Читать книгу Zaproszenie na śmierć - Alfred Siatecki - Страница 8
Zielonagóra, ul. Kazimierza Wielkiego
poniedziałek z rana
Оглавление– Jeśli jeszcze raz w tajemnicy przede mną wsiądziesz do nissana, to po powrocie pamiętaj o uzupełnieniu paliwa w baku, żebym nie poznał, ile żeś jeździł. I dobrze byłoby, kurwa, gdybyś zawsze po takiej przejażdżce przynajmniej szyby wytarł z kurzu – wytknął komendant posterunku strażnikowi. – Areczku, ale i tak mnie nie oszukasz.
– A dokąd niby miałżem jeździć po służbie?
– Nie patrzę ci na ręce, bo mnie nie obchodzą twoje prywatne sprawki.
– Jedynie wtedy, kiedy bierzesz urlop, siadam za kierownicą naszego nissana. Albo jak za mocno popijesz – przypomniał strażnik Woźniakowi. – A w piątek prosto z nadleśnictwa podryndałem do domciu. W sobotę i niedzielę byłżem z żonką u teściów. Zadzwoń i sprawdź.
– W takim razie, Areczku, kto jeździł nissanem? Od piątku do wczorajszego ranka byłżem za granicą. Woziłem gołębie do Épernay na długi lot. Może myślisz, żem się wybrał na wycieczkę po pijaku i dlatego nie pamiętam, com robił? Albo może pan nadleśniczy pojechał na dziwki?
– Jak babcię kocham, byłżem z żonką u teściów, kurtka na pasach. – Zaciśniętą pięścią Arek uderzył się w piersi aż zadudniło.
– Udajesz twardziela, a nie masz odwagi przyznać się do wyskoku służbowym autem. Ja za ciebie nie będę świecić oczami przed nadleśniczym.
– Sześć lat razem pracujemy i dopiero teraz mi nie wierzysz? Czy kiedykolwiek cię oszwabiłem? Może podłożyłem ci świnię albo poleciałem do starego z jęzorem, jak siatkę, co miała być na ogrodzenie szkółki, wziąłeś sobie? Czym ogrodziłeś gołębnik? No, czym?
Komendant machnął ręką, żeby Banda nigdy więcej tego mu nie przypominał. Zresztą czy tylko Woźniak czeka na takie okazje? Gdyby wszyscy gajowi byli święci, jeździliby sfatygowanymi fiacikami. Leśniczy z Moczydła z kalendarzem w ręku każde lato wita w coraz nowszym oplu. Córce, która tylko Bóg wie dlaczego studiuje astronomię, kupił sportową kię. Za leśną pensyjkę to?
– W piątek zatankowałem do pełna, żeby w razie czego, na przykład pożaru, nadleśniczy nie miał do nas pretensji – przypomniał i umilkł, czekając, kiedy Arek kiwnie głową. – Spisałżem stan licznika, jak to robię na koniec każdego tygodnia. A dziś rano patrzę: przybyło sto dwadzieścia osiem kilometrów.
– Może pomyliłeś się w odczycie? Albo źle zapisałeś? – bronił się Banda.
– Ty mi lepiej wyjaśnij, jak dostałżeś się do garażu, skoro ja mam oba klucze? Dorobiłeś je sobie, co? – dociekał komendant. Kilka dni po tym, jak Banda został strażnikiem leśnym, komendant zaczął go podejrzewać o robienie machlojek z właścicielami domów ogrzewanych drewnem brzozowym, ale niczego nie mógł mu dowieść, a teraz zdobył dowód potwierdzający nieuczciwość podwładnego. Jeszcze dziś Woźniak napisze wniosek do nadleśniczego o przesunięcie Bandy do innego działu. A jeśli inżynier spyta, dlaczego chce się go pozbyć, niczego nie będzie ukrywał. Ale jeśli powiem prawdę, wyjdzie z tego sprawa prokuratorska, pomyślał Woźniak. Szkoda chłopa. I mnie zaczną ciągać na przesłuchania, a przecież nie mam czystych rąk. – Jeżeli jeszcze raz zdarzy się coś podobnego, wylecisz ze służby. W straży leśnej nie ma miejsca dla takich, kurwa, co za dużo kombinują – ostrzegł Bandę, nie patrząc mu w oczy. Dopiero teraz zauważył wgniecenie na prawych drzwiach nissana. Tego nie da się ukryć przed nadleśniczym.