Читать книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina - Страница 6

Część 2
Operacja Stella
Rozdział 5

Оглавление

Anton Andriejewicz Minajew zawiózł Pawła do swojego domku letniskowego. Był on ciepły, wygodny i pieczołowicie urządzony, Anton Andriejewicz chętnie spędzałby w nim cały rok, gdyby nie żona i córka, które wolały mieszkać w mieście, bo uroki życia na wsi wcale ich nie pociągały.

– Chyba jest pan znużony i chce odpocząć – powiedział Minajew, otwierając dom i włączając ogrzewanie. – Proszę się rozgościć. I nie martwić, że jest zimno, zaraz zrobi się gorąco. Rozmowę odłożymy na później.

– Wolałbym najpierw porozmawiać – odrzekł oschle Saulak. – I od razu wyjaśnić sytuację. Niewykluczone, że wycofa pan propozycję gościny.

– No cóż, skoro pan nalega… – Minajew rozłożył ręce, zadowolony w głębi ducha. Rzeczywiście lepiej od razu się rozmówić i zrzucić ciężar z serca. – W takim razie postawię wodę na herbatę, bo czeka nas długa rozmowa.

Zaparzył świeżą, mocną herbatę, umieścił na stole cukier, konfitury i miseczkę z cukierkami, nakroił sera i chleba, które przezornie ze sobą przywiózł: gość z drogi na pewno jest głodny.

– Wie pan, kim jestem? – zapytał Pawła, gdy wszystko było gotowe.

– Jeśli się nie mylę, mam do czynienia z pułkownikiem Minajewem. Czy może już z generałem?

– Z generałem – potwierdził Anton Andriejewicz. – A zatem chyba pan wie, że przez wiele lat pracowałem z Bułatnikowem, dosłużyłem się stanowiska jego zastępcy.

– Owszem. – Saulak kiwnął głową. – Wiem.

– W takim razie musi pan zdawać sobie sprawę z dwóch rzeczy. Pierwsza: wiem, kim pan jest i czym się zajmował. Oraz druga: nie są mi obojętne okoliczności śmierci Bułatnikowa i chcę je poznać. Jest mi pan do tego potrzebny, Pawle Dmitrijewiczu. Powiem więcej: podejrzewam, że ci, co zlikwidowali Władimira Wasiljewicza, przyłożyli również rękę do tego, żeby pozbawić pana wolności i wtrącić do kolonii karnej.

– Tutaj się pan myli. – Paweł nieznacznie się uśmiechnął. – Trafiłem do kolonii bez niczyjej pomocy, z własnej winy i na własne życzenie.

– A czego było więcej, winy czy chęci?

– Jedno wynikało z drugiego.

– Ach tak – w zamyśleniu wycedził Minajew. – To nieco zmienia sytuację. Ale nie radykalnie.

Generał nie był szczery. Bardzo liczył na to, że wzbudzi w Pawle pragnienie zemsty na ludziach, którzy wpakowali go do więzienia. Skoro jednak tak nie jest, sytuacja ulega zmianie, i to znaczącej. Czy Saulak zechce rozprawić się z zabójcami Bułatnikowa? Raczej nie. Gdyby tego pragnął, nie zaszyłby się w więzieniu, tylko wykopał topór wojenny i porachował się z przeciwnikiem. Nie zrobił tego, więc to raczej bardzo mało prawdopodobne, że po dwóch latach zapała żądzą zemsty. Emocje, nawet najprawdziwsze, mają to do siebie, że stygną.

– Jakie zadanie Bułatnikowa wykonywał pan w chwili jego śmierci?

– Doskonale pan wie, że tego nie zdradzę – spokojnie odparł Saulak.

– Ale z pewnością zdaje pan sobie sprawę, że zabójców Władimira Wasiljewicza należy szukać wśród osób, z którymi był związany przed śmiercią. Czy to znaczy, że odmawia pan pomocy?

– Zgadza się. Bułatnikow był związany z wieloma potężnymi i wpływowymi ludźmi, każdy z nich mógł zorganizować na niego zamach. Pański zamysł nie ma sensu i szansy na powodzenie.

– Jest pan w błędzie – gorąco zaoponował generał. – Przez wiele lat pracowałem z Bułatnikowem, więc muszę poznać prawdę na temat jego śmierci i przywrócić sprawiedliwość. To mój obowiązek, rozumie pan? Obowiązek ucznia, współpracownika i zastępcy.

Paweł milczał, nieśpiesznie popijając aromatyczną gorącą herbatę. Jedzenia nie tknął, włożył tylko łyżeczkę konfitur do herbaty. Generał pomyślał, że skoro motyw zemsty zawiódł, warto posłużyć się strachem. Jeśli on też nie poskutkuje, pozostaje jeszcze uczucie wdzięczności. Minajew za wszelką cenę pragnął zmusić Saulaka do współpracy. Potrzebował go, by zrealizować to, co sobie zaplanował. Nikt inny się nie nadawał. Nikt prócz Pawła nie potrafi tego zrobić.

– Wie pan, dlaczego zapewniłem panu ochronę? – zapytał.

– Domyślam się. Oprócz kobiety, którą pan przysłał, kręcili się koło mnie jeszcze czterej mężczyźni. No właśnie, kim oni są?

– Stawia mnie pan w trudnym położeniu, Pawle Dmitrijewiczu. – Minajew lekko się uśmiechnął. – Odkryję przed panem wszystkie karty, pod warunkiem że nawiążemy współpracę. Jeśli jednak los Bułatnikowa jest panu obojętny i nie chce mi pan pomóc, nie mam prawa niczego panu zdradzać. Ja też mam swoje tajemnice zawodowe.

– Pańskie sekrety nie są wiele warte. I bez nich wiadomo, że ludzie, którym Bułatnikow robił przysługi, boją się teraz rozgłosu. Władimir Wasiljewicz miał szeroką agenturę, ale tylko mnie powierzał pewne zadania. Więc jestem im potrzebny, żebym niczego nie wygadał. To nawet dziwne, że było ich zaledwie paru. Nie byłbym wcale zaskoczony, gdyby przy bramie kolonii zebrało się pół Rosji. Jeśli nie chce mi pan powiedzieć, kto mnie szuka, nie trzeba, niech pan nie mówi. To i tak nic nie zmieni. Wiem, że ktoś na mnie czyha, nie ma jednak znaczenia, kto to jest, bo i tak podejmę środki ostrożności.

– A więc wcale się pan nie boi?

– Ależ skąd, boję się. Co jednak nie znaczy, że ze strachu ujawnię panu sprawy Władimira Wasiljewicza. Był pan jego zastępcą i uczniem, więc chyba ma pan o nim sporą wiedzę, po co panu moje sprawozdanie? A jeśli o czymś panu nie wiadomo, to widocznie tak sobie życzył Bułatnikow. Wie pan tyle, ile pozwolił, żeby pan wiedział, nie zamierzam postępować wbrew jego woli.

– Mógłbym zapewnić panu bezpieczne schronienie – zauważył Minajew.

– Dziękuję. Czego pan oczekuje w zamian?

– Niech mi pan pomoże znaleźć zabójców Bułatnikowa. To dla mnie bardzo ważne, Pawle Dmitrijewiczu, proszę mi wierzyć. Nie ma w tym żadnej polityki, to czysto ludzkie uczucie. Właściwie nie chciałem panu tego mówić, ale… Widzi pan, to i owo rzeczywiście wiem. Władimir Wasiljewicz prawdopodobnie ukrywał przede mną pewne sprawy, ale gwarantuję panu, że tylko niektóre. Wiem, czym się pan zajmował, wiem też o grupie, którą pan prowadził. Może nie zostałem wprowadzony we wszystkie pańskie zadania, ale nawet to, co wiem, w zupełności wystarczy, by nawarzyć panu piwa. Nie zamierzam tego robić, nie chcę umyślnie wyrządzać panu krzywdy, ale jeśli odmówi pan pomocy, obawiam się, że będę musiał nagłośnić pewne fakty. Powtarzam, nie po to, żeby panu zaszkodzić, ale po to, żeby zniszczyć tych, którzy mają na sumieniu śmierć Bułatnikowa.

– Elegancki szantaż? To nie przysparza panu chwały, generale.

– Nie dbam o to, majorze. Tak, tak, wiem, kim pan był, zanim został agentem Bułatnikowa. Wiem też, że w czasach, gdy nosił pan naramienniki majora, nazywał się pan inaczej. Wiem, w jakich okolicznościach stracił pan stopień i stanowisko. No więc, majorze, nie zależy mi na chwale, skoro będę musiał żyć ze świadomością, że zabójcy mojego mentora, przyjaciela i dowódcy pozostają na wolności. Rozumie pan? Ta sytuacja też nie przysparza mi chwały. Jestem oficerem i mężczyzną, jeśli te słowa dla pana coś znaczą.

– W takim razie jestem zmuszony stwierdzić, że pan kłamie, Antonie Andriejewiczu. Skoro wie pan o mnie aż tyle, na pewno wie pan i to, kto zabił Bułatnikowa. Nie wierzę, że jest inaczej.

Minajew milczał, ze skupieniem mieszając łyżeczką herbatę w kubku. Gdy w końcu spojrzał na Saulaka, jego oczy były ciemne i przepastne.

– Przyznaję, Pawle Dmitrijewiczu, że skłamałem. Wiem, kto to zrobił. I chcę, żeby mi pan pomógł zlikwidować tych ludzi. Widzi pan, wyłożyłem wszystkie karty. Nie chcę, żeby ci ludzie zniknęli jedynie z powierzchni ziemi, chcę, żeby ich nazwiska okryły się hańbą po wsze czasy.

– Rozumiem. – Paweł skinął głową. – Ale nie podzielam pańskich uczuć. Nie ukrywajmy przed sobą prawdy, Antonie Andriejewiczu, skoro nie potrafimy wyznać jej innym. To, co robił generał Bułatnikow, a także to, co robiłem ze swoimi ludźmi, wykonując jego rozkazy, nosiło znamiona przestępstwa, łagodnie mówiąc. Wszystkich nas należało rozstrzelać za to, co robiliśmy. Łącznie z panem, bo wiedział pan i milczał. A teraz chce pan ukarać innych za czyny, których dopuszczał się też Bułatnikow? To znaczy, że on mógł, a oni nie? Podwójny rachunek, podwójna moralność? Dla pana Władimir Wasiljewicz to dowódca, przyjaciel i mentor. Ale dla ogromnej większości jest zwyczajnym zabójcą i bandytą. Więc jeśli chce się pan zemścić za jego śmierć, to wyłącznie pańska sprawa. Nie może pan nikogo w to wciągać i żądać pomocy.

– Nawet od pana?

– Nawet ode mnie.

– Czyżby nie pozostała w panu krztyna ciepłych uczuć wobec Bułatnikowa? Nigdy w to nie uwierzę.

– Nie zależy mi na tym. Jestem panu wdzięczny, że przysłał pan agentkę, która nie pozwoliła mi zdechnąć zaraz po wyjściu za bramę kolonii i dowiozła żywego do Moskwy. Wiem, że wydał pan na to grube pieniądze. Jeszcze raz powtarzam, że jestem panu wdzięczny. Ale niech pan nie żąda więcej.

– Cóż za uparciuch z pana! – z uniesieniem zawołał Minajew.

Saulak mu się wyślizgiwał. A on tak bardzo na niego liczył! Jeżeli Paweł nie pomoże, nikt tego nie zrobi. Trzeba go przekonać za wszelką cenę.

– Niechże pan zrozumie – podjął przejęty generał. – Gadki o czystych rękach są dobre dla pionierów. Był pan kadrowym oficerem, służył w naszym resorcie, więc musi pan zdawać sobie sprawę, że są czasem takie cele i zadania, które zmuszają nas, byśmy odrzucili zasady moralności i etyki. Praca operacyjna to jedno wielkie gówno, tak było, jest i będzie. Nie ma pan prawa wyrzucać Władimirowi Wasiljewiczowi, mnie i sobie, że nasze działania naruszały pewne normy i komuś szkodziły. To nieuniknione, tego wymagał cel. Co pan chce osiągnąć, rwąc sobie włosy z głowy i przyznając się do popełnionych grzechów? To nic nie zmieni. Generał Bułatnikow dopuszczał się pewnych czynów w imię akceptowanego społecznie celu, a ci, którzy go zabili, zrobili to wyłącznie dla własnej korzyści. Czyżby nie zauważał pan różnicy?

– No cóż, Antonie Andriejewiczu – powiedział Saulak, nie patrząc na generała. – Zostawmy wywody na temat moralności i etyki. Łączą nas relacje usługowo-handlowe, więc w ramach naszej transakcji jestem gotów zrobić to, czego pan ode mnie żąda. Zapewnił mi pan bezpieczeństwo na drodze z kolonii do Moskwy, nie poskąpił pieniędzy, więc niezależnie od tego, co panem kierowało, muszę spłacić dług wdzięczności. I jeszcze jedno. Przez pewien czas będzie mnie pan chronił, załatwi nowe dokumenty i mieszkanie. Przydałaby się też zgrabna historyjka na początek. Innymi słowy, będzie mnie pan wspierał w okresie adaptacji do nowych warunków życia. W zamian spełnię pańskie oczekiwania. Chce pan wyrównać rachunki z zabójcami Bułatnikowa? Gotów jestem udzielić panu wsparcia. Jeszcze raz podkreślam: nie zamierzam mścić się za śmierć Władimira Wasiljewicza, chcę tylko zrewanżować się za pomoc, której już mi pan udzielił i której udzieli w przyszłości. Umowa stoi?

Minajew z trudem powstrzymał westchnienie ulgi. No nareszcie! Już zaczynał się bać, że nie zdoła znaleźć wspólnego języka z tym mężczyzną.

– Ma się rozumieć, Pawle Dmitrijewiczu, że stoi. Bardzo się cieszę. Jestem też gotów przyznać, że nie miałem racji, próbując nakłonić pana do zaakceptowania moich argumentów. Mój stosunek do Bułatnikowa i do jego śmierci to rzeczywiście moja osobista sprawa, nikt nie ma obowiązku mnie w tym wspierać. No cóż, proponuję, żeby chociaż przez parę godzin pan odpoczął, niedługo zacznie świtać. A jutro zabierzemy się do roboty, jeśli nie ma pan nic przeciwko.

Paweł wstał i na widok jego kamiennej, surowej twarzy Anton Andriejewicz pomyślał, że Saulak nie zamierza mu odpowiadać. Uznał, że rozmowa skończona.

***

Generał Minajew nie miał wątpliwości, że w zamachu na Władimira Wasiljewicza Bułatnikowa maczali palce ludzie, w których interesie przeprowadził najbrudniejszą i najokrutniejszą operację. Minajew znał ich nazwiska, prawie dwa lata zajęło mu skompletowanie listy. Teraz, gdy tożsamość i zdjęcie jednego z nich pojawiły się na ekranie telewizora i na stronach gazet, domyślił się, że grupie z kapitałem kryminalnym zrobiło się ciasno. Jej członkowie pragną rozmachu, chcą wypłynąć na szerokie wody. Potrzebują swojego prezydenta, który zadba o wydanie pożądanych dekretów, podpisanie stosownych dokumentów i podjęcie niezbędnych decyzji przez swoich ministrów. Oprócz prezydenta jest jeszcze oczywiście Duma, ale tam udało się już wepchnąć marionetkowych deputowanych, którzy będą wyłazić ze skóry, żeby nie dopuścić do przyjęcia niewygodnych ustaw. Traf chciał, że wybory do Dumy i wybory prezydenckie odbędą się w przeciągu pół roku, dzięki temu grupa łatwiej zrealizuje swój plan.

Paweł poprosił Minajewa, żeby dał mu trzy dni.

– Muszę zaleczyć zapalenie wątroby – wyjaśnił. – W przeciwnym razie mogę nagle dostać ataku. Poza tym muszę się wyspać i odzyskać siły.

Anton Andriejewicz był gotów do ustępstw, chętnie godził się na wszelkie warunki Pawła, byleby tylko ten się nie wycofał. Ale Paweł chyba nie zamierzał zmieniać swojej decyzji.

Trzy dni później oznajmił:

– Mogę zaczynać pracę.

Wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy po raz pierwszy znalazł się w domku letniskowym Minajewa. Cera nabrała zdrowego wyglądu, była wprawdzie nieco blada, ale różowa, a nie ziemistoszara. Paweł nie siedział już godzinami w fotelu z zamkniętymi oczami i rękami założonymi na piersiach, tylko przechadzał się po domu i po ogrodzie, zaczął się też gimnastykować. Pewnego dnia Minajew przypadkiem zobaczył, jak trenował za domem, i zdumiał się, że był w stanie zrobić zaledwie pięć pompek, za to ze dwadzieścia minut skakał na skakance, i to tak szybko, że Anton Andriejewicz nie potrafił dostrzec sznura, mimo że wytężał wzrok. Potem się domyślił, że każdemu skokowi towarzyszą dwa obroty skakanką. Takie dwudziestominutowe ćwiczenie wymagało niesłychanej koncentracji i dobrze wytrenowanych nadgarstków.

W ciągu trzech dni generał znalazł Pawłowi nowe mieszkanie i załatwił dokumenty na nazwisko Aleksandra Władimirowicza Kustowa, a także paszport, z którego wynikało, że wrócił niedawno z Belgii, gdzie spędził dwa lata, pozostając w związku małżeńskim z uroczą Belgijką, ale niezgodność charakterów pokonała w końcu pragnienie prowadzenia dostatniego życia, więc rozstał się z żoną i wrócił do ojczyzny. Dwuletnia nieobecność znakomicie tłumaczyła pewną, by tak rzec, niewiedzę pana Kustowa na temat na przykład ceny żetonu do metra albo miejsca sprzedaży biletów na przejazd środkami naziemnej komunikacji miejskiej. Nic też dziwnego, że po dwuletnim pobycie za granicą nie miał własnego biznesu, a nawet stanowiska w państwowej firmie. Miał wprawdzie jeszcze pieniądze, więc przez pewien czas mógł sobie pozwolić na to, żeby nie pracować.

Na liście, którą generał Minajew przygotował dla Saulaka, figurowało siedem nazwisk. Godność obecnego kandydata na prezydenta znalazła się na pierwszym miejscu, a Czincowa w ogóle na niej nie było. Anton Andriejewicz wybrał tylko te osoby, które były bezpośrednio zaangażowane w organizowanie transportów broni i narkotyków, osobiście uczestniczyły w podejmowaniu decyzji, przygotowaniu konkretnych operacji i w podziale zysków. Czincow był wówczas drobną płotką, chłopcem na posyłki, wykorzystywanym do prostych rzeczy – wymyślał intrygi i wdrażał je w życie. Wtedy, trzy albo cztery lata temu, kontakt z Bułatnikowem utrzymywali dwaj przywódcy szajki, a miejsce Czincowa w hierarchii, jak powiedzieliby grypserzy, było „koło kibla”. Minajew wiedział, że teraz sytuacja uległa zmianie, Czincow trafił do ekipy kandydata na prezydenta i został jego prawą ręką. Interesował się też Pawłem i próbował wyciągnąć o nim informacje z MWD.

– Nie chcę niczego przed panem ukrywać – powiedział Minajew, trzymając w ręce listę kandydatów do likwidacji. – Mam tutaj listę ludzi, którym najbardziej zależało na śmierci Władimira Wasiljewicza i którzy sprawili, że umilkł na zawsze. Ale wiem też, że oni zainteresowali się panem, Pawle Dmitrijewiczu. Dowiadywali się o pana w MWD, więc nie wykluczam, że wysłali swoich ludzi do Samary, by pana zabili. Musi pan zacząć operację z otwartymi oczami, nie zamierzam nakłaniać pana do gry w ciemno i do niepotrzebnego ryzyka. Żeby wywiązać się z warunków naszej umowy, będzie pan musiał wejść w paszczę wroga, który przez cały próbuje pana dopaść i przed którym ledwie udało mi się pana ocalić w drodze do Moskwy.

Minajew miał wielką ochotę dodać jeszcze: „Nie powinien się pan koło nich kręcić, Pawle Dmitrijewiczu, ale od czego ma pan grupę? Niech pan znajdzie swoich ludzi i włączy ich do pracy. Ludzie Czincowa znają pana, ale nie ich. Nikt prócz pana nie ma pojęcia o ich istnieniu”. Jednakże Anton Andriejewicz nie powiedział tego na głos. Bał się, że zniszczy operację, którą z takim trudem zaaranżował i której nadał prostą, nic nieznaczącą nazwę Stella. Łacińskie słowo oznaczało gwiazdę, ale nie miało aluzyjnego charakteru. W młodości Minajew został zaproszony na zamknięty pokaz filmów, gdzie zobaczył włoski obraz z życia miejskiej biedoty, drobnych złodziejaszków, chuliganów, sutenerów i prostytutek. Była tam tylko jedna przyzwoita dziewczyna o imieniu Stella. Wydawała się tak niewinna, szczera i bezpretensjonalna na tle owych odszczepieńców, mętów i łajdaków, że Minajew, wtedy jeszcze starszy lejtnant, omal nie wzruszył się do łez, a potem wpadł we wściekłość, gdy filmowy bohater zmuszał biedną Stellę do pracy na ulicy i wydawał zarobione przez nią pieniądze na alkohol. Od tej pory słowo Stella stało się dla Antona Andriejewicza synonimem czegoś czystego, słusznego i sprawiedliwego.

Saulak wziął listę od generała i szybko ją przejrzał. Były tam nie tylko nazwiska, adresy i telefony, ale też krótkie informacje na temat wykonywanych zajęć oraz sytuacji rodzinnej.

– Życzy pan sobie, żebym zaczął od kogoś konkretnego, czy mogę działać według własnego uznania? – zapytał.

– Daję panu wolną rękę. Nie ma znaczenia, kogo pan najpierw wybierze. Ile pieniędzy potrzebuje pan na początek?

– Nie wiem, nie orientuję się w dzisiejszych cenach. Niech mi pan da tysiąc dolarów, zobaczę, na jak długo wystarczą. Czy może żądam za dużo?

– Ależ nie – pośpiesznie odparł generał, wyjmując portfel. – To naprawdę niewiele. Zresztą sam pan się przekona.

W ciągu trzech dni, które Paweł spędził w domku letniskowym, generał Minajew załatwił mu wszystkie niezbędne dokumenty i przez podstawione osoby sprzedał jego samochód, od dwóch lat stojący w strzeżonym garażu. Następnie dołożył parę tysięcy dolarów i kupił Pawłowi nowe auto, znacznie bardziej pasujące do wizerunku mężczyzny, który wrócił z zagranicy i nie musiał pracować. Trzeba przyznać, że poprzedni samochód Saulaka był o wiele lepszy, za jego niepozornym, a nawet wzbudzającym współczucie wyglądem kryła się niesłychana moc i wytrzymałość, niemal wszystkie części pod maską wymieniono i udoskonalono. Zalety auta zostały uwzględnione, rzecz jasna, przy sprzedaży, toteż jego cena okazała się dość wysoka. Teraz zamiast rozwijającego zawrotną prędkość dalekobieżnego żiguli Paweł miał czarnego saaba, ale w ciągu minionych dwóch lat zagraniczne wozy na ulicach stolicy stały się tak popularne, że nowe auto wydawało się równie niepokaźne i nijakie jak stare.

Paweł pojechał do Moskwy. Minajew odprowadził go do furtki i długo za nim spoglądał, póki szczupła i prosta jak trzcina sylwetka nie znikła za zakrętem prowadzącym na dworzec. Wolnym krokiem wrócił do domu, zamknął drzwi na klucz i zajął się przygotowaniem kolacji. Wiedział, że teraz co najmniej przez tydzień będzie się zmagał z atakami nagłego rozdrażnienia i złości, więc musi unikać kontaktów z tymi, których nie chce obrazić. Działo się tak za każdym razem, gdy etap żmudnego opracowania i starannego przygotowania operacji przechodził w stadium realizacji. Na etapie przygotowań można było coś jeszcze zmienić, przeprojektować czy zaplanować. Można było zrezygnować z obranego celu i przyjąć inny albo zatrudnić innych wykonawców. Przesunąć termin, gdy istniała obawa, że nie wszyscy są gotowi i nie ma dostatecznej synchronizacji. Zanim doszło do realizacji, wszystko dawało się jeszcze poprawić. Gdy jednak rozpoczynała się operacja, generał miał wrażenie, że traci kontrolę nad sytuacją. Ludzie zaczynali postępować zgodnie z otrzymanymi poleceniami, uruchamiały się przygotowane mechanizmy, plan był wdrażany, operacja nabierała rozpędu i w każdej chwili mogło dojść do jakiejś niespodzianki grożącej dużymi nieprzyjemnościami, a nawet katastrofą. Można stworzyć najdoskonalszą aparaturę, ale gdy zostanie puszczona w ruch, nikt nie ma już nic do powiedzenia i nie zatrzyma pędzącej maszynerii. Bez względu na to, jak starannie przygotować operację, nie sposób przewidzieć wszystkich ewentualności. Ponieważ generał Minajew nie miał żadnego wpływu na bieg wydarzeń oraz na ich następstwa, opanowywało go niemiłe uczucie braku pewności siebie i utraty kontroli. Nie pozwalało mu ono spać, pozbawiało apetytu i zatruwało życie. Po jakimś tygodniu mijało.

***

Początek lutego okazał się ładny, bo mimo że chwycił mróz, było słonecznie i bezwietrznie. Słoneczna pogoda irytowała jednak Jewgienija Szabanowa. Komputer w gabinecie stał w takim miejscu, że w dni pełne słońca nie dało się przy nim pracować: wszystko się odbijało w monitorze. Szabanow nieraz się zastanawiał, jak przestawić meble, żeby promienie słoneczne nie padały na komputer, ale nic nie wymyślił. Pokój był długi i wąski, więc gdyby obrócić biurko, zajęłoby całą szerokość pomieszczenia, on zaś musiałby siedzieć tyłem do drzwi. Szabanow nie uważał się za osobę szczególnie nerwową, ale drzwi za plecami drażniłyby go i nie pozwalałyby normalnie pracować.

Do piętnastego lutego został równo tydzień. W tym dniu prezydent obiecał przyjechać do rodzinnego miasta, żeby publicznie oznajmić, czy będzie się ubiegał o następną kadencję. Jewgienij Szabanow miał mu przygotować wystąpienie. Zadanie potraktował w dość oryginalny sposób, ponieważ siedział w kieszeni rywala prezydenta.

„Dużo myślałem…” W tym miejscu Szabanow się zawahał. Bardzo obiecujący początek, trzeba go dobrze wykorzystać. Wszyscy znają styl prezydenta – mówi krótkimi zdaniami, robi długie, wymowne pauzy, nie potrafi modulować głosu i czarować nim słuchaczy, z czego słynął pierwszy prezydent ZSRR, który wygłaszał przemówienia bez kartki, patrząc zebranym w oczy. Obecny jest pozbawiony tego daru. W dodatku nie chce się uczyć. Więc co? To oczywiste, zdanie powinno nabrać bardziej osobistego charakteru. „Dużo myślałem – wystukał Szabanow na klawiaturze – nie spałem po nocach, zadawałem sobie pytania…” Wspaniale! Wyobraził sobie, jak zwalisty, barczysty prezydent, górując na trybunie, będzie odczytywał tekst swoim bezbarwnym, szorstkim głosem. Trudno wymyślić coś niedorzeczniejszego. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że dzięki temu zdaniu straci parę punktów.

Tekst był już właściwie gotowy, zredagowało go paru doradców. Szabanow, będąc specem od wizerunku, wprowadzał ostatnie poprawki. Musiał pozaznaczać akcenty i pauzy, jednym słowem, wyreżyserować wystąpienie. Jeszcze raz przebiegł wzrokiem linijki tekstu, dotarł do słów: „od marca problemy z wynagrodzeniami się skończą” i zaznaczył ostatnie słowo, sugerując, że należy je wypowiedzieć głośno, wyraźnie, najlepiej skandując. Opóźnienia wypłat stały się już przedmiotem powszechnej dyskusji, nawet głupiec wie, że problem nie zniknie w marcu. Ciekawe, co za mędrek wymyślił, żeby włączyć pustą obietnicę do tekstu przemówienia. Tak czy inaczej, stało się. No więc niech prezydent złoży ją przy świadkach. Do marca niedaleko, niech odciśnie się na nim piętno niespełnionej obietnicy. Cały kraj usłyszy, że „problemy się skończą”, niech no potem spróbuje się wyprzeć.

Doradcy obecnego prezydenta pozjadali oczywiście wszystkie rozumy. Nawet zagorzały wróg nie wyrządzi tak wielkiej szkody jak bezmyślny doradca. Szabanow nie miał nawet wyrzutów sumienia, że zajmuje się jedynie wymyślaniem sposobów, jak prezydent może stracić punkty wyborcze. Gdyby na jego miejscu znalazł się ktoś ślepo oddany liderowi, mistrz w swoim fachu, on też nie potrafiłby naprawić szkód, które przynoszą byle jacy doradcy. Oto na przykład harmonogram pierwszego dnia pobytu prezydenta w rodzinnym mieście. Na dworze sroży się mroźny i wietrzny luty, tymczasem spotkania z mieszkańcami i pracownikami zaplanowano na otwartej przestrzeni. Komu to przyszło do głowy? Prezydent dostanie przecież chrypki, to oczywiste. Albo zmarznie i zechce się rozgrzać jak każdy Rosjanin. A wiadomo, czym od niepamiętnych czasów rozgrzewają się ludzie w Rosji. Więc albo zjawi się na trybunie z bolącym gardłem, albo… I tak, i siak niedobrze. To znaczy dla niego, Jewgienija Szabanowa, to akurat dobrze. Nawet bardzo dobrze.

Skończył pracę o dziesiątej wieczorem, wyłączył komputer i przeciągnął się, aż mu chrupnęło w stawach. Można wracać do domu. Już zapinał płaszcz, gdy zabrzęczała komórka na biurku.

– Tak, słucham – niecierpliwie rzucił do słuchawki, pragnąc jak najszybciej wsiąść do samochodu i odjechać.

– Jeżeli interesuje pana człowiek, który przyjechał z Samary – rozległ się nieznajomy kobiecy głos – to niech pan będzie za godzinę na rogu ulic Profsojuznej i Butlerowa.

– Kto mówi? – zapytał oszołomiony Szabanow, ale kobieta się rozłączyła.

Czy interesuje go człowiek, który przyjechał z Samary?! I to jak. Po pierwsze, dlatego że interesują się nim jego, Szabanowa, protektorzy. A po drugie, dlatego że chce go dopaść Sołomatin, jeden z zagorzałych zwolenników i sympatyków prezydenta. Szabanow nie wiedział, po co jego opiekunom człowiek z Samary, ale wiedział, że na gwałt go potrzebują. A o tym, że szuka go też Sołomatin, dowiedział się zupełnym przypadkiem, podsłuchując rozmowę nieprzeznaczoną dla jego uszu. To jednak bardzo ciekawe, kto do niego dzwonił.

***

Rita była najbardziej opanowana i zdyscyplinowana z całej grupy. Może dlatego że nie miała takich predyspozycji jak reszta. Ale do pewnych zadań jej zdolności wystarczały, było ich aż nadto. Paweł bardzo lubił z nią współpracować, ponieważ nie była krnąbrna ani kapryśna, nie zadawała zbędnych pytań i zawsze postępowała ściśle według instrukcji. Musiały być tylko szczegółowe, bo sympatyczna trzydziestoletnia kobieta nie miała drygu do improwizacji.

Rita była pierwszą osobą, którą Paweł odwiedził po okresie rekonwalescencji w domku letniskowym generała Minajewa. Znalazłszy się w jej mieszkaniu, od razu się domyślił, że przez dwa lata nie pracowała. To znaczy, owszem, miała jak dawniej jakąś posadę, ale pensja starczała jej tylko na artykuły pierwszej potrzeby. Paweł bacznym wzrokiem omiótł pomieszczenie, ale nie zauważył ani jednej nowej rzeczy, telewizor był wciąż ten sam, podobnie jak meble i wykładzina na podłodze. Wtedy, dwa lata temu, po śmierci Bułatnikowa, gdy uznał, że musi się ukryć i przeczekać, jak najsurowiej zabronił członkom grupy dorabiać i chałturzyć.

– Muszą wam wystarczyć pieniądze, które zarobiliście. Zaczekajcie, aż wrócę, inaczej będziecie zgubieni – uprzedzał, w głębi ducha podejrzewając, że żadne z nich nie wytrzyma. Przecież popyt na ich usługi jest dziś olbrzymi!

Był pewien chyba tylko Rity. I nie pomylił się, dziewczyna go nie zawiodła i posłuchała.

Otworzyła mu drzwi i długo stała w milczeniu, wpatrując się w jego postarzałą twarz. Paweł jak zwykle nie patrzył jej w oczy, żeby się nie speszyła. Wreszcie poczuł, jak runął niewidzialny mur, który Rita wzniosła, gdy go zobaczyła.

– Wróciłeś – powiedziała i się rozpłakała. – Boże, nareszcie wróciłeś.

– Przecież obiecałem. – Paweł uśmiechnął się lekko. – Daj spokój, kochanie, nie płacz, wszystko w porządku. Wróciłem i znowu weźmiemy się do pracy. Pewnie już nie masz pieniędzy.

– Nie o to chodzi, Pasza. Do diabła z pieniędzmi. Bałam się, bardzo się bałam. Przecież straciłam cel i sens. Dawniej wiedziałam, po co żyję. Była sprawa, miałam pracę, na której się koncentrowałam. A potem zniknąłeś i wszystko się zawaliło. Mogłam się czymś zająć, ale zabroniłeś…

– Mądra dziewczyna – powiedział Saulak łagodnie. – Dobrze, że mnie posłuchałaś. Teraz to ci się opłaci. Zaufaj mi, wszystko się ułoży. Już dzisiaj wrócisz do pracy. Jesteś gotowa?

– Nie wiem. – Pokręciła głową z powątpiewaniem. – Od dawna tego nie robiłam. Może już nie potrafię.

– Potrafisz – zapewnił ją Paweł. – Tylko uwierz w siebie i nastaw się pozytywnie, a wszystko będzie w porządku. Musisz zadzwonić do tego człowieka i umówić się z nim na spotkanie.

Wręczył jej kartkę, na której zapisał telefon Szabanowa.

– Umów się na rogu Profsojuznej i Butlerowa za godzinę. Pojedziemy tam razem, ty z nim porozmawiasz, a ja go poobserwuję.

Rita posłusznie sięgnęła po telefon.

– A jeśli się nie zgodzi? – zapytała, wciskając klawisze. – Mam go przekonywać?

– W żadnym razie. Wyznacz spotkanie i się rozłącz. Jeśli mnie potrzebuje, na pewno przyjedzie. A jeśli nie, to trudno. Widocznie się pomyliłem.

Dwadzieścia minut później jechali w stronę dzielnicy Jugo-Zapadnaja. Paweł nie zabawiał Rity rozmową, pozwalał zebrać myśli i się skupić. Dopiero koło stacji metra Kałużskaja przerwał wreszcie milczenie.

– Wszystko zapamiętałaś? On musi ci powiedzieć, kto mnie szuka i po co. A ty jemu, że zgadzam się dla nich pracować, jeśli zapewnią mi bezpieczeństwo. Stąd pójdziesz pieszo. Po spotkaniu przejdź na drugą stronę Profsojuznej i idź do skrzyżowania z ulicą generała Antonowa. Nie będą mogli cię śledzić, bo musieliby jechać pod prąd. Jasne?

– Tak, Pasza – odparła.

Jej głos był wyprany z emocji, więc Paweł domyślił się, że Rita szykuje się do pracy. Wysadził ją koło metra, pojechał nieco dalej, zaparkował, zamknął samochód i ruszył na miejsce spotkania z Szabanowem.

Nie przypadkiem polecił wyznaczyć spotkanie w tym punkcie. Nie brak tu przejść i zakamarków, które idealnie nadają się do obserwacji. O, Rita akurat podeszła do kiosku i udaje, że coś ogląda. Umówiona godzina minęła, Szabanow powinien się zjawić lada chwila, jeśli w ogóle się zjawi. Paweł oparł się plecami o drzewo i jak zwykle skrzyżował ręce na piersiach. Musi zachować czujność, żeby przyjść Ricie z pomocą, gdyby się okazało, że dziewczyna jej potrzebuje. Chociaż to raczej mało prawdopodobne. Nie ma w tym nic trudnego, setki razy wykonywała podobne zadania, tylko dwa razy nawaliła. Pierwszy raz z dziesięć lat temu, na początku współpracy z Pawłem. Podczas rozmowy, którą prowadziła tak jak teraz na ulicy, potrącił ją jakiś samochód. Straciła równowagę, przestraszyła się i już nie mogła się skupić. Drugi razem doszło do tego jakieś trzy lata później. Rita wykonywała zadanie z wysoką temperaturą, złapała ciężką grypę. Paweł wiedział, że chory człowiek nie powinien pracować, więc gdyby Rita mu powiedziała, że źle się czuje, za nic by jej nie wysłał. Ale ukryła przed nim chorobę, za co potem surowo ją skarcił. Dzisiaj była jednak zdrowa, więc pozostawało mieć nadzieję, że nie wydarzy się nic nieprzewidzianego.

Sprawiedliwy oprawca

Подняться наверх