Читать книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina - Страница 3

Część 1
Powrót
Rozdział 2

Оглавление

Trzeci lutego wypadł akurat w sobotę, więc o ósmej rano droga ze stacji do kolonii świeciła pustkami. Zrobiło się już jasno, okolice były dobrze widoczne, toteż Nastia pomyślała: Chyba to nawet lepiej, że Saulak wychodzi w sobotę. Jeżeli Pączek Gordiejew ma rację i ktoś zamierza zapolować na tego agenta chuligana, to w sobotni poranek niełatwo mu będzie niezauważenie przemknąć przez wieś.

Dwa dni temu po przyjeździe do Samary chciała skontaktować się ze służbą więzienną i dowiedzieć się, o której Saulak wyjdzie za mury. Ale po krótkim namyśle zrezygnowała. Jeżeli generał Minajew się nie myli, ktoś zaczął się interesować Pawłem Dmitrijewiczem, i to bardzo. A zatem będzie działał najprawdopodobniej przez administrację kolonii. Skoro tak, to ona, major milicji Anastazja Kamieńska, nie powinna się ujawniać. Kto wie, który funkcjonariusz został przekupiony. Przecież zgodnie z prawem Murphy’ego, Nastia trafi akurat na niego.

Koło wpół do dziewiątej znalazła się pod budynkiem administracji więziennej i usiadła na ławce. Brama, przez którą miał wyjść Saulak, była pięć metrów dalej. Nastia położyła obok siebie lekką, ale pojemną torbę, wsunęła ręce w kieszenie i przygotowała się na długie czekanie. Już w pociągu zmarzły jej nogi, więc siedząc na ławce, apatycznie poruszała palcami w butach, żeby krew zaczęła żwawiej krążyć i żeby choć trochę się rozgrzać.

O dziewiątej piętnaście pod budynek zajechała szara wołga. Kierowca zatrzymał się tuż przy bramie, ale na polecenie pasażera, który obejrzał się na Nastię i skrzywił z niezadowoleniem, znowu ruszył i odjechał jakieś pięćdziesiąt metrów dalej – tam, gdzie powinien pójść wypuszczony na wolność więzień Saulak.

Pierwsi już się stawili, z satysfakcją odnotowała Nastia. Ciekawe, czy przyjechali wcześniej, tak jak ja, czy może wiedzą, o której wyjdzie Saulak. Jeżeli im powiedziano, to znaczy, że mają swoich ludzi w kolonii. Zobaczymy.

Nieśpiesznie wstała z ławki i podeszła do bramy. Cokolwiek się zdarzy, musi być pierwszą osobą, którą zobaczy Saulak. I co najważniejsze, muszą ją też zobaczyć ci, którzy się interesują Pawłem Dmitrijewiczem.

O dziewiątej dwadzieścia pięć na zakręcie prowadzącym ze stacji pojawił się młody mężczyzna w puchowej kurtce i dużej czapce z wilczego futra. Na widok szarej wołgi zatrzymał się w odległości dwustu metrów. Nastia zauważyła, że pasażer i kierowca zamienili parę słów, po czym samochód znowu zaczął manewrować, jakby szukając lepszego miejsca. Tylko nie wiadomo, czemu inne miejsce miało okazać się lepsze. Chłopak w czapce postał ze trzy minuty, w zamyśleniu obserwując pętle zataczane przez auto, po czym wrócił na gościniec.

Osaczają nas ze wszystkich stron, pomyślała Nastia. Pięknie, bez dwóch zdań. A przeciwko całej tej różnorodnej bandzie głupiutka, naiwna Kamieńska, bez broni i legitymacji służbowej. No dalej, Saulak, wychodź, dłużej nie mogę czekać, cała zdrętwiałam z zimna.

Dziesięć po dziesiątej Nastia usłyszała metalowy zgrzyt po drugiej stronie bramy i domyśliła się, że ktoś pokonuje kolejne odcinki ogrodzenia ochronnego. Zgadza się, żelazne skrzydło bramy odjechało w bok i pojawił się Paweł Dmitrijewicz Saulak we własnej osobie. W ciągu ostatnich sześciu dni Nastia tyle razy oglądała jego zdjęcie, że od razu go poznała. Wysokie czoło z zakolami sięgającymi prawie ciemienia, małe oczka, twarz bez brwi z mocno zapadniętymi policzkami, cienkimi ustami i długim, garbatym nosem. Widząc przed sobą tę twarz, nie wiedzieć czemu poczuła się nieswojo.

– Musi mnie pan wysłuchać – powiedziała szybko, biorąc Saulaka pod rękę. – Szara wołga przyjechała po pańską duszę, ale ja chcę pana uratować, chociaż nie jestem pewna, czy dam radę. Usiądźmy na ławce.

Saulak posłuchał w milczeniu. Nastia wyciągnęła z torby termos z gorącą kawą i dwa plastikowe kubki.

– Ma pan ochotę?

Saulak pokręcił głową.

– Jak pan chce. A ja się napiję. Okropnie zmarzłam, czekając na pana. No więc, Pawle Dmitrijewiczu, ktoś na pana poluje. Nie wiem, kto i dlaczego chce pana dopaść, ale moje zadanie polega na tym, żeby dowieźć pana bez szwanku do Moskwy. W tym celu mnie wynajęto i za to mi zapłacono. Nie wiem, co z pana za ptaszek i kogo tak przypiliło, żeby pana dopaść, ja jednak muszę wykonać swoje zadanie. Do tej pory wszystko jasne?

Saulak kiwnął głową.

– Halo, Pawle Dmitrijewiczu, umie pan mówić? Czy udaje głuchoniemego?

– Słucham panią. Proszę kontynuować – odezwał się w końcu.

– Dobrze. Chcę, żeby zrobił pan parę rzeczy, i to nie z grzeczności dla mnie, ale dlatego, że to naprawdę konieczne. Po pierwsze, proszę od razu powiedzieć: chce pan dotrzeć żywy do Moskwy, czy ma pan jakieś inne plany w tym względzie?

– Chciałbym. – Saulak lekko się uśmiechnął.

– W takim razie druga prośba: niech mi pan wierzy i mnie słucha. Mam pomysł, jak względnie bezpiecznie dowieźć pana na miejsce, ale na razie nie zdradzę szczegółów. Ustalmy jedno: sam pan nie dojedzie, a z moją pomocą ma pan szansę, więc proszę pozwolić mi ją wykorzystać. Zgoda?

– Nie jestem pewien, ale na razie przyjmę to jako aksjomat.

– W porządku, to mi odpowiada – stwierdziła Nastia beztrosko. – Powiedzmy, że na razie, potem zobaczymy. No i wreszcie trzecia kwestia: poznajmy się jak należy. Mam na imię Anastazja, może mnie pan nazywać Nastią i dla dobra naszej wspólnej sprawy proszę mi mówić po imieniu. Nie podaję panu ręki, pasażer z wołgi zbyt uważnie nas obserwuje, nie chciałabym, by się domyślił, że właśnie przed chwilą się poznaliśmy i coś uzgodniliśmy.

– Może mnie pani nazywać Pawłem. I proszę mi nalać kawy.

– Przecież prosiłam, żeby mówił pan do mnie po imieniu – z wyrzutem powiedziała Nastia, podając mu kubeczek z ciemnym parującym płynem.

– Potrzebuję czasu. Muszę się przyzwyczaić. Boże, jak może pani pić to świństwo!

Ze wstrętem upił parę łyków i się skrzywił.

– Kawa jest dobra – zauważyła Nastia. – Dziwne, że panu nie smakuje.

– Nie znoszę kawy, nigdy jej nie piję.

– Sam pan przecież prosił…

– To dla pasażera w wołdze. Jeżeli rzeczywiście po mnie przyjechał.

– Sądzę, że tak. Ale łatwo to sprawdzić. Zaraz wsiądziemy do pociągu i pojedziemy do Samary. Zatrzymamy się w hotelu, a jutro rano polecimy do Jekaterynburga.

– Po co? Przecież zamierza pani zabrać mnie do Moskwy, prawda?

– Zgadza się. Dlatego polecimy do Jekaterynburga. Dobrze pan widzi pasażera?

– Owszem.

– A kierowcę?

– Też.

– Rozpozna pan ich w innych warunkach?

– Bez trudu.

– W takim razie ruszajmy na stację. I jeszcze raz proszę: przejdźmy na „ty”.

– Nie obiecuję. Nie widzę potrzeby.

– W porządku. – Nastia ustąpiła. – Zostawmy to. Tak jest nawet lepiej.

Wsunęła termos z powrotem do torby, zarzuciła długi pasek na ramię i wstała.

***

W wagonie Saulak od razu zajął miejsce w rogu, ulokował się wygodnie i zamknął oczy.

– Śpi pan? – zapytała Nastia półgłosem.

– Nie – odparł, nie otwierając oczu.

– O nic nie chce mnie pan zapytać?

– Nie.

– A odpowie pan na moje pytania?

– Nie.

A żeby cię licho wzięło, bez złości pomyślała Nastia. Przecież w ogóle się nie zdziwiłeś, gdy cię zagadnęłam. Od razu się zorientowałeś, o co chodzi. A więc to wszystko prawda. Naprawdę dużo wiesz i masz podstawy, żeby się obawiać o swoje życie. Ciekawe, jak długo uda mi się mącić w głowie tobie i twoim prześladowcom.

Otworzyła torbę, wyjęła termos i z przyjemnością wypiła jeszcze jeden kubek kawy. Miała wielką ochotę na papierosa, ale bała się wyjść do przedsionka i zostawić Pawła samego. Wyjęła papierosa i zapalniczkę, zaczęła je niepewnie obracać w dłoniach, zastanawiając się, co zrobić. Chyba nikt z pasażerów w wagonie nie stanowi zagrożenia, ale ona, Nastia, w ogóle nie zna trasy i nie wie, kiedy będzie następna stacja. Na niej do wagonu może wejść każdy, nie mówiąc już o tym, że Saulak może zbiec.

– Chodźmy. – Usłyszała.

Saulak wciąż siedział z zamkniętymi oczami, skrzyżowawszy ręce na piersiach i założywszy nogę na nogę.

– Dokąd?

– Do przedsionka. Przecież chce pani zapalić i nie wie, co ze mną zrobić.

– Dziękuję – odparła, usiłując ukryć zdziwienie.

Mężczyzna wstał i ruszył pierwszy ku rozsuwanym drzwiom. W zimnym przedsionku oparł się o ścianę, wsunął ręce w kieszenie i znowu zamknął oczy. Nastia miała wrażenie, że śpi na stojąco.

– A pan nie pali? – zapytała, łapczywie zaciągając się dymem.

– Nie.

– I nigdy pan nie palił?

– Nie.

– Czy w ogóle nie jest pan ciekaw, co zamierzam zrobić, żeby dowieźć pana do Moskwy?

– Nie.

– Ale może pan chociaż obiecać, że będzie mnie słuchać?

– Tak. Mogę.

Resztę drogi do Samary spędzili w milczeniu. Saulak nadal siedział z zamkniętymi oczami, a Nastia patrzyła przez okno i snuła rozważania. Ludzie z szarej wołgi ją zobaczyli, to dobrze, teraz wiedzą, że na pewno zapamiętała zarówno ich, jak i numer rejestracyjny samochodu. A więc bez względu na to, jakie mają zamiary wobec Pawła, muszą zdawać sobie sprawę, że ona jest niebezpiecznym świadkiem, którego należy się pozbyć. Zanim jednak to zrobią, muszą się dowiedzieć, kim jest. A nuż się okaże, że jej zabójstwo postawi na nogi całą milicję w kraju. To właśnie legło u podstaw planu Nasti. Saulak jest bezpieczny, póki polujący na niego ludzie nie zorientują się, kim jest kobieta, która mu towarzyszy, i co właściwie się dzieje.

Drogę od stacji do hotelu pokonali pieszo, mimo że Nastia nie czuła nóg z zimna.

– Nie zapomniała pani, że nie mam dowodu? – odezwał się wreszcie Saulak, gdy od hotelu dzieliło ich tylko parę kroków.

– Nie.

Weszli do przytulnego holu, zastawionego donicami z kwiatami i z palmami, wspięli się po schodach na drugie piętro. Recepcjonistka podniosła głowę i na widok Nasti uśmiechnęła się życzliwie.

– Doczekała się pani? Proszę. – Wsunęła rękę do szuflady w biurku i wyjęła klucz do pokoju. – Pewnie państwo zmarzli?

– Bardzo – przyznała Nastia.

– Włączę samowar. Zanim się rozbierzecie, woda akurat będzie gorąca. – Kobieta się zakrzątnęła.

– Dziękuję – powiedziała Nastia i ruszyła korytarzem w stronę pokoju.

Miała dwupokojowy półapartament z lodówką i z telewizorem. W dużym pokoju, który pretendował do miana salonu, znajdował się zestaw mebli wypoczynkowych, w jego skład wchodziła kanapa i dwa głębokie fotele. Mały pokój był sypialnią z dwoma łóżkami, dwoma szafkami nocnymi i szafą wnękową z dużym lustrem po wewnętrznej stronie drzwi.

– Co najpierw – kąpiel czy jedzenie? – zapytała Nastia, zdejmując kurtkę i buty.

– Kąpiel, ale nie mam w co się przebrać.

– To żaden problem.

Podeszła do telefonu i zadzwoniła do recepcjonistki na piętrze. Ta pojawiła się chwilę później z gorącym samowarem.

– Woda właśnie się zagotowała – oznajmiła. – Napijcie się państwo gorącej herbaty, żeby się rozgrzać.

– Jelizawieto Maksimowno, Paweł potrzebuje ubrania. Da się coś załatwić?

– Oczywiście. – Recepcjonistka skinęła głową. – Poproszę o listę, niedaleko jest sklep, można w nim wszystko kupić.

Nastia szybko sporządziła wykaz najpotrzebniejszych rzeczy i wręczyła Jelizawiecie Maksimownie kartkę wyrwaną z notesu oraz pieniądze. Kobieta posłała Pawłowi zaciekawione spojrzenie, on jednak stał z boku i milczał, jakby nie chodziło w ogóle o niego, a ubranie było potrzebne komuś innemu.

Gdy za recepcjonistką zamknęły się drzwi, Saulak w milczeniu przeciął pokój i skrył się w łazience. Nastia usłyszała, jak odkręcił wodę, i nasłuchiwała, kiedy szczęknie zasuwka przy drzwiach. Ale się nie doczekała. Po pewnym czasie szum wody ustał i Nastia się domyśliła, że Saulak leży już w wannie. Podeszła do drzwi i delikatnie zapukała.

– Paweł, wszystko w porządku?

– Tak – usłyszała w odpowiedzi.

– Zamknął się pan?

– Nie.

– Dlaczego?

– Dlatego. Pani przecież tutaj nie wejdzie.

– Nie wejdę – przyznała. – A zresztą nie wiem. Może wejdę. Nie przeszkadza to panu?

– Wcale. Nie zobaczy pani niczego nowego ani niezwykłego.

– To prawda. – Nastia się uśmiechnęła. – Wszyscy faceci wyglądają tak samo. Zresztą kobiety też. Wie pan, w dzieciństwie często chorowałam, rodzice wciąż zabierali mnie do różnych lekarzy, a ja zupełnie przestałam się wstydzić, że rozbieram się przy nieznajomych mężczyznach, bo bardzo szybko zrozumiałam, że żaden nie zobaczy nic nowego. Aha, nie zdążyłam panu powiedzieć, że na półce są dwie butelki, na pierwszy rzut oka identyczne, ale w jednej jest szampon, a w drugiej balsam – niech się pan nie pomyli.

– Umiem czytać.

– Ale napisy nie są po rosyjsku.

– Nie szkodzi, przeczytam.

– Szczęściarz z pana. A ja nie znam języków obcych. Ma pan ochotę napić się czegoś?

– Nie.

– Jak pan chce.

Nastia wróciła do pokoju, zrobiła sobie kawę i usiadła na kanapie z podwiniętymi nogami. Ciężka sprawa z tym Saulakiem, zamknięty, nierozmowny, nic go nie interesuje. To ostatnie jest najgorsze. Cała operacja opiera się na tym, że on i jego prześladowcy okażą zwyczajną ciekawość, że zaintryguje ich to, co niezrozumiałe i nieznane. Wygląda jednak na to, że ciekawość jest obca naturze Saulaka.

No cóż, można się trochę odprężyć. Póki Jelizawieta nie przyniesie ubrania, Paweł nie wyjdzie z wanny. Nastia wyciągnęła się na kanapie, umieszczając popielniczkę na piersi i sięgając po papierosa. Pieniądze mają czarodziejską moc! Sto dolarów wsunięte zarządcy hotelu sprawiło, że Nastia dostała dwupokojowy półapartament. Kolejny banknot trafił do rąk Jelizawiety, dzięki czemu kobieta nie robiła przeszkód, żeby w pokoju Nasti zamieszkał jej znajomy, nie dopełniając żadnych formalności. Saulak chyba będzie słono kosztował generała Minajewa. Niejedno jeszcze przed nimi… Szykują się niemałe wydatki.

Nastia zerknęła na zegarek – wpół do pierwszej. Pora zadzwonić do Korotkowa. Miał siedzieć kamieniem w swoim pokoju i czekać na jej telefon.

– No i jak? – zapytał z niepokojem.

– Na razie w porządku. Odebrałam i przywiozłam.

– Ktoś się nim interesował?

– I to jeszcze jak. Na mój gust dwie ekipy. Para w samochodzie i jakiś ciekawski, który przyszedł pieszo. Odprowadzili nas aż do hotelu.

– Gdzie on teraz jest?

– W łazience. Moczy się.

– Co to za typ?

– Skomplikowany. Boję się, że sobie z nim nie poradzę.

– Ale nie domyślił się, kim jesteś?

– Mam nadzieję, że nie. Najdziwniejsze jest to, że w ogóle go to nie interesuje. Chyba mu wszystko jedno.

– To niemożliwe.

– Wiem. Dobra, spotkamy się w restauracji za dwie godziny. Wtedy go sobie obejrzysz.

Jelizawieta Maksimowna przyniosła solidnych rozmiarów paczkę z zamówionym ubraniem.

– Proszę, jest wszystko, o co pani prosiła – powiedziała. – I reszta.

– Nie trzeba. – Nastia się uśmiechnęła. – Proszę zatrzymać.

– Dziękuję. – Kobieta błysnęła złotymi zębami, pośpiesznie chowając pieniądze do kieszeni. – Może załatwić coś jeszcze?

– Na razie dziękuję.

Nastia zamknęła za nią drzwi i zapukała do łazienki.

– Paweł, jest już ubranie. Kładę paczkę pod drzwiami.

– Dobrze – rozległo się w odpowiedzi.

Nastia umieściła paczkę na podłodze i ruszyła do sypialni. Ona też musi się przebrać. Otworzyła torbę podróżną, wyjęła kosmetyczkę, pantofle i ładny puszysty sweter, z wieszaka w szafie zdjęła klasyczne czarne spodnie i mimo woli się skrzywiła. Najlepiej czuła się w dżinsach i adidasach, ale sprawa to sprawa, nie ma wyjścia. Wciągnęła spodnie i sweter, wsunęła nogi w modne wąskie pantofle i zajęła się twarzą. Dobiegające z salonu odgłosy świadczyły o tym, że Paweł wreszcie wyszedł z łazienki. Ciekawe, czy prześladowcy już dotarli do Jelizawiety. Pewnie dotarli i teraz z niedowierzaniem trawią informację, którą z niej wyciągnęli: Pawła odebrała zwariowana milionerka. Nie szkodzi, niech trawią, to zajmie im trochę czasu.

Nastia z satysfakcją obejrzała się w lustrze. Teraz tylko mgliście przypomina tamtą zmarzniętą kobietę z czerwonym nosem, która czekała na Pawła za murami kolonii. Ciepło oraz umiejętnie nałożony róż sprawiły, że twarz lekko się zarumieniła, a podkreślone oczy stały się duże i wyraziste. Poprawiła włosy i zdecydowanym krokiem wyszła z sypialni.

– Jak ubranie? – zapytała. – Wszystko pasuje?

Saulak też wyglądał lepiej. Wydawał się mniej znużony, nowe spodnie doskonale leżały na wąskich biodrach. Stał przy oknie plecami do Nasti i nawet się nie odwrócił na dźwięk jej głosu.

– Tak, dziękuję.

– Za pół godziny zejdziemy na obiad. Jest pan głodny?

– Nie.

– A ja zjadłabym konia z kopytami. Nadal nie ma pan żadnych pytań?

– Nie.

– Za to ja mam pytania. I będę musiała je zadać, nawet gdyby nie miał pan ochoty odpowiadać.

– Niech pani spróbuje.

Wciąż stał tyłem, ale Nastia odniosła wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała kpina.

– Chcę, żeby dobrze mnie pan zrozumiał. Zadaję pytania nie z prostej ciekawości. Wynajęto mnie, żebym wykonała swoją pracę, nie interesuje mnie tło sytuacji, chcę tylko wykonać zadanie i dostać pieniądze. Ale żeby ją wykonać, muszę to i owo wiedzieć. Miał pan wrogów w kolonii?

– To nie ma znaczenia – odparł spokojnie.

– Przeciwnie, ma. Więc proszę, żeby pan odpowiedział.

– Dobrze. Nie miałem wrogów.

– To niemożliwe. Mówi pan nieprawdę i chciałabym wiedzieć dlaczego.

Odwrócił się do niej twarzą, ale wzrok utkwił gdzieś ponad jej głową.

– Więc co ostatecznie chce pani wiedzieć? Czy miałem wrogów w kolonii, czy dlaczego mówię nieprawdę?

– I jedno, i drugie. Zbyt dobrze znam prawa kolonii. Wiem też, że więzień nie może nie mieć wrogów.

– Skąd ta pewność? Była tam pani?

– Byłam. Niech pan zrozumie, że pańskie kłamstwa mi przeszkadzają.

– A za co pani siedziała, jeśli można wiedzieć?

– Można. Za oszustwo. Nie przynosi mi to chluby w pańskich oczach? Chce pan powiedzieć, że prawdziwy oszust nie powinien wpaść, inaczej żaden z niego oszust?

– Tego nie powiedziałem. Przesadza pani.

– Dobrze. – Nastia westchnęła. – Powiedzmy, że popełniłam błąd. Ale to było dawno temu. Domyśla się pan, kto może na pana polować?

– Nie.

– Znowu pan kłamie.

– Oczywiście. Ma mnie pani zawieźć do Moskwy, więc proszę się tym zająć. I na miłość boską, niech mnie pani zostawi w spokoju.

Znowu się odwrócił i wbił wzrok w okno. Nastię ogarnęła złość, ale się opanowała. Usiadła w fotelu, zapaliła papierosa. Dotknęła dłonią samowaru i z żalem pomyślała, że woda już ostygła, a ona chętnie wypiłaby jeszcze jeden kubek kawy.

***

Nastia dobrze pamiętała i ten hotel, i tę restaurację, bywała tutaj w połowie lat osiemdziesiątych, gdy Samarę nazywano jeszcze Kujbyszewem. W ciągu dziesięciu lat wszystko się zmieniło, hotel ma teraz właściciela, pokoje są czystsze i przytulniejsze, a restauracja zaczęła przypominać prawdziwą restaurację, a nie dworcową jadłodajnię, jak dawniej. Już przedwczoraj Nastia zawarła znajomość z maître d’hôtel oraz kelnerką, więc przez dwa dni, podczas których się tu stołowała, udało jej się stworzyć żądany wizerunek. Zwariowana milionerka.

Ledwie pchnęli szklane drzwi i znaleźli się w sali obiadowej, maître – niziutki, ale pełen godności Herman Walerjanowicz – dosłownie rzucił się na ich spotkanie.

– Dzień dobry, dzień dobry – powtarzał, drepcząc koło nich i prowadząc do najlepszego stolika. – Państwa stolik już czeka, przygotowaliśmy wszystko zgodnie z pani życzeniem.

Podsunął Nasti krzesło, zaczekał, aż oboje usiądą. Na stoliku prócz sztućców był też wazon z olbrzymim bukietem różowych goździków. Żadnego innego stołu nie udekorowano kwiatami.

– Lubi pan goździki? – zapytała Nastia Pawła.

– Nie.

– Ja też. Wręcz ich nie znoszę. Zwłaszcza różowych.

– Niech pani powie, żeby je zabrano.

– O nie. Wczoraj specjalnie poprosiłam, żeby na moim stoliku znalazły się różowe goździki.

– Po co?

Nastia z satysfakcją zauważyła, że w jego głosie pojawiło się źle skrywane zdumienie. No proszę, Paweł Dmitrijewicz Saulak wcale nie jest taki oziębły, na jakiego pozuje. Niepodobny do innych, to prawda, osobliwy, pod pewnymi względami wyjątkowy, ale jego też można dotknąć i rozruszać.

– Po to. Obecność negatywnego bodźca pomaga utrzymać formę. Czemu pan tak siedzi? Proszę otworzyć menu i coś sobie wybrać.

– Nie jestem głodny.

– Znowu pan kłamie? Jak może nie być pan głodny?

– Powtarzam pani…

– Dobrze, dobrze – pośpiesznie przerwała Nastia. – Nie jest pan głodny, rozumiem. Nie trzeba trzy razy mi powtarzać. Ale ponieważ się umówiliśmy, że będzie mnie pan słuchał, proszę, żeby pan coś zamówił.

– Wszystko mi jedno, niech pani sama wybierze.

– Czego się pan napije?

– Niczego.

– Na nic nie ma pan ochoty?

– Na nic.

– Dobrze, w takim razie campari.

Nastia umyślnie wybrała ten stolik dwa dni temu. Stąd doskonale widziała całą salę i dwoje drzwi – do holu i na zaplecze. Równo o drugiej zjawił się Jura Korotkow i usiadł tam, gdzie siedział wczoraj i przedwczoraj. Wszystko było częścią przedstawienia. Korotkow uważnie rozejrzał się po sali, odszukał wzrokiem Nastię, wstał i się ukłonił. Nastia ostentacyjnie prychnęła i wzruszyła ramionami.

Kelnerka przyniosła przystawki i butelkę campari.

– Proszę jeść – powiedziała Nastia. – Następny posiłek będzie nieprędko. Niech pan spróbuje, to smaczne.

Saulak leniwym gestem odkroił nieduży kawałek języka wołowego i nieśpiesznie wsunął do ust. Na jego twarzy nie malowały się żadne uczucia, nie wyglądał na osobę, która za wszelką cenę walczy z głodem, nie mając ochoty jeść posiłku opłaconego przez nieznajomą kobietę. Raczej sprawiał wrażenie, że naprawdę nie jest głodny.

Do stolika znowu podbiegł żwawy Herman Walerjanowicz, tym razem z butelką szampana Yves Roche.

– Pani wielbiciel już przyszedł – oznajmił, uśmiechając się porozumiewawczo. – Prosił, żeby podać pani szampana.

– Że też mu się nie znudzi! – rzuciła Nastia z irytacją, w dodatku głośno i dobitnie, żeby było słychać w całej restauracji.

Saulak siedział bez ruchu, nawet nie odwrócił głowy, żeby podążyć wzrokiem za spojrzeniem Nasti. Ona zaś wstała, chwyciła butelkę i wolno ruszyła przez salę ku stolikowi, przy którym siedział Korotkow. W restauracji było ze trzydzieści osób i wszyscy bez wyjątku obserwowali wysoką, szczupłą kobietę w czarnych spodniach i błękitnym puszystym swetrze, która płynnie lawirowała między stolikami z butelką francuskiego szampana w ręce.

Podszedłszy do Korotkowa, Nastia z rozmachem, aż zadrżały naczynia na stoliku, postawiła przed nim butelkę.

– Nie pijam szampana – powiedziała głośno. – Niech mi pan go więcej nie przysyła. Czy to jasne?

– A co pani pije? – tak samo głośno zapytał Korotkow, nie ruszając się z miejsca. – Chciałbym zrobić pani jakąś przyjemność.

– Jeśli pan chce, może mnie pan pocałować, tu i teraz, ale tylko raz i pod warunkiem że nigdy więcej nie będzie mi się pan naprzykrzał.

– Wiedźma z ciebie – szepnął Korotkow, rozciągając usta w uśmiechu.

Nastia wiedziała, co go zirytowało. Był od niej nieco niższy, ale pantofle na obcasach sprawiły, że różnica znacznie się powiększyła. Nastia uśmiechnęła się na myśl, że wszyscy im się przyglądają, pochyliła się, zdjęła pantofle i od razu zmalała, niemal zrównując się z Korotkowem, który był w zimowych butach na grubej podeszwie. Mężczyzna postąpił ku niej, objął ją jedną ręką przez plecy, drugą położył na jej karku. Jego twarz zbliżała się powoli i nagle Nastia zapragnęła zacisnąć powieki i się wycofać. Było już jednak za późno. Jego wargi okazały się twarde i chłodne i mimo niedorzecznej dwuznaczności (albo dwuznacznej niedorzeczności?) sytuacji, Nastia nie mogła nie przyznać, że Jurka całuje po mistrzowsku. Mój Boże, znali się od ośmiu lat, pracowali w tym samym wydziale, Korotkow nieraz odwiedzał Nastię i Aleksieja, wypłakiwał się jej na ramieniu, zwierzając z miłosnych zawodów. A teraz, setki kilometrów od Moskwy, w restauracji prowincjonalnej restauracji, całują się na oczach zdumionych gości tylko dlatego, że ktoś poluje na zwolnionego z kolonii Pawła Saulaka. Niezbadane są koleje milicyjnego losu!

Korotkow oderwał się od jej ust, szarmancko pocałował w rękę i spokojnie usiadł. Nastia nieśpiesznie włożyła pantofle na siedmiocentymetrowych obcasach, uśmiechnęła się czarująco i ruszyła w drogę powrotną do swojego stolika.

Saulak siedział bez ruchu, obracając w rękach widelczyk do deseru i nie spuszczając z niego oczu. Nastia zerknęła na jego talerz i zauważyła, że prawie nic nie zjadł, z wyjątkiem owego jednego kawałeczka mięsa.

– Rozumiem, Pawle, że ma pan swoje zasady i racje, ale musi pan coś zjeść. W końcu to, co nas czeka, nie jest spacerem po parku, nie wiadomo, gdzie i kiedy będziemy mogli się posilić następnym razem. Nie chciałabym, żebyśmy wpadli w kłopoty przez pańskie niemądre kaprysy i wygłupy.

– Skąd pewność, że pani wygłupy nie będą źródłem problemów? – zapytał, nie odrywając wzroku od srebrnego lśniącego widelczyka.

No proszę! To znaczy, że zauważył. A siedział jak posąg, nawet nie odwrócił głowy, gdy rozmawiała z Korotkowem.

– Moje wygłupy to mój problem, jasne? Pana to w ogóle nie dotyczy. Ale jeśli zacznie pan niedomagać, to pana stąd nie wyciągnę. Nawiasem mówiąc, ten mężczyzna też się panem interesuje, chociaż za wszelką cenę udaje, że chodzi mu o mnie. Ja zaś udaję, że mu wierzę. Więc może jednak raczy pan odłożyć na bok swoje zasady i wyjaśni mi przynajmniej w ogólnym zarysie, kto tak wytrwale próbuje pana dopaść?

Saulak podniósł na nią oczy i nagle Nastię oblała fala gorąca. Nie mogła się poruszyć, ręce i nogi zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, powieki zaczęły opadać. W tej chwili było jej wszystko jedno, czy Saulak odpowie na pytanie i czy w ogóle zareaguje. Nie obchodziło jej, czy ona sama zdoła wykonać zadanie i czy dowiezie Pawła do Moskwy, do generała Minajewa. Ogarnęła ją nieprzeparta senność…

Zebrała wszystkie siły i otrząsnęła się z odrętwienia. Odniosła nawet wrażenie, że wszystko to jej się przywidziało. Saulak siedział naprzeciwko, obracając w palcach srebrny widelczyk, ze wzrokiem utkwionym na powrót w lśniącym kawałku metalu.

– Chodźmy stąd – powiedziała ostro, wstając.

Wyjęła z wazonu różowe goździki, podeszła do stolika Korotkowa i rzuciła mu kwiaty w twarz. Zmierzając ku wyjściu, znowu czuła na sobie spojrzenia, jedne kpiące, inne potępiające, jeszcze inne pełne zachwytu. Doskonale jednak wiedziała, że przynajmniej jedna para oczu patrzy za nią z niespokojnym zdumieniem.

***

– Kim ona jest? Skąd się wzięła? – nerwowo wykrzykiwał Grigorij Walentinowicz Czincew. – Udało się panu czegoś dowiedzieć?

– Dowiedziałem się wielu rzeczy, Grigoriju Walentinowiczu – zameldował asystent Czincowa – ale informacje są tak sprzeczne, że trudno powiedzieć, które są prawdziwe. Nazywa się Saulak, Anastazja Pawłowna Saulak. Jest chyba jego żoną albo krewną. Jej dane wyciągnąłem z recepcji hotelu w Samarze, ale nie zdążyłem sprawdzić. Ci, co ją obserwują tam na miejscu, twierdzą, że ma forsy jak lodu i że szasta nią na prawo i lewo. Chyba miała jakiś zatarg z Saulakiem, bo nie padli sobie w objęcia, gdy wyszedł z kolonii. Ona wyraźnie się usprawiedliwiała, a on łaskawie słuchał. Widocznie się nie spodziewał, że po niego przyjedzie. Kobieta jest bez wątpienia niezrównoważona i egzaltowana, zdolna do ekscentrycznych wyskoków. Krótko mówiąc, nie sposób przewidzieć jej zachowania. Sądzę więc…

– No dalej – zachęcił asystenta Czincow – mów, jakie masz pomysły.

– Sądzę, że może być jedną z tamtych…

– Tak?

Czincow zachmurzył się, w zamyśleniu potarł nos, potem nalał wody mineralnej do szklanki z grubego szkła i upił parę dużych łyków.

– Skąd ta myśl?

– Zachowuje się jakoś dziwnie. A zresztą jeśli są spokrewnieni, to tym bardziej możliwe. Sam pan wie, co się przekazuje w genach. Więc pomyślałem, Grigoriju Walentinowiczu, że jeśli ta kobieta nic nie wie, moglibyśmy ją wykorzystać. W swoim czasie Bułatnikow wykorzystał Pawła, my zaś wykorzystamy ją. Tylko musimy się dowiedzieć, jak dużo wie i czy pozostawienie jej przy życiu nie okaże się dla nas niebezpieczne.

– Myślisz nie o tym, o czym powinieneś – odparł Czincow z gniewem. – Najpierw musimy rozważyć nie to, czy należy jej się pozbyć. Jesteś jak dziecko, które na widok cukierka zapomniało, że ma odrobić lekcje. Nasze obecne zadanie polega na tym, żeby uciszyć Pawła na zawsze. A ta ślicznotka plącze nam się pod nogami, zapamiętała samochód – numery były wprawdzie lewe, ale gęby naszych ludzi prawdziwe. Dlatego nie możemy lekceważyć jej jako świadka. Musimy podjąć decyzję, czy sprzątnąć ją razem z Pawłem, czy zaczekać, aż się pożegnają. A ty zamiast to rozważyć, zacząłeś kombinować, jak ją wykorzystać. Nie będziemy jej wykorzystywać, niechże to wreszcie dotrze do twojego zakutego łba. Musimy uciszyć Pawła. To wszystko.

– Dobrze, Grigoriju Walentinowiczu.

***

Aż do kolacji nie opuszczali apartamentu, w ogóle się do siebie nie odzywając. Nastia leżała na kanapie w salonie ze wzrokiem wbitym w sufit, a Paweł skrył się w sypialni i kobieta nie miała pojęcia, co tam robi. O siódmej wstała i bez pukania weszła do środka. Saulak stał przy oknie i uważnie obserwował ulicę, mimo że było już ciemno. Ciekawe, czego tam wypatruje?

– Musimy zejść do restauracji – oznajmiła zimno. – Pora na kolację.

– Okropny żarłok z pani. – Paweł się uśmiechnął.

– A pan dalej odmawia jedzenia?

– Nie jestem głodny.

– Proszę nie zawracać mi głowy – odparła ze znużeniem. – Jeśli chce pan pozować na supermena, który może nie jeść i nie pić tygodniami, to pańska rzecz, byleby tylko nie ucierpiała sprawa, którą mamy załatwić. Niech mi pan pozwoli odwieźć się do Moskwy, potem może pan głodować po wsze czasy.

– À propos naszej sprawy. Jak zamierza pani wprowadzić mnie na pokład samolotu, skoro nie mam dowodu osobistego?

– Poleci pan na podstawie zaświadczenia. Dostał pan przecież zaświadczenie o zwolnieniu.

– Ale to tak, jakbym sobie przypiął na piersi kartkę: Nazywam się Saulak. Tymczasem pani chce mnie dowieźć bez szwanku, jeśli się nie mylę?

– Nie pańska sprawa, czego chcę – odparła Nastia niegrzecznie. – Poleci pan na podstawie zaświadczenia. Dość mam pańskich humorów, w końcu płacą mi za pracę, którą wykonuję, a nie za to, żebym znosiła pańskie kaprysy. Prawdę powiedziawszy, żeby wyciągnąć stąd pana żywego, musiałam zrezygnować z roli, o której dawno marzyłam. Ale pan chyba nie jest wart tego poświęcenia.

– Zrezygnowała pani z roli? Jest pani aktorką?

– Niech pan sobie wyobrazi, że tak. Nie dość, że przestępczyni, to jeszcze aktorka. Zresztą aktorką zostałam, zanim mnie zapuszkowano.

– Sądziłem, że jest pani prywatnym detektywem albo kimś w tym rodzaju.

– No proszę, okazuje się, że głodowanie pobudza szare komórki. Wciąż pan o czymś myśli. A ja, żeby pana licho wzięło, myślę tylko o tym, jak zamydlić oczy pańskim prześladowcom i nie pozwolić, by podnieśli na pana rękę. Byłoby nieźle, gdyby pan też rozmyślał właśnie o tym, a nie o moim smutnym życiu. Nawiasem mówiąc, proszę pamiętać, że w dowodzie mam wpisane pańskie nazwisko.

– Dlaczego? Co pani chce przez to osiągnąć?

– Niech się pan zastanowi. Skoro jest pan tak zasadniczy i nie chce niczego jeść, to niech się pan przynajmniej zastanowi. A teraz proszę opuścić sypialnię, bo muszę się przebrać.

Paweł ruszył do salonu. Nastia szybko ściągnęła spodnie i sweter, wyjęła z szafy rajstopy, krótką spódniczkę i bawełnianą bluzkę z głębokim dekoltem. W tym stroju wyglądała jak tania puszczalska, ale nic na to nie mogła poradzić. Wyjęła kosmetyczkę i poprawiła spokojny dzienny makijaż, by stał się ostrzejszy.

Saulak nie skomentował jej wyglądu i Nastia była mu wdzięczna za powściągliwość, wystarczyło, że sama czuła do siebie obrzydzenie. Gdy tylko pokazali się w restauracji, Herman Walerjanowicz wyrósł jak spod ziemi. Wieczorem klientela była inna. Oprócz gości hotelowych, którzy zeszli na kolację, można było wypatrzyć i „twardzieli”, i „prywaciarzy”, i miejscowe prostytutki – pełen przekrój restauracyjnej menażerii średniego sortu. W sali panował zgiełk, ale Nastia wiedziała, że o ósmej na podium wkroczą muzycy i wtedy już nie będzie ratunku przed wrzawą i hałasem. Musi to jednak wytrzymać, tak jak wytrzymywała do tej pory.

Poprosiła kelnerkę o menu i podała je Pawłowi.

– Niech pan będzie tak uprzejmy i złoży zamówienie.

– Przecież nie znam pani gustu – zaoponował, próbując zwrócić jej kartę.

– A ja nie znam pańskiego. Proszę się nie sprzeczać. Zdaje się, że zawarliśmy układ.

Kelnerka stała obok, trzymając w pogotowiu notes i ołówek, i Nastia złośliwie pomyślała, że w jej obecności Saulak nie będzie się popisywał. Ma wprawdzie nieustępliwy, trudny charakter, ale jako agent generała wywiadu musi doskonale wyczuwać granicę, za którą nie wolno mu się posuwać i obnosić ze swoją niezależnością i oryginalnością, bo może to być ze szkodą dla sprawy. Obecność osoby postronnej – kelnerki – stanowiła ową granicę. Paweł złożył zamówienie, prawie w ogóle się nie zastanawiając, zamknął menu i oddał je kelnerce.

– Teraz proszę nie mieć mi za złe, jeśli coś będzie nie tak – powiedział, gdy dziewczyna zniknęła. – Musi pani zjeść to, co przyniosą.

– Zjem. – Nastia wzruszyła ramionami. – W odróżnieniu od pana nie jestem wybredna i kapryśna. Aż dziw bierze, że po dwóch latach pobytu w kolonii jedzenie nie robi na panu wrażenia. Może pan zobaczyć, gdzie się podziewa mój Romeo? Jeszcze go nie ma?

– Nie – odparł Saulak bez wahania.

Wpadłeś, pomyślała Nastia. Powinieneś rozejrzeć się po sali, żeby zachować pozory. Teraz wiem, że wypatrywałeś Korotkowa, odkąd tutaj weszliśmy.

Tym razem Saulak zjadł wszystko, co mu przyniesiono, ale robił to z taką miną, jakby cierpiał prawdziwe męki. Może rzeczywiście nie czuł głodu albo udawał, ale Nastia nie potrafiła odgadnąć, co chciał w ten sposób uzyskać.

Równo o ósmej na estradę wkroczyli muzycy. Wokalistka ubrana w ekstrawagancką czarną suknię z metalowymi nitami podniosła do ust mikrofon i zaczęła śpiewać po rosyjsku znaną francuską piosenkę. Miała słabiutki głosik i operowała nim nie najlepiej, ale popularna melodia zrobiła swoje i na parkiecie od razu zawirowały pary. Przyglądając im się w zamyśleniu, Nastia paliła papierosa i nuciła półgłosem tę samą piosenkę, tylko po francusku.

– A mówiła pani, że nie zna języków obcych. – Saulak nie wytrzymał.

Druga wpadka, stwierdziła w myślach Nastia. Wyraźny postęp.

– Nie powiedziałam prawdy – odparła, patrząc na Pawła z niefrasobliwym uśmiechem. Usiłowała pochwycić jego wzrok, on jednak wciąż gdzieś nim błądził.

– Ale po co? Jaki sens miało to kłamstwo?

– To mnie bawi. Ma pan coś przeciwko?

– Cała reszta też jest kłamstwem? Wyrok za oszustwo, nowa rola?

– Tego panu nie zdradzę. W każdym razie nie teraz. Wygląda na to, że jeszcze się pan nie nauczył odróżniać prawdy od kłamstwa.

– A pani się nauczyła?

– Dawno temu. – Nastia się roześmiała. – Jeśli jest pan ciekaw, kiedyś opowiem, jak to się robi. A teraz zatańczymy.

– Nie tańczę – szybko odparł Saulak.

– To mnie nie interesuje. Może pan to mówić dziewczynie, która się panu nie podoba, ale chce, żeby pan z nią zatańczył. Gdy ja pana proszę, ma pan wstać i zaprowadzić mnie na parkiet. W dodatku musi pan być czuły, i to tak, żeby rzucało się w oczy. Jasne?

– Wykluczone. Nawet niech pani nie prosi.

– Coś się panu pomyliło, Pawle Dmitrijewiczu – powiedziała Nastia lodowatym tonem. – Niebezpieczeństwo grozi panu, nie mnie. To pan powinien mnie słuchać, a nie odwrotnie. Powiem panu, co teraz zrobimy. Zatańczymy, później mnie pan obejmie i pocałuje, a ja wymierzę panu policzek, po czym spokojnie wrócimy do stolika, tam jeszcze raz mnie pan pocałuje, żeby wszyscy widzieli. Dopiero potem usiądziemy. Wszystko pan zapamiętał?

– Nie zrobię tego – głucho odparł Saulak, odchylił się na oparcie, skrzyżował ręce na piersi i zamknął oczy.

– Zrobi pan, bo to konieczne. Jeśli pan nie rozumie, czemu to ma służyć, będę musiała panu wytłumaczyć, chociaż to wręcz nieprzyzwoite – tłumaczyć tak elementarne rzeczy komuś z pańskim doświadczeniem.

– Co pani chce powiedzieć? – zapytał, nie otwierając oczu. – Jakie doświadczenie ma pani na myśli?

– Doświadczenie nabyte podczas pracy z Bułatnikowem.

– Nie zamierzam tego omawiać. Zwłaszcza z panią.

– Doskonale. Ja też nie chciałabym poruszać tego tematu, ale mnie pan zmusił. Więc gdy tylko skończy się przerwa, pójdziemy zatańczyć i urządzimy przedstawienie.

– Nie pocałuję pani.

Świetnie. To znaczy, że zgadzasz się zatańczyć. Jeszcze jeden krok do przodu.

– Będzie pan musiał.

– Nie.

Nastia wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała jego palce. Powieki mu drgnęły, ale oczy pozostały zamknięte.

– Paszeńka – powiedziała cichym i niespodziewanie łagodnym głosem. – Zrób to, mój kochany. Dla mnie. Bardzo cię proszę.

Powieki się uniosły, między rzadkimi rzęsami błysnęły białka, policzki zapadły się jeszcze bardziej, ale wargi ledwie zauważalnie się poruszyły, układając się w coś na kształt uśmiechu.

– Dobrze. Chodźmy.

Orkiestra znowu zagrała, na parkiecie zrobiło się tłoczno, więc można było tańczyć tylko w mocnym uścisku. Nastia objęła Pawła za ramiona, a wtedy on dość ordynarnym gestem umieścił swoje dłonie na jej pośladkach obciągniętych minispódniczką.

– Ej, nie tak ostro – poprosiła cicho. – Nazbyt się pan wczuwa w rolę.

– Wcale nie żartuję. Sama pani tego chciała.

– Wcale nie tego chciałam, doskonale pan wie. Musi pan wiedzieć.

– Popatrz na mnie – zażądał i Nastia, nieprzyjemnie poruszona, zauważyła, że wreszcie mówi jej „ty”.

Uniosła głowę i napotkała jego spojrzenie.

– Chciałaś tego – cicho i dobitnie powiedział Paweł, coraz mocniej ściskając jej pośladki. – Przecież tego właśnie chciałaś, prawda? Od chwili gdy całowałaś się tutaj ze swoim kochasiem. Robiłaś to i chciałaś, żebym to ja znalazł się na jego miejscu. Teraz też tego chcesz. No przyznaj się, przyznaj, od razu ci ulży. Powiedz, że mnie pragniesz.

Nastia wpadła w odrętwienie podobne do tego, które ją ogarnęło podczas obiadu. Ręce od razu stały się ciężkie i bezwładne, wydawało jej się, że nie utrzyma w nich nawet długopisu. Słowa już tłukły się w głowie, cisnęły na wargi i była pewna, że zaraz powie: „Tak, pragnę cię”, po czym od razu poczuje ulgę, bo wszystko okaże się piękne i cudowne. Jego cichy, monotonny głos ją urzekał, ciągnął w jakąś straszliwą otchłań bierności, zimne palce już ściskały jej biodra pod spódnicą…

Ostatnim wysiłkiem woli wyrwała się i wymierzyła mu policzek. Nikt nie zwrócił na nich uwagi, muzyka grała głośno, pary były zajęte sobą. Paweł lekko schwycił ją za rękę i tak mocno ścisnął nadgarstek, że napłynęły jej łzy do oczu. Zrobił jeszcze jeden prędki, ledwo dostrzegalny ruch, ucisnął wrażliwe miejsce, wskutek czego Nastia osunęła się na kolana, tracąc równowagę. Teraz już wszyscy na nich patrzyli, rozstępując się, a w drzwiach pokazały się głowy ochroniarzy, którzy czekali tylko na znak, żeby wpaść do środka i zrobić porządek. Paweł podał jej rękę i pomógł wstać. Odprowadzani zdumionymi spojrzeniami dotarli do stolika i usiedli w milczeniu. Kątem oka Nastia dostrzegła Korotkowa. Podniosła rękę, przywołując kelnerkę.

– Zawołaj Hermana – rzuciła, nie patrząc na dziewczynę.

Parę minut później podbiegł do nich usłużny maître d’hôtel. Nastia otworzyła torebkę i wyjęła z niej trzy banknoty, każdy wartości pięćdziesięciu tysięcy.

– Niech pan pośle kogoś po kwiaty. Różowe goździki dla mnie i żółte na tamten stolik, przy którym siedzi mój wielbiciel. Tylko szybko.

Herman chwycił pieniądze i znikł.

– Nie rozumiem pani – powiedział Saulak.

Nareszcie, z ulgą pomyślała Nastia. Nareszcie pierwszy zacząłeś rozmowę, nie odpowiadasz już tylko na moje natarczywe pytania. Nareszcie czegoś nie rozumiesz. Sprawa ruszyła z miejsca, ale Bóg widzi, ile mnie to kosztowało… Będę teraz miała siniaka na ręce.

– Czego pan nie rozumie? – zapytała ze znużeniem, bezwiednie rozmasowując bolący nadgarstek.

– Dlaczego kupuje pani kwiaty, które się pani nie podobają?

– Dlatego że nigdy nie kupuję kwiatów, które mi się podobają. Dostaję je od osób, które chcą mi zrobić przyjemność.

– To nie jest odpowiedź.

– Innej nie będzie.

– A żółte goździki się pani podobają?

– Nie. Nie lubię żadnych goździków.

– A więc lubi je pani Romeo?

– Skąd mam wiedzieć, co on lubi? – Nastia obojętnie wzruszyła ramionami.

– W takim razie dlaczego…

– Nie wiem – przerwała Pawłowi. – Bez powodu. Przecież nie pytam, dlaczego zrobił pan to, co zrobił na parkiecie. Taki miał pan kaprys albo uznał za konieczne, oto i cała odpowiedź. Nie mam prawa żądać, żeby się pan wytłumaczył, dlaczego postąpił tak czy inaczej. Zrobił pan to, co uznał za stosowne, i koniec.

– No cóż, muszę przyznać, że jest pani niesłychanie liberalną osobą.

– Niestety nie. Jestem anarchistką, zwolenniczką absolutnej wolności. Mam na myśli przede wszystkim wolność podejmowania decyzji. Dlatego nie zadręczam pana pytaniami i nie zamierzam składać wyjaśnień z powodu kwiatów. Jeśli już się pan najadł, możemy wrócić do pokoju.

– A co z kwiatami? Jeszcze ich przecież nie dostarczono.

– Przyniosą je do pokoju.

Nastia uregulowała rachunek, po czym wspięli się znowu na drugie piętro. Za sto dolarów Jelizawieta Maksimowna odnotowała w księdze gości, że półapartament zajmują dwie osoby, więc nowa recepcjonistka, która przejęła dyżur, o nic nie zapytała, tylko odprowadziła Nastię nieżyczliwym spojrzeniem.

– Będzie pan spał w sypialni – oznajmiła Nastia tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Saulak nic nie odrzekł, tylko skinął głową. Nastia szybko zabrała swoje rzeczy i ruszyła do łazienki, żeby się przebrać. Ze wstrętem namydliła twarz, zmywając nazbyt jaskrawy makijaż, po czym stanęła pod prysznicem. Po kąpieli znowu wciągnęła ulubione dżinsy, koszulkę oraz sweter i od razu poczuła się o niebo lepiej.

Gdy weszła do pokoju, od razu zauważyła olbrzymi bukiet na ławie. Paweł siedział w fotelu i Nastia w ogóle się nie zdziwiła, że znowu zamknął oczy, skrzyżował ręce na piersi i założył nogę na nogę. Była to chyba jego ulubiona pozycja, tylko tak czuł się dobrze i było mu wygodnie.

– Kładźmy się – powiedziała. – Jest pan pewnie zmęczony.

– Nie.

– A ja się zmęczyłam. I chcę się położyć.

Saulak wstał i bez słowa ruszył do sypialni. Nastia podążyła za nim, zdjęła pościel z jednego łóżka, po czym wróciła do salonu i przygotowała sobie posłanie na kanapie. Zgasiła światło, zdjęła buty i sweter i zanurkowała pod kołdrę w dżinsach i koszulce. Kto wie, co się jeszcze wydarzy, a nuż będzie musiała się zerwać i pognać gdzieś na złamanie karku.

Wiedziała, że raczej nie uda jej się zasnąć, gdy tuż obok, parę metrów dalej, znajduje się mężczyzna, nad którym unosi się niezrozumiała, ale dobrze wyczuwalna aura niebezpieczeństwa. Powinna jednak poleżeć i spokojnie się zastanowić. Odtworzyć w pamięci dzisiejsze wydarzenia, krok po kroku, słowo po słowie, żeby wyrobić sobie zdanie na temat Pawła Saulaka.

W sypialni było cicho, widocznie jej towarzysz nawet się nie przewracał z boku na bok. Nagle usłyszała skrzypienie, potem rozległy się ledwo słyszalne kroki i otworzyły się drzwi prowadzące z sypialni do salonu.

– O co chodzi? – zapytała półgłosem.

– Chcę pani zadać jedno pytanie. Mogę?

– Proszę.

– Bardzo się pani przestraszyła w restauracji?

Ach, ty draniu! – niemal z rozczuleniem pomyślała Nastia. Czyżbyś poddał mnie eksperymentowi, łobuzie? A teraz umierasz z ciekawości, bo nie wiesz, czy się udało. Ciekawość do tego stopnia cię zżera, że rezygnujesz ze swoich cholernych zasad i pierwszy zadajesz pytania. Tak bardzo cię to dręczy, że nie możesz zasnąć.

– Raczej się zdziwiłam – odparła całkiem życzliwie. – Nagle zaczął pan zwracać się do mnie per „ty”, mimo że nie dalej jak dzisiaj rano kategorycznie się przed tym wzbraniał. Właściwie spodziewałam się czegoś w tym stylu, w końcu spędził pan dwa lata w kolonii karnej, więc to zupełnie naturalne, że w pewnej chwili mógł pan zareagować dość ostro. Ale się nie gniewam.

– A więc w ogóle się pani nie bała?

– Oczywiście, że nie. Czego pańskim zdaniem miałam się bać? Myśli pan, że nigdy nie spałam z facetami?

– Przepraszam. Dobranoc.

Drzwi znowu skrzypnęły. Paweł znikł w sypialni.

Oczywiście, że się przestraszyłam, myślała Nastia, zwinąwszy się w kłębek pod cienką hotelową kołdrą. – Pierwszy raz przy obiedzie. Straszny z ciebie człowiek, Pawle Saulaku. Boże, chciałabym odstawić cię do Moskwy i nigdy więcej nie spotkać.

Sprawiedliwy oprawca

Подняться наверх