Читать книгу W godzinie śmierci - Peter James - Страница 18

11

Оглавление

Zdenerwowana Sarah Courteney położyła się na niebieskiej kozetce z regulowanym oparciem. Nie bała się igły ani bólu, lecz bała się wielu innych rzeczy. Niektóre wynikały z tego, że za dwa tygodnie kończyła czterdzieści lat, a z tym kamieniem milowym wiązało się wiele okropności. Takich jak zmarszczki, które stawały się coraz bardziej trwałe, siwe włosy, które zaczynały się już pojawiać. Jej kariera prezenterki wiadomości w lokalnej telewizji była wciąż zagrożona przez te wszystkie młodsze, świeższe twarze.

Jednak najbardziej obawiała się swego męża, Lucasa. Lęk przed nim narastał z każdym dniem. Zaczynało mu nieźle odbijać. Obwiniał ją o wszystko, poczynając od jego rosnących długów hazardowych, poprzez sporadyczną impotencję – której przysłużyć się mogło jego ostre picie – a skończywszy na wybuchach złości. Stale wściekał się o to, że po ośmiu latach prób – łącznie z piekłem czterech zabiegów in vitro – nie mogła donosić ciąży. Miała syna z poprzedniego małżeństwa, ale jego relacje z ojczymem były fatalne, z nią zresztą niewiele lepsze. W domu wciąż dochodziło do spięć.

Royce Revson stał w swoim małym sterylnym gabinecie, pośród licznej aparatury, i wpatrywał się w ekran monitora, na którym wyświetlały się szeregi turkusowych znaków. Choć miał prawie pięćdziesiąt sześć lat, mógłby uchodzić za czterdziestoparolatka. Był krępym energicznym mężczyzną o krótkich kruczoczarnych włosach, emanującym czarem. Miał teraz na sobie fioletową koszulę z krótkimi rękawami, uczelniany krawat, czarne spodnie, niebieskie rękawiczki chirurgiczne, a na głowie okulary chroniące przed podczerwienią. Odwrócił się od aparatury i posłał pacjentce promienny, zniewalający chłopięcy uśmiech, który wyrażał szczery entuzjazm i pewność siebie człowieka z misją.

I rzeczywiście miał misję: pomagać kobietom – a często również mężczyznom – odeprzeć z pomocą chemikaliów okrutne efekty starzenia. Kobietom takim jak ta, która leżała właśnie na jego niebieskiej kozetce. Kruczowłosej piękności, ubranej w czarną krótką sukienkę, czarne legginsy i czarne zamszowe sandały z dużymi sprzączkami.

Zwierzyła się Revsonowi, co zresztą czyniło wiele pacjentek, że jej brutalny mąż często posuwa się do bicia. Był jednym z ważniejszych handlarzy antyków w Brighton, uganiał się za spódniczkami i miał wredny charakter, który jeszcze bardziej się pogarszał, w miarę jak słabł rynek antyków – po części za sprawą klimatu finansowego, ale głównie ze względu na zmianę mody. Obecnie ludzie woleli nowoczesny wystrój mieszkań.

Dlaczego Sarah nie opuściła tego bydlaka, było tajemnicą, która dotyczyła wielu kobiet, jak wiedział z długiego doświadczenia Royce. Miał nadzieję, że dzięki niemu utrzyma młody i atrakcyjny wygląd do czasu, gdy jej małżeństwo się wreszcie rozpadnie, a wtedy będzie mogła znaleźć sobie kogoś nowego, oby lepszego. Może nawet tym kimś będzie on sam? Jednak natychmiast odsunął od siebie tę myśl. Nie miało sensu lecieć na pacjentki. Nawet gdy bardzo go kusiło. A Sarah Courteney była rzeczywiście niezwykle pociągająca.

W przeciwieństwie do części jego klienteli, do której należało wiele bardzo bogatych, rozwydrzonych bab z miasta, Sarah okazała się naprawdę miłą i sympatyczną osobą. Przez ostatnie dwa lata, kiedy była jego pacjentką, odwalił kawał dobrej roboty, utrzymując jej młody wygląd dzięki botoksowi i kolagenowi, a od czasu do czasu usuwając laserem niepożądane naczynka z jej twarzy.

Oczywiście zaufanie klientek wzrastało dzięki temu, że sam często poddawał się zabiegom niechirurgicznym. Miał za sobą również parę chirurgicznych, o których raczej nie wspominał: redukcję zmarszczek na szyi, podniesienie opadających powiek. Nienawidził tego, co nazywał „tyranią starzenia się”, i spory kawał życia poświęcił na to, żeby nie tyle ten proces powstrzymać czy odwrócić, ile przynajmniej oszukać, usuwając najgorsze szkody.

– Jesteś bardzo opalona, Sarah – powiedział.

– Właśnie wróciłam z Dubaju.

– Wakacje?

Skinęła głową.

– Z mężem?

– Nie, z przyjaciółką. Jeździmy razem co roku. Bardzo mi się tam podoba. I mam okazję obkupić się w ciuchy.

Revson ucieszył się, że spędziła trochę czasu z dala od tego potwora. Zauważył na jej nadgarstku błyszczący zegarek Cartier Tank.

– Nowy?

Uśmiechnęła się.

– Tak, tam go kupiłam. Kilka lat temu znalazłam małą pracownię jubilerską, której właściciel wytwarza dobrej jakości kopie, nie takie jak większość sprzedawanej tandety. To prawdziwy rzemieślnik, potrafi w kilka dni skopiować, co tylko zechcesz.

– Moja żona chciałaby mieć jedną z tych bransoletek Cartiera – powiedział, po czym zmarszczył brwi. – Chyba nazywa się Tennis. Kosztują majątek.

– On umiałby ją zrobić, a żona w życiu nie zauważyłaby różnicy.

– Czy to legalne?

Wzruszyła ramionami.

– Mogę dać ci jego adres mejlowy. Wyślesz mu zdjęcie tego, co chcesz, a on ustali cenę.

– Hm, dzięki, może tak zrobię.

Opuścił okulary na oczy, wziął strzykawkę, którą podała mu jedna z dwóch asystentek ubranych w identyczne granatowe fartuchy, i podszedł do Sarah, przecinając szaro-białą cętkowaną podłogę.

– No dobrze, gotowa?

Sarah skinęła głową. Wiedziała, że będzie bolało. Ale ból był małą ceną za odmianę, jaką się spodziewała ujrzeć na swoich ustach.

– Żeby być piękną, trzeba pocierpieć – rzuciła.

Royce wsunął cienką igłę w jej górną wargę. Skrzywiła się.

– W porządku? – spytał.

Potwierdziła ruchem powiek. „Żeby być piękną, trzeba pocierpieć”, powtarzała sobie w myślach jak mantrę.

Royce systematycznie opracowywał górną, a potem dolną wargę.

– Przez kilka dni będzie wyglądało jak reakcja alergiczna – powiedział. – Zanim się wchłonie.

– Mam występ w telewizji dopiero we wtorek.

– Do tej pory wszystko już będzie doskonale.

– Tak myślisz?

– Czy nie jest zawsze tak, jak mówię?

– Jest.

Uśmiechnął się. Jasne, klientki, takie jak ona, pomogły mu się wzbogacić, ale pieniądze nigdy nie były dla niego główną motywacją. Za każdym razem, gdy taka piękna kobieta jak Sarah Courteney opuszczała jego kozetkę z uśmiechem na twarzy, miał ochotę wystrzelić pięścią w górę i zwycięsko pokazać dwa palce okrutnemu bożkowi starzenia się, temu sadyście.

W godzinie śmierci

Подняться наверх