Читать книгу Sprawiedliwy oprawca - Aleksandra Marinina - Страница 5

Część 1
Powrót
Rozdział 4

Оглавление

Korotkow dostał miejsce w czteroosobowym pokoju, razem z trzema facetami z Workuty, którym też nie udało się dotrzeć do Jekaterynburga, więc teraz osuszali butelkę za butelką. Ten fakt ucieszył Jurę. Spędziwszy pół godziny w pokoju przesiąkniętym wonią przetrawionego alkoholu, cebuli, czosnku i dymu z papierosów, ze skruszonym uśmiechem stanął przed recepcjonistką dyżurującą na piętrze.

– Nie będzie pani miała nic przeciwko, jeśli posiedzę tutaj i pooglądam telewizję? – zapytał.

Kobieta kiwnęła głową ze współczuciem.

– Pan z trzysta drugiego?

– Tak. Chyba się pani domyśla…

– Ma się rozumieć. Tam nawet karaluchy zdychają. Co poradzić, loty do Jekaterynburga zostały wstrzymane już trzeci dzień z rzędu, więc mężczyźni się zabawiają. Już im wspominaliśmy, że pociągiem dotarliby szybciej i bez problemu, ale na wszystko mają tę samą odpowiedź: kupili bilety na samolot, więc zamierzają polecieć. A pieniądze, za które nabyliby bilety na pociąg, wolą przehulać. No więc sobie hulają. Nie ma na nich rady.

Jura ulokował się w fotelu i wbił wzrok w ekran, od czasu do czasu popatrując na szerokie schody. Nastia miała pokój piętro wyżej, więc gdy zechce opuścić hotel, będzie musiała zejść koło niego po schodach, bo windy tutaj nie było.

Korotkow poszedł za nią i Saulakiem do sklepu, ale kupił tylko cukierki i herbatniki, bo dzięki przychylności recepcjonistki mógł w każdej chwili skorzystać z zaproszenia na herbatę, tym bardziej że nie zamierzał siedzieć w hałaśliwym i dusznym pokoju. Koło ósmej Nastia i Saulak minęli go, idąc na dół. Jura wstał jak gdyby nigdy nic, wciągnął ciepłą kurtkę z kapturem, której przezornie nie zostawił w pokoju, po czym nieśpiesznie za nimi ruszył, wyjaśniając recepcjonistce, że zamierza poszukać w mieście przytulnej knajpki, żeby zjeść kolację.

Wieczorem mocno się ochłodziło i zerwał się wiatr, więc Jura z niepokojem myślał, że nawet jeśli lotnisko w Jekaterynburgu zostanie otwarte, nie uda im się opuścić Uralska. Ależ wdepnęli z tym Saulakiem! Musieli jednak dotrzeć do Kolcowa. Ostatnimi czasy przygotowanie operacji przeszło z poziomu rozkazów i decyzji administracyjnych na poziom osobistych kontaktów. Istotną rolę w tej zmianie odegrało uświadomienie sobie smutnego faktu korupcji i nieuczciwości w milicyjnych szeregach. Jeśli wiadomo, że nikomu nie można zaufać, każdą operację trzeba budować głównie w oparciu o przyjaciół i dobrych znajomych. Jura miał ich na lotnisku Kolcowo. A w Uralsku nie. Dlatego musieli czekać, aż pogoda się zlituje.

Dogonił Nastię i Saulaka na przystanku autobusowym. Trasa kończyła się na dworcu kolejowym, ludzi było dużo, bo większość osób podróżujących samolotami próbowała wydostać się pociągiem z Uralska. Korotkow postanowił jednak nie ryzykować. Nie wiadomo, co Anastazja naplotła Saulakowi. Nie powinien niepotrzebnie pchać się w oczy. Szybko zatrzymał prywatne auto i wcisnął kierowcy historyjkę o niewiernej ukochanej i podstępnym rywalu. Chłopak od razu przyznał, że nie warto rzucać się do bitki, ale nie zawadzi poobserwować, co i jak. Na tym stanęło.

– To ona zjechała tutaj do swojego kochasia? – zainteresował się litościwy właściciel samochodu.

– Nie, leciała z nim do Jekaterynburga. Ona niby w delegację, a on dla towarzystwa. Teraz utknęli u was nie wiadomo na jak długo. Leciałem za nimi następnym samolotem, żeby mnie nie zauważyli. Wiedziałem, gdzie ją wysłano, więc szybko bym znalazł. Ale mój samolot też tutaj zatrzymano, więc depczemy sobie po piętach w tym samym hotelu.

– Obiecujesz, że nie dojdzie do mordobicia i porachunków? – na wszelki wypadek zapytał kierowca o imieniu Wiktor.

– No pewnie, nie martw się. W razie potrzeby zdążę mu jeszcze obić gębę. Ale właściwie nie jestem zwolennikiem brutalnych działań – uspokoił go Korotkow. – Ja też na niejedno sobie pozwalam, nie jestem święty. Sam rozumiesz, korzystam z równouprawnienia. Ale chcę wiedzieć.

– To oczywiste – przyznał Wiktor. – Masz rację. Wiedza to siła. O, przyjechał autobus.

Upewnili się, że Nastia i Saulak wsiedli do środka, po czym za nimi ruszyli. Jakieś piętnaście minut później byli już w centrum miasta, koło każdego przystanku musieli zwalniać, żeby nie przegapić pary. Wreszcie Korotkow dostrzegł Nastię w tłumie wysiadających pasażerów. Saulak wysiadł pierwszy, ale nie podał jej ręki. Jura nie zwrócił na to uwagi, jednakże spostrzegawczy Wiktor dopatrzył się nielogiczności.

– Że też twoja ślicznotka znalazła sobie takiego łachudrę. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Nawet nie pomógł jej wysiąść. A wygląda, jakby z trumny wstał! Nie, baby nie da się zrozumieć. Może facet jest chociaż dziany?

– Nie wiem, jeszcze nie zasięgałem języka. Chcę się uważniej przyjrzeć i dowiedzieć, co on ma takiego, czego ja nie mam. Jak sądzisz, dokąd oni mogą pójść?

– Tutaj? – Wiktor się rozejrzał. – Sklepy już wszystkie zamknięte, więc najwyżej do jakiejś restauracji albo kawiarni. Zobacz, ruszyli w stronę bulwaru, tam w ogóle niczego nie ma, same kioski.

– A dalej?

– Za skrzyżowaniem z prospektem Mira są dwie restauracje i parę barów.

– No to podjedźmy tam i popilnujmy, skoro mówisz, że nigdzie indziej nie mogą pójść – postanowił Korotkow.

– Tak jest, szefie. – Wiktor wzruszył ramionami, ruszając.

Wyprzedzili Nastię, która wlokła się u boku Saulaka, po czym pokonali jeszcze z pięćset metrów. Po pewnym czasie Nastia i Saulak zrównali się z samochodem, zwolnili kroku, rozglądając się i o czymś dyskutując, potem skręcili w prawo, akurat tam, gdzie jak mówił Wiktor, znajdowały się restauracje i bary. Prospekt był jasno oświetlony, więc Korotkow dobrze widział, że minęli obie restauracje i zniknęli za niepozornymi drzwiami.

– Co tam jest? – zapytał Wiktora.

– Piwiarnia. Czyżby twoja ślicznotka lubiła piwo?

– Nie znosi.

– A więc poświęca się dla niego. No to co, szefie, czekamy czy się zwijamy?

– Czekamy – zadecydował Korotkow. – Za wszystko zapłacę, niech cię o to głowa nie boli. Za parę minut zajrzysz tam, dobrze?

– A ciebie zostawię w samochodzie? – prychnął Wiktor.

– Weź kluczyki, skoro mi nie ufasz. Jak chcesz, dam ci mój dowód. Bez niego nie mam po co się stąd ruszać.

– Co prawda, to prawda – przyznał tamten.

***

Korotkow się nie mylił. Nastia naprawdę nie znosiła piwa. Ale pomysł, żeby wpaść do piwiarni, należał do Pawła, ona zaś uznała, że nie będzie oponować. Niech Saulak wie, że nie jest małostkowa i że można się z nią dogadać, jeśli się ją traktuje życzliwie.

W brudnawym barze panował tłok i zgiełk. Z trudem znaleźli miejsca przy stoliku, przy którym ulokowali się już dwaj podejrzani osobnicy rozmawiający w jakimś nieznanym języku. Wsłuchawszy się, Nastia doszła do wniosku, że przypomina węgierski, więc mężczyźni byli prawdopodobnie mieszkańcami Udmurcji.

Serwowano tu parę gatunków piwa, a także gorące kiełbaski oraz solankę z kwaszonej kapusty i olbrzymich różowych krewetek. Nastia zauważyła, że Paweł trochę się ożywił, więc dla dobra sprawy gotowa była wypić ohydne piwo i zjeść mocno pikantne kiełbaski polane obficie sosem z szaszłyków. Paweł pałaszował krewetki, zręcznie wyjmując ze skorupek delikatne, soczyste mięso.

– Nigdy nie potrafiłam się tego nauczyć – przyznała Nastia, patrząc, jak Saulak szybko i zwinnie operuje widelczykiem. – Połowa mięsa zawsze zostaje mi w środku.

– To dlatego że ma pani długie paznokcie, które przeszkadzają.

– Chyba tak. – Nastia westchnęła. – Muszę ponosić ofiarę z powodu manikiuru.

– A kto pani każe cierpieć? Kobiety same wyszukują trudności, a potem zmagają się z nimi i chcą, żeby im wszyscy współczuli.

– Uhm. – Uśmiechnęła się. – Chcemy. Przecież staramy się dla was, dla mężczyzn. To wy żądacie, żebyśmy były piękne i zadbane, a nam to potrzebne jak dziura w moście. Czemu się pan tak rozgląda? Szuka pan kogoś?

– Naszych obserwatorów. Jest pani tak pochłonięta jedzeniem, że nie pamięta o swoich obowiązkach, więc musiałem je przejąć.

Nastia milczała, udając, że za pomocą tępego noża i krzywego widelca walczy zażarcie z kiełbaską. Już dawno „sfotografowała” wszystkich z wyjątkiem Korotkowa, który nie zjawił się w piwiarni. I dałaby sobie głowę uciąć, że Paweł nie powiedział prawdy. Wcale ich nie wypatrywał. Chłopak w futrzanej czapce wpadł na krótką chwilę, upewnił się, że Nastia i Saulak nieśpiesznie popijają piwo, i znikł z pola widzenia, pewnie marznie teraz na ulicy, czekając, aż wyjdą. Para z szarej wołgi siedziała daleko, za plecami Nasti, więc żeby ich obserwować, Paweł nie musiał kręcić głową, wystarczyło jedynie podnieść oczy. Kogo więc wypatrywał? Ciekawe.

– Nawiasem mówiąc, obiecała pani, że zdradzi, jak odróżnia prawdę od kłamstwa – rzekł nagle Saulak.

Robi się coraz ciekawiej. Co mu jest? Skąd ta gwałtowna zmiana? Wieczorem drugiego dnia nagle postanowił być miły i rozmowny? Uważaj, Nastazjo, ostrzegła się w duchu. Paweł Dmitrijewicz coś kombinuje. Albo na odwrót, do tej pory wyczuwał jakieś niebezpieczeństwo i się mobilizował, a teraz sądzi, że jest bezpieczny, więc się uspokoił. Co się wydarzyło? Co? Myśl, moja kochana, myśl, i to szybko, bo spotka cię kolejna niespodzianka.

– Powiem – obiecała. – A co w zamian?

– A co by pani chciała?

– Żeby pan też coś mi powiedział.

– Jest pani nieprzyzwoicie interesowna.

– Bynajmniej. – Pokręciła głową, śmiejąc się. – Po prostu lubię negocjować. Ale w drodze wyjątku za darmo podzielę się z panem doświadczeniem. Czuję do pana sympatię, Pawle Dmitrijewiczu, chociaż tak naprawdę jest pan okropnym mrukiem. Najpierw proszę mi jednak przynieść jeszcze jedną kiełbaskę. Jak słusznie pan zauważył, jestem nie tylko interesowna, ale też łakoma. Proszę, oto pieniądze.

Paweł bez słowa wstał i ruszył w stronę kontuaru. Nastia z przerażeniem myślała o jeszcze jednej porcji piekielnie ostrego dania. Bardzo jej jednak zależało, żeby Paweł się przeszedł, bo musiała sprawdzić swoje podejrzenia. Chciała go poobserwować. No tak, zgadza się, szukał kogoś, w dodatku nie wśród gości, tylko wśród obsługi. Gdy znalazł się przy kontuarze, parę razy zerknął w stronę kuchennego zaplecza, skąd co rusz wyłaniali się mężczyźni w różnym wieku, ubrani w białe kitle nie pierwszej świeżości, zbierali puste kufle i brudne talerze ze stolików, przynosili olbrzymie tace z czystymi naczyniami i umieszczali je na kontuarze, roznosili zamówione dania. Po co Paweł przyprowadził ją do tego baru? Ma tutaj wspólników, którzy pomogą mu się jej pozbyć? Mało prawdopodobne. Znaleźli się w tym mieście przypadkiem. Ale bywają przecież zbiegi okoliczności… Może Saulak akurat tutaj ma kumpli. Przecież to on zaproponował, żeby się wybrali na spacer. I żeby wysiedli na tym przystanku. Pomysł, by zajrzeć do tego baru, też był jego. No cóż, Nastazjo, szykuj się na nieprzyjemności. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że Korotkow jest gdzieś w pobliżu i w razie czego pomoże.

Paweł wrócił i postawił przed nią talerz z ohydną parówką.

– Wilczy apetyt wpędzi panią w kłopoty – stwierdził. – Opycha się pani byle czym. Nie boi się pani o swoją wątrobę?

Aha, to znaczy, że ma problemy z wątrobą. Uruchomił się mechanizm projekcji, jak powiedzieliby psycholodzy. Gdyby cierpiał na wrzody albo na niestrawność, zapytałby o żołądek. Każdy ma na myśli to, co go boli.

– Boję się – potwierdziła, nie mijając się wcale z prawdą. Wędzone mięso w pikantnym sosie budziło w niej strach. – Ale co na to poradzę, że lubię jeść ostro?

Tutaj skłamała. Nie lubiła ostrych dań. Właśnie dlatego że bała się ataków niestrawności. Ale w barze nie serwowano niczego dietetycznego, a ona musiała koniecznie posłać Pawła do kontuaru.

– Uczciwie zapracowałem, teraz pani kolej.

No proszę, zaczyna być dowcipny! Siedmiomilowymi krokami idziemy drogą postępu. Ale to się nie uda, pomyślała Nastia.

– Widzi pan, Pawle Dmitrijewiczu, większość ludzi robi błąd, próbując ocenić czyjąś wypowiedź. I zawsze się zastanawia, czy zawiera prawdę. Takie podejście nie jest słuszne.

– Czyżby? A jakie jest słuszne?

– Zaraz wytłumaczę. Trzeba oceniać nie słowa, lecz fakty. Prawda polega na tym, że ktoś uznał za konieczne coś powiedzieć. Dostrzega pan różnicę?

– Niezupełnie.

– W takim razie podam przykład. Spotyka się pan z kobietą, flirtuje z nią albo ona z panem, no i pewnego dnia ona mówi, że pana kocha. Jak większość mężczyzn, chce się pan przekonać, czy to prawda. Nie ma bardziej jałowego i bezużytecznego zajęcia. Niech pan popatrzy na to z drugiej strony. Kobieta uznała za konieczne i słuszne wyznać panu miłość. Niech pan spróbuje odgadnąć, dlaczego to zrobiła. Motywy leżące u podstaw jej czynu ujawnią prawdę. A ona w danym wypadku jest taka, że kobieta chce, by pan myślał, że go kocha. Czemu jej na tym zależy? Żeby zdobyć pana przychylność i coś od pana dostać. Żeby pana wzruszyć. Zaciągnąć do łóżka. Nakłonić, by pan dla niej coś zrobił. Albo przeciwnie, nic nie robił. Spektrum motywów, którymi może się kierować, jest bardzo szerokie, pańskim zadaniem jest ustalenie owego motywu. Jeszcze raz podkreślam, że nie ma żadnego znaczenia, czy ona pana naprawdę kocha. Ważne jest tylko to, że w pewnych okolicznościach podjęła decyzję, by panu o tym powiedzieć. Teraz jasne?

– Okazuje się, że jest pani nie tylko łakoma, ale też cyniczna. – Saulak się uśmiechnął. – Imponujący zbiór zalet.

– Nie jestem cyniczna, tylko trzeźwo myślę – zaoponowała Nastia. – Weźmy inny przykład. Znamy się już od dwóch dni. Przez ten czas nie rozpieszczał mnie pan długimi rozmowami, zadał mi niewiele pytań, a na moje odpowiadał oszczędnie, jednym słowem. Sądzi pan, że wyciągnę z tego wniosek, iż jest pan człowiekiem nierozmownym, niekontaktowym i nietowarzyskim? Nic podobnego. Byłabym głupia, gdybym tak pomyślała.

– Więc jaki wniosek pani wyciągnęła?

– Uznałam, że chce pan zrobić wrażenie człowieka zamkniętego i nierozmownego. Teraz muszę odgadnąć, jaki cel panu przyświeca. Gdy się dowiem, poznam prawdę.

– Ma pani jakieś hipotezy?

Na twarzy Pawła pojawiło się zaciekawienie. Nie udawane, tylko prawdziwe.

– Mnóstwo. Hipoteza pierwsza. Zdecydowanie się panu nie podobam, coś pana we mnie irytuje i woli pan ze mną nie rozmawiać. Pragnie pan, żebym nie narzucała się z rozmową i nie zadawała głupich pytań. Hipoteza druga. Nie ma pan nic przeciwko mnie, ale źle się pan czuje i ciężko panu rozmawiać. Nie chce się pan przyznać do niedyspozycji, ponieważ jestem dla pana całkiem obcą osobą, a pańskie dobre wychowanie plus męska duma nie pozwalają uskarżać się przed obcą kobietą na dolegliwości. Hipoteza trzecia. Chce mnie pan sprowokować, zdenerwować oschłością, zdawkowością i zagadkowością, zmusić, żebym się uniosła i straciła panowanie nad sobą. Ta hipoteza może być słuszna w sytuacji, gdyby mi pan nie ufał, uważał, że pana oszukuję, bo nie jestem osobą, za którą się podaję, i wyczuwał niebezpieczeństwo. Hipoteza czwarta. Jest pan rzeczywiście mrukiem. To nie koniec hipotez, są jeszcze inne. Ale myślę, że tego, co powiedziałam, wystarczy, by zrozumiał pan istotę sprawy. Ważne są nie słowa, lecz stojące za nimi motywy i pobudki.

– A w której hipotezie pani zdaniem kryje się prawda?

Wyraz jego twarzy nieco się zmienił, ale Nastia nie potrafiła powiedzieć, na czym to polegało. Może rozmowa rzeczywiście go zainteresowała i maska zimnej obojętności niepostrzeżenie opadła, ustępując miejsca zwyczajnej ciekawości. A może Saulak sprytnie udaje, żeby Nastia nie zauważyła innej zmiany, która w nim zaszła. Może któraś z hipotez okazała się bliska prawdy, którą chciał ukryć, i to go przestraszyło?

– Jeszcze nie wiem – odparła, starając się przybrać niefrasobliwy ton. – Żeby się tego dowiedzieć, musiałabym pana poobserwować albo przeprowadzić pewne czynności kontrolne. Nie będę się tym zajmować. Muszę tylko dostarczyć pana we wskazane miejsce. Gmeranie w pańskiej duszy mnie nie pociąga.

– Czy zgodnie z pani metodą powinienem w podobny sposób podejść do pani wykształcenia? Najpierw oznajmia pani, że jest aktorką, potem twierdzi, że skończyła wydział matematyczno-fizyczny. Mogę więc wysnuć wniosek, że specjalnie mnie pani dezinformuje i zmusza, bym łamał sobie nad tym głowę.

– To tylko jedna hipoteza. Nie ma pan innych?

– Jest pani głupia, niedoświadczona i nie zapamiętuje własnych łgarstw.

– Brawo! Co jeszcze?

– Jest pani rzeczywiście aktorką, ale kiedyś studiowała pani na uniwersytecie.

– Zdolny z pana uczeń, Pawle Dmitrijewiczu. Niech pan przyjmie wyrazy uznania. No i gdzie leży prawda?

– Tego akurat mogę się łatwo dowiedzieć. Ma pani ołówek albo długopis?

Nastia wyjęła z torebki długopis i mu go podała. Paweł sięgnął po serwetkę i napisał na niej długie równanie.

– Proszę udowodnić swoją znajomość matematyki – powiedział, wręczając ją Nasti.

Kamieńska szybko przestudiowała długi rząd symboli i cyfr, potem wzięła długopis i poprawiła jeden symbol na inny.

– Jeśli dobrze pamiętam, pański przykład powinien wyglądać właśnie tak. To przecież zadanie z książki Pólyi Matematyka i prawdopodobne wywody, prawda? Rozwiązywałam je ze sto razy. Napisać panu przebieg wywodu czy uwierzy mi pan na słowo?

– Wierzę. – Saulak zgniótł serwetkę i wsunął do popielniczki. – Teraz muszę tylko sprawdzić, czy naprawdę jest pani aktorką.

– To już trudniejsze wyzwanie. – Nastia się roześmiała. – Ponieważ ma pan wykształcenie techniczne, kwestię matematyki rozwiązał pan w prosty sposób. A jak zamierza pan sprawdzić moje aktorskie mistrzostwo?

– Zastanowię się. Może już pójdziemy, skoro pani skończyła?

Jasne. W barze nie ma człowieka, którego Paweł szuka. Teraz zaprowadzi ją w inne miejsce.

– Dokąd? – zapytała niewinnie. – Na dworze jest trzydziestostopniowy mróz. Sądzi pan, że mój aktorski talent potrafi sprawić, że będę umierać z gorąca na takim zimnie? Nie pomoże mi nawet metoda Stanisławskiego.

– Chodźmy gdzie indziej. Znudziło mi się tutaj. Poszukajmy innego baru.

Oboje wstali, zapięli kurtki i zaczęli się przeciskać do wyjścia. Dwaj mężczyźni z wołgi też się podnieśli. Mieli jeszcze po pół kufla piwa, Nastia kątem oka dostrzegła, że pośpiesznie dopijają dużymi łykami bursztynowy płyn. No pewnie, czemu miałoby przepaść tyle dobra, skoro za nie zapłacili?

Po opuszczeniu gorącej, dusznej piwiarni panujący na dworze mróz wydał się ożywczy i świeży. Pokonali zaledwie parę metrów, Nastia nawet nie zdążyła jeszcze zmarznąć, gdy Paweł skręcił i pchnął drzwi do kolejnego baru. Tym razem nie była to piwiarnia. Lokal wyglądał bardziej cywilizowanie, było w nim ciszej i czyściej, znalazł się nawet wieszak na kurtki. Gości wprawdzie też było sporo, ale udało im się znaleźć wolny stolik.

– Po co tutaj przyszliśmy? – ze zdumieniem zapytała Nastia, gdy usiedli. – Przecież nie pije pan kawy ani alkoholu. A tutaj niczego innego nie ma.

– Można zamówić sok. A pani lubi kawę, więc niech ją pani pije na zdrowie. Jest też campari.

– Czyżby chciał mi się pan przypodobać?

– Nie chcę nadużywać bezinteresownej uprzejmości. Wytłumaczyła mi pani, jak odróżnić prawdę od kłamstwa, więc muszę się zrewanżować, jeśli nie pieniędzmi, to przynajmniej dogadzając pani życzeniom.

– Jest pan cudowny, Paszeńka. – Nastia parsknęła śmiechem.

Pierwszy raz w ciągu dwóch dni po jego twarzy przemknęło coś na kształt uśmiechu.

– Doceniłem pani ofiarne wysiłki związane z moim ocaleniem i wyrażam skruchę. Nie chcę, żeby mnie pani uważała za niewdzięcznika. Jestem naprawdę zobowiązany, że pani przyjechała, chociaż pewnie tego po mnie nie widać. Co pani przynieść?

– Kawę, martini i ciastko. Jeżeli nie będzie martini, to campari.

Wręczyła mu parę banknotów.

– I niech pan nie zapomina o sobie. Wiem, że wolałby pan nie brać ode mnie pieniędzy, ale będzie pan musiał się z tym pogodzić. Niech pan weźmie pod uwagę, że pochodzą z  kieszeni mojego zleceniodawcy, a nie mojej. On zaś tak naprawdę płaci panu, a nie mnie za ładne oczy. Potrzebuje pana i nie liczy się z kosztami. Ma pan więc takie samo prawo do tych pieniędzy jak ja.

Saulak nieznacznie skinął głową i ruszył w stronę kontuaru. Nastia nie spuszczała z niego oczu. Zgadza się, znowu zaczął się rozglądać, wpatrywał się przy tym nie w wejście, ale raczej w drzwi służbowe. To oczywiste, że kogoś szuka. Kogoś, kto jego zdaniem powinien pracować w niedrogim barze w tej okolicy. Barman? Pomywacz? Kucharz? Szatniarz? Kelner? Kierowca? Może właściciel? Ciekawe, czy dużo jest podobnych lokali na tym prospekcie. Czy to znaczy, że będą chodzić od jednego do drugiego? Niech to licho porwie. Ale nie ma rady, Nastia musi udawać, że wierzy w szlachetne porywy Saulaka. Nie może być zbyt mądra i domyślna. Jej dotychczasowe zachowanie pasuje do sposobu rozumowania osoby z matematycznym wykształceniem. Musi się poruszać w tych granicach.

Paweł wrócił i Nastia od razu odgadła, że coś się stało. Czoło znowu miał pokryte kroplami potu, usta zaciśnięte w wąską kreskę, oczy przymknięte. Znalazł tego, którego szukał?

Przyniósł jej kubek kawy, eklera i kieliszek martini, sobie zaś butelkę pepsi. Biorąc od niego kubek, Nastia przypadkiem dotknęła jego palców. Były lodowate.

– Paszeńka, zaczyna mi się podobać sytuacja, w której okazuje mi pan swoją wdzięczność – powiedziała jak gdyby nigdy nic. – Co jeszcze mam zrobić, żeby nie przestał pan być tak miły?

Saulak nie odpowiedział. Znowu siedział z założonymi na piersiach rękami i zamkniętymi oczami. Twarz mu poszarzała i przybrała bolesny wyraz, podobnie jak niedawno w hotelu.

– Pawle Dmitrijewiczu, słyszy mnie pan? Źle się pan czuje?

Podniósł powoli powieki i pokręcił głową.

– Nic mi nie jest.

– Wygląda pan na ciężko chorego. Co się dzieje?

– Przecież powiedziałem, że nic.

Znowu – po raz kolejny – na nowo! Przed chwilą był całkiem normalnym rozmówcą, nawet zaczął żartować, jeszcze chwila i zacząłby się uśmiechać. I nagle diametralna zmiana. Ręce zacisnął w pięści, aż zbielały mu kostki, gotowe przebić zaraz cienką skórę.

– Jak pan chce. – Nastia wzruszyła ramionami, odgryzając kawałek eklera. – Będzie pan nadal odgrywał księcia na wygnaniu?

Saulak małymi łykami popijał pepsi, niewidzące oczy utkwił w rogu sali. Nastia odwróciła się, ale nie zobaczyła nic ciekawego. Nagle przyszło jej na myśl, że zapomniała sprawdzić, co z prześladowcami. Dwa dni pokazały, że Saulak miał rację: wybrała właściwą taktykę. Przeciwnicy nie zastosują radykalnych środków, przynajmniej na razie. Ale nie wiadomo, co się stanie w Moskwie. Dlatego trzeba zachować czujność i kontynuować podjętą grę do zwycięskiego końca, póki Paweł nie znajdzie się u generała Minajewa.

– Ma pani rację. – Saulak nagle odstawił szklankę i wstał. – Rzeczywiście kiepsko się czuję. Muszę wyjść.

– Na powietrze?

– Do toalety. Może pani być spokojna, nigdzie nie ucieknę. Jeżeli długo mnie nie będzie, niech się pani nie martwi, to mi się zdarza.

– Nie mogę puścić pana samego.

– Przecież powiedziałem, że nigdzie nie ucieknę.

– A pańscy prześladowcy? Zapomniał pan, że tu są?

– Niech ich pani czymś zajmie. Podobno jest pani wielką aktorką.

Nastia widziała, że Paweł naprawdę źle się czuje. Bez niej stanie się jednak łatwym celem. Co powinna zrobić? Może oczywiście stanąć przy drzwiach do toalety, ale jeżeli tamci mężczyźni zechcą wtargnąć do środka, nie zdoła ich powstrzymać.

– Niech pan idzie. – Kiwnęła głową, wstając.

Razem dotarli do wyjścia. Paweł przeciął hol i ruszył w stronę toalety, a Nastia zawróciła i podeszła do stolika, przy którym siedzieli dwaj mężczyźni z szarej wołgi.

– Chłopcy, pomóżcie mi wygrać tysiąc dolarów – oznajmiła, opadając na wolne krzesło i bez pytania wyciągając papierosa z paczki leżącej na blacie.

– Co proszę? – Starszy mężczyzna, siedzący wczoraj w samochodzie na miejscu pasażera, uniósł brwi.

Drugi, młodszy, pstryknął zapalniczką i podsunął jej ogień. Nie spuszczał przy tym wzroku z drzwi, za którymi znikł Saulak.

– Paszka twierdzi, że widział was wczoraj w Samarze, w dodatku parę razy, i że lecieliście tym samym samolotem co my. A ja mówię, że cierpi na manię prześladowczą. Sami rozumiecie – zniżyła głos i zachichotała głupio – on nie najlepiej się czuje, ma przywidzenia. No więc założyliśmy się o tysiąc dolarów, że was tam nie widział.

– Oczywiście, że nie widział – szybko powiedział starszy mężczyzna. – Nie byliśmy w Samarze, musiało mu się wydawać.

– To prawda, jesteśmy miejscowi – przytaknął drugi.

– No właśnie. Mówię mu, że powinien się leczyć, a on wciąż swoje. Myśli, że chcę go wpakować do psychiatryka. Podejrzewa, że czyham na jego pieniądze. Po co mi one? Mam dość swoich milionów, nie wiem, co z nimi zrobić. A przy okazji, kolego – sięgnęła do torebki, wyjęła portmonetkę i podała młodszemu banknot – idź no i przynieś mi coś do picia. Resztę zatrzymaj za fatygę. Przynieś martini, tylko uważaj, żeby nie było wytrawne, ale bianco. Tylko się nie pomyl, synku.

– Paszka to pani mąż? – od niechcenia zapytał starszy.

– Na głowę upadłeś? – prychnęła Nastia.

Odpowiedź była niewyszukana, ale w tej sytuacji jedynie słuszna. Ani tak, ani nie, myśl sobie, co chcesz.

– Od dawna jest taki podejrzliwy?

– Diabli go wiedzą. – Machnęła wymownie ręką. – Nie widziałam go dwa lata, odsiadywał wyrok. Dopiero wczoraj wyszedł. Słuchaj, ojczulku, twój synuś to miły chłopak. Wychowany, kulturalny. Chętnie bym się z nim zabawiła. Ile ma lat?

– Dwadzieścia sześć.

– U-u-u – wycedziła z rozczarowaniem. – Za stary dla mnie. Sądziłam, że ma najwyżej dwadzieścia. Starsi mnie nie interesują.

– A pani ile ma? – Rozmówca nie potrafił powściągnąć uśmiechu.

– Sporo, ojczulku. Prawie tyle co ty. Ty zaś chyba dobiegasz czterdziestki, hę? No więc ja jestem w tym samym wieku.

„Synek” wrócił i postawił przed nią kieliszek martini. Nastia upiła łyk i zrobiła zadowoloną minę.

– Tego mi było trzeba. Dziękuję, kochanie. A zatem liczę na was, chłopcy. Jeżeli Paszka znowu zacznie przynudzać, podejdę z nim do was, a wy potwierdzicie, że mu się przywidziało, zgoda? Bo mam już wyżej uszu tej jego manii prześladowczej.

– Jasne. – Obaj skinęli głowami. – Potwierdzimy, niech się pani nie martwi.

Paweł wciąż nie wracał i Nastia zaczęła się denerwować. Nie miała już powodu, by siedzieć przy ich stoliku, ale póki z nią rozmawiali, miała przynajmniej pewność, że nie rzucą się na jego poszukiwania.

– Słuchaj, przyjacielu – zwróciła się do „synka”. – Ile ty właściwie masz lat? Naprawdę dwadzieścia sześć?

Chłopak wbił w nią zdumiony wzrok, potem spojrzał na swojego kompana.

– Pani powiedziała, że jej się bardzo podobasz, tylko nie odpowiada jej twój wiek.

– Nawiasem mówiąc, na imię mi Anastazja – wtrąciła Nastia. – A ty, kochanie? Może się poznamy z racji takiej okazji.

– Jakiej okazji? – zapytał tamten tępo.

– Okazji zakładu o tysiąc dolarów. No więc jak masz na imię?

– Sierioża – po krótkim wahaniu odparł zmieszany. – A on się nazywa Kola.

– O niego nie pytałam – oznajmiła Nastia łagodnie. – Czemu się pchasz przed starszych, synku? On jest już duży, sam się przedstawi, gdy zechce albo gdy go zapytam.

A jednak wciągnęła ich w rozmowę, udając wulgarną, podchmieloną i nieco zwariowaną babę, głaskała Sieriożę po ręce i mrugała sprośnie do Nikołaja, sięgała po papierosy z ich paczki, odliczając w myślach minuty. Gdzie jest Paweł? Dlaczego tak długo go nie ma?

Wyczuła, że rozmówcy otrząsnęli się z pierwszego zaskoczenia, odzyskali równowagę i próbują się teraz dowiedzieć, kim ona jest. Podsuwała im nieprawdziwe informacje, robiła, co mogła, żeby zamącić im w głowie, nie pozwalając przerwać rozmowy, by nie odkryli prawdziwego celu jej obecności przy stoliku. Wreszcie w drzwiach pojawił się Paweł.

– O! – Natychmiast oderwała palce od dłoni Sierioży. – Jest Paszka. No to na razie, chłopcy. Miło było was poznać.

Paweł wyglądał strasznie. Poruszał się chyba nadludzkim wysiłkiem.

– Z tobą chyba całkiem kiepsko? – zapytała z niepokojem.

Kiwnął głową.

– Wychodzimy?

– Tak będzie chyba lepiej.

Nawet nie wrócili do stolika, na którym stał kubek z niedopitą kawą i kieliszek z resztką martini. Podeszli do wieszaka, zdjęli kurtki i ruszyli ku wyjściu.

– Możemy pojechać samochodem? – zapytał Saulak przytłumionym głosem.

– Oczywiście. Chłopcy za nami nie pognają. Teraz będą się starali trzymać z daleka i nie zbliżać.

Nastia stanęła na krawędzi chodnika i podniosła rękę. Parę minut później udało jej się zatrzymać przejeżdżający samochód.

– Na lotnisko – powiedziała, nachylając się ku opuszczonej szybie.

– Ile?

– Ile chcesz. Nie jestem stąd, nie znam taryfy.

– Pięćdziesiąt zielonych.

– W porządku.

Usiadła z przodu koło kierowcy, Saulak ulokował się z tyłu. Całą drogę spędzili w milczeniu. Bez słowa wysiedli z auta przed hotelem, weszli do środka i wspięli się na swoje piętro. Dopiero w pokoju Nastia dała upust emocjom.

– Może pora skończyć te dziecinne zabawy? – zapytała ze złością, patrząc, jak Paweł zesztywniałymi palcami próbuje rozpiąć zamek w kurtce. – Co się z panem dzieje, Pawle Dmitrijewiczu? Muszę pana zawieźć do Moskwy, a pan wygląda, jakby lada chwila miał wyzionąć ducha. Dlaczego nie chce mi pan powiedzieć, na co pan choruje i jak panu pomóc, w razie gdyby poczuł się pan jeszcze gorzej?

Znowu omijał ją wzrokiem. Właściwie nie patrzył jej w oczy nawet wtedy, gdy rozmawiał życzliwie. W końcu poradził sobie jakoś z zamkiem, rozebrał się i nie mówiąc ani słowa, położył się na łóżku.

– Albo natychmiast mi pan powie, o co chodzi, albo wzywam pogotowie. Nie uśmiecha mi się perspektywa dostarczenia do Moskwy nieboszczyka.

– Niech się pani nie martwi – powiedział cicho, nie otwierając oczu. – Nic mi nie będzie. To zaraz minie. Nic mnie już nie boli.

– A co bolało?

– Nic. Przecież powiedziałem, żeby się pani nie martwiła. Wszystko będzie w porządku, obiecuję.

– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – odparła już spokojniej. – Naprawdę czuje się pan lepiej? Nie kłamie pan?

– Nie.

Było już całkiem późno, Nastia powinna się położyć, ale z jakiegoś powodu nie odstępowało jej uczucie, że gdy tylko zgasi światło, Pawłowi na pewno coś się stanie. Zdjęła buty i sweter, po czym w dżinsach i w koszulce wsunęła się pod kołdrę.

– Dlaczego nie wyłączyła pani światła? – zapytał.

– Żeby pana widzieć. Przynajmniej zauważę, gdy poczuje się pan gorzej.

– Nie poczuję się gorzej, już mówiłem. Niech pani wyłączy światło i się prześpi. Musi pani odpocząć.

– Niepotrzebna troska! – burknęła, zawijając się w kołdrę.

– Niech pani wyłączy światło. Proszę – powiedział.

Coś w jego tonie sprawiło, że Nastia posłusznie wstała i pstryknęła wyłącznikiem. Teraz pokój rozjaśniał tylko blask latarni ulicznych i reflektorów lotniska. Ciekawe, czy ktoś by zasnął w takiej sytuacji, pomyślała z irytacją. Samoloty huczą wprost nad głową, a na sąsiednim łóżku leży ciężko chory człowiek. Świetne warunki do odpoczynku.

Paweł leżał tak cicho, że Nastia zaczęła powoli się uspokajać. Gdy kogoś coś boli, zwykle nie może leżeć bez ruchu, przewraca się z boku na bok, próbując znaleźć pozycję, w której ból będzie mniej dotkliwy. Udało jej się nieco odprężyć, a ponieważ wiedziała, że hałas nie pozwoli jej zasnąć, postanowiła uporządkować myśli. Metodycznie, minuta po minucie przeglądała miniony dzień, przypominała sobie każde słowo Pawła, każdy jego gest i każde spojrzenie. Co nowego i ważnego dowiedziała się o nim dzisiaj?

– Nastiu – dobiegł ją głos z sąsiedniego łóżka.

Zerwała się jak oparzona. W ciągu dwóch dni po raz pierwszy odezwał się do niej po imieniu. Widocznie jest ledwo żywy. Żeby tylko wiedzieć, co mu dolega.

– Jestem tutaj – odparła tak samo cicho.

– Nie śpisz?

– Nie.

– Posiedź ze mną.

Już na ty! Nieźle pana przycisnęło, Pawle Dmitrijewiczu. Chciałabym wiedzieć, co się z tobą dzieje.

Pośpiesznie przesunęła kołdrę i usiadła na krawędzi jego łóżka. Lodowate palce dotknęły jej dłoni.

– Zimno ci? – zapytała z troską. – Dlaczego nie przykryjesz się kołdrą?

– Nie trzeba, wszystko w porządku. Tylko posiedź ze mną.

– Dobrze, oczywiście.

Lekko ścisnęła jego palce, ale chwilę później Paweł wyswobodził dłoń. Mijały minuty, Nastia zaczęła marznąć, ale bała się poruszyć. Nie miała pojęcia, co się dzieje, była jednak pewna, że nie wolno jej naruszyć owej kruchej równowagi zaufania-obcości, która się między nimi pojawiła.

– Niech będę przeklęty, gdybym miał kiedykolwiek cię skrzywdzić – nagle powiedział Paweł, a jego słowa zabrzmiały głośno i wyraźnie.

Nastia z trudem powstrzymała się od komentarza. Znalazła tylko w ciemności jego rękę i delikatnie pogłaskała zimne palce.

– Kładź się – powiedział już ciszej. – Nie zwracaj na mnie uwagi, plotę bzdury. Kładź się.

Wstała w milczeniu i ruszyła do swojego łóżka. Aż do samego rana Paweł już się nie odezwał.

***

Przed ósmą ożył i zachrypiał stojący na szafie głośnik, podłączony do sieci transmisyjnej lotniska.

– Uwaga! Pasażerowie rejsu dwieście siedemdziesiąt sześć Samara–Jekaterynburg proszeni są o stawienie się w budynku lotniska przy stanowiskach odprawy. Powtarzam. Zaczyna się odprawa biletowo-bagażowa pasażerów podróżujących rejsem dwieście siedemdziesiąt sześć Samara–Jekaterynburg. Odlot o dziesiątej pięćdziesiąt.

Zerwali się z łóżek i zaczęli pakować rzeczy.

– Jak pani sądzi, zdążę jeszcze wziąć prysznic? – zapytał Paweł.

Oho, znowu „pani”, zauważyła Nastia. Wstydzi się własnej słabości, którą okazał wczoraj wieczorem? To się zdarza. No cóż, nie będziemy się opierać, pójdziemy na jego pasku.

– Oczywiście – odparła. – Ma pan do dyspozycji jakieś dwadzieścia minut.

Saulak ruszył do łazienki, ale znowu się nie zamknął. Wrócił piętnaście minut później, gładko ogolony, i nie wyglądał już jak chodząca śmierć. W każdym razie patrząc na niego, nikt by nie powiedział, że w przeddzień dostał ostrego ataku jakiejś choroby.

Dalej wszystko poszło nad podziw sprawnie. Samolot rzeczywiście wyleciał z Uralska o jedenastej, a koło wpół do drugiej mieli już nowe dowody i bilety na rejs Jekaterynburg–Wołgograd. Gdy późnym wieczorem znaleźli się na pokładzie samolotu, którym mieli dotrzeć z Wołgogradu do Moskwy, Nastia odsapnęła – zdaje się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. W pobliżu nie zauważyła żadnej znajomej twarzy, znikł nawet Korotkow. No tak, Saulak nie powinien wątpić, że udało im się wymknąć, a przecież Nastia przedstawiła Jurę jako jednego z prześladowców.

– Jak pan widzi, Pawle Dmitrijewiczu – powiedziała, gdy stewardesa oznajmiła, że samolot podchodzi do lądowania – jeszcze tylko jeden mały wysiłek i wszystko się skończy.

– Ktoś nas odbierze na lotnisku?

– Obawiam się, że nie. Będę musiała sama odstawić pana na miejsce.

– Już późno, komunikacja nie działa. Chyba że w ciągu dwóch lat rozwiązaliście ten problem w Moskwie?

– Na parkingu przy lotnisku powinien być samochód.

– Może przynajmniej teraz mi pani powie, do kogo mnie wiezie?

– Nie mogę. – Pokręciła głową. – A nuż to się panu nie spodoba? Jeszcze pan ucieknie. Będzie mi przykro, gdy po tych wszystkich perypetiach zgubię pana na ostatnich metrach. Jak dojedziemy, sam pan zobaczy. Tak czy inaczej, może pan być pewien, że ten człowiek nie nosi się z niecnym zamiarem, by się pana pozbyć, inaczej nie próbowałby przeszkodzić tym, którzy chcą to zrobić. A zatem w najbliższej perspektywie pana życiu nic nie grozi.

– To bardzo pokrzepiające. – Uśmiechnął się. – Niech pani poda rękę.

– Po co? – zdziwiła się. – Chce mi pan powróżyć?

– Pomóc. Przecież kiepsko znosi pani lądowanie.

– Skąd pan wie?

– Łatwo to zauważyć. Nie po raz pierwszy siedzimy razem w samolocie. Proszę się nie bać i dać mi rękę.

Nastia posłusznie wyciągnęła dłoń. Tym razem palce Pawła były ciepłe. Dwoma rękami obmacał jej nadgarstek, znalazł jakiś punkt i mocno nacisnął. W pierwszej chwili Nastia drgnęła z bólu, ale niemal od razu poczuła, że mdłości zaczęły ustępować. Saulak nie wypuszczał jej ręki ze swoich dłoni i Nastia ze zdziwieniem stwierdziła, że jego dziwne sztuczki odnoszą skutek. Ustąpił nawet ucisk w uszach. Przymknęła oczy i odprężona odchyliła się w fotelu. Ręce i nogi zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, nie spała już trzecią noc z rzędu, lecz dopiero teraz poczuła potworne zmęczenie. Ogarnęła ją senność, zrobiło jej się ciepło i błogo, zapragnęła, żeby to się nigdy nie skończyło. Siedziałaby tak w fotelu rozgrzana, spokojna i zrelaksowana, o nic by się nie martwiła…

– Pobudka. – Usłyszała nad uchem głos Pawła. – Przylecieliśmy.

– O Boże! – zawołała przestraszona. – Czyżbym zasnęła?

– Owszem. Nawet jęczała pani przez sen.

– Ale przynajmniej nic nie mówiłam?

– Mówiła pani. I zdradziła mi wszystkie sekrety.

Nastia wiedziała, że Paweł żartuje, ale twarz miał, o dziwo, poważną, a nawet chyba zagniewaną. Do licha, że też zasnęła, siedząc tuż koło obiektu wysokiego ryzyka, za jaki nie bez powodu uważała swojego towarzysza podróży! Coś podobnego! To niewybaczalne.

Pasażerowie już schodzili po trapie, a ona nie miała siły, żeby wstać. Paweł też siedział, trzymając ją wciąż za rękę. Nastia pokonała rozleniwienie.

– Chodźmy – powiedziała stanowczo, wstając z fotela.

Na parkingu koło budynku lotniska odszukała auto, które zostawiła tutaj parę dni temu. Na szczęście pogoda w stolicy ostatnio była łagodna, bez silnych mrozów, więc Nastia nie miała problemu, żeby otworzyć samochód i uruchomić silnik.

Jechali w milczeniu. Nastia miała nieprzyjemne uczucie, że została wykorzystana jak pionek w grze. Nie udało jej się przecież dowiedzieć, co ukrywa Paweł Saulak oraz kto i po co go śledzi. Trzeba jednak przyznać, że nie miała takiego zadania. Generał Minajew wiedział wszystko na temat Pawła, a ją, Anastazję Kamieńską, potraktował jak darmową siłę roboczą, wykorzystując przyjaźń z jednym z szefów MWD i prosząc go o przewiezienie Saulaka z Samary do Moskwy.

O trzeciej w nocy droga do miasta była całkiem pusta. Nastia miała minąć przystanek autobusowy za posterunkiem GAI6, trzysta metrów dalej powinien czekać samochód. Zgadza się, oto i on, mercedes, stoi z włączonymi światłami. Nastia zwolniła i zatrzymała się tuż koło niego. Z ciemności wyłonił się mężczyzna, podszedł do auta i otworzył drzwi od strony Pawła.

– Niech pan wysiądzie, Pawle Dmitrijewiczu – powiedział.

Ten jednak ani drgnął, nawet nie odwrócił głowy.

– Nastiu – powiedział półgłosem.

Drugi raz odezwał się do niej po imieniu.

– Tak?

– Dziękuję pani.

– Nie ma za co. Zrobiłam, co do mnie należy.

– Niech pani nie zapomni tego, co powiedziałem. Do widzenia.

– Do widzenia, Pawle.

Wysiadł, starannie zamykając drzwi, i ruszył w stronę mercedesa, ale po kilku krokach nagle się zatrzymał. Nastia odniosła wrażenie, że chce jej coś jeszcze powiedzieć. Szybko wyskoczyła z samochodu. Dzieliły ich ze trzy metry. W ciemności nie potrafiła dostrzec wyrazu jego twarzy, ale jedno wiedziała na pewno – patrzył jej w oczy. I znowu oblała ją fala gorąca, poczuła się miękka i podatna jak topniejący wosk.

Saulak skinął jej lekko głową, po czym gwałtownie się odwrócił i wsiadł do samochodu. Trzasnęły drzwi, rozległ się warkot silnika, mercedes nabrał szybkości i znikł z pola widzenia.

Nastia usiadła za kierownicą, ale nie potrafiła się zmusić, żeby przekręcić kluczyk w stacyjce. Zupełnie opadła z sił.

6

GAI (Gosudarstwiennaja awtomobilnaja inspiekcija) – kontrola drogowa.

Sprawiedliwy oprawca

Подняться наверх