Читать книгу Złowrogie niebo - Alex Kava - Страница 6
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ОглавлениеChicago
Kiedy telefon komórkowy Frankie Russo rozbrzmiał głośną salsą, pulsujący ból głowy już dawał jej się we znaki. Natychmiast pożałowała, że ustawiła nowy dzwonek. Była piąta rano. Wychodząc z łazienki niepewnym krokiem, usiłowała odsunąć od siebie złe przeczucia.
Nikt nie dzwoni z dobrymi wiadomościami o piątej rano.
Drepcząc wzdłuż ściany, po omacku szukała włącznika w tej wciąż obcej przestrzeni. Gdzież ona zostawiła telefon? Gdy jej palce wreszcie trafiły na włącznik, potknęła się. Poruszanie się w nowym i nadal zagraconym nierozpakowanymi pudłami mieszkaniu przypominało błąkanie się w labiryncie. Poprawiła ręcznik, wciąż ociekając wodą i po cichu licząc, że telefon zamilknie, nim do niego dotrze.
Proszę, przełącz się na pocztę głosową.
Jeśli miało to coś wspólnego z jej ojcem, wolałaby najpierw tego wysłuchać. Nagranie nie oczekuje od człowieka natychmiastowej reakcji.
W końcu Frankie dojrzała telefon na kuchennym blacie. Nim go dotknęła, sprawdziła, kto dzwoni, i zalała ją fala ulgi. Uspokoiła się, a zaraz potem się zirytowała, bo ten ktoś prosił o wideorozmowę. Mocniej owinęła się ręcznikiem i sięgnęła po telefon.
– To nie jest zabawne, Tyler – powiedziała do uśmiechniętej twarzy na ekranie telefonu. Poprawiła drugi ręcznik, z którego zrobiła turban, i omal nie straciła równowagi. – Wiesz, że nie znoszę tak rozmawiać, kiedy jestem w domu.
– Miałem nadzieję, że złapię cię w samym ręczniku. – Chłopak uśmiechnął się szerzej, i to bez cienia zażenowania.
Wiedziała, że jest za stara dla Tylera. Był od niej młodszy o czternaście lat. Tak, policzyła to sobie. A jednak gdy usłyszała jego niestosowny komentarz, lekko się zaczerwieniła. I zamiast zbesztać kolegę z pracy, udała, że nic wielkiego się nie stało. Ustawiła telefon pod innym kątem, więc Tyler widział tylko jej twarz oraz sporą połać kuchennego sufitu.
Czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, może nawet za bardzo się spoufalili. Pracując razem od prawie roku przy rozmaitych kampaniach reklamowych, zbliżyli się do siebie także na płaszczyźnie prywatnej. Frankie miała sobie za złe, że nie postawiła żadnych granic. To ona była starsza i mądrzejsza. Profesjonalistce ze sporym doświadczeniem przydzielono do współpracy młodego ważniaka, który dopiero co skończył college. Aż tu nagle Frankie i Tyler stali się obiektem zazdrości w McGavin Holt. Paul McGavin, wspólnik zarządzający firmy reklamowej, raz za razem zlecał im zadania, podkreślając przy tym ich sukcesy, jakby zawdzięczali je jego genialnej decyzji, by stworzyć z nich zespół. Frankie nie przejmowała się przechwałkami McGavina ani tym, że sobie przypisywał sukces. Dużo ważniejszy był dla niej rozwój kariery. A na dodatek wypadło to w dobrym czasie i pozwalało jej nie myśleć o niedawnych porażkach w życiu osobistym. Na przykład o tym, czemu znalazła się w tym oto nowym mieszkaniu.
– Nie uwierzysz, co odkryliśmy z Deaconem – podjął Tyler. – To wszystko zmienia.
Przyjrzała mu się baczniej i zauważyła lekki zarost na jego brodzie i potargane włosy. Jeszcze się nie ogolił, a już gdzieś wędrował. Widziała uliczne latarnie, ceglane budynki i fragmenty pustych ulic. Tyler miał dziwnie błyszczące oczy, najprawdopodobniej za mało spał i wypił za dużo kawy. Gdyby nie znała go lepiej, powiedziałaby, że jest pijany, ale Tyler i jego przyjaciele nie pili alkoholu. Byli uzależnieni od red bulla i monstera.
– Właśnie wyszedłem od Deacona. Pamiętasz, jak ci mówiłem o moim kumplu Deke’u? To Deacon K. Powiedziałaś, że tak mógłby nazywać się jakiś raper. Swoją drogą, bardzo mu się to spodobało – mówił chaotycznie Tyler.
– Czemu do mnie dzwonisz, Tyler?
– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że zmuszę go do tego, żeby wykorzystał jedno z ich laboratoriów i zbadał skład chemiczny organicznych batonów śniadaniowych, którymi się zajmujemy?
– Pamiętam też, jak ci odpowiedziałam, że nie płacą nam za badanie składu chemicznego. Do nas należy przygotowanie kampanii reklamowej.
– Ale co z uczciwością, Frankie? W tym produkcie nie ma nic organicznego.
– Z uczciwością? – Zaśmiała się, odkładając telefon, żeby nalać sobie filiżankę kawy. Dobrze, że przynajmniej rozpakowała i postawiła na miejscu ekspres. Kuchnię wypełnił cudowny aromat, tworząc pozory normalności w jej wywróconym do góry nogami życiu. – Pracujemy w agencji reklamowo-marketingowej, Tyler. – Poprawiła ręcznik na głowie i mocniej ściągnęła ten, którym się owinęła, potem znów sięgnęła po telefon. – Ten napój energetyczny, nad którym pracowaliśmy w zeszłym miesiącu, tak naprawdę nie daje nikomu supermocy.
– Nie, ale przynajmniej nie powoduje raka. – Tyler już się nie uśmiechał, natomiast ona po tych słowach zmarszczyła czoło. A po chwili usłyszała dużo więcej: – Frankie, oni we wszystkich próbkach znaleźli glifosat. Ale to nie wszystko, bo poziom glifosatu jest wysoki, przekracza limity bezpiecznego poziomu. Glifosat występuje w środkach chwastobójczych. Światowa organizacja zdrowia uznaje go za czynnik rakotwórczy, który może spowodować raka u osób mających z nim regularny kontakt, dlatego nie powinien znajdować się w produktach żywnościowych. W firmie Carson Foods doskonale o tym wiedzą i z premedytacją to ukrywają. Frankie, jeśli glifosat może wywołać raka u ludzi, którzy mają z nim kontakt, to tylko sobie wyobraź, co się dzieje z tymi, którzy go spożywają! – Przybliżył telefon do warg i powiedział: – A jeśli zjadasz go codziennie na śniadanie?
Wyrecytował to wszystko ze zbyt dużą brawurą, przypominając Frankie, że jeszcze trochę mu brakuje do prawdziwej dorosłości. Mówił lekko zdyszanym głosem, ale nie zatrzymywał się, szedł przed siebie.
– Posłuchaj, Tyler, w takim razie może poprosisz pana McGavina, żeby cię zdjął z tego projektu.
– Rak, Frankie. – Gdy upijając łyk kawy, przewróciła oczami, spytał: – Naprawdę przewróciłaś oczami?
– Wiesz, ile rzeczy może powodować raka? – Uniosła kubek. – Nawet kawa. Wszystko zależy od tego, wyniki których badań czytasz. I wciąż pojawiają się nowe. Nie tylko kawa, słońce też powoduje raka, ale to jeszcze nie znaczy, że spędzę resztę życia w zaciemnionym pokoju i bez kawy.
– Batony śniadaniowe to nie wszystko. Dałem Deke’owi próbki innych produktów Carson Foods. Mój młodszy brat każdego ranka je ich płatki śniadaniowe i czasami drugą miskę po szkole. Przepisy nakazują pracownikom, którzy mają do czynienia z glifosatem, nosić rękawiczki, żeby nie dochodziło do kontaktu z ludzką skórą, ale Carson Foods nie ma problemu z tym, że glifosat znajduje się w naszej żywności. Najgorsze jest to, że szefowie firmy, ci na samej górze, wiedzą nie tylko o obecności glifosatu, lecz także o tym, że jego zawartość jest zbyt duża. Manipulują danymi.
Frankie powstrzymała się przed kolejnym wzniesieniem oczu do nieba. Doceniała entuzjazm Tylera i zaangażowanie, z jakim podchodził do kolejnych zadań. Wszystko było dla niego nowe i ekscytujące. Świeżo upieczony absolwent college’u wierzył, że może zmienić świat. Trochę pamiętała to uczucie. Czasami jednak bywał męczący.
– Więc czemu do tej pory nikt ich nie pozwał? – spytała.
Widziała, jak Tyler mocniej przycisnął telefon, jakby bał się, że puste ulice usłyszą to, czym zamierza się z nią podzielić. Gdy się odezwał, mówił niewiele głośniej niż szeptem:
– Jest jedno postępowanie w toku. Tyle że parę dni temu tego gościa, który złożył pozew, potrącił samochód.
Urwał, jakby czekał, aż jego rewelacja w pełni do niej dotrze, ale Frankie tylko pokręciła głową, a potem rzuciła ze specyficzną intonacją:
– Tyler…
– W zeszłym tygodniu włamaliśmy się z Dekiem do skrzynki szefa Carson Foods. Wymienia mejle z jakimś senatorem na temat dużego międzynarodowego kontraktu na ich produkty. Ściągnąłem te mejle, mam je w swoim laptopie. Wysłałem ci kopie. Frankie, oni wiedzą! Wiedzą, że to jest trujące gówno. Ukrywają to gówno i robią wszystko, żeby nie wypłynęło na światło dzienne.
– Włamaliście się?! – Głośno odstawiła kubek na blat, żeby nie wylać kawy. – Zwariowałeś? Możesz za to siedzieć. Nie mieszaj mnie w to, niczego mi nie przysyłaj.
– Posłuchaj, Frankie. Zaproponowałem detektywowi z policji, że pokażę mu te mejle, a on powiedział, żebym dał sobie z tym spokój.
– Tyler, on ma rację.
– Wiem, że policja nie jest zainteresowana. Musimy zapukać wyżej, do federalnych. Mówiłaś, że znasz kogoś z FBI.
– Powiedziałam ci, że znam kogoś, kto zna kogoś z FBI. Naprawdę powinieneś o tym zapomnieć.
– To jest poważna sprawa, Frankie.
– Może porozmawiamy z panem McGavinem, żeby przydzielił cię do innej kampanii.
– Już z nim rozmawiałem, ale nie o tym, żeby dał mi inną robotę. Powiedziałem mu o glifosacie i że nie powinniśmy zajmować się marketingiem tych produktów.
– Co? Kiedy z nim rozmawiałeś?
– W poniedziałek.
Frankie wzięła sobie tydzień wolnego na przeprowadzkę. Jeden tydzień. Czemu, do diabła, jej pierwszej tego nie powiedział? Mieli tworzyć zespół. Zamiast jednak zadać mu to pytanie, spytała trochę niecierpliwie:
– I co? Jak zareagował?
– Odparł, że się temu przyjrzy. Ale założę się, że tego nie zrobi.
– Czemu tak sądzisz?
– Słyszałem, jak to mówił. Zaczekaj, widzę jakichś dwóch gości, wyglądają, jakby się zgubili.
Tyler opuścił rękę z telefonem. Frankie miała teraz na ekranie chodnik i fragment nóg Tylera. Za nim widziała jakiegoś człowieka od kolan w dół. Miał ładne wypastowane błyszczące buty, w niczym nie przypominały znoszonych i brudnych tenisówek Tylera. Wciąż mu powtarzała, że buty świadczą o człowieku, zwłaszcza w ich biznesie. Jeśli przedstawiciel firmy reklamowej nie przykłada wagi do swojego wyglądu, jak może przekonać jakiegoś prezesa, żeby powierzył mu wizerunek całej firmy?
– Co jest?
Frankie usłyszała Tylera, jego głos był przytłumiony, ale spokojny.
Czekając na niego, sięgnęła znów po kubek z kawą, myśląc o tym, ile kłopotów narobił. Zastanawiała się, czy pan McGavin uznał, że ona działa razem z Tylerem. Poświęciła temu projektowi mnóstwo czasu i energii. Nie chciała, żeby ją wyrzucili z pracy. Jaką miałaby potem opinię?
Prawie nie słyszała obcych mężczyzn, ale ton Tylera ze spokojnego zmienił się nagle na ostrożny. Telefon w jego ręce drgnął, a wtedy Frankie przez ulotny moment widziała twarze mężczyzn. Obaj byli biali. Jeden był dość potężny, drugi raczej przeciętnej postury. Obaj w strojach do biegania. Rozmowa stała się ożywiona, wciąż jednak nie słyszała dokładnie ich słów.
Tyler podniósł głos. Coś było nie tak. Uniósł rękę z telefonem, jakby zasłaniał się przed ciosem.
– Tyler, co się dzieje?
Usłyszała trzask, coś jakby strzelanie gaźnika samochodu. Tyle że to nie był samochód. Ulica była pusta. Tyler znikał jej z pola widzenia i znów się pojawiał. Nagle ujrzała jego twarz. Oczy miał szeroko otwarte.
Czy na jego czole jest krew?
Kiedy jego ręka opadła, widziała tylko chodnik. Telefon upadł ekranem na beton.
– Tyler! – krzyknęła do swojego telefonu. – Co tam się, do diabła, dzieje?
Potknął się? Nie, wiedziała, że się nie potknął. Czy jeden z tych mężczyzn go uderzył? Czy na jego twarzy naprawdę widziała krew?
Musi zadzwonić na 911, ale nie chciała się z nim rozłączać.
– Tyler? Nic ci nie jest? Odpowiedz mi.
Mijały sekundy, w końcu ujrzała smugę światła, a potem chodnik. Telefon zaczął się unosić, pole jej widzenia się powiększało. Słyszała stłumiony głos, ale to nie był głos Tylera.
– Rozmawiał przez telefon – nie kryjąc niezadowolenia, stwierdził mężczyzna niskim głosem.
Chodnik zniknął, ekran wypełniła twarz mężczyzny. Patrzył na nią, mrużąc ciemne oczy. Miał orli nos i ciemne gęste brwi na szerokim czole. Odsunął się, odwrócił głowę i powiedział coś bezgłośnie do drugiego mężczyzny. Poruszając się, odsłonił paskudną bliznę wyglądającą spod kołnierzyka koszuli.
Kubek Frankie roztrzaskał się na podłodze. Mężczyzna gwałtownie wrócił spojrzeniem do ekranu. Frankie trzymała telefon w wyciągniętej ręce i mrużąc oczy, próbowała się rozłączyć. Wreszcie ekran zgasł, a potem pokazał się wygaszacz ekranu. Rzuciła telefon na blat.
Brakowało jej tchu. Trzęsła się, mocniej owinęła się mokrym ręcznikiem. Jej myśli krążyły jak szalone. Musi coś zrobić.
Kiedy dźwięk salsy odbił się od granitu, Frankie omal nie podskoczyła. Jej telefon ożył. Na ekranie pulsował numer Tylera. Czy to możliwe, że nic mu się nie stało?
Nie podnosząc telefonu, wyciągnęła rękę, upewniając się, że znajduje się poza okiem kamery aparatu. Dotknęła jednego z przycisków i ekran obudził się do życia. Ale nie było na nim twarzy Tylera.
Większą część ekranu wypełniało ciemne niebo z poświatą ulicznej latarni. Widziała fragment mężczyzny, który trzyma telefon w wyciągniętej ręce. Jego milczenie powiedziało jej, że dzwoni po to, by lepiej jej się przyjrzeć. Tym razem Frankie dostrzegła, że dół ekranu jest czymś pobrudzony. Czymś ciemnoczerwonym. W zasadzie to nie była smuga, tylko krople. Bryzg.
O Boże, czy to krew?
Pozostając poza polem widzenia aparatu, przesunęła rękę po blacie i nacisnęła „rozłącz”. Kiedy była już pewna, że połączenie zostało przerwane, chwyciła za telefon. Trzymając go, jakby trzymała węża, który może ją ukąsić, zaczęła naciskać i stukać w przyciski, aż ekran zrobił się czarny, aż nabrała pewności, że telefon został kompletnie wyłączony. Że nie będzie nawet wibrował. Że nie jest przełączony na tryb samolotowy, tylko wyłączony. Potem znów posunęła go po blacie, ale tym razem zrobiła to z taką siłą, że uderzył o płytę kuchenną.
Mimo to nadal patrzyła na telefon, jakby znów miał rozbrzmieć salsą. Było jej zimno, drżała na całym ciele. Serce waliło jej o żebra. Dotąd wstrzymywała oddech, teraz powoli próbowała znów oddychać.
Musi komuś o tym powiedzieć. Musi zadzwonić na 911. A jednak bała się włączyć telefon.
Co się tam, do diabła, stało?