Читать книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina - Страница 4
Część 1
Powrót
Rozdział 3
ОглавлениеA jednak nie udało jej się zasnąć. W sypialni było cicho, nie dobiegał stamtąd najlżejszy szmer, ale Nastia była pewna, że Saulak nie śpi. Równo o szóstej wstała i zapukała do drzwi.
– Paweł, pobudka.
Saulak niemal natychmiast stanął na progu, jak gdyby nie tylko nie spał, ale też wcale się nie rozbierał.
– Śniadanie zjemy na lotnisku, tutaj wszystko jest jeszcze zamknięte o tak wczesnej porze – powiedziała, szybko pakując rzeczy do torby.
Saulak ruszył do łazienki, nie odzywając się słowem.
Na lotnisko dotarli autobusem podmiejskim. Nastia oparła się pokusie, żeby wezwać taksówkę, bo autobus wydał jej się bezpieczniejszy. Zatrzymanie samochodu na pustej szosie bladym świtem i wygarbowanie skóry dwojgu nieuzbrojonym pasażerom to żadna sztuka, a z autobusem taki numer nie przejdzie. Nastia nawet nie wyglądała przez okno, żeby wypatrzeć prześladowców. Co za różnica, są czy nie? Plan i tak nie ulegnie zmianie. Paweł milczał przez całą drogę, więc chwilami udawało jej się zapomnieć o jego obecności. Dopiero gdy wyjęła bilety z torby, posłał jej pytające spojrzenie, ale się powstrzymał i jak zwykle o nic nie zapytał.
Załatwili formalności związane z odprawą i ruszyli do hali odlotów. Zebrał się już spory tłum i nie było miejsc siedzących, więc dobre czterdzieści minut musieli stać, póki stewardesa nie otworzyła w końcu bramki i nie poprosiła pasażerów do autobusu. Przez cały czas Saulak stał z zamkniętymi oczami, oparty o ścianę, skrzyżowawszy ręce na piersiach, a Nastia dyskretnie się rozglądała. Naprzeciwko zauważyła Korotkowa, a tuż obok, zaledwie parę metrów od niej, znajomą twarz chłopaka w futrzanej czapce. Pasażerowie szarej wołgi jeszcze się nie zjawili, była jednak pewna, że gdzieś tu są.
Do samolotu pojechali ostatnim autobusem i stanęli na końcu kolejki przy schodach. Gdy znaleźli się na pokładzie, Nastia z satysfakcją odnotowała, że większość pasażerów zajęła już miejsca. Zmierzając ku swojemu fotelowi, mogła zlustrować każdą twarz. Kupując bilety, zadbała o to, żeby miejsca były w ostatnim rzędzie. Proszę, oto futrzana czapka. I Korotkow. A także tamci z samochodu. Siedzą osobno, nie wyparowali. Wszyscy w komplecie. Można lecieć.
– Są tutaj? – zapytał Saulak, gdy Nastia zajęła miejsce i zapięła pasy.
– Owszem. – Skinęła głową. – Nie zauważył pan? Przecież prosiłam, żeby zapamiętał pan twarze.
– Zapamiętałem.
– I co, nie zwrócił pan uwagi, przechodząc?
– Zwróciłem.
– Więc czemu pan pyta?
– Sprawdzałem panią.
– Jasne. Pewnie się pan boi, że powierzył życie aktorce oszustce?
– Boję się, gdy nie rozumiem, co i dlaczego robi osoba, której zawierzyłem.
– No to niech się pan nie krępuje i pyta – poradziła Nastia pogodnie.
A jednak go przycisnęła! Popisywał się i panował nad sobą, pozując na człowieka mądrego i przenikliwego, który nie potrzebuje żadnych wyjaśnień, lecz w końcu musiał skapitulować. Okazało się, że nie potrafi jej rozgryźć.
– Po co lecimy do Swierdłowska?
– Do Jekaterynburga – poprawiła. – Żeby ich zgubić. W Samarze jesteśmy jak na dłoni, pańscy dręczyciele deptali nam po piętach od bramy kolonii aż do samolotu. Do Jekaterynburga przylecimy koło południa, w ciągu godziny odlecą stamtąd cztery samoloty – do Wołgogradu, Petersburga, Irkucka i Krasnojarska. Dostaniemy nowe dokumenty i polecimy, a oni niech sobie łamią głowy dokąd.
– Ale dlaczego akurat do Jekaterynburga? Mają tam inny plan lotów?
– Plan lotów się nie różni, ale na lotnisku Kolcowo jest dużo ciekawych przejść i wyjść, które dobrze znam. Ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Chciałbym wiedzieć, kto panią wynajął.
– W tej kwestii musimy się potargować.
– To znaczy?
– Powiem panu, kto mnie wynajął, a w zamian pan mi zdradzi, dlaczego mnie wynajęto.
– Czyżby pani nie wiedziała?
– Nigdy o to nie pytam. Właśnie dlatego dostaję zlecenia. Przyzna pan, że to bardzo wygodne, gdy można powierzyć zadanie, niczego nie tłumacząc. Jeżeli będę okazywać nadmierną ciekawość, zostanę bez pracy.
– No to niech pani nie okazuje.
– Dobrze – łatwo ustąpiła Nastia. – Wycofuję się. Uznajmy, że nie ubiliśmy interesu.
– Dokąd polecimy z Jekaterynburga?
– Nie wiem. – Wzruszyła beztrosko ramionami. – Polecimy tam, gdzie dostaniemy bilety.
– A jeśli na żaden z czterech lotów nie będzie biletów?
– Wykluczone. – Uśmiechnęła się. – To nie do wiary, że jest pan tak bojaźliwy, Pawle Dmitrijewiczu.
Samolot nabrał wysokości i leciał teraz równo, wstrząsany tylko niewielkimi drganiami. Bezsenna noc dała o sobie znać i Nastia poczuła, że morzy ją sen. Powieki zaczęły jej opadać, ale za wszelką cenę próbowała oprzeć się chęci, by zamknąć oczy i się zdrzemnąć. Nie żeby bała się zostawić Pawła bez nadzoru, z samolotu przecież nie ucieknie, zresztą Jura Korotkow też jest tutaj, nie spuszcza ich z oczu. Saulak ją jednak niepokoił, i to coraz bardziej. Unosiła się nad nim niezrozumiała aura niebezpieczeństwa, spanie przy nim oznaczało opuszczenie rąk i zdanie się na łaskę wroga.
Wciąż od nowa powtarzała w pamięci etapy zbliżającej się operacji „pozbycia się ogona” na lotnisku Kolcowo, gdy nad głowami pasażerów rozległ się melodyjny głos stewardesy.
– Szanowni państwo! Na skutek niesprzyjających warunków pogodowych panujących na lotnisku Kolcowo nasz samolot nie może podejść do lądowania w Jekaterynburgu. Wylądujemy w Uralsku. Załoga samolotu bardzo przeprasza za zaistniałe niedogodności.
A to dopiero! Sen jak ręką odjął. Co oni poczną w Uralsku? Nastia nikogo tam nie zna, jest tylko Korotkow, ale pożytku z niego… Dokumenty czekają na nich w Jekaterynburgu. Nie ma sensu wyjeżdżać z Uralska z dokumentami na nazwisko Saulak. To znaczy wyjechać oczywiście można, ale to tylko strata czasu, sił i pieniędzy. Bo nie pozbędą się ogona. Bez pomocy pracowników lotniska nie uda im się wsiąść na pokład samolotu, żeby się nie zdekonspirować.
Odwróciła głowę i zerknęła na Pawła. Nadal siedział z zamkniętymi oczami, ale gałki oczne pod cienką skórą powiek szybko się poruszały.
– Słyszał pan? – zapytała.
– Tak.
– Zaczynają się kłopoty.
– Rozumiem.
– Cieszę się, że jest pan tak pojętny – oznajmiła z nagłą złością. – Dla bezpieczeństwa nas obojga byłoby lepiej, gdybym wiedziała nieco więcej.
– A co właściwie chce pani wiedzieć?
– Na przykład jak potężni są ludzie, którzy nie odstępują nas od samej kolonii, no i czego można się po nich spodziewać.
– Mogą wszystko. Pytanie tylko, jak daleko zechcą się posunąć – odparł bardzo cicho, nadal nie otwierając oczu.
– Co może ich sprowokować?
– Strach przed zdemaskowaniem. Przed rozgłosem. Wybrała pani słuszną taktykę. Póki się nie dowiedzą, kim pani jest, będą się obawiali nas ruszyć. Dlaczego zrobiła sobie pani dowód na moje nazwisko?
– Niech myślą, że jesteśmy spokrewnieni. Przynajmniej na pewien czas zbije ich to z tropu.
– Igra pani z ogniem. I popełniła błąd.
– Czemu? Bycie pańską krewną jest niebezpieczne?
– I to bardzo. Nawet się pani nie domyśla, jakie to może okazać się groźne.
– No to niech mnie pan oświeci. Właściwie już drugi dzień próbuję to z pana wyciągnąć.
– Nie musi pani wiedzieć. Niech pani jedynie pamięta, że popełniła błąd.
Też mi nowina, pomyślała Nastia z irytacją. Wiedzieć, że zrobiłam coś nie tak, ale nie mieć pojęcia, gdzie się pomyliłam. Gorzej nie można. Mściwy sukinsyn.
– Z kim pani jest związana, z milicją czy ze światem przestępczym? – niespodziewanie zapytał Saulak.
– A dlaczego tylko z nimi? Sądzi pan, że człowiek, który mnie wynajął, musi być koniecznie albo milicjantem, albo przestępcą?
– Ma pani lewy dowód. To mogą zrobić tylko milicjanci albo kryminaliści.
– Nie tylko. – Uśmiechnęła się. – Świat poszedł naprzód w ciągu dwóch lat. Fałszywy dowód można kupić na każdym bazarze, kosztuje, rzecz jasna, słono, za to nie ma z nim żadnych problemów. Trzeba tylko znaleźć odpowiedniego człowieka, wręczyć mu forsę, podyktować nazwisko i dać swoje zdjęcie. Następnego dnia zamówienie jest gotowe do odbioru.
– I właśnie tak pani zrobiła?
– Zgadza się.
– To znaczy, że to był pani pomysł, by podszyć się pod moją krewną? Sama pani na to wpadła i zamówiła dowód?
– Owszem.
– A pani zleceniodawca nic o tym nie wie?
– Nie składam mu szczegółowego raportu, liczy się wynik, sama decyduję, jak go osiągnąć.
– Miała pani kiepski pomysł.
– Co robić? Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Jest pan pewien, że mój zleceniodawca nie popełniłby tego błędu?
– Nie wiem, kim on jest. Może by nie popełnił. Ale mógł popełnić, gdyby nie był wystarczająco poinformowany.
Nasti zrobiło się nieswojo. Generał Minajew został wprowadzony w plan operacji, wiedział, że Nastia załatwiła sobie dowód na nazwisko Saulak. Ale jej nie powstrzymał. To znaczy, że jest niewystarczająco poinformowany? Niedobrze. W takim razie mogą na nią czyhać różne nieprzyjemne niespodzianki. A jeśli ten cholerny Minajew wiedział, że nie należy tego robić? Dlaczego milczał? Jaką grę prowadzi? Z godziny na godzinę robi się coraz mniej ciekawie.
Samolot podszedł do lądowania, Nastia poczuła ucisk w uszach i rozbolała ją głowa. Z powodu słabego krążenia źle znosiła zarówno start, jak i lądowanie, w dodatku niedobre przeczucia sprawiły, że dostała okropnych mdłości.
Gdy tylko podwozie samolotu dotknęło ziemi, najbardziej niecierpliwi pasażerowie zerwali się z miejsc i zaczęli ubierać. Gdzieś z przodu mignęła głowa Korotkowa. Jura wstał i wciągając kurtkę, odwrócił się przodem do Nasti. Ona zaś ledwo dostrzegalnie wzruszyła ramionami, co oznaczało: brak nowych pomysłów oraz instrukcji, w głowie pusto, działaj według uznania i na własne ryzyko.
– Ilu ich jest? – rozległ się szept Pawła.
– Czterech. Dwaj osobno i dwaj razem.
– Adorator i dwaj faceci z samochodu. Kim jest czwarty?
– Ma miejsce w środku – chłopak w czapce z futra wilka. Był wczoraj rano koło kolonii, ale na widok wołgi się ulotnił. Nie wiem, może jest razem z tamtymi.
– Który z nich wydaje się pani najniebezpieczniejszy?
– Wszyscy. Nie jestem wróżką, nie potrafię czytać w myślach.
Saulak gwałtownie się ku niej odwrócił i Nastię znowu oblała fala gorąca.
– Jest pan hipnotyzerem? – zapytała, uśmiechając się z wysiłkiem.
– Nie. Skąd ten pomysł?
– Ma pan dziwne spojrzenie…
– Jakie?
– Nieprzyjemne. Niech pan wstaje, musimy się ubrać.
– Jest pani zbyt nerwowa. Zresztą słyszałem, że podobno wszystkie aktorki w mniejszym lub w większym stopniu są histeryczkami.
– Zespół h-igrekowy – wybąkała, wyciągając torbę spod siedzenia.
– Co takiego?
– O takich jak ja psychiatrzy mówią, że mamy nadmiernie rozwinięty zespół h-igrekowy. „H” oraz „igrek” to dwie pierwsze litery słowa „histeria” w wielu językach.
– A więc jest pani również psychiatrą? – Saulak się uśmiechnął.
– Nie, ale skończyłam kurs psychodiagnostyki.
– Moim zdaniem taka z pani aktorka jak ze mnie mistrz kickboxingu.
– Ja też tak sądzę. Ruszajmy do wyjścia. I nie kłóćmy się, dobrze?
Lotnisko w Uralsku było małe, ciasne, brudne i byle jakie. Przecisnąwszy się przez tłum pasażerów stojących w kolejce do odprawy i do kontroli dokumentów, Nastia i Paweł wyszli na zewnątrz. Na dworze było o wiele zimniej niż w Samarze, przenikliwy wiatr nawiewał do oczu drobne, kłujące płatki śniegu. Pasażerom rejsu zaproponowano, żeby przenocowali w hotelu na lotnisku, biorąc bowiem pod uwagę prognozy synoptyków, loty do Jekaterynburga planowano wznowić najwcześniej nazajutrz. Niewiele osób skorzystało z uprzejmego zaproszenia, bo do Jekaterynburga kursowały pociągi i pokonywały trasę w ciągu dziesięciu godzin. Jednakże Nastia doskonale wiedziała, że podróż pociągiem nie wchodzi w grę. Nawet jeśli przez cały czas Korotkow będzie w pobliżu, nic nie poradzą, w razie gdyby ich natrętni przyjaciele zapragnęli zrobić jakieś świństwo. W pociągu nikt nie jest do końca bezpieczny. Lepiej już tkwić tutaj, w Uralsku, i cierpliwie czekać na samolot. Poza tym Nastia potrafiła wymknąć się prześladowcom tylko na lotnisku Kolcowo, tam na nią czekano, tam dostanie nowe dokumenty. A więc za wszelką cenę musi tam dotrzeć, i to nie od strony ulicy, tylko z hali przylotów.
W hotelu zaproponowano im miejsca leżące w osobnych sześcioosobowych pokojach – męskim i damskim. Nastia kategorycznie odrzuciła to rozwiązanie, sięgnęła po jeszcze jeden studolarowy banknot, na którego widok recepcjonistka uśmiechnęła się promiennie i dała jej klucz do dwuosobowego pokoju z telefonem i z łazienką. Był to prawdopodobnie pokój o najwyższym standardzie.
W środku Nastia cisnęła torbę na podłogę, ściągnęła kurtkę i padła na łóżko. Saulak starannie powiesił ubranie do szafy i usiadł w fotelu. Nastia nie widziała go ze swojego miejsca, ale dałaby sobie głowę uciąć, że znowu siedział ze skrzyżowanymi rękami i zamkniętymi oczami.
– Zamierza pan kontynuować głodówkę? – zapytała z ironią.
– A pani znowu jest głodna? – odparował. – Żeby panią wyżywić, potrzeba fury pieniędzy.
– Mam normalny apetyt zdrowego człowieka, którego nie dręczą wyrzuty sumienia – wesoło odparła Nastia. – Tymczasem patrząc na pana, można by pomyśleć, że jedzenie staje panu w gardle. Ze strachu?
– Podziwiam pani optymizm. Zresztą nie bez powodu powiadają, że ogrom trosk jest wynikiem zbyt dużej wiedzy.
– No to niech się pan podzieli ze mną swoją smutną wiedzą, wtedy może ja też stracę apetyt. Zaoszczędzimy na jedzeniu.
Paweł nie odpowiedział, ale Nastia z satysfakcją pomyślała, że nie wypowiada się tak lakonicznie jak wczoraj. Z czasem się rozkręci, należy tylko uzbroić się w cierpliwość i wykazać pomysłowością. Jedną cechę Pawła Saulaka już odkryła: nie potrafi błyskawicznie zmieniać sposobu bycia. Wczoraj w restauracji, gdy nagle nazwała go Paszeńką i odezwała się czułym, proszącym głosem, zrezygnował z surowych zasad, które przyjął. Nie dlatego że jej uległ, ale dlatego że się stropił. Tym właśnie można wytłumaczyć jego zachowanie podczas tańca. Ten mężczyzna traci zimną krew, gdy czegoś nie rozumie. No cóż, to właśnie trzeba wykorzystać.
Przez pewien czas leżała w milczeniu z uniesionymi dłońmi, uważnie studiując manikiur. Potem przewróciła się na brzuch, oparła brodę na rękach i wbiła wzrok w Pawła. Ten w ogóle nie zareagował, nawet się nie poruszył, jak gdyby skamieniał.
– Pańskim zdaniem oni siedzą na dole czy pilnują nas na ulicy? – zapytała.
– Najprawdopodobniej jeden siedzi na dole, a drugi w holu na naszym piętrze. Przecież przed sobą też się ukrywają.
– Tutaj nie Moskwa, długo się nie da. Musimy ich gdzieś wyciągnąć, niech się spotkają.
– Chce pani poeksperymentować? – Uchylił powieki, ale nie odwrócił głowy.
– Czemu nie? Tylko panu wolno? Lubię się rozerwać, nuda mnie przygnębia i pozbawia chęci do pracy. Kompan z pana żaden, a skoro nie mogę zabawić się ze wspólnikiem, spróbuję wykorzystać do tego wrogów. Co pan na to?
– Ten, kto panią wynajął, jest chyba zupełnym idiotą – wycedził Saulak. – Ciekawe, skąd panią wytrzasnął?
– Niech pan nie będzie niegrzeczny, Pawle Dmitrijewiczu. Gdybym nie odebrała pana przy bramie pańskiego dobroczynnego zakładu, już by się pan poniewierał w przydrożnym rowie, a drobny lutowy śnieżek przysypałby pana martwe ciało. Może to prawda, że nie mam dość doświadczenia, by bezpiecznie odstawić pana na miejsce, ale przynajmniej podarowałam panu dodatkowy dzień życia. Więc choćby za to mógłby mi pan podziękować.
– Nie ma dodatkowych dni życia, podobnie jak pieniędzy.
– No proszę, pan jeszcze filozofuje! Godny pozazdroszczenia spokój. Wie pan, że ktoś na pana poluje, powierzył pan życie niedoświadczonej i głupiej histeryczce, więc ma pan jakieś trzydzieści procent szans na to, że ocaleje. A pan się wykłóca o drobiazgi, liczy pieniądze, które wydaję na jedzenie, nawiasem mówiąc, nie z pańskiej kieszeni, i dywaguje na temat marności życia. Brawo! No cóż, Pawle Dmitrijewiczu. Albo przestanie pan odgrywać samowystarczalnego pyszałka i zaczniemy wreszcie normalnie rozmawiać, albo idę na obiad do miasta. Niech się pan rozkoszuje wyniosłą samotnością, zobaczę, jak długo pan wytrzyma, gdy do pokoju zaczną się dobijać pańscy życzliwi znajomi. Jest ich co najmniej czterech, niewykluczone, że już się poznali i działają ramię w ramię. A pan nie ma nawet broni.
– Czyżby pani ją miała?
– Ja też nie mam. Mam za to tajemnicę, która mnie otacza. Póki jej nie odgadną, nie ruszą pana w mojej obecności, bo musieliby wyrządzić mi krzywdę, a jeszcze nie wiedzą, czy mogą to zrobić. Gdy tylko się pożegnamy, sytuacja diametralnie się zmieni. Beze mnie będzie pan całkiem bezbronny.
– O co pani chodzi? Czego pani ode mnie chce?
– Chcę wykonać swoje zadanie. W tym celu muszę co nieco wiedzieć. Przyzna pan, że niezwykle ciężko pracować po omacku. Skoro pan, Pawle Dmitrijewiczu, odmawia rozmowy na tematy, które mnie interesują, będę popełniać błąd za błędem, narażając siebie i pana na niepotrzebne ryzyko. Przecież mogę zaraz pójść na komisariat i oznajmić, że zginął mi dowód. Podam milicjantom swoje prawdziwe dane, oni zaś wyślą zapytanie do Moskwy, potwierdzą moją tożsamość i wydadzą mi zaświadczenie, w którym będzie figurować prawdziwe nazwisko, a nie Saulak. Jestem gotowa to zrobić, jeśli mi pan wytłumaczy, dlaczego nie powinnam posługiwać się pańskim. Ale pan przecież milczy, skryty i nieprzystępny. Traktuje mnie pan jak idiotkę, która plącze się pod nogami i przeszkadza wrócić do Moskwy albo tam, gdzie planował pan udać się na wolności. Owszem, to prawda, że mam niewielkie doświadczenie i nie jestem gigantem myśli, ale plan, który próbuję wdrożyć, pozwolił nam przetrwać już ponad dobę, więc chyba nie jest głupi. Dlaczego nie przyzna pan choćby tego?
– Już w samolocie powiedziałem, że wybrała pani słuszną taktykę. Chce pani, żebym ją chwalił co pięć minut?
– Naturalnie! – Roześmiała się. – Jestem kobietą, a to mówi samo za siebie, jeśli oczywiście w ciągu dwóch lat nie zapomniał pan, co to takiego. Kobiety odbierają otaczający świat za pomocą werbalnych komunikatów, nie zwracają uwagi na czyny. Mężczyzna może przynosić pensję, robić prezenty, nie upijać się i nie zdradzać żony, ale jeśli nie będzie jej trzy razy dziennie powtarzał, że ją kocha, ona uzna, że źle ją traktuje. I odwrotnie, mąż może zachowywać się skandalicznie, zdradzać żonę na prawo i lewo, a nawet ją bić, ale jeśli bez przerwy będzie jej mówił, że jest najpiękniejsza i jedyna, ona będzie przekonana, że ją ubóstwia, i przebaczy mu każdą podłość.
– Na szczęście nie jestem pani mężem, więc niech pani nie oczekuje ode mnie komplementów.
– Z czego się pan cieszy? Nawiasem mówiąc, bycie moim mężem wcale nie jest złe. Zarabiam przecież przyzwoicie, wikłając się w afery podobne do tej. Nie narzekam na brak klientów. A właśnie, może zechce mnie pan wynająć.
– Po co mi pani? Zdaje się, że już pani zapłacono za mój bezpieczny przejazd. Chce pani upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu?
– Ależ skąd. Mogę na przykład się dowiedzieć, kto się na pana uwziął. Mój obecny zleceniodawca chyba dobrze to wie. A pan?
– Obejdę się bez pani usług.
– Jak pan chce. Pytam po raz ostatni: idzie pan ze mną do miasta?
– Wolałbym inne rozwiązanie.
– No to niech je pan zaproponuje.
– Możemy coś kupić i zjeść tutaj, w pokoju.
– Nie ma sprawy.
Oczywiście, że nie ma sprawy, pomyślała Nastia. W końcu się rozgadałeś. Nawet gdybyś mi zaproponował, żebyśmy poszli kupić gazety i wytapetowali nimi pokój, też bym się zgodziła. Najważniejsze to zmusić cię, żebyś włączył się w proces analizy i zaczął wyrażać własne zdanie – krótko mówiąc, rozwiązać ci język. Zasugerowałeś kompromisowe rozwiązanie – okazuję gotowość pójścia na ustępstwo. Musimy się zaprzyjaźnić, Pawle Dmitrijewiczu, inaczej poniesiemy fiasko. Musisz się zniżyć do mojego poziomu, ja zaś, mimo że głupia i ograniczona, jestem uparta i kuta na cztery nogi. Dopiero gdy poczujesz nade mną przewagę, to się otworzysz. Jeżeli będziesz widział we mnie silnego przeciwnika, nic nie zdziałamy. Swoją ambicją mógłbyś obdzielić z dziesięć osób, a dumą z tuzin. Ale nie masz w sobie żyłki hazardzisty, w przeciwnym razie silny przeciwnik rozpaliłby ci krew w żyłach, on zaś cię drażni. A może budzi w tobie strach? Może brakuje ci pewności siebie? Ciekawe. Bez względu na to, jaka jest prawda, powoli zaczynam cię rozumieć. A to już nieźle.
***
Grigorij Walentinowicz Czincow nade wszystko w świecie lubił knuć intrygi. Nie mógł bez tego żyć, usychał z nudów bez choćby niewielkiej, drobnej manipulacji. Teraz otwierała się przed nim wspaniała perspektywa, bo zbliżała się kampania przed wyborami nowego prezydenta Rosji. W końcu będzie mógł rozwinąć skrzydła, pokaże, na co go stać, i otworzy się przed nim niebo.
Czincow nie był bojownikiem, walczył o to, by napchać własne kieszenie, toteż łatwo wikłał się w różne afery, jeżeli zapowiadały zyski. Dzisiaj prowadził intrygę w interesach ugrupowania, które wysunęło kandydata w wyborach prezydenckich. Za ugrupowaniem stał kapitał kryminalny, więc w razie zwycięstwa kandydat miał zablokować przyjęcie niekorzystnych dlań praw i dekretów na co najmniej cztery lata. Dzięki temu człowiekowi pojawi się na przykład gwarancja, że ulgi podatkowe i celne będą przysługiwać głównie podmiotom kontrolowanym przez ów kapitał.
Kandydat miał gotową własną ekipę składającą się z szefów ministerstw siłowych, ministra gospodarki i finansów oraz dyrektora Centrobanku3. Jeżeli zdobędzie władzę i obsadzi nimi stanowiska, w ciągu czterech lat zagarną w swoje ręce, co zechcą. Na przeszkodzie stał tylko pewien drobiazg: w niedalekiej przeszłości zarówno ugrupowanie wysuwające i popierające kandydata, jak i sam kandydat wraz ze swoją ekipą prowadzili ożywione kontakty z generałem lejtnantem Bułatnikowem. Z niektórych rejonów Rosji uczynili swoją ostoję i uprawiali tam potępiany przez kodeks karny proceder nielegalnego handlu bronią i narkotykami. Z tego właśnie względu w wybranych rejonach musieli powołać zaufanych gubernatorów, dowódców garnizonów wojskowych, naczelników urzędów spraw wewnętrznych i prokuratorów. Zanim jednak zostaną mianowani nowi, należało pozbyć się starych. W tej śliskiej kwestii generał lejtnant Bułatnikow okazał się człowiekiem nie do zastąpienia.
Wszystkie przesunięcia i zmiany odbyły się, by tak rzec, zgodnie z planem, swoi ludzie zajęli kluczowe stanowiska, po czym Bułatnikow stał się zbędny i niebezpieczny. Sprzątnięto go, rzecz jasna. Ale najbliższy współpracownik generała zdołał się wymknąć. Wtedy nie zaprzątali sobie tym głowy, bo wiedzieli, że skoro ukrył się w kolonii karnej, to znaczy, że się boi. A skoro się boi, nikogo nie zaatakuje, pod warunkiem że sam nie będzie atakowany. To ich uspokoiło.
Jednakże jakiś czas temu Grigorij Walentinowicz dowiedział się, że współpracownikiem nieżyjącego generała nagle zainteresowali się zwolennicy obecnego prezydenta. To już było niebezpieczne. Zeznania Pawła Saulaka mogły zniszczyć większą część kandydatów, w tym naturalnie tego, dla którego pracował teraz Czincow. To oczywiste, że należy usunąć z drogi współpracownika Bułatnikowa. Czincow jak zwykle liczył na MWD4 i bardzo się rozczarował, gdy zwrócił się do dwóch czy trzech starych znajomych. Po czerwcowych wydarzeniach w Budionnowsku ministra spraw wewnętrznych zdymisjonowano, a nowy pojawił się z nową ekipą, do której Czincow nie miał dojścia. Okazało się, że nowy minister jest wojskowym, a nie milicjantem, więc Grigorij Walentinowicz nie miał kompromitujących go materiałów, które mógłby wykorzystać, by rozwiązać swoje problemy. Jedyne, co udało mu się zrobić, to dowiedzieć się, w której kolonii przebywa Saulak i kiedy wyjdzie na wolność. Wysłał ludzi, żeby go przejęli, ale sprawy ni z tego, ni z owego się skomplikowały. Po pierwsze, nie tylko oni przyjechali po Pawła. Pojawił się jakiś chłopak, który kręcił się pod bramą. Pojawił się jeszcze jeden typ, który kręcił się koło Pawła w hotelu. I co najważniejsze, pojawiła się kobieta, prawdopodobnie krewna Saulaka. Niewykluczone, że żona. Pomieszała Czincowowi szyki, więc teraz musiał czekać, aż sytuacja się wyklaruje.
Tak wyglądał obraz jeszcze wczorajszego wieczoru. Jednakże pewne wydarzenia sprawiły, że Czincow musiał zweryfikować strategię. Prezydent publicznie oznajmił, że w najbliższym czasie zrobi, co w jego mocy, żeby wypłacić zaległe uposażenia. Jasne, ma trzy instrumenty, których może użyć w przedwyborczej walce: zabawić się w demokrację, rozwiązać problem czeczeński i zagwarantować wypłaty pensji i emerytur. To oczywiste, że likwidacja zadłużeń finansowych może nastąpić tylko drogą uruchomienia maszyn drukarskich. Wybitni ekonomiści kategorycznie się temu sprzeciwiają. Ale czy prezydent ich posłucha? Posłucha, ma się rozumieć, że posłucha, ale potem mu się znudzi i zrobi po swojemu. Prostych ludzi utrzymujących się z pensji albo z emerytur nie interesują żadne argumenty, na nic im się zdadzą wywody na temat inflacji i nadciągającej zapaści ekonomicznej, to dla nich puste słowa, bo już dzisiaj nie mają czym karmić dzieci, a inflacja i zapaść to sprawa dalekiego jutra. Jeżeli prezydent wywiąże się z zobowiązań, zdobędzie wdzięczność społeczeństwa. A więc trzeba zrobić wszystko, żeby tak się nie stało. Jaki jest układ sił? Niezależni ekonomiści przeciwni uruchomieniu maszyn. I zależni doradcy, w tym finansowi, na których można wywrzeć presję. Czincow dobrze wiedział, że nie tylko jego obecni przyjaciele korzystali z pomocy generała lejtnanta Bułatnikowa. Cały kraj z niej korzystał. Więc może wśród doradców prezydenta znajdzie się człowiek, którego będzie można przycisnąć rękami Saulaka? Znajdzie się, i to niejeden. Co z tego wynika? Ano to, że trzeba przejąć Pawła Saulaka. Nie likwidować od razu, jak na początku planowano, ale potrząsnąć nim jak należy, zmusić do współpracy, wyciągnąć wszystko, co wie. A potem się zobaczy.
Tylko ta kobieta wchodzi w paradę… Kim ona jest? Może przyda się w grze? Nie, nie wolno ich ruszać, nie wolno, póki sprawa się nie wyjaśni.
***
Wiaczesław Jegorowicz Sołomatin w odróżnieniu od Czincowa był oddany idei. Jego poświęcenie dla prezydenta nie miało wręcz granic. Gotów był na wszystko, żeby go wesprzeć i mu pomóc.
Sposób rozumowania Sołomatina był właściwie taki sam jak Czincowa. W kwestii trzech instrumentów i niemożności przeoczenia choćby jednego z nich. Ale przed Wiaczesławem Jegorowiczem stało nieco inne zadanie.
Znalazł się łajdak, który podsuwa prezydentowi niebezpieczny pomysł utworzenia dwóch komisji do opracowania sposobu rozwiązania kwestii czeczeńskiej! Prezydent jeszcze nie podjął decyzji, ale wszystko wskazuje na to, że skłania się ku tej propozycji. W jednej z nich będą pracować członkowie Rady Prezydenckiej, w drugiej szefowie ministerstw siłowych. Bez względu na to, komu prezydent przyzna rację, nastawi przeciwko sobie znaczną część społeczeństwa. Jeśli zrobi tak, jak proponują doradcy, narazi się zwolennikom żelaznej ręki, których, jak pokazały niedawne wybory do Gosdumy5, w Rosji nie brakuje. Jeśli przyjmie rady ministrów, zaprotestują demokraci. I szczerze mówiąc, będą mieli słuszność. Jedyne, co może uratować prestiż prezydenta w patowej sytuacji, to niezależna decyzja, odmienna od propozycji obu komisji. Ale skąd ją wziąć?
W obu zespołach nie zasiądą głupcy, ich zadaniem będzie przeanalizowanie istniejących sposobów wyjścia z kryzysu czeczeńskiego i zaproponowanie najbardziej optymalnego. To oczywiste, że członkowie komisji poruszą niebo i ziemię, zaangażują dostępnych analityków i strategów, zatrudnią instytuty naukowe, odszukają najbardziej doświadczonych ekspertów. Cały kraj dołoży starań. Nie ma mowy, żeby nikt nie wpadł na jakieś rozwiązanie. Ono musi się znaleźć. Koniecznie. Inaczej prezydent straci twarz i nie wygra wyborów.
W grubej ścianie, którą komisje wzniosą z cegiełek swoich pomysłów, musi znaleźć się szpara. Nieduża. Wielkości jednej cegiełki. Z tą właśnie cegiełką obecny prezydent godnie przystąpi do zbliżających się wyborów. Zdaniem Wiaczesława Jegorowicza Sołomatina zadanie polegało na tym, żeby dostarczyć prezydentowi tę cegłę, owo jedyne rozwiązanie, dzięki któremu będzie mógł nie poprzeć żadnej komisji i udowodnić, że jest samodzielnie myślącym politykiem. W związku z tym Sołomatin na gwałt potrzebował Pawła Dmitrijewicza Saulaka.
Mimo zbieżności rozumowania i wybranej taktyki istniała pewna różnica między Grigorijem Walentinowiczem Czincowem a Wiaczesławem Jegorowiczem Sołomatinem. Sołomatin wiedział znacznie więcej na temat Pawła Saulaka. Dlatego nie zamierzał go porwać ani użyć jakiegokolwiek środka przymusu. Wiedział, że pod żadnym pozorem nie należy tego robić. Chciał spróbować dogadać się z byłym współpracownikiem generała lejtnanta Bułatnikowa. Z tego powodu jego ludzie tylko obserwowali Pawła, rejestrowali jego ruchy, próbując zarazem ustalić, kim jest kobieta, która odebrała go z kolonii. Dziwna para! Mieszkają w jednym pokoju, noszą to samo nazwisko, a w towarzystwie mówią sobie per „pan” i „pani”. Chcą ukryć bliską znajomość czy nawet pokrewieństwo? Czyżby uważali innych za kompletnych idiotów? Kto uwierzy, że mężczyzna i kobieta noszący to samo nazwisko i wynajmujący jeden pokój w hotelu, ledwo się znają! A może nie próbują nikogo oszukać, tylko są ze sobą skłóceni. Przecież w restauracji ona go nawet uderzyła, a on wykręcił jej rękę, aż upadła. Widocznie mają ze sobą na pieńku. Możliwe, że w grę wchodzi zazdrość. Ludzie Sołomatina zameldowali, że kobieta otwarcie flirtowała z jakimś gościem hotelowym i nawet całowała się z nim na oczach Saulaka. Nic dziwnego, że tamten wpadł we wściekłość. Ale po co to zrobiła? Wszędzie same zagadki.
***
Jedną ze zdobyczy reformy ekonomicznej stało się zacieranie różnic między stolicą a prowincją w kwestii zaopatrzenia mieszkańców w towary i usługi. W sklepach Uralska było dużo artykułów spożywczych, których asortyment pozwolił Nasti przygotować przyzwoity obiad w hotelowych warunkach. Włoskie sałatki w plastikowych pudełkach, zupy w kubeczkach, które należało tylko zalać gorącą wodą i zostawić na trzy minuty, rozmaite jogurty i słodkie desery, a nawet francuskie sery pokrojone w cienkie plastry. Pieniędzy otrzymanych od generała Minajewa było sporo, więc Nastia bez wahania wkładała wybrane artykuły do plastikowego koszyka.
– Ma pani wielkopańskie nawyki – zauważył Paweł, z dezaprobatą patrząc na kolejną jaskrawą paczuszkę orzechów, która trafiła z półki do koszyka.
– Nic podobnego – zaoponowała. – Po prostu jestem z natury leniwa, stąd moja zapobiegliwość. Kto wie, jak długo będziemy tkwić w tym mieście, póki nie polecimy do Jekaterynburga. Nie będziemy przecież biegali do sklepu za każdym razem, gdy zgłodniejemy. Jaki ser pan woli, śmietankowy, z krewetkami czy z szynką?
– Wszystko jedno.
– Ale one mają przecież zupełnie inny smak. Naprawdę nie ma to dla pana znaczenia?
– Żadnego. W ogóle nie lubię sera, więc niech pani wybiera według własnego uznania.
– Dobrze. A co pan lubi? Niech się pan nie krępuje, mój klient nie zbiednieje przez pana.
– Nic. Wszystko mi jedno.
– Do licha, zakupy z panem to żadna przyjemność – burknęła Nastia. – Kto widział takiego nudziarza? Trzeba korzystać z przyjemności życia, pan zaś pozbawia się drobnej ziemskiej radości w postaci smacznego jedzenia. Zawsze ma pan taki wisielczy humor?
– Proszę wyświadczyć mi grzeczność i zostawić mój humor w spokoju.
– Dobrze. W takim razie niech się pan rozejrzy, co porabiają nasi przyjaciele. Przynajmniej będzie z pana jakiś pożytek.
Już stali w kolejce do kasy, gdy Nastia zauważyła Jurę Korotkowa przy wejściu. Futrzaną czapkę dostrzegła, gdy opuszczali hotel, a pary z wołgi w ogóle nie widziała. Ciekawe, gdzie oni zniknęli?
– Wszyscy są na miejscu – oznajmił Saulak. – Biorą z pani zły przykład i też robią zakupy.
– A wielbiciel?
– Już się obkupił i czeka na ulicy.
– Może zaprosimy go na obiad? Byłaby jakaś rozrywka.
– Niech pani przestanie mnie dręczyć swoim pędem do zabawy. Jest pani w pracy, no to niech pani pracuje. Ja tutaj nie widzę nic zabawnego.
– To znaczy, że jeszcze pan nie wie, czym jest prawdziwy strach.
– Co ma pani na myśli? – Saulak się zachmurzył.
W tej samej chwili stojąca przed nimi kobieta zabrała resztę i się odsunęła. Teraz była ich kolej, więc Nastia postanowiła nie odpowiadać. Jeżeli Paweł naprawdę jest ciekaw, co miała na myśli, z pewnością o to zapyta. Zignoruje swoje idiotyczne zasady i odezwie się pierwszy. A wtedy będzie go można przycisnąć.
Zawartość zielonego plastikowego koszyka pochłonęła sporą sumę i Nastia, uśmiechając się, pomyślała, że z jej pensją nie może sobie pozwolić na tak drogie rzeczy, których w zasadzie wystarczy tylko na obiad i kolację. Tyle, ile zapłaciła teraz, wydawali z Loszą w tydzień.
W drodze powrotnej do hotelu przechodzili koło kiosku z gazetami. Paweł zwolnił nieco kroku, a Nastia domyśliła się, że chce kupić gazety, ale nie potrafi poprosić jej o pieniądze. Był bez grosza. Nastia miała tylko chwilę na podjęcie decyzji. Okazać szlachetność i nie zmuszać go, żeby się poniżał? Czy udać, że nie zauważyła, żeby poczuł się od niej zależny? Jak postąpić, żeby nie oddać za jednym zamachem z trudem zdobytych pozycji?
– Czyżby poczuł pan pociąg do słowa drukowanego? – zapytała z kpiną, przekładając torbę z jednej ręki do drugiej. – Kupię panu gazety tylko dla zasady. Może znajdzie pan w którejś rubrykę dotyczącą savoir-vivre’u i ze zdziwieniem przeczyta, że mężczyzna nie powinien pozwalać damie dźwigać toreb z zakupami. Nikt pana tego nie uczył?
Paweł w milczeniu wziął od niej torbę, usta zacisnął jeszcze mocniej, aż utworzyły wąską kreskę. Nastia kupiła parę gazet, zarówno ogólnokrajowych, jak i lokalnych, a także cienką broszurę z krzyżówkami.
– Jeżeli będzie pan wciąż pozował na obrażonego królewicza, porozwiązuję sobie krzyżówki. Kim pan jest z wykształcenia? – zapytała, upychając gazety do torby.
– Technikiem – rzucił krótko.
– Wspaniale. Będzie mi pan pomagał odgadywać słowa, których nie znam.
– A jakie pani ma wykształcenie?
– Uniwersyteckie, matematyczno-fizyczne.
– Coś podobnego! Otworzyli tam wydział dla aktorów?
– Raczej nie. Skąd to pytanie?
– Przecież mówiła pani, że jest aktorką.
– Coś podobnego! – zawołała Nastia, przedrzeźniając Pawła i łobuzersko się uśmiechając. – A mnie się zdaje, że nic takiego nie mówiłam. Chyba się panu zdawało.
Jego twarz natychmiast zastygła, oczy na chwilę się zamknęły, jak gdyby próbował odzyskać poczucie rzeczywistości i się opanować. Rozgniewał się, pomyślała Nastia. To dobrze. Niech mnie uważa za głupią, najważniejsze, żeby nie rozumiał. Jeśli będzie sądził, że jestem głupia, na pewno zechce się dowiedzieć, co mi siedzi w głowie. Dlaczego wczoraj mówiłam jedno, a dzisiaj co innego? Czy tylko kłamię i nie zapamiętuję swoich bajeczek, łamiąc starą zasadę, że oszust musi mieć dobrą pamięć? A może plotę, co mi ślina na język przyniesie? Paweł musi się mną zainteresować. To sprawa zwyczajnej ludzkiej ciekawości, której nie powstrzymuje strach przed ewentualnymi kłopotami. Strach przed niepowodzeniem może sprawić, że przestanie być ciekaw. Nie ma duszy hazardzisty. Jeśli nie będzie czuł strachu, jeśli nie dostrzeże we mnie złożonej osobowości, na pewno zapragnie rozebrać mechanizm, żeby zobaczyć, jak działa. Wtedy cię przyłapię i „nigdzie przede mną nie czmychniesz, mój kochany”, jak mówiono w pewnym znanym serialu telewizyjnym. Chyba w Wiecznym zewie.
W pokoju Nastia od razu włączyła grzałkę, żeby zrobić sobie kawę, i zajęła się szykowaniem obiadu. Tym razem Saulak nie powiedział, że nie jest głodny, i nie odmówił poczęstunku, ale Nastia widziała, że jedzenie rośnie mu w ustach. Czyżby nie miał wcale apetytu? To dziwne. Może coś go boli, żołądek albo wątroba?
– Nie ma pan problemów zdrowotnych, Pawle Dmitrijewiczu? – zapytała, pochłaniając sałatkę z krewetkami i grzybami. – Prawie w ogóle pan nie je.
– Nic mi nie jest.
Jak to nic? – skomentowała w myślach Nastia. Przez ostatnią dobę przywykła prowadzić z Pawłem milczące rozmowy. – Wczoraj nie zamknąłeś drzwi, gdy się kąpałeś. Typowe zachowanie sercowca, który się boi, że zrobi mu się słabo w gorącej kąpieli. Sama też nigdy się nie zamykam w łazience, wystarczy, że zawołam, a Loszka przybiegnie. Bo zanim wyłamie drzwi, może być za późno. Jeśli nie chorujesz na serce, na pewno toczy cię jakaś choroba. Nie chcesz mówić? Udajesz twardziela? No to udawaj, udawaj.
Po obiedzie położyła się, wsuwając poduszkę pod plecy, i zabrała do rozwiązywania krzyżówek. W pokoju zaległa cisza, przerywana tylko szelestem gazetowych stron – Paweł studiował prasę.
– Jeśli interesują pana wiadomości polityczne, może pan włączyć telewizor – powiedziała Nastia, nie odrywając oczu od krzyżówki. – To mi nie przeszkadza.
– Bardzo pani uprzejma – odparł Saulak spokojnie, ale w jego głosie znowu zabrzmiała ledwo zauważalna ironia. Świetnie, to znaczy, że budzi się ze swojej śpiączki, zaczyna okazywać emocje.
Włączył telewizor piętnaście minut później, gdy na kanale ORT zaczął się program informacyjny. Nie powiedziano w nim nic ciekawego, była niedziela – dzień niezbyt bogaty w sensacje i polityczne skandale. Paweł poklikał pilotem i znalazł lokalny kanał z jakimś programem publicystycznym. Dziennikarz próbował ożywić dyskusję prowadzoną przez dwóch zaproszonych urzędników, z których jeden reprezentował merostwo, a drugi Dumę Miejską. Ale dyskusja szła opornie, obaj mówili o tym samym i przyznawali sobie rację. Chodziło o to, w jakiej mierze władze miejskie powinny ponosić odpowiedzialność za działania organów administracji oraz ich szefów. Gospodarz programu dwoił się i troił, przejęty zapewne laurami znanego dziennikarza telewizyjnego, którego goście – dwaj ważni politycy omal się nie pobili na wizji. Straciwszy nadzieję na to, że uda mu się rozkręcić debatę, wyciągnął asa z rękawa, widocznie uznając, że zmuszeni do obrony rozmówcy okażą się agresywniejsi.
– Jak państwu wiadomo – zaczął, zwracając się do widzów – w naszym mieście już od dwóch lat działa stowarzyszenie rodziców, których dzieci padły ofiarami zboczeńca. Do tej pory przestępcy nie ujęto i nie ukarano za jego zbrodnie. Członkami stowarzyszenia są ojcowie i matki nie tylko z naszego miasta, ale też z niektórych sąsiednich miejscowości, gdzie działał przestępca. Rodzice mają wyrobione zdanie na temat odpowiedzialności władz miejskich za stan walki z przestępczością. Zobaczmy nagranie.
Na ekranie pojawiła się jakaś sala konferencyjna, kamera pokazała z bliska siedzących i zaczęła przesuwać się po twarzach uczestników zebrania. Wszystkie były młode, najwyżej czterdziestoletnie, naznaczone piętnem tragizmu.
– Dzisiaj ci ludzie zebrali się razem nie po to, żeby potępić bezczynność organów ścigania – mówił głos za kadrem. – Nie liczą już na milicję i prokuraturę, pragną zrobić, co tylko możliwe, żeby tragedia, która ich spotkała, nigdy więcej się nie powtórzyła. Chcą zapobiec nowym ofiarom i ocalić życie naszych małych obywateli. Dzisiaj omawiają kwestię zdobycia funduszy na przygotowanie i wydanie broszury „Jak pomóc dziecku, żeby nie padło ofiarą przestępstwa”. Grupa założycielska podpisała umowę ze znanym specjalistą do spraw przeciwdziałania przestępstwom przeciwko dzieciom, który gotów jest podzielić się swoją wiedzą i udzielić praktycznych porad oraz wskazówek zarówno rodzicom, jak i dzieciom.
Teraz na ekranie ukazała się twarz kobiety z oczami pełnymi gniewu.
– Chcemy zrobić, co tylko w naszej mocy, żeby podobne przypadki już się nie powtórzyły. Nie daj Boże, żeby ktoś musiał przeżyć to, co przeżyliśmy ponad trzy lata temu. Nasze stowarzyszenie istnieje zaledwie od dwóch lat, bo najpierw liczyliśmy, że milicja coś zrobi i złapie w końcu tego zwyrodnialca. Dopiero rok później do nas dotarło, że się nie doczekamy, że zbrodniarz wciąż pozostaje na wolności, więc postanowiliśmy się zrzeszyć, by ocalić inne dzieci, bo naszym już nic nie pomoże…
Przerwała, oczy zaszły jej łzami, kamera powoli się oddaliła, po czym pokazała grupę, która z ożywieniem omawiała coś przy samym podium. Nagranie się skończyło, na ekranie znowu pojawił się gospodarz programu i zaproszeni urzędnicy. Nastia oderwała się od krzyżówki. Wiedziała o tych przestępstwach. Ponad trzy lata temu w okolicy zabito jedenastu chłopców w wieku od siedmiu do dziewięciu lat. Ciała nie nosiły jakichkolwiek oznak przemocy seksualnej, ale na piersi każdego z chłopców wycięto prawosławny krzyż. Zabójcy rzeczywiście nie znaleziono, sprawę nadzorowało ministerstwo, ale to nie pomogło ująć okrutnego szaleńca.
Nagle ekran zgasł, Paweł wyłączył telewizor i znowu usiadł w fotelu, szeleszcząc gazetą.
– Nie chce pan posłuchać o zabójcy? – zapytała Nastia z irytacją.
– Już o nim słyszałem. Teraz wszyscy zaczną dyskutować na temat odpowiedzialności i spychać ją jeden na drugiego. To mnie nie interesuje. Ale jeśli chce pani posłuchać, mogę włączyć.
– Nie trzeba – odparła oschle.
W gruncie rzeczy miała wielką ochotę posłuchać, ale nie mogła tego pokazać. Wszystkich interesuje zabójca, to zrozumiałe i nie wzbudza podejrzeń. Tyle że dyskusja na temat władzy, kierowania walką z przestępczością i odpowiedzialności za organizację pracy może interesować major milicji Anastazję Kamieńską, a nie ograniczoną, ale odnoszącą sukcesy arogantkę. Dlatego zrobiła obojętną minę i znowu zabrała się do wpisywania liter w kratki krzyżówki. Po pewnym czasie uświadomiła sobie, że nie słyszy szelestu stron. Odwróciła się w stronę fotela. Paweł siedział nieruchomo z zamkniętymi oczami. Twarz miał szarą jak popiół, na czole krople potu. Wyglądał staro i sprawiał wrażenie ciężko chorego.
– Co panu jest? – Nastia się przestraszyła. – Źle się pan czuje?
– Wszystko w porządku – wycedził Saulak, prawie nie poruszając wargami.
– Na pewno? Nie jest pan chory?
– Przecież powiedziałem, że nic mi nie jest. Zdaje się, że chciała się pani rozerwać? No to się przejdźmy po mieście.
Nastia z nieukrywanym zdumieniem zerknęła na Pawła i wstała.
– Dobrze. Chce mi pan zrobić przyjemność? Doceniam pańskie staranie.
– Chcę się po prostu przejść – odparł, podnosząc się z fotela.
3
Centrobank (Centralnyj bank) – Bank Centralny.
4
MWD (Ministierstwo wnutriennich dieł) – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych.
5
Gosduma (Gosudarstwiennaja duma) – Duma Państwowa.