Читать книгу Barca vs. Real. Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie żyć - Alfredo Relano - Страница 7
1. REAL MADRYT ZAŁOŻYŁ KATALOŃCZYK
ОглавлениеMówi się, że nie ma gorszego wroga niż wróg wyhodowany na własnej piersi. To powiedzenie przychodzi mi do głowy, gdy przypominam sobie, że Real Madryt założył Katalończyk Carlos Padrós Rubió, urodzony w Sarrià 9 listopada 1870 roku.
Książka Todos los jefes de la Casa Blanca (Wszyscy szefowie Białego Domu) autorstwa dziennikarza Juana Carlosa Pasamontesa przedstawia tę postać w sposób wyczerpujący. Był Katalończykiem z krwi i kości. Jego ojciec, barcelończyk, nazywał się Padrós Parals, matka, pochodząca z Vilafranca del Penedès, nosiła nazwiska Rubió Queraltó. Rodzina osiadła w Madrycie w 1876 roku. Otworzyła sklep włókienniczy pod nazwą Al Capricho, przy skrzyżowaniu ulicy Alcalá z Cedaceros. Był to dobrze prosperujący biznes, dzięki któremu rodzina nabyła kilka posiadłości w El Escorial.
Pierwszym prezesem Madrytu CF[3] był jego brat Juan Padrós, jednak człowiekiem, który przede wszystkim przyczynił się do jego założenia (i pełnił funkcję prezesa między 1904 a 1908 rokiem), był Carlos. Należał on do generacji światłych młodzieńców, która sprowadziła futbol do naszego kraju, by w ten sposób poszerzać horyzonty obywateli państwa, które pogrążało się w paraliżującym kastycyzmie[4]. Fragment jego artykułu z magazynu „Gran Vida” dowodzi, jak postrzegał korzyści płynące ze sportu:
Nadszedł już czas, by pośród madryckiej młodzieży zaczęło budzić się zainteresowanie czymś więcej aniżeli tylko służeniem za słupki na ulicy, kiedy to rywalizuje ona z latarniami, uniemożliwiając przejście przechodniom, poświęcając się prawieniu komplementów dziewczętom za pomocą słów świadczących, w większości przypadków, o wątpliwym wychowaniu. Żal było patrzeć na tę generację chłopców: chorowitych, znudzonych wszystkim, zanim jeszcze stali się mężczyznami, pozbawionych marzeń, znajdujących rozrywkę jedynie na jakiejś zabawie, która oprócz tego, że wystawiała na szwank ich marne zdrowie, upokarzała ich, rujnując godność. Trzeba było, żeby z zagranicy przybyła grupa chłopców wychowanych w sposób nowoczesny, pragnących kontynuować w ojczyźnie styl życia, jaki w innych krajach wpaja się młodzieży jako niezbędne uzupełnienie edukacji, żeby tutejsi młodzieńcy, nienawykli do jakichkolwiek zajęć wychowania fizycznego, zaczęli poznawać i doceniać płynące stąd korzyści oraz uroki. Powoli przyzwyczajano się do tego zainteresowania, mimo że krewni i przyjaciele tych chłopców uznawali za żart i kpinę wszystko, co wymagało wysiłku, porzucenia stęchłych przyzwyczajeń, krótko mówiąc, wszystko, co było pracą.
Na szczęście, jako że dobro zawsze zwycięża, zamiłowanie do ćwiczeń fizycznych zaczęło się zakorzeniać i w Madrycie powstało wiele stowarzyszeń piłkarskich, które pomimo znikomego albo wręcz żadnego wsparcia ze strony oficjalnych instytucji w krótkim czasie błyskawicznie się rozwinęły, stając się ośrodkami entuzjastycznych propagatorów tej dyscypliny, tak że dziś można liczyć w milionach tych, którzy uprawiają ten interesujący sport.
Wszystko, co się robi, to i tak mało, żeby wpoić młodzieży przyzwyczajenia do pracy; trzeba wyrwać ją z tego marazmu, w którym tkwi, przekonać ją, że brak ruchu hamuje nasz rozwój, czyni nas bezużytecznymi, a wreszcie: zabija nas.
Carlos Padrós był człowiekiem obdarzonym pomysłami wykraczającymi poza swoją epokę; wprowadził nowe techniki w rolnictwie, był deputowanym parlamentu, wybranym przez mieszkańców Mataró, miasta, którego jest Ukochanym Synem[5] (za poszerzenie koryta rzeki, co rozwiązało ciągły problem z powodziami) i gdzie ma aleję swojego imienia, przebiegającą, co ciekawe, tuż obok boiska piłkarskiego.
Ludzie związani z madryckim klubem dawno o nim zapomnieli, co sprawiło, że w Barcelonie pisano (a ja słyszałem, jak o tym mówiono), że zaprzeczają oni, jakoby założycielem klubu był Katalończyk. Powód jest jednak inny. Kiedy Madrytowi CF przekazano na własność pierwszy Puchar Hiszpanii za kolejne zwycięstwa w 1905, 1906 i 1907 roku, koledzy Carlosa Padrósa z zarządu uznali, że powinien on zatrzymać trofeum jako nagrodę za poświęcenie i troskę. Wiele lat później, w 1932 roku, kiedy klub zdobył pierwsze mistrzostwo kraju, ówczesny prezes Realu Luis Usera Bugallal poprosił o puchar, żeby móc ustawić go w gablocie razem z nowym trofeum, a Padrósowi obiecał wierną kopię trofeum. Padrós nigdy jej jednak nie otrzymał, co bardzo go zdenerwowało i sprawiło, że jego relacje z klubem znacznie się ochłodziły.
Carlos Padrós bardzo postarzał się na skutek wojny. Był więziony, przeżył upozorowane rozstrzelanie przy murze Retiro, schronił się w polskiej ambasadzie, aż udało mu się wyjechać z Madrytu. Po powrocie zastał swój dom zrównany z ziemią. Przetrwał, sprzedając rodzinne posiadłości w El Escorial, ale ostatnie lata jego życia były ciężkie: jego córka zmarła przedwcześnie, dotknął go paraliż, a w czasach powojennych trapiły go liczne problemy. W dniu, w którym umarł, 30 grudnia 1950 roku, Real Madryt pojechał akurat do Barcelony, żeby zagrać przeciwko Espanyolowi w Sarrià (miejsce urodzenia Carlosa Padrósa, obecnie dzielnica Barcelony) i przegrał 1:7! Nikt z klubu nie przyszedł na pogrzeb. Prawdopodobnie zapomniano o Padrósie, zerwano z nim kontakty. A ówczesny prezes klubu Santiago Bernabéu, który siłą rzeczy musiał go znać, należał do grona ludzi skłóconych z Padrósem od czasów Usery Bugallala. Nie udało mi się jednak dowiedzieć, jak było naprawdę.
Wiele, wiele lat później, już w marcu 2002 roku, Florentino Pérez wykorzystał wyjazd Realu do Barcelony, aby złożyć Carlosowi Padrósowi hołd podczas wielkiego spotkania klubów kibica z całej Katalonii. Był to piękny gest, którego inicjatorem był Tomás Guasch, wówczas korespondent dziennika „As” w Katalonii, jego wicedyrektor oraz szef tamtejszych madridistów.
Był to gest wdzięczności prezesa Realu Madryt wobec katalońskiego założyciela klubu. Nie poszły za tym jednak istotne zmiany, ponieważ ogromna większość madridistów nadal ignoruje fakt, że klub, którego są kibicami, powstał dzięki Carlosowi Padrósowi.
Ten dystans Realu wobec człowieka, który założył klub, kontrastuje z sympatią i szacunkiem, jakim w Barcelonie darzy się Hansa (Joana) Gampera. Stadion nie nosi jego imienia, ponieważ założyciel klubu popełnił samobójstwo. W Barcelonie wszyscy wiedzą i mówią o tym po cichu, choć liczne książki poświęcone historii Barçy nie wspominają o tym wydarzeniu, co można zresztą zrozumieć. Samobójstwo Gampera usprawiedliwia się nawet jego oddaniem dla klubu, co miało go doprowadzić do zaniedbywania interesów (był kilkakrotnie szefem Barcelony), a także tym, że był prześladowany przez dyktaturę Primo de Rivery. W dziewięciu książkach opisujących historię klubu pojawia się fałszywa data śmierci Gampera (13 października). Jedyną znaną mi pozycją podającą prawdziwą datę (30 lipca) jest Historia del Barça Ricardo Calveta z 1978 roku.
O ile jednak imieniem założyciela nie nazwano nowego stadionu, to organizowany przez klub letni turniej, w trakcie którego przez wiele lat prezentowano publiczności nowych piłkarzy, nazywał się Pucharem Joana Gampera. Wtedy też zapadał słynny werdykt aquest any, sí (w tym roku tak) albo aquest any, tampoc (w tym roku też nie) odnośnie do tego, czy drużyna zdobędzie mistrzostwo, czy nie.
Różnica w tym, jak upamiętniają swych założycieli Barça i Real, jasno pokazuje też, w jak różny sposób postrzegają się oba kluby. Real Madryt ceni odniesione zwycięstwa – ale nic innego.
Barcelonę łączą z jej historią głębsze i bardziej sentymentalne relacje, a jej miłość wykracza daleko poza osiągnięcia klubu. I wyraża wdzięczność swojemu założycielowi, ponieważ uważa go za źródło, z którego biją wszystkie te uczucia.