Читать книгу Open. Autobiografia tenisisty - Andre Agassi - Страница 9
ОглавлениеMam dziesięć lat i gram w turniejach krajowych. W drugiej rundzie. Przegrywam z kretesem z jakimś chłopakiem, który jest starszy i niby ma być najlepszy w kraju. Wcale mi nie jest z tym lepiej. Dlaczego przegrana tak bardzo boli? Jak w ogóle cokolwiek może tak boleć? Schodzę z kortu i chcę umrzeć. Powłócząc nogami, dochodzę do parkingu. Kiedy mój tato zabiera nasze rzeczy i żegna się z pozostałymi rodzicami, siedzę w aucie i płaczę.
W oknie pojawia się twarz jakiegoś mężczyzny. Jest czarny. Uśmiecha się.
No, jak się masz?, pyta. Nazywam się Rudy.
Takie samo imię, jakie nosił mężczyzna, który pomagał tacie wybudować kort za domem. Dziwne.
Jak masz na imię?
Andre.
Podaje mi dłoń.
Miło cię poznać, Andre.
Mówi, że pracuje u wielkiego mistrza Pancho Segury, który trenuje chłopców w moim wieku. Pojawia się na tych wielkich turniejach, żeby wyselekcjonować nowych zawodników dla Pancho. Kładzie ręce na szybie, opiera się ciężko i wzdycha. Mówi mi, że takie dni jak dziś są bardzo trudne, wie to, naprawdę bardzo trudne, ale koniec końców wzmocnią mnie. Jego głos jest ciepły, niski, przypomina gorące kakao.
Ten, który cię pokonał, no cóż, przecież to chłopak dwa lata starszy od ciebie! Masz dwa lata, żeby dojść do jego poziomu. Dwa lata to wieczność – szczególnie kiedy się ciężko pracuje. Pracujesz ciężko?
Tak, proszę pana.
Masz jeszcze wiele przed sobą, synu.
Ale ja już nie chcę grać. Nienawidzę tenisa.
Cha, cha! Jasne, że tak. Teraz. Ale w głębi duszy przecież kochasz tenis.
Nie, nienawidzę.
Tylko ci się tak wydaje.
Nie, nienawidzę.
Mówisz tak, bo teraz cierpisz, cierpisz jak jasna cholera, ale to znaczy, że ci zależy. To oznacza, że chcesz wygrywać. Możesz to wykorzystać. Zapamiętaj ten dzień. Postaraj się wykorzystać ten dzień jako motywację. Jeśli nie chcesz znów poczuć tego bólu, rób wszystko, by go uniknąć. Jesteś gotów na to wszystko?
Kiwam głową.
Dobrze, dobrze. No to teraz sobie popłacz. Pocierp jeszcze chwilkę, a potem powiedz sobie, że nadszedł czas, by zabrać się do roboty.
OK.
Wycieram łzy rękawem i dziękuję Rudy’emu, a kiedy odchodzi, jestem już gotowy do treningu. Dawać mi tego smoka. Jestem gotów odbijać piłki całymi godzinami. Gdyby Rudy stał za mną, szepcząc słowa zachęty do ucha, to wydaje mi się, że pokonałbym smoka. Nagle mój tato siada za kierownicą i wolno odjeżdżamy niczym pierwszy samochód w procesji pogrzebowej. Napięcie jest tak duże, że zwijam się w kłębek na tylnym siedzeniu i zamykam oczy. Myślę o tym, żeby wyskoczyć, uciec, odnaleźć Rudy’ego i prosić, by mnie trenował. Albo zaadoptował.
Nienawidzę wszystkich turniejów juniorskich, a najbardziej tych krajowych, ponieważ stawka jest wysoka – odbywają się w różnych stanach, co wiąże się z opłatami za bilety lotnicze, motele, wypożyczone samochody i posiłki w restauracjach. Ojciec płaci, inwestując we mnie, a jeśli przegram, utraci część inwestycji. Kiedy przegram, pogrążę cały klan Agassich.
Mam jedenaście lat i biorę udział w krajowych rozgrywkach na kortach ziemnych. Znajduję się w grupie najlepszych, więc nie ma mowy, żebym przegrał, ale przegrywam. W półfinałach. Nawet nie dochodzę do finału. Teraz muszę zagrać mecz pocieszenia. Kiedy przegrywa się w półfinale, każą ci grać mecz, żeby określić, kto zajął trzecie i czwarte miejsce. Co gorsza, w tym meczu pocieszenia staję naprzeciw mojego nemezis – Davida Kassa. Jest plasowany w klasyfikacji niżej ode mnie, ale w przedziwny sposób staje się niezwykle trudnym do pokonania przeciwnikiem, kiedy mnie widzi po drugiej stronie siatki. Choćbym stawał na głowie, Kass mnie pokonuje i tym razem jest tak samo. Przegrywam w trzech setach. Znów jestem zdruzgotany. Zawiodłem tatę. Naraziłem rodzinę na koszty. Jednak nie płaczę. Chcę, żeby Rudy był ze mnie dumny, tłumię więc łzy.
Na ceremonii wręczenia nagród jakiś mężczyzna rozdaje trofea za pierwsze, drugie i trzecie miejsce. Następnie oznajmia, że w tym roku zostanie przyznany puchar młodzikowi, który wykazał się najlepszą sportową postawą na korcie. Przedziwne, ale wymienia moje nazwisko – może dlatego, że od godziny zagryzałem wargi. Wyciąga nagrodę w moją stronę, macha do mnie, żebym podszedł. Jest to ostatnia rzecz, jakiej pragnę w tej chwili – nagroda za sportową postawę, ale biorę ją od niego i dziękuję, choć coś we mnie wzbiera. To jest niezwykle fajna nagroda. I zawsze zachowywałem się, jak należy. Podchodzę do samochodu, przyciskając nagrodę do piersi, a mój tato jest o krok za mną. On nic nie mówi i ja nic nie mówię. Koncentruję uwagę na stukocie naszych kroków po betonie. W końcu przerywam milczenie. Mówię, nie chcę tego paskudztwa. Mówię to, ponieważ myślę, że on to właśnie chce usłyszeć. Mój ojciec staje koło mnie. Wyrywa mi nagrodę z rąk. Unosi nad głową i ciska nią o beton. Nagroda roztrzaskuje się. Mój tato podnosi największy fragment i jeszcze raz ciska nim o beton, rozbijając na drobne kawałki. Następnie zbiera potrzaskane fragmenty i wrzuca je do stojącego nieopodal kosza. Nie mówię ani słowa. Wiem, że nie powinienem się odzywać.
Gdybym tylko mógł grać w piłkę nożną zamiast tenisa. Nie lubię sportu, ale jeśli już muszę go uprawiać, by zadowolić mego tatę, to o wiele bardziej wolałbym grać w piłkę nożną. W szkole zaczynam grać trzy razy w tygodniu, uwielbiam biegać za piłką z wiatrem we włosach i wołać, żeby mi ktoś podał, wiedząc, że świat się nie skończy, jeśli nie strzelę gola. Los mego ojca, mojej rodziny i planety Ziemia nie spoczywa mi na ramionach jak brzemię. Jeśli nie wygramy, będzie to wina całej drużyny i nikt nie będzie mi krzyczał do ucha. Stwierdzam, że gry zespołowe to jest to.
Mój tato nie zabrania mi gry w piłkę, ponieważ uważa, że to pomaga trenować pracę nóg potrzebną na korcie. Ostatnio doznałem jednak kontuzji na boisku, naciągnąłem mięsień w nodze. To spowodowało, że opuściłem jeden popołudniowy trening tenisowy. Ojciec nie jest zadowolony. Patrzy na moją nogę, potem na mnie, jakbym celowo się zranił. Ale kontuzja to kontuzja. Nawet on nie może dyskutować z moim organizmem. Wychodzi z domu, głośno tupiąc.
Chwilę później mama patrzy na mój plan lekcji i mówi, że mam dziś po południu mecz. Co zrobimy?, pyta.
Drużyna liczy na mnie, odpowiadam.
Wzdycha. Jak się czujesz?
Myślę, że mogę zagrać.
Dobrze. Włóż strój.
Myślisz, że tatko będzie zły?
Znasz tatusia. Nie potrzebuje wymówki, żeby się zdenerwować.
Zawozi mnie na boisko i tam zostawia. Po kilku przebieżkach po boisku czuję się lepiej. Zaskakująco dobrze. Śmigam między obrońcami płynnie, z gracją, podają mi piłkę i śmieję się wraz z kolegami z drużyny. Wspólnie pracujemy na rezultat. Jesteśmy razem. Dobrze mi z tym. To do mnie pasuje.
Nagle podnoszę wzrok i widzę tatę. Stoi przy furtce na parking, po czym rusza w stronę boiska. Teraz rozmawia z trenerem. A teraz krzyczy na trenera. Trener macha do mnie. Agassi! Wypadasz!
Pędem zbiegam z boiska.
Wsiadaj do wozu, rozkazuje tato. I zdejmij te łachy.
Biegnę do samochodu i widzę mój tenisowy strój na tylnym siedzeniu. Zakładam go i wracam do ojca. Podaję mu piłkarską koszulkę i spodenki. Wchodzi na boisko i rzuca w trenera moim strojem, przyciskając mu go do piersi.
Po drodze do domu tato mówi, nie patrząc na mnie: Nigdy więcej nie będziesz grał w piłkę.
Błagam go, by dał mi drugą szansę. Żalę się, że nieswojo się czuję sam na takim wielkim korcie. Tenis jest grą osamotnienia, tłumaczę mu. Nie ma gdzie się skryć, kiedy źle się dzieje. Nie ma schronu, nie ma linii bocznej, nie ma neutralnego rogu. Jesteś tylko ty sam, nagi.
Krzyczy, ile sił w płucach: Jesteś tenisistą! Będziesz pierwszym zawodnikiem na świecie! Zarobisz mnóstwo pieniędzy. Taki jest plan i dość już o tym.
Jest niewzruszony i zdesperowany, bo taki sam plan miał wobec Rity, Philla i Tami, ale się nie udało. Rita się zbuntowała. Tami przestała robić postępy. Philly nie miał instynktu zabójcy. Mój ojciec mówi o tym cały czas. Do mnie, do mamy, nawet do samego Philla – prosto w twarz. Mój brat tylko wzrusza ramionami, co jest ewidentnym dowodem na to, że nie ma instynktu zabójcy.
Ojciec mówi Phillowi dużo gorsze rzeczy…
Jesteś urodzonym nieudacznikiem.
Masz rację, dopowiada smutnym głosem. Jestem nieudacznikiem. Urodziłem się, by nim zostać.
Tak, właśnie nim jesteś! Tobie żal przeciwnika! Nic cię nie obchodzi, że możesz być najlepszy!
Philly nawet nie ma siły zaprzeczać. Gra dobrze, ma talent, ale nie jest perfekcjonistą, a dążenie do perfekcji nie jest celem w naszym domu, jest obowiązującą zasadą. Jeśli nie jesteś doskonały, jesteś nieudacznikiem. Urodzonym nieudacznikiem.
Mój ojciec stwierdził, że Philly jest nieudacznikiem, kiedy był mniej więcej w moim wieku i grał w turniejach krajowych. Nie tylko przegrywał, ale też się nie kłócił, kiedy przeciwnicy go oszukiwali, co powodowało, że ojciec robił się na twarzy czerwony jak burak i klął z trybun po asyryjsku.
Podobnie jak moja mama, Philly potrafi wiele znieść, a potem raz na jakiś czas wybucha. Ostatni raz stało się to, kiedy ojciec naciągał rakietę tenisową, mama prasowała, a brat leżał na kanapie i oglądał telewizję. Ojciec cały czas na niego najeżdżał, bezlitośnie kpiąc z jego występu na ostatnim turnieju. Niespodziewanie tonem, którego u niego nie słyszałem, Philly wrzasnął: A wiesz dlaczego nie wygrywam? Przez ciebie! Bo nazywasz mnie nieudacznikiem!
Gapił się na ojca, dysząc z wściekłości. Mama zaczęła płakać.
Od tej chwili Philly wciąż powtarzał: Będę robotem, co ty na to? Chciałbyś, co? Będę robotem, nie będę nic czuł, wyjdę tam i zrobię wszystko, czego chcesz!
Ojciec przerwał naciąganie rakiety i na jego twarzy pojawiła się zadowolona mina. Niemal kojąca. Jezu Chryste, powiedział, w końcu to do ciebie dotarło.
W odróżnieniu od brata kłócę się z przeciwnikami cały czas. Czasem chciałbym umieć tak jak on ignorować przejawy niesprawiedliwości. Jeśli mój przeciwnik oszukuje, jeśli zachowuje się jak Tarango*, robię się czerwony na twarzy. Zwykle mszczę się przy kolejnym punkcie. Kiedy mój nieuczciwy rywal posyła piłkę na środek kortu, krzyczę, że jest aut, i posyłam mu spojrzenie, które mówi: Jesteśmy kwita.
* Jeffrey Gail „Jeff” Tarango (ur. 20 listopada 1968 r.) – opisywany wcześniej zawodnik, który był później znany z kłótni z sędziami (szczególnie podczas Wimbledonu), często karany grzywną i zakazem gry (przyp. tłum.).
Nie robię tego, by zadowolić ojca, ale z całą pewnością jest dumny jak paw. Przekonuje mnie: Masz inną osobowość niż Philly. Masz talent, żar – i szczęście. Urodziłeś się z podkową w tyłku.
Powtarza to codziennie. Czasami z przekonaniem, czasem z podziwem – czasem z zawiścią. Blednę, kiedy to słyszę. Martwię się, że dostałem szczęście Philla, jakbym mu je ukradł, ponieważ jeśli ja urodziłem się z podkową w tyłku, to on przyszedł na świat z czarną chmurą nad głową. Kiedy miał dwanaście lat, podczas jazdy na rowerze złamał sobie nadgarstek w trzech miejscach. To był początek niekończącego się pecha. Ojciec był tak wściekły na Philla, że kazał mu dalej startować w turniejach z niesprawnym nadgarstkiem, co pogorszyło znacznie jego stan, przypadłość stała się chroniczna i uniemożliwiła mu grę na zawsze. Z powodu tej kontuzji Philly był zmuszony wykonywać jednoręczne bekhendy, co uważa za straszny nawyk, z którym nie potrafił zerwać nawet po wyleczeniu ręki. Patrzę jak mój brat przegrywa i myślę: Złe nawyki plus pech – zabójcza kombinacja. Patrzę też na niego, kiedy wraca do domu po kolejnej sromotnej porażce. Ma tak podły nastrój, tak nisko się ocenia, że widać to wyraźnie na jego twarzy, a ojciec jeszcze w nim to pogłębia. Philly siedzi w rogu, zamartwia się przegraną, ale przynajmniej jest to uczciwa walka z samym sobą, jeden na jednego. Wtedy wkracza ojciec. Wpada do domu i pomaga Phillowi w dołowaniu Philla. Bluzgi. Klapsy. Według wszelkich prawideł mój brat powinien już być kłębkiem nerwów. Przynajmniej mógłby czuć do mnie niechęć, mógłby mną pomiatać w domu. Jednak po każdym słownym czy fizycznym ataku z własnej ręki czy też ręki ojca Philly zachowuje się bardzo ostrożnie w stosunku do mnie, jakby chciał mnie chronić. Jest delikatniejszy. Chce, żeby mi oszczędzono jego losu. Z tego powodu, chociaż może i jest nieudacznikiem, uważam Philla za zdobywcę największych laurów. Wiem, że to wielkie szczęście mieć takiego starszego brata. Czuję się szczęśliwy, mając nieszczęśliwego starszego brata? Czy to możliwe? Czy to ma jakiś sens? Kolejna niezdefiniowana sprzeczność.
Philly i ja spędzamy z sobą cały nasz wolny czas. Zabiera mnie ze szkoły na skuterze i jedziemy do domu przez pustynię, gadając, śmiejąc się i przekrzykując owadzie bzyczenie silnika. Mamy wspólną sypialnię na tyłach domu, nasz azyl od tenisa i tatka. Philly jest tak wrażliwy na punkcie swoich rzeczy jak ja, maluje więc białą linię w poprzek pokoju, dzieląc to, co jego, i to, co moje, jak połówki kortu. Ja zajmuję stronę pokoju bliżej drzwi. Wieczorami, zanim wyłączymy światło, rozpoczynamy rytuał, od którego powoli się uzależniam. Siedzimy na skraju łóżek i szepczemy sobie przez linię. Głównie mówi siedem lat starszy Philly. Wylewa swoje żale, otwiera serce, zwierza się z wątpliwości i zawodów. Mówi o tym, że nigdy nie wygrywa. O tym, że jest nazywany nieudacznikiem pierwszej wody. Mówi, że powinien pożyczyć od tatka pieniądze, by móc dalej grać w tenisa, i spróbować zostać zawodowcem. Obydwaj zgadzamy się, że tatko jest ostatnią osobą, której ktokolwiek chciałby być coś winien.
Jednak ze wszystkich trosk Philla największą traumą są jego włosy. Andre, ja łysieję. Mówi to tak samo, jakby przekazywał mi hiobową wieść od lekarza, że ma przed sobą jeszcze miesiąc życia.
Ale nie zamierza poddać się bez walki. Łysina jest jedynym przeciwnikiem, z którym Philly będzie walczył z całych sił. Myśli, że powodem utraty włosów jest to, że krew nie dopływa do jego czaszki, więc co wieczór, w trakcie naszych rozmów Philly staje na głowie. Kładzie ją na materacu i unosi stopy, opierając się o ścianę. Modlę się w duchu, by to poskutkowało. Błagam Boga, żeby mój brat, nieudacznik pierwszej wody, nie stracił tego jednego – swoich włosów. Okłamuję go, twierdząc, że widać, jak jego cudowna kuracja działa. Tak bardzo kocham Philla, że powiedziałbym cokolwiek, gdyby to miało poprawić jego samopoczucie. Dla mego brata sam bym stał na głowie przez całą noc.
Kiedy Philly już opowie mi o swoich problemach, czasami zwierzam mu się ze swoich. Jestem wzruszony tym, jak błyskawicznie potrafi się na nich skupić. Wysłuchuje do końca o ostatnich niegodziwościach tatka, mierzy mój poziom frustracji, po czym kiwa głową w zależności od wagi problemu. Przy podstawowych lękach, nieznaczne skinienie. Dla wielkich lęków ma zarezerwowany głęboki ukłon wraz z charakterystycznym zmarszczeniem brwi. Nawet kiedy stoi na głowie, Philly wyraża tym jednym skinięciem więcej, niż większość ludzi jest w stanie przekazać w pięciostronicowym liście.
Pewnego wieczoru prosi mnie, żebym mu coś obiecał.
Jasne, Philly. Co tylko chcesz.
Nie pozwól nigdy, by ojciec dawał ci pigułki.
Pigułki?
Andre, musisz wysłuchać tego, co mam ci do powiedzenia. To jest bardzo ważne.
Dobra, Philly, rozumiem. Słucham cię.
Następnym razem, gdy wyjedziesz na turniej, jeśli tatko da ci pigułki, nie bierz ich.
Już mi dawał ekscedrynę, Philly. Kazał mi wziąć ten lek przed meczem, bo jest nafaszerowany kofeiną.
Tak, wiem. Ale ja mówię o innych pigułkach. Są takie małe, białe i okrągłe. Nie bierz ich. Choćby nie wiem co.
A jeśli tatko mnie poprosi? Nie odmawia się tacie.
No tak. Jasne. Dobra, daj mi się zastanowić.
Philly zamyka oczy. Widzę, jak krew nabiega mu do czoła, aż staje się fioletowe.
Dobra, mówi. Mam. Jeśli będziesz musiał wziąć tabletki, jeśli zmusi cię do tego, zagraj zły mecz. Podłóż się. Potem, kiedy będziesz schodził z kortu, powiedz mu, że tak się trząsłeś, że nie mogłeś się w ogóle skoncentrować.
Dobra. Ale, Philly, co to za proszki?
Speed.
Co to takiego?
Narkotyk. Daje ci mnóstwo energii. Wiem, że będzie starał się podsunąć ci tego speeda.
A skąd wiesz, Philly?
Dał to wcześniej mnie.
I rzeczywiście na zawodach w Chicago ojciec daje mi tabletkę. Wyciąga ją na dłoni ze słowami: To ci pomoże. Weź to.
Kładzie pigułkę na mojej dłoni. Jest mała. Biała. Okrągła.
Łykam ją i czuję się dobrze. Nie odczuwam wielkiej różnicy. Może jestem nieco bardziej czujny, ale udaję, że jest całkiem inaczej. Mój przeciwnik, starszy ode mnie, nie jest dla mnie wyzwaniem, lecz ja i tak wożę go, przeciągam wymiany, oddaję mu kilka gemów. Robię tak, żeby mecz wyglądał na trudniejszy, niż naprawdę jest. Schodząc z kortu, mówię do ojca, że nie czuję się dobrze, że wydaje mi się, że zaraz zemdleję, wtedy na jego twarzy odmalowuje się poczucie winy.
Dobra, mówi, pocierając ręką twarz. To nic nie daje. Nie będziemy już tego próbować.
Dzwonię do Philla po turnieju, żeby powiedzieć mu o pigułce.
On na to: No, kurwa, wiedziałem!
Zrobiłem tak, jak mi kazałeś, Philly, i udało się.
Brat rozmawia ze mną tak, jak powinien rozmawiać ojciec. Jest jednocześnie dumny ze mnie i przerażony tym, co się mogło stać. Kiedy wracam do domu, ściskam go z całych sił i spędzamy pierwszy wieczór zamknięci w naszym pokoju, szepcząc przez białą linię, ciesząc się rzadkim zwycięstwem nad tatkiem.
Wkrótce potem gram ze starszym przeciwnikiem i pokonuję go. Jest to sparing, nic wielkiego i jestem dużo lepszy od swego przeciwnika, ale ponownie przeciągam mecz, oddaję punkty, udaję, że pojedynek jest o wiele trudniejszy, tak jak w Chicago. Schodząc z kortu siódmego w Cambridge – z tego samego, na którym pokonałem pana Browna – czuję się wyniszczony, bo tak samo wygląda mój rywal. Powinienem podłożyć się do końca. Nienawidzę przegrywać, ale gardzę tym zwycięstwem, bo pokonanym jest Philly. Czy to uczucie świadczy o tym, iż mam instynkt mordercy? Zmieszany, smutny, żałuję, że nie ma tu tego starszego faceta, Rudy’ego albo tego drugiego Rudy’ego, żeby ich zapytać, co to wszystko znaczy.