewątpliwie taką dysponował.

– Armia polowa, oddać honory! – rozległ się odległy głos.

Vlora słyszała, jak czterdzieści tysięcy ramion podniosło się w salucie. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek dowodziła tak wieloma oddziałami naraz.

– Nieźle wygląda, co? – zapytał Bo, wyłoniwszy się zza namiotu dowództwa.

Vlorze udało się skinąć głową.

– Wiesz, w zasadzie powinni zwracać się do ciebie per „marszałku polny”.

Zastanowiła się nad tą sugestią. I musiała walczyć z podświadomością, której podobało się, jak brzmi tytuł: marszałek polny Krzemień.

– Generał wystarczy – odpowiedziała. Minęła Bo i zrobiła kilkanaście kroków do miejsca, gdzie zebrał się sztab. Nie mogła wręcz oderwać spojrzenia od żołnierzy, których miała przed sobą. Przypomniało jej się zdanie z dziennika przybranego ojca.

„Z adrańską armią polową – pisał Tamas w czasie wojen gurlańskich – gdyby tylko oczyścić ją z durni i odpowiednio zaopatrzyć, mógłbym podbić cały świat”.

Pomyślała sobie, że oto doświadczała takiego uczucia, jakie skłoniło Tamasa do napisania tych słów.

– Przyjaciele – odezwała się w końcu do członków sztabu – nie dysponuję głosem na tyle donośnym, by wygłosić mowę, ale przekażcie żołnierzom, że to najwspanialsza armia, jaką widziałam w życiu.

Podniosła głowę i od razu zauważyła jeźdźca, który pojawił się na szczycie wzgórza. Zatrzymał się, zapewne i na nim zrobiło wrażenie to, co zobaczył. Vlora podniosła rękę i przywołała go machnięciem.

Jeden z jej zwiadowców powrócił z raportem. Mężczyzna zeskoczył z konia przy namiocie dowództwa i zbliżył się z wyraźnym szacunkiem, zasalutował Vlorze, a potem członkom sztabu.

– Jakie wieści? – spytała. – Mów tak, by generałowie mogli cię usłyszeć.

– Byłem na południowym wschodzie – odparł zwiadowca. – Przywożę wieści z Nowego Adopestu.

– Jak wygląda sytuacja?

– Cały czas są oblegani przez Dyniz. Błagali o pomoc Lindet, ale żadna z fatrastańskich armii nie zdołała się przebić. Posłańcy, których spotkałem w mieście, twierdzą, że Nowy Adopest nie wytrzyma tygodnia.

Vlora popatrzyła na członków sztabu, świadoma tego, co musi dziać się w ich głowach. Powiedziała im, że nie mają wybierać stron w konflikcie, ale Fatrastanie byli w większości Kresjanami i znaczną ich część stanowili emigranci z Adro. Niektórzy z generałów mieli pewnie przyjaciół albo krewnych w Nowym Adopeście. Było nie było, miasto założyli ich przodkowie.

Vlora zamierzała dać lekcję. Lekcję swym oficerom, Fatrastanom i Dynizyjczykom.

– Wyślijcie rozkazy flocie. Mają przełamać dynizyjską blokadę portu, ale niech nie podejmują żadnych kontaktów z miastem.

– A my? – spytał jeden z generałów brygady.

– Większość tych ludzi nie widziała krwi od czasów kezańskiej wojny domowej. Nie chcę dotrzeć do Landfall z zaśniedziałym wojskiem. Dajmy im szansę poćwiczyć.

Krew Imperium

Подняться наверх