Читать книгу Tajemnica Composteli - Alberto S. Santos - Страница 12

3

Оглавление

Aseconia (Santiago de Compostela)

Iria Flavia (Padrón)

Bardziej na północ, w Villa Aseconia, wiadomość o narodzinach małego Pryscyliana przechodziła z ust do ust z prędkością błyskawicy. Kolonowie, służba i niewolnicy dziękowali bogom za dobre wróżby niebios dla domu, które zapewniały dziedziczenie wielkiej fortuny rodu Danigicus i gwarantowały byt mieszkańcom oraz kolejnym pokoleniom.

Ale nie wszyscy byli szczęśliwi. Był w majątku człowiek, którym kierowała nienawiść i zemsta. Spędzał czas na rozpamiętywaniu własnego nieszczęścia i praktykach czarnej magii, mających na celu uśmiercenie dziecka.

Z tego czy z innych powodów zesłanych przez los nieszczęście zapukało do drzwi niepocieszonej Priscili. Złe wieści obiegły pola i doliny, góry i pagórki, by wreszcie mieszkańców Villa ugodzić w samo serce: mały Pryscylian był chory i z każdym dniem coraz słabszy.

– Co za nieszczęście, Walerio! Biedny Pryscylian umrze! A nawet nie ma przy mnie Lucidiusa!

Staruszka westchnęła. Dręczyły ją wyrzuty sumienia, obawiała się bowiem, że w trakcie porodu mogła popełnić jakiś błąd, który odbił się na zdrowiu dziecka. Ale gdy przypominała sobie całe wydarzenie, krok po kroku, wszystko wydawało się doskonałe! Wiedziała, że pomimo trudności poród przebiegł dobrze. Podobnie jak Priscila, Waleria również cierpiała na bezsenność.

Z nieznanych powodów malec nie chciał jeść. Trzeba go było zmuszać, żeby wypił odrobinę mleka, i to wyłącznie mleka matki. Nie dawał się karmić żadnej mamce, więc Priscila zbierała pokarm do szklanego naczynia, a Waleria z wielkim trudem zmuszała chłopca do jedzenia.

Pewnego dnia stara akuszerka usłyszała przypadkiem rozmowę niewolników:

– Odkąd mały Danigicus przyszedł na świat, nie przestaje padać!

Wiedząc, że Priscila szczególnie czci Izydę, szeptali, że tyle deszczowych dni mogło oznaczać jedynie łzy bogini, spowodowane złym losem żarliwej wyznawczyni i jej syna. A jeśli Izyda płakała – tak jak zawsze od niepamiętnych czasów płakała, kiedy wylewał Nil, wspominając w ten sposób ogromny smutek po śmierci Ozyrysa, jej ukochanego małżonka – trzeba było natychmiast śpieszyć jej z pomocą, by ukoić cierpienie. Być może miały sens szepty kolonów i niewolników, czczących orientalną boginię, dla nich prawdziwą matkę bogów, która zapewniała sprawiedliwość biednym i uciśnionym oraz schronienie najsłabszym.

– Tak uważasz, Walerio?

– Nie ma nic do stracenia, pani!

– Miałam zamiar odwiedzić sanktuarium w Irii Flavii… Ale masz rację! Przyśpieszmy podróż! Nie sypiam z obawy, że stracę syna i zawiodę męża.

Ulewa trwała przez kolejne dni. Galicia była bezustannie nawiedzana przez deszcze, wiatry i zimowe mgły, i zdawało się, że Pryscylian swymi narodzinami przywołał wszystkie siły natury w najskrajniejszej postaci.

Iria Flavia była oddalona o dwanaście mil od Villa Aseconia. To tam wznosił się potężny galisyjski bastion egipskiej bogini, który najlepsze dni miał już jednak za sobą, pochodził bowiem z czasów przed pojawieniem się w Galicii pierwszych chrześcijan.

*

– Armeniuszu, pani kazała szykować powóz! Wyruszamy jutro z samego rana! – zarządził energicznie Flawian, trzymając rękę nad ołtarzem Jowisza. – Trzeba go chronić przedtym przeklętym deszczem.

Chociaż był młody, w wieku pani domu, Flawian był nadzorcą w Villa Aseconia. Urodził się w domu Priscili i ojciec nalegał, żeby wraz z kilkoma niewolnikami towarzyszył jej w nowej rezydencji. Flawian zawsze był bardzo zżyty z panią, którą znał od urodzenia i z którą bawił się jako dziecko. Szybko zdobył zaufanie Lucidiusa, który na prośbę żony zgodził się, po śmierci starego zarządcy, uczynić go odpowiedzialnym za administrację majątku na czas jego nieobecności.

Nadzorca podniósł się z trójnogu po pożywnym jentaculum i zdecydowanym krokiem przeszedł przez dziedziniec do wyjścia. Strząsając okruszki chleba z białej tuniki, pośpieszył, aby przekazać Armeniuszowi, woźnicy, dokładne instrukcje Priscili.

– Dobrze – odpowiedział tamten bez entuzjazmu.

– Armeniuszu! – zawołał Flawian, krzywiąc się i marszcząc brwi.

– Tak, Flawianie…

– Masz okazję odkupienia swojej lekkomyślności!

– Nie byłem lekkomyślny, dobrze wiesz! Już o tym rozmawialiśmy, ale będę bardziej ostrożny! To się więcej nie powtórzy!

Armeniusz był synem niewolnika, który kilka lat wcześniej stracił życie, wypełniając rozkaz Lucidiusa. Ojciec wszedł na drzewo, żeby ratować kota, który siedział na jednej z najwyższych gałęzi i od dwóch dni nic nie jadł ani nie pił. Kiedy próbował go złapać, gałąź złamała się pod nim i mężczyzna wraz z kotem spadli na kamienne płyty, ponosząc śmierć. Armeniusz nigdy nie wybaczył panu i wciąż obarczał go winą za śmierć ojca.

– Owszem, byłeś! Kto to widział, żeby uciekać z majątku na tak długo?! Wiesz, że to przestępstwo i że uratowałeś skórę wyłącznie dzięki dobrej woli państwa.

Flawian postanowił mieć Armeniusza na oku, tym bardziej że zapewnił właścicieli, iż podobny wybryk już się nie powtórzy.

– A moje słowo?! Chyba nie chcesz mnie ukarać?!

– Nie, nie chcę! Możesz być spokojny!

– Tym razem nie pojechałeś z panem do Bracary Augusty… Ale teraz masz swoją szansę!

Flawian wrócił do salonu, gdzie odebrał polecenia od Priscili. Mimo niedawnego porodu i wyczerpania, objawiającego się słabością fizyczną i smutnym spojrzeniem, młoda kobieta zapytała łagodnie, jak miała w zwyczaju:

– Wszystko przygotowane?!

– Wszystko będzie gotowe, Priscilo… przepraszam, pani! Właśnie zapewniono mnie, że powóz będzie gotowy na czas i że mamy woźnicę – odpowiedział oddany nadzorca, obrzucając kobietę opiekuńczym spojrzeniem.

– No tak, Armeniusz jest chwilowo jedynym, jakiego mamy… Chłopak się opamiętał?

Flawian odchrząknął, żeby nastroić głos, i wykorzystał tę chwilę na przemyślenie odpowiedzi.

– Drugi raz nie popełni tego samego błędu! To była dla niego dobra nauczka!

– Oj, ci chrześcijanie! Tacy wierni swojej etyce, a nie potrafią wybaczyć!

– Stracił ojca… – usprawiedliwiał go Flawian. – Można to zrozumieć…

– Zresztą w tym przypadku nawet nie może być mowy o wybaczaniu! Mój mąż nie popełnił żadnego przestępstwa! Nikomu nie przyszłoby do głowy, że tak doświadczony człowiek może być tak nieostrożny…

– To prawda… – przytaknął, zmieniając temat. – A jak się miewa synek? – zapytał, zerkając w stronę śpiącego w koszu dziecka.

*

Kiedy nowy dzień został poczęty przez Heliosa, choć jeszcze wciąż skrywał się za bezkresnymi brzemiennymi chmurami, koła wystawnego powozu ciągniętego przez cztery konie dudniły na bruku Via XIX. Z wnętrza powozu okryta kocem Priscila dostrzegała pojedyncze światła pochodni palących się w mansio, przydrożnej gospodzie znajdującej się w pobliżu majątku, która dawała schronienie podróżnym.

Imperium rzymskie ofiarowało Zachodowi wielki dar: sieć dróg, jakiej dotąd nie było. Powstała na potrzeby wojska oraz poczty, ale szybko zaczęła być wykorzystywana w celach handlowych i prywatnych.

Lecz nie dobrodziejstwa imperium zaprzątały Priscilę, Walerię i Flawiana. Siedząc w podskakującym powozie, wszyscy troje martwili się, żeby deszcz nie zmoczył delikatnego, luksusowego wnętrza i żeby szybko dotarli do szczęśliwej przystani.

W ten deszczowy poranek, jakże podobny do poprzednich, położona na szczycie wzniesienia świątynia Izydy była pusta. W miarę zbliżania się widać było, że jest imponującą, kamienną budowlą wspartą na kolumnadzie. Priscila znała każdy jej kamień. Podziwiała pylon z wizerunkiem Izydy, pomieszczenie poświęcone narodzinom boskiego Horusa oraz ściany ozdobione rysunkami przedstawiającymi etapy narodzin, którym towarzyszyły liczne bóstwa. Patrząc z daleka na świątynię górującą nad bujną, skąpaną w deszczu roślinnością, wyczuwała magię tego miejsca, jakby istniało tu tylko po to, żeby poruszyć jej duszę. To święte miejsce dialogu z boginią emanowało silną energią, ożywiając zamieszkujący ją duchowy byt.

Kiedy zbliżyli się do świątynnej bramy, zauważyła starego łysego mnicha, który mieszkał w pobliżu i był odpowiedzialny za celebrowanie obrzędów oraz porządek. Chroniąc się przed gniewem niebios, siedział oparty na krześle w głównym budynku świątynnym, lecz na widok pielgrzymów podniósł pytający wzrok. Z głębokiego snu obudził go tętent koni prowadzonych przez Armeniusza. U wejścia tańczyła na wietrze tabliczka z napisem: „Sprzedaż lampek, naczyń ofiarnych, filakterii, wotów i figurek Izydy”.

Kiedy zauważył nadjeżdżający wytworny zaprzęg z błyszczącymi zdobieniami, napierśnikami zwierząt, ozdobnymi pierścieniami lejcowymi, obręczami z brązu trzymającymi cztery pary cugli, od razu zerwał się na równe nogi. Mnich nigdy dotąd nie widział takiego zaprzęgu. To było prawdziwe dzieło sztuki, niemal idealne, bogato zdobione, w którym artyście udało się połączyć perfekcję dekoracji z energią Merkurego, boga i patrona podróżnych. I nic dziwnego, że wcześniej go nie widział. To był prezent, który Lucidius Danigicus Tacitus podarował żonie, gdy dowiedział się, że spodziewa się pierworodnego. Żona i dziecko potrzebowali wygód w podróży, stosownych do pozycji społecznej rodziny.

– Pani tutaj, o tej porze…?! – spytał zaskoczony mnich na widok Priscili, chociaż wiedział, że jest bardzo pobożna, i jak tylko zobaczył powóz, domyślił się, że należy on do rodziny Danigicus.

– To prawda, Felicjanusie! Nie wszystko układa się tak, jak bym sobie życzyła… Potrzebuję pomocy Pani Niebios!

– To jest właściwe miejsce! Nawet jeśli obecny wiek nie sprzyja naszej wierze…

Felicjanus przy tej okazji dał upust swoim żalom z powodu coraz liczniejszej sekty chrześcijan, których przybywało, zwłaszcza dzięki nawróceniu i przychylności cesarzy. Ale też dlatego, że stali się oni zagorzałymi przeciwnikami starych kultów, które na tych ziemiach wyznawano od czasów dawnych przodków, jeszcze gdy panowała stara bogini Nabia, lecz również od czasów Izydy, która przybyła ze Wschodu, obiecując wyznawcom szczęśliwe życie oraz zbawienie, które potem nastąpi. Te nowości zmieniły boginię, narodzoną w Egipcie, w niezmordowaną podróżniczkę po helleńskim i rzymskim świecie, która nieustannie dostosowuje się do nowych czasów, jednocząc się z Demeter z Eleusis, także związaną z cyklicznym odradzaniem się natury. Ta, która była pierwszą towarzyszką Ozyrysa, obecnie Serapisa, niestrudzoną pątniczką do niezliczonych portów Mare Internum, poruszając serca Ateńczyków, Galisyjczyków, Rzymian i, wreszcie, Hiszpanów z Półwyspu Iberyjskiego, miała teraz poważną konkurencję w kwestii pośmiertnego zbawienia: wschodniego boga, przepowiedzianego przez Żyda ukrzyżowanego w Aelia Capitolina, dawnej Jerozolimie.

*

Podczas gdy Flawian i Armeniusz czekali przy bramie do świątyni, przeklinając warunki atmosferyczne i czuwając nad bezpieczeństwem kobiet, które przywieźli do Irii Flavii, Priscila z trudem przekroczyła próg, zmęczona podróżą i osłabiona. Nie przeszkodziło jej to jednak iść w natchnieniu z podniesioną głową, w towarzystwie mnicha, który poinformowany już o powodach niespodziewanej wizyty ochraniał ją przed deszczem. Za nimi szła Waleria, niosąc przedmioty ofiarne. Resztę mieli dokupić na miejscu, trzeba było bowiem wspomóc utrzymanie mnicha oraz świątyni w nadchodzących ciężkich czasach.

Stojąc przed ołtarzem, po dłuższej chwili zadumy, Priscila uniosła ręce ku niebiosom i wyszeptała płynącą z serca litanię:

O Pani, która widzisz i wysłuchujesz tych, którzy Cię w dobrej wierze wołają,

Wierze naszych przodków i potomków,

Tych, którzy na Twym łonie znaleźli lek na wszelkie nieszczęścia,

Ukojenie wszystkich smutków,

Na wieki wieków!

Wspomóż mnie i chroń mnie w tej godzinie!

O bogini prostoty i skromności, opiekunko zmarłych!

O bogini potomstwa, które jest początkiem wszystkiego!

O Pani tajemniczych zjawisk i przyrody!

O Ty, która stworzyłaś Niebo i Ziemię,

Która wiesz, co to sierota i wdowa,

Która dajesz sprawiedliwość biednym,

I schronienie słabym!

Królowo Niebios,

Wspomóż mnie i chroń mnie w tej godzinie!

Matko bogów,

Która promieniejesz tysiącem twarzy,

W których mieszkają wszystkie imiona,

Żono, która opłakujesz śmierć męża,

Pani zielonych upraw,

Pani Domu, która daje życie,

Dawczyni Światła Niebieskiego

Tobie powierzam życie i zdrowie tego, którego urodziłam!

W dojmującej ciszy zapaliła lampkę oliwną i ostrożnie postawiła na ołtarzu, dodając kroplę kadzidła do świecy, która paliła się wiecznym płomieniem. Wrzuciła monetę do studni, po lewej stronie ołtarza, i pogrążyła się w cichej modlitwie. Mnich, który wcześniej wycofał się do pomieszczenia za ołtarzem, podszedł teraz do Priscili i szepnął jej na ucho:

– Wszystko gotowe!

Obydwie kobiety poszły za mężczyzną w znoszonej zielonej tunice do pomieszczenia, z którego przyszedł. We wszystkich czterech kątach paliły się świece i stosowne do obrzędu orientalne oleje. Tam miało dokonać się ostateczne ofiarowanie, przy którym nikt obcy nie mógł być obecny.

Waleria wyjęła z worka okazałego czarnego koguta, wyhodowanego i utuczonego w majątku, z dziobem mocno związanym sznurkiem. Mnich delikatnie rozciął powróz. Kogut zapiał z ulgą. Nie trwało to jednak długo, ofiarne ostrze jednym bowiem ruchem przecięło szyję zwierzęcia, powodując ledwie kilka szybkich drgawek ciała pozbawionego głowy. Krew szybko zabarwiła na czerwono przygotowane naczynie ofiarne.

Nagłe zniknięcie kobiet chyba zaniepokoiło czuwających nad ich bezpieczeństwem mężczyzn, Waleria zauważyła bowiem, że przez chwilę oczy towarzyszy mignęły w drzwiach pomieszczenia. Kiedy obaj wyszli na zewnątrz, z pewnością musieli być zdumieni cudem, który oto się dokonał: po wielu dniach nieustającej ulewy deszcz przestał padać, a wiatr, który dął od wzburzonego morza będącego granicą ziemi, która tu właśnie się kończyła, ucichł jak za boskim zrządzeniem.

– Wydaje się, że stara bogini nadal jest potężna!

– Ciszej, Flawianie! To są przesądy i bałwochwalstwo, które tak bardzo szkodzą Bogu…

– Armeniuszu, uważaj na słowa, nie widzisz, że nawet żywioły są jej posłuszne…

– Mówisz o czymś zupełnie innym, mój drogi…

– O czymś innym?

Armeniusz zwrócił twarz na południe, dokąd odpływały czarne chmury i skąd nieprędko miały powrócić. Dławiły w sobie wściekłe nawałnice.

– To była magia… To, co widziałeś, stało się za sprawą potężnej czarnej magii!

Flawian rozejrzał się na wszystkie strony, dotknął nosa palcem wskazującym, lecz zanim zdążył wypowiedzieć ostatnie słowa, trzy postaci, pogodne i uśmiechnięte, wyszły z kamiennej świątyni.

– Zakończ już ten temat! W przeciwnym razie będę musiał powziąć odpowiednie kroki…

Armeniusz uśmiechnął się ironicznie i poszedł przygotować powóz do drogi powrotnej do Villa Aseconia.

Mnich nie przestawał zabawiać Priscili i Walerii; równocześnie gładził, niczym delikatną porcelanę, pierścienie lejcowe z brązu, jakich nigdy dotąd nie widział: były okazałe, ozdobione miniaturką konia i motywów roślinnych, z wężami po obu stronach, których cylindryczne i gibkie ciała tworzyły obręcze, przez które przechodziły wodze.

– Zabierasz węże Izydy ze sobą! – Uśmiechnął się. – Ona wysłuchała twoich próśb, pani! Wracaj do rodzinnego zacisza i przytul syna! On czeka na ciebie!

Powrót przebiegał dużo spokojniej. Mijali podróżnych, którzy pozdrawiali ich serdecznie i dziękowali Bogu za poprawę pogody. Kiedy zjechali z cesarskiego traktu, skręcając w lewo, obok kamienia milowego postawionego w czasach Karakalli, w pobliżu tętniącego życiem mansio pełnego ludzi i zwierząt, serce Priscili szukało odpowiedzi tylko na jedno pytanie: jak się miewa mały Pryscylian.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Tajemnica Composteli

Подняться наверх