Читать книгу Zabawa. O uczeniu się, zaufaniu i życiu pełnym entuzjazmu - Andre Stern - Страница 9
2. NA POCZĄTKU BYŁA ZABAWA
PRAGNIENIE ZABAWY JEST SILNIEJSZE NIŻ BÓL
ОглавлениеPragnienie zabawy jest u dzieci silniejsze niż inne potrzeby lub nastroje. Silniejsze nawet niż choroba. Również bardzo chore dzieci wciąż się bawią. Czasami mają ograniczone możliwości, ale i tak – nie wiedzieć kiedy i z do głębi poruszającą konsekwencją – chwytają nadarzającą się sposobność, zanim zdąży się ona oddalić.
Pragnienie zabawy jest u dzieci silniejsze niż ból. Obserwuję to często u mojego syna Antonina. Na przykład podczas zabawy samolocikiem. Zdarza się, że nie dostrzeże w jej trakcie gałęzi albo kamienia i się potknie. Zedrze sobie skórę, po twarzy popłyną mu łzy, a na rękach pojawi się krew, ale on wstaje, podnosi samolot, lata dalej; zanim przestanie szlochać, już mruczy, naśladując odgłos silników.
Dźwięk silników jest dla Antonina swego rodzaju autoterapią, działa leczniczo jak mruczenie kota. Chłopiec buczy, warczy, bzyczy – raz jako silnik, innym razem wykonuje arie Mozarta bądź własne melodie. Dobiera przy tym zawsze odpowiednią częstotliwość; dźwiękowa wibracja działa jak mikromasaż. Silniki i inne odgłosy dają mu pretekst do buczenia, „racjonalizują” tę czynność wynikającą z fizycznego zapotrzebowania na daną częstotliwość. Nic nie jest przypadkiem, nic nie jest „nieodpowiednie”, wszystko jest rozwojem. Każdy jego etap jest ważny i powinno się go troskliwie pielęgnować, ponieważ na drodze stawania się ma on swoje źródło i cel.
Antonin mówi:
– Do mojej głowy przychodzi wiadomość: „Została wynaleziona nowa melodia, chcesz ją zaśpiewać?”. Ale to nie jest e-mail, to jest wiadomość w moich neuronach…
Tego rodzaju pojęcia są u nas często używane, dlatego nie są mu obce.
Pragnienie zabawy u dzieci jest silniejsze nawet niż głód czy pragnienie.
Pewnego dnia Antonin przyszedł do kuchni, niosąc pod pachą pokaźnych rozmiarów rakietę Saturn V. Wciąż mieszkamy na placu budowy. Ciągle jeszcze budujemy dom, cegła po cegle. Jeden pokój − Antonina, największy − jest gotowy. Ale on rzadko w nim przebywa, bo woli, co zrozumiałe, być z nami, a my najczęściej przesiadujemy w kuchni, gdzie stoi duży rodzinny stół. Może macie podobny…? To ten, który – no jasne! – zawsze jest „uprzątnięty”. To stół, przy którym się je, przygotowuje jedzenie, pracuje, rysuje, czyta, pisze… Żeby postawić na nim swą piękną rakietę, Antonin musiał odsunąć rzeczy zgromadzone na blacie, aby zrobić trochę miejsca. Po śniadaniu wyszedł, zostawiając swoją zabawkę na stole.
Po dłuższym czasie wrócił do domu i powiedział, że chce mu się pić. Napełniłem więc szklankę i postawiłem tam, gdzie było trochę miejsca: obok rakiety. Antonin podszedł bliżej. Zobaczył rakietę, zapomniał o pragnieniu i szklance, chwycił zabawkę i wybiegł z nią na zewnątrz, żeby się jeszcze przez godzinę pobawić…
Dzieci dostrzegają rzeczy z innej perspektywy niż dorośli, widzą je kreatywnie, zatem przypisują im zupełnie nowe funkcje i zastosowania. Całkiem nieoczekiwanie banalne przedmioty dają impuls do zabawy. Tego typu umiejętności są bardzo pożądane w życiu zawodowym. Później trzeba się ich z trudem uczyć w toku różnych kursów i szkoleń. A przecież się z nimi rodzimy.
Thomas Sattelberger
Pracowałem w przeszłości jako menedżer w dużych niemieckich korporacjach. Często wówczas utyskiwałem na brak fantazji i kreatywności w tych gigantach i ciągle musiałem przedzierać się przez dżunglę skostnienia i umysłowego oraz emocjonalnego ubóstwa. Nawet tak zwane utalentowane jednostki przemieniały się w krótkim czasie w ubranych na szaro formalistów ze sklonowanym zbiorem doświadczeń. Krytykowałem ten stan także dlatego, że odciskał piętno na perspektywach i innowacyjności tych organizacji – i nadal odciska. Wielu młodych ludzi przeżywa jak spod sztancy wciąż tę samą sytuację, często już we wczesnych latach, podczas nauki w szkole i na studiach. Masowy i jednolity dla wszystkich model kształcenia jest jednym z najgorszych aspektów naszych czasów. Pozbawia uczących się przyjemności, kreatywności i wolności. Wszyscy musimy walczyć i dysputować, żeby wreszcie odzyskać te trzy źródła spełnionego życia i nauki.
Thomas Sattelberger
urodzony w 1949 roku, przez czterdzieści lat pracował jako menedżer, w tym przez piętnaście lat w zarządach takich firm, jak Deutsche Telekom AG, Continental AG i Lufthansa Passage. Zajmuje się teraz z pełnym zaangażowaniem takimi tematami jak edukacja zorientowana na przyszłość i zdolność społeczeństwa do rozwoju oraz związanymi z tym wyzwaniami transformacyjnymi.
Benjamin, mój mały kwiatuszek
W tym momencie mijają cztery tygodnie, jak przyszedłeś na świat. Jesteś z nami już nawet dłużej, całkiem spory kawałek czasu, tyle że na ręce mogłem cię wziąć dopiero w tamten kwietniowy ranek, kiedy wszystko potoczyło się inaczej, niż się spodziewaliśmy, jednak nie było to dla nas niespodzianką.
Ja i ty mamy już opracowany wspólny rytuał. Biorę cię po „śniadaniu” na ręce i otulam własną koszulą. Zwiniętego w kulkę tulę do brzucha, przytrzymuję cię lewą ręką i przez chwilę spacerujemy. Moje kroki lekko tobą kolebią, to takie miękkie kolebanie. Gdybym próbował cię ukołysać bez chodzenia, na pewno by mi to nie wyszło. A tak − łagodnie zasypiasz.
Potem – razem z tobą na brzuchu – mogę pisać, a nawet pobrzdąkać na gitarze, bylebym ją trzymał lekko pochyloną.
Gdy gram na gitarze, moje zmysły są szczególnie wyostrzone. Czuję się dziwnie, gdy poruszasz się przez sen na moim brzuchu. Twoje rączki i nóżki wykonują bardzo łagodne ruchy, czasem się lekko wzdrygasz. Muzyka osłania nas dookoła niczym tarcza, a ja wiem, że nie mógłbym się już bardziej utożsamić z tym, co czuje ciężarna kobieta, gdy dziecko porusza się w jej brzuchu.