Читать книгу Obiad - Mehr als nur Mittagessen. Mein Jahr in Polen mit Überlebenden des Holocaust - André Biakowski - Страница 8

Wstęp

Оглавление

„Obiad“–„Tak“. Skrzypnięcie otwieranych drzwi. Czuć mieszaninę środków czystości w powietrzu. Na pierwszym piętrze słychać krzyk dziecka. Jakiś mężczyzna w poplamionej kurtce kieruje się w moja stronę. Coś do mnie mówi, ja nic nie rozumiem. „Obiad, Obiad, Obiad!“, pełznę mozolnie krok po kroku, stopień po stopniu. Patrząc na tabliczkę z nazwiskiem na drzwiach, przeżywam kolejny szok. Nie mogę wymówić tych wszystkich połączeń z SZ i CZ, można sobie przy tym języku połamać. Dalej, trzecie piętro. W rogu jakaś pusta butelka po piwie z oderwaną etykietką. Wysłużone drewniane schody pokryte są kurzem. Każde ich skrzypniecie kojarzy się z nostalgia, historią z przed wielu lat.

„Obiad, Obiad“ wyszeptują moje usta. To I przed A zaokrągla się powoli i za każdą powtórką przekształca się coraz bardziej w J. Nie mam pojęcia, co znaczy te słowo. Próbuję, bez wielkiego talentu wytłumaczyć sobie te słowo „Obiad“. Dzwonek … Obiad … odpowiedz „TAK!“ … drzwi się otwierają … logicznie myśląc to słowo oznacza z pewnością: otwierać. „Open…Opien… Obian … Obiad“, składam to słowo, próbując powiązań w j. angielskim, tak długo, aż dochodzę do polskiego słowa Obiad. Oczywiście „otwierać“. Tryb rozkazujący. Jestem tego pewny.

Mała, pomarszczona, kobieca dłoń, odkręca impulsywnie, zgodnie z ruchem zegara, zakrętkę białego termosu. Obrączka na jej palcu przesuwa się, przyciskając się do palca wskazującego. Na jej czerwonych ustach, pojawia się grymas. Przyglądając się swojemu, parującemu daniu, wydaje okrzyk „Ach“. Ziemniaki, buraczki i porcja mięsa. Kobieta zakręca termos, odstawia go na bok i przechodząc uśmiechnięta obok mnie, częstuje mnie tabliczką czekolady. Opuszczając mieszkanie, macha do mnie na pożegnanie. W mojej głowie budzi się pewność – obiad to znaczy otwierać.

Nieznajomość języka powoduje, że całe otoczenie redukuje się najczęściej do znaków. Małych znaków, często niezauważalnych. Zaczynamy obserwować, żeby zrozumieć musimy się otworzyć, narażając się jednocześnie na zranienie.

Dopytując się znaczenia drobnostek, dochodziłem często do wniosku jaka różnorodność wyjaśnień kryje się za nimi. Podczas mojego rocznego pobytu jako wolontariusz w Łodzi, opiekowałem się ludźmi, którzy przeżyli Getto lub obóz koncentracyjny. Tę książkę poświęcam właśnie tym ludziom, jako wyraz mojej ogromnej wdzięczności. Laska i okulary to wizytówka tych ludzi, ich mieszkania, w których serdecznie przyjmują gości, są miejscami ich osobistych wspomnień. Stara filiżanka , zafarbowana śladami herbaty, opowiada o tamtych czasach. O czasach, które znam tyko jako chronologiczne daty z podręcznika historii. Stojąc w tych mieszkaniach, ma się wrażenie jakby otwierał się tamten, inny świat. Rozumiem tylko przeciągle wymawiane spółgłoski i coś z tego. Od czasu do czasu wyławiam poszczególne słowa, próbując je złożyć w całość. Höss … Oświęcim … Matka … Dachau. Łzy pojawiają się w ich oczach, z trudem przełykając ślinę, dzielnie opowiadają dalej. To słowo na drzwiach „Obiad“ musi znaczyć „otwierać“.

Nie, „Obiad“ to nie „otwierać“. Nie, to znaczy „posiłek“. Codziennie, miedzy 10.00 a 14.00 godz. rozbrzmiewa dzwonek: męski głos mówiący przez domofon „Obiad“, młody, niemiecki mężczyzna mający 10 minut czasu. Uśmiechając się, stawia posiłek w termosach. Nie rozumiejący języka i pomimo tego próbujący nawiązać rozmowę w miniaturowym rozmiarze. Dla wielu ten moment wiąże się z poczuciem obowiązku. Ten młody mężczyzna przychodzi do mnie codziennie, ja przez 10 minut nie jestem sam. Szara codzienność zanika w tym momencie. Ja jestem stary, on jest młody. Moje bogactwo to przeszłość, on ma przed sobą przyszłość.

Dzisiaj, jak wspominam mój półtoraroczny pobyt w Łodzi, to od pierwszej chwili byłem przerażony polską mową. Wszyscy wokół mnie, rozumieli się, śmiali się, byli smutni lub poważni, a ja nie wiedziałem dlaczego. Ja byłem gdzieś poza, po prostu nic nie potrafiłem powiedzieć. Rozumie Pan? Nic. Nie pytać, kiedy przyjedzie tramwaj, nie pytać, która jest godzina. Nic po prostu nic. Językowo, jak w pomieszczeniu bez powietrza, z nadzieją, że nikt się o nic nie spyta, bo i tak nie potrafiłem odpowiedzieć. Byłem uzależniony od otaczających mnie ludzi, obdarzonych niesamowitą cierpliwością. Mówili powoli, powtarzając każde słowo. Pracowałem jako wolontariusz w Centrum Opieki Socjalnej im. Maksymiliana Kolbego. Ania, sekretarka, całkiem dobrze mówiła po niemiecku. Tak jak się mówi w obcym języku, w którego kraju prawie wcale się nie przebywało. Judyta, siostra zakonna w habicie i zarazem pielęgniarka z powołania, władała prawie perfekcyjnie językiem niemieckim, tłumacząc na początku wszystko, tak żeby było dla mnie zrozumiałe. Ale ja nie chciałem, pod osłoną nieznajomości polskiego języka, ułatwiać sobie mojej sytuacji w Łodzi. Myślę, że przyczyniło się do tego przede wszystkim, następujące zdanie, do mnie skierowane: „André, jeśli chociaż w minimalnym stopniu chcesz poznać ten kraj, jego kulturę i historię, to ucz się, kup sobie karty do nauki języka polskiego! Ucz się każdego dnia nowych słów. Mów po polsku i popełniaj błędy, ale tylko mów!“ Jak mam zacząć? Mam wrażenie że potrzebuję wszystkich słów teraz i w tym momencie. Na naukę mam tylko 1 rok.

Każdego ranka jeździłem z Jurkiem, pracownikiem centrum socjalnomedycznego, po odbiór 20-25 posiłków z centralnej kuchni. Obiad dla tych co przeżyli, dla ludzi, którzy dla ocalenia własnego życia, ukrywali się w gettach, dla ludzi torturowanych, wałczących o przeżycie jako dzieci i młodzież w obozach koncentracyjnych Oświęcim, Dachau, Mauthausen, Ravensbrück, Gross Rosen.

Wpadłem na pomysł, jak najszybciej przyswoić sobie polskie słowa, których będę potrzebował. Codziennie zadawałem szefowi kuchni Panu Andrzejowi, następujące pytanie: „Co będzie dziś na obiad?“, O.K., pytałem go po prostu: „Co to jest?“ Wskazując na duży garnek.


Roznoszenie ludziom obiadów, było dla mnie czymś szczególnym. Była to okazja do krótkich rozmów i im częściej je przynosiłem, to także do nawiązy wania znajomosci i przyjaźni.

Menschen das Mittagessen (Obiad) zu bringen, war für mich etwas ganz Besonderes. Kurze Konversationen entstanden und aus ihnen, je öfter ich das Mittagessen vorbeibrachte, mehr und mehr Beziehungen. Freundschaften.

Tyle na ile mogłem powiedzieć cokolwiek po polsku. Pan Andrzej w odpowiedzi zasypywał mnie lawiną nieznajomych dla moich uszu słów. Słów w których nie rozpoznawałem ani początku ani końca. To było za dużo dla mnie. Poprosiłem więc Jurka, by napisał mi polskie słowa na kartkach. Na każdej kartce wypisywał mi drukowanymi literami pojedyncze słowa. Na wierzchu widniało słowo kapusta, a na odwrocie mozolnie wyszukane przeze mnie słowo ze słownika „Krautಯ. Robiliśmy tak codziennie ze słowami, związanymi z danym posiłkiem. Podczas podroży samochodem rozwożącym posiłki, próbowałem te słowa wbijać sobie do głowy. Powtarzałem je bezustannie. Za każdym razem, gdy wymówiłem poprawnie jakieś słowo, Jurek siedząc za kierownica uśmiechał się z satysfakcją podnosząc w zadowoleniu kciuk do góry. „Jeszcze raz, jak nazywały się Kartoffeln? Ziemnia … lub coś takiego …“ Pocę się niemiłosiernie, mam wrażenie że moja pamięć może pomieścić najwyżej trzy słowa. Powtarzałem i powtarzałem i dochodziłem do wniosku, że im intensywniej się uczę, tym mniej słów zapamiętuję.

Jurek wskazuje na główne wejście i pokazuje na palcach liczbę trzy. Dzwonić do mieszkania numer trzy. Tyle nawet zrozumiałem! „Obiad!“ wymówiłem dumnie do domofonu. Tak! Wizjer się poruszył i drzwi się otworzyły. Mieszanina środków czystości uderzyła mnie w nozdrza. Na pierwszym piętrze słychać krzyk dziecka. Uśmiechnięta kobieta z pomalowanymi na czerwono ustami, stoi w progu i odbiera termos z obiadem. „Guten Tag“ ach nie „Dzień dobry“, stojąc na progu wyciągnąłem przyjacielsko dłoń na powitanie. Kobieta się nie porusza, nie wyciąga dłoni. Nie rozumiem tej sytuacji, nie mogę się też spytać, jestem kompletnie zdezorientowany. Dopiero dużo później dowiedziałem sie, że przywitanie (tzn. podanie sobie dłoni) w progu mieszkania przynosi nieszczęście. Zabobon, czy nie? Tak po prostu jest. Kobieta otwiera zamaszyście zakrętkę termosu zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zagląda do środka. W napięciu jak na egzaminie wyliczam poszczególne składniki obiadu, które zapisałem sobie kartkach. Kobieta podnosi wzrok i promienieje z radością. Chyba zdałem egzamin i nagła lawina słów zalewa radośnie moje uszy. Nic nie rozumiem. Nie radzę sobie z tym atakiem obcych mi spółgłosek. Odpowiadam przyjacielsko uśmiechem. Dumny z tego, że mówiłem po polsku i z tego, że zostałem zrozumiany kieruje się w stronę samochodu. Jurek z ukrytą twarzą za łódzką gazetą, otwiera mi drzwi i zapala silnik. Ruszamy dalej do następnych 23 adresów i 23 małych testów z polskimi słówkami.

Powoli zdawałem sobie sprawę, że jedyną drogą nawiązania znajomości z tymi ludźmi, były posiłki i nauka języka. Posiłek jako podstawa egzystencji, słowa służące opisowi. Powstaje kultura, historia nabiera kształtów i język umożliwia komunikację. Ale słowa też mają granicę. Są momenty, kiedy coś nie pozwala wymówić ani słowa, kiedy zmuszeni jesteśmy do milczenia. Niesamowity chłód otacza nas. Ten chłód odczuwam często podczas opowiadania tych starszych ludzi: o dzieciństwie, morderstwie dokonanych na rodzinach przez Niemców. Nigdy jako wyrzuty. Nie, jak rodzaj sprawozdania. Po to, żeby nigdy nie zapomniano. Nie potrzeba rozumieć języka, by zrozumieć ten ból. Wystarczy spojrzenie, respekt, milczenie, mówić nie używając slow. Cisza w tych momentach, mówiła wszystko za siebie.

Oprócz moich podroży z Jurkiem, samochodem rozwożącym posiłki po Łodzi, odwiedzałem też ludzi, którzy opowiadali o sobie i swoich przeżyciach, o dzieciństwie na drewnianej huśtawce, zawieszonej miedzy jabłoniami i o własnej deportacji. Żadna z tych historii nie zawierała wyrzutów doszukując się ofiary. Nie, oni wszyscy wiedzieli, że wielu rzeczy nie mogłem po prostu wiedzieć. Byłem za młody. Jak często podawały mi ich dłonie, stare, pożółkłe listy z prośbą o przeczytanie. Natychmiastowe uczucie chłodu. Zacząłem czytać listy skierowane do rodziców, pisane w języku niemieckim. Listy pisane dziecięca ręką, starannie połączone litery, adres nadawcy to Oświęcim, Dachau lub jakieś inne piekło. Sczerniale słowa. Cenzura. Listy, jako znak życia, listy jako cel uśpienia niepewności. Serce mi krwawi, przy czytaniu tych słów: Nie martwcie sie, u mnie wszystko w porządku, mam co jeść, pracuję. Przeszywa mnie ból, gdy patrzę na listy ze swastyką i czarną wroną. Odczuwam wściekłość, wstyd i ogromny smutek. Listy które czytałem, głęboko utkwiły mi w pamięci. Czuje się winny, te dziecięce listy, pisane do rodziców, z apokaliptycznych miejsc, z nadzieją na rychłe spotkanie. Wstydziłem się! Wstydziłem się za mój kraj i ludzi nazywających się dumnie, „Rasą panów”, za ludzi w których języku ja też mówiłem. Wstydziłem się śmiertelnie. Im więcej słuchałem tych co przetrwali, tym bardziej rosło we mnie uczucie, żeby się od nich uczyć. Wszytko to, co mówili i robili, wchłaniałem jak gąbka. Czujnie czekałem, by wyłowić z rozmów znane mi słowa. Im mniej było słów w ich opowiadaniach, tym bardziej rozumiałem, cisza, słuchałem sercem. Dzięki tym bliskim spotkaniom, nawiązałem również przyjaźnie. Byłem zapraszany na wieś, do domów ich dzieci i wnuków. Siedząc tam na huśtawce, smakując kaszankę z chlebem, próbowałem tłumaczyć dowcipy na polski. To właśnie tam, na tych rodzinnych spotkaniach, postawiłem też pierwszego pasjansa. Spożywaliśmy razem obiad.

Moje przeżycia podczas tego roku były tak emocjonujące, że zacząłem pisać. Słowa zaczynały nabierać kształtów. Powstały listy, listy do przyjaciół, znajomych i krewnych, w których próbowałem opisać moje przeżycia i pytania, związane z moim pobytem w Polsce. Zacząłem pisać, obojętnie czy to była moja zimowa podroż po Polsce, czy obecność przy starszym, schorowanym, leżącym w łóżku starszym człowieku, czy wizyta w byłym getto w Łodzi, żydowski cmentarz, czy synagoga. Wydawało mi sie, że każde z tych miejsc zasypywało mnie pytaniami. Nie wszystkie udało mi się przelać na papier, ale 10 listów, tych najważniejszych dla mnie, stanowi esencję mojej książki. 10 listów, 10 opowiadań, o mieście i kraju, w którym słowo obiad, oznacza więcej niż tylko obiad.

„Geschichte ist, was die Menschen glauben; was sie glauben, vermitteln ihnen die Medien; mit historischer Wahrheit hat das allerdings meist nicht viel zu tun.“

(Süddeutsche Zeitung vom 15.01.1996)

Obiad - Mehr als nur Mittagessen. Mein Jahr in Polen mit Überlebenden des Holocaust

Подняться наверх