Читать книгу Zaproszenie na śmierć - Alfred Siatecki - Страница 9
Zielonagóra, ul. prof. Zygmunta Szafrana
poniedziałek przed południem
ОглавлениеBolesławowi Witkowskiemu wyleciały z pamięci niektóre zdania z opinii o przyczynach korodowania implantów kręgosłupowych firmy Kulsch Medizintechnik, które jako biegły zbadał na zamówienie sądu. Dziadzieję, pomyślał profesor, wpatrując się w plamy wątrobowe rozsiane na wierzchu lewej dłoni. Bał się starości na wózku, z chorobą alzheimera, w domu opieki. Niepotrzebny. Ale nie poddam się tak szybko, zapewniał siebie i współpracowników.
– Zaczyna się najlepszy dla nas czas, prawda, pani Kulschmann? – powiedział do fotografii Vanessy, na której Niemka była z mężem. I zanucił: – „Nie ma takich, jak my dwoje”.
Gdyby Witkowski pamiętał, pod czym się podpisał, jeszcze dziś mógłby poinformować profesora Zarzyckiego, że ma gotowy referat i na pewno przyjedzie do Zakopanego na sympozjum ortopedyczne. Prosi tylko o to, żeby tłumacz wcześniej się z nim skontaktował, ponieważ nadał nowe polskie brzmienie niektórym nazwom niemieckim. W ostateczności w roli tłumacza może wystąpić Bogusław Letzki, ale trzeba mu za to zapłacić. Jako adiunkt w zakładzie inżynierii biomedycznej, doktor zarabia niewiele. Na razie. W niedalekiej przyszłości, jeśli dalej będzie pokornie robił to, co mu Witkowski każe, zostanie doktorem habilitowanym, potem zastępcą kierownika zakładu i biegłym z ministerialnej listy do spraw implantów ortopedycznych. Letzki nie jest najzdolniejszym współpracownikiem profesora, ale na pewno najbardziej uległym i przede wszystkim zaufanym. Nawet gdy zimą adiunkt bez pukania wszedł do gabinetu Witkowskiego i zastał go z sekretarką w sytuacji niebudzącej wątpliwości, co robi podstarzały mężczyzna z młodą, atrakcyjną mężatką na służbowej leżance, nie doniósł o tym profesorowej. Prawdę mówiąc, Celina Witkowska podejrzewała męża o to, że mimo siwych włosów, nie zawsze jest jej wierny, a od czasu, kiedy dostał się do klanu cenionych bioinżynierów, była pewna, że ją zdradza nie tylko ze swoimi asystentkami i studentkami, ale i ze współwłaścicielkami firm. Skoro tyle lat obok niego przeżyła i wychowała dwóch synów, wszystko przyjmowała ze spokojem, tym bardziej że po owariektomii sprawy łóżkowe niemal jej nie interesowały. Wobec niej Witkowski zachowywał się jak dawniej, a może nawet był bardziej delikatny. Zdarzało się, że przynosił kwiaty bez powodu.
– Panie pro-profeso-orze…
Witkowski nigdy nie widział Letzkiego tak przestraszonego. Natychmiast zerwał się z fotela przy biurku, sięgnął po szklankę i butelkę z wodą mineralną.
– Co z tobą, Bogdan?
– Zro-zrobiłem tak, jak pan profesor kazał. To znaczy…
– Byłeś w Residences in Park? – zapytał Witkowski, a Letzki ledwie kiwnął głową. – To dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś zobaczył młodego Drakulę?
– Nieboszczyk.
– Jaki nieboszczyk, Bogdan? O czym mówisz? – ciągnął go za język profesor. – Gdzie ten nieboszczyk? U nas w zakładzie? Na ulicy?
– W mieszkaniu jest nieboszczyk.
– W czyim mieszkaniu, Bogdan? Coś ci…
– Przy Niemena.
– Przy Niemena? W moim apartamencie nieboszczyk?
– Kobieta. Nieżywa – wysapał Letzki drżącym głosem. – Nie przyglądałem się jej. To chyba ta, która przychodzi sprzątać i podlewać kwiaty.
– Staszka? Tylko Staszka ma klucz. Przecież ją znasz, bo jeszcze na Wyszyńskiego zajmowała się chłopcami. O nasze mieszkanie dbała lepiej niż o swoje – przypomniał mu Witkowski. Do rezydencji chciał wziąć młodszą gosposię, ale żona się nie zgodziła. Zdaniem Celiny żadna nie zadba o mieszkanie profesorstwa tak, jak to robi ich Stasia Wieczorek. – I ona by? Wiosną skończyła pięćdziesiątkę. Pewnie zatrzymanie akcji serca. Ostrzegałem, żeby tyle nie paliła.
– Na dywanie jest wyraźna plama. Jakby zaschnięta krew.
– O, kurwa. Krew? To nie będzie wesoło. A może o coś uderzyła się i…?
– Bez względu na to, co się stało, trzeba zawiadomić policję.
– Po co zaraz policja, kolego doktorze? – zapytał Witkowski. Ale po chwili namysłu zgodził się z Letzkim: – Nie znam numeru. Niech kolega do nich zadzwoni.
– Prawdopodobnie wezwą pana profesora do komendy i poproszą o złożenie wyjaśnień.
– Ja nie mam z tym nic wspólnego.
– Mnie też przesłuchają, choćby dlatego, że na klamkach znajdą ślady moich rąk.
Dopiero teraz profesor dostrzegł sekretarkę opartą o framugę drzwi. Nie chciał, żeby to, z czym wrócił adiunkt, wyszło poza jego gabinet, dlatego położył palec wskazujący na ustach i mrugnął do sekretarki, a ta pokiwała głową. Na niej Witkowski mógł polegać tak samo, jak na doktorze Letzkim.