Читать книгу Gra luster - Andrea Camilleri - Страница 5
3
Оглавление– No zaraz – powiedział Montalbano. – Ale skoro Tallarita siedzi w więzieniu, to kto mieszka na ulicy Pisacane?
Fazio najpierw wyciągnął swoją kartkę. Spojrzał na szefa, jak gdyby chciał go poprosić o pozwolenie na jej przeczytanie. Komisarz wzruszył ramionami i rozłożył ręce. Wniebowzięty Fazio przeczytał z błogim uśmiechem.
– Żona Francesca Calcedonio, urodzona w Montereale, lat czterdzieści pięć, syn Arturo lat dwadzieścia trzy i córka Stella lat dwadzieścia.
– Co robi Arturo?
– Pracuje w Montelusie, chyba jest sprzedawcą w jakimś dużym magazynie odzieżowym dla pań i panów.
– A córka?
– Studiuje na uniwersytecie w Palermo.
– Wydaje ci się, że komuś takiemu można podłożyć bombę?
– Nie.
– Tak więc była przeznaczona dla Arnonego albo, wbrew naszej opinii, dla Nicotry.
– Co mam robić?
– Popracuj nad tymi dwoma.
Fazio już miał wstać, kiedy komisarz gestem nakazał mu się nie ruszać z krzesła. Siedział zatem, czekając, aż Montalbano o coś go zapyta, ale ten w ogóle się nie odzywał. Tak naprawdę komisarz nie wiedział, od czego zacząć. Wreszcie podjął decyzję.
– Pamiętasz, że jakiś czas temu pytałem cię o moich sąsiadów?
– O Lombardich? Tak.
Ależ ten glina miał pamięć!
– Znasz tego Lombarda?
– Zobaczyłem go po raz pierwszy, kiedy przyszedł tu złożyć zeznanie w sprawie kradzieży walizki, którą zostawił na tylnym siedzeniu auta.
– Zbili mu szybę?
– Tak.
– Co było w tej walizce?
– Mówił, że rzeczy osobiste. Miał jechać w objazd po wyspie. Chyba pracuje jako przedstawiciel jakiejś firmy komputerowej. Szczerze powiedziawszy, to nie miał za bardzo chęci złożyć skargi.
To już chyba jakiś rodzinny wstręt do składania skarg.
– Wytłumacz to jaśniej.
– Zatrzymał się w barze Castiglione przed wyjazdem z Vigaty, żeby napić się kawy. Kiedy był w środku, jakiś motocyklista zbił szybę, otworzył drzwi i wyciągnął walizkę. W tym momencie pojawił się strażnik miejski, który zmusił go do spisania protokołu, bo ten Lombardo chciał jechać z rozwalonym oknem.
– A ją widziałeś kiedyś?
– Jeden raz. I nigdy jej nie zapomnę.
Komisarz mógł to zrozumieć. Postanowił opowiedzieć Faziowi całą historię od chwili, kiedy zobaczył Lilianę oglądającą silnik, aż do ubiegłej nocy i podwózki porannej. Podsumował:
– Co o tym sądzisz?
– Panie komisarzu, może chodzić i o tuzin odrzuconych kochanków albo o cokolwiek innego, wszystko jest możliwe. Jasne, że ona doskonale wie, kto to zrobił, ale nie ma zamiaru donosić na niego.
Nie zapytał nawet, dlaczego Montalbano tak interesuje się tą całą historią. Ale jego twarz wyrażała zakłopotanie.
– O co chodzi?
– Proszę wybaczyć, ale coś tu…
Przerwał, wydawał się zagubiony.
– Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
– O której godzinie mniej więcej usłyszał pan te miłosne odgłosy z pokoju pani Lombardo?
Montalbano zastanowił się.
– Na pewno między jedenastą a jedenastą piętnaście. Dlaczego pytasz?
– Z pewnością się mylę – powiedział Fazio.
– Nie ma znaczenia, mów!
– Pamięta pan, że powiedziałem panu, kiedy po raz pierwszy widziałem Lombarda? Po raz pierwszy, bo widziałem go też ponownie.
– A kiedy?
– Wczoraj wieczorem około ósmej poszliśmy coś zjeść do mojej szwagierki. Wyszliśmy wpół do jedenastej. Ponieważ mieszkamy niedaleko, byliśmy bez auta. Na ulicy pałętał się jakiś pijak i nadjeżdżający samochód musiał przed nim zwolnić. To było takie duże sportowe auto i wydawało mi się, że za kierownicą siedział właśnie on, Lombardo.
– W którą stronę jechał?
– Do Marinelli.
– Jesteś pewien, że to nie było zielone volvo?
– Żartuje pan chyba!
– Zdajesz sobie sprawę z tego, co mi właśnie powiedziałeś? To przecież niemożliwe, żeby…
– No jasne. Pewnie się pomyliłem – uciął Fazio.
– Komisarzu, na linii mi wisi ta pana gosposia, Adelina.
– Połącz mnie z nią. Co się stało, Adelino?
– Ponieważ robię wieczorem kulki ryżowe z mozzarellą, chciałabym, aby zaszczycił mnie pan wizytą u mnie w domu.
Ogromne szczęście i nieszczęście zagościły jednocześnie w sercu Montalbana. Jedzenie kulek Adeliny było niesamowitym przeżyciem. Wystarczyło raz ich spróbować, a pamiętało się je jak raj utracony. Dlatego właśnie dzisiejszego zaproszenia do ogrodu Edenu nie było łatwo odrzucić.
Niestety przyjął już zaproszenie Liliany na kolację i nie miał serca jej odmówić. Nawet gdyby podjął taką decyzję i tak nie mógłby nic zrobić, bo nie miał jej telefonu.
– Dziękuję bardzo, Adelino, ale nie mogę przyjść.
– Ale dlaczego? Będzie mój syn Pasquale, synowa i wnuczek Salvuzzo, który ma dzisiaj urodziny.
Montalbano był chrzestnym synka Pasqualego.
– Nie mogę, Adelino, bo już zostałem zaproszony przez moją sąsiadkę, tę z willi obok…
– Znam ją! Rozmawiałyśmy kiedyś! Cóż to za piękna kobieta! I do tego miła i uprzejma. Jej mąż też będzie?
– Nie, wyjechał.
– To proszę przyjść z nią! Mówię to w pańskim własnym interesie. Zobaczy pan, jakie cuda mogą zdziałać te kulki! – I wybuchnęła znaczącym śmiechem.
Adelina nie cierpiała Livii i z wzajemnością. Kiedy Livia przyjeżdżała na kilka dni do Marinelli, Adelina znikała i nie pokazywała się, dopóki komisarz nie został sam. Dlatego byłaby szczęśliwa, gdyby Montalbano zdradził swoją wybrankę.
– Nie wiem, jak się z nią teraz skontaktować.
– Niech mnie pan nie rozśmiesza! Komisarz, który nie umie znaleźć kobiety!
I rzeczywiście, w tej chwili wpadł na pomysł, jak to może zrobić.
– Dam znać za dziesięć minut.
Zadzwonił do warsztatu Francischina, poprosił o telefon Liliany i po chwili już się z nią połączył.
– To ja, Montalbano.
– Tylko niech mi pan nie mówi, że nie może przyjść wieczorem!
Powiedział jej o zaproszeniu Adeliny.
– To bardzo porządni ludzie – dodał.
Pominął fakt, że Pasquale był notorycznym przestępcą i że dwa czy trzy razy on sam posłał go do więzienia.
– Świetnie. Te kulki to takie jak te sprzedawane na promie?
Komisarz oburzył się.
– Proszę nie bluźnić.
Liliana zaśmiała się.
– O której pan po mnie przyjedzie?
– Wpół do dziewiątej?
– Świetnie, ale to nie anuluje mojego zaproszenia.
– Nie rozumiem.
– Jestem panu nadal dłużna kolację u mnie.
Potem uprzedził Adelinę, że przyjedzie z panią Lombardo.
Gosposia była przeszczęśliwa.
U Enza, ze względu na wieczorne przysmaki, zjadł mało, pomijając przystawki i ograniczając się tylko do drugiego dania.
Ale i tak wybrał się na spacer po molo, tym razem nie w celu trawiennym, ale medytacyjnym.
To, że Fazio widział męża Liliany, podczas gdy ona oddawała się kochankowi, zaniepokoiło komisarza.
Jasne, Fazio przyznał, że się pomylił, ale tak mu nakazywała logika. Przecież jeśli Lombardo był w Vigacie, to nic nie odbyłoby się tak spokojnie jak w rzeczywistości. Ale jego pierwsza intuicja, gliniarza, sprawiła, że rozpoznał Lombarda w jego własnym sportowym aucie. Montalbano bardzo ufał intuicji Fazia. Należałoby zatem wziąć pod uwagę, przynajmniej teoretycznie, hipotezę, że Lombardo tego wieczoru wracał do Marinelli z kilkudniowej podróży.
Jak zatem wytłumaczyć to, że nie nakrył Liliany z innym mężczyzną? Chyba że nie zrobił tego celowo?
Odpowiedź numer jeden: Lombardo nie jechał do domu, ale w stronę Montereale, Fiakki lub Trapani, albo dokąd tylko on sam wiedział. Spieszył się, dlatego nie brał pod uwagę nawet najkrótszej przerwy, żeby przywitać się z żoną.
Ale to nie miało sensu, ponieważ jadąc tą drogą, siłą rzeczy musiał przejechać koło ich willi. I nie mógł się nie zorientować, że przy bramie stało jakieś volvo. Sama ciekawość zmusiłaby go do zatrzymania się.
Odpowiedź numer dwa: Lombardo jedzie do domu, ale widząc zaparkowane volvo, domyśla się, że Liliana nie jest sama, więc zawraca i nie pojawia się w domu. Być może ich związek jest otwarty i każdy robi, co chce.
Ale może w tym drugim przypadku odpowiedź była inna. Mógł przecież poczekać gdzieś w pobliżu, aż spotkanie Liliany się skończy, i potem pojechać do domu. Rano nie ma po nim śladu, a Liliana czeka na podwiezienie do pracy.
Odpowiedź numer trzy: Lombardo dzwoni do żony, uprzedzając, że wpadnie na jakiś czas do domu, bo będzie tędy przejeżdżał. Ta rozmowa miała miejsce wtedy, kiedy Montalbano siedział u Lombardich. Liliana mówi mu, żeby się nie pojawiał, bo jest zajęta. Kłócą się, ale potem mąż robi to, o co prosi go żona.
Nieuchronna konkluzja: Lombarda w ogóle nie obchodzi, jak zachowuje się jego żona.
A wszystko to można wziąć pod uwagę, jeśli Fazio się nie pomylił.
– Komisarzu, tu jest taki, co się nazywa Arrigone, i chciałby osobiście zaraz z pana osobą porozmawiać.
– Na linii czy tu na miejscu?
– Na miejscu.
– Powiedział ci, o co chodzi?
– Nie.
– No dobrze, wprowadź go.
W drzwiach pojawił się Catarella, który usuwając się na bok, powiedział:
– Pan Arrigone.
– Arnone, Angelino Arnone – poprawił go wchodzący mężczyzna.
Miał około sześćdziesiątki, był łysy i niski. Mimo markowych ubrań i butów, które musiały kosztować fortunę, widać było, że pochodzi ze wsi.
– Zaczekaj – powiedział komisarz do Catarelli.
Po czym zwrócił się do Arnonego:
– Jeśli się nie mylę, pan jest właścicielem magazynu, przed którym…
– Zgadza się.
– Catarella, poproś tu do mnie Fazia i Augella, jeśli są.
– Migusiem, komisarzu.
– Tymczasem proszę siadać, panie Arnone.
Mężczyzna przysiadł na brzegu krzesła. Musiał być zdenerwowany, bo wytarł chusteczką spocone czoło. Może temu biedakowi było po prostu gorąco.
Weszli Augello i Fazio.
– Wy już się znacie, panowie? – zapytał komisarz.
– Tak, tak – odpowiedzieli chórem.
Kiedy już wszyscy usiedli, Montalbano spojrzał pytająco na Arnonego.
Ten zaś, zanim odpowiedział na pytanie, wytarł chustką twarz i szyję. To nie upał, był zdenerwowany.
– Myślałem, że ta bomba… no, że to mnie nie dotyczy. I tak powiedziałem tym panom.
– Może pan mnie to powtórzyć? – spytał Montalbano.
– Co mam powtórzyć?
– Powód, dla którego był pan przekonany, że bomba pana nie dotyczyła.
– No bo.... – zaczął Arnone.
I tu się zatrzymał.
– „No bo” mnie nie wystarcza – powiedział komisarz.
– No bo… ja to nie mam żadnych wrogów.
– Panie Arnone, ponieważ pan mnie obraża, proszę natychmiast opuścić ten pokój.
Arnone zaczął silnie się pocić. Chustka była już całkowicie mokra.
– Ja… ja pana obrażam?
– Pośrednio uznał mnie pan za kretyna, deklarując, że nie ma wrogów. A zatem albo zdradzi pan powód dzisiejszej wizyty, albo proszę wyjść.
– Dostałem anonim.
– Kiedy?
– Teraz, kiedy chodził listonosz.
– To pogróżki?
– Tak.
– Proszę mi go dać.
Arnone wsadził rękę do kieszeni, wyciągnął kopertę i położył ją na biurku.
Montalbano nie dotknął jej.
– Ile ma linijek? – zapytał.
Arnone kompletnie zgłupiał. Popatrzył na Fazia, na Augella i potem spojrzał na komisarza.
– Nie rozumiem.
– Pytam tylko, czy pamięta pan, ile list ma linijek. Fazio, może dasz panu coś na ten pot?
Fazio podał mu papierową chusteczkę.
– Nie pamiętam.
– Ale list pan przeczytał?
– Oczywiście.
– Ile razy?
– Nnno, cztery, pięć razy.
– I nie pamięta pan, ile ma linijek?
Wreszcie wziął kopertę.
Adres napisano drukowanymi literami:
ANGELINO ARNONE
ULICA ALLORO 122
VIGÀTA
Montalbano wyjął z niej kartkę złożoną na pół i podał kopertę Augellowi.
List też napisano drukowanymi literami. Komisarz przeczytał go głośno.
WIESZ, ŻE BOMBA BYŁA PODŁOŻONA POD TWÓJ MAGAZYN I WIESZ DLACZEGO
– Tylko półtorej linijki, panie Arnone – skomentował Montalbano.
Arnone nie odezwał się.
– Pan w to wierzy?
– W co?
– W anonim.
– Skoro mi go przysłali…
– Pan zbyt szybko zmienia zdanie, muszę to panu powiedzieć. Najpierw nie wierzy pan, że bombę podłożono pod pana magazyn, a potem, kiedy dostał pan anonim…
Potrząsnął ze smutkiem głową.
– W ten sposób miesza mi pan w głowie. Dajmy spokój. Zostawmy to. Tak więc teraz pan uważa, że bomba przeznaczona była dla pańskiego magazynu?
– Tak jest.
– A jeśli potem wyślą inny anonim, który będzie twierdził co innego, i zmieni pan zdanie?
Arnone był u kresu sił. Pokręcił tylko przecząco głową.
– Czego pan od nas oczekuje, panie Arnone? Ochrony?
– Przyszedłem tu… tylko po to, żeby powiedzieć, że się pomyliłem. I tyle.
– Tak więc teraz przyznaje pan, że ma wrogów?
Arnone rozłożył ręce.
– Proszę odpowiedzieć słowami.
– Tak.
– Ale dlaczego ktoś, wiedząc, że ma wrogów, nie występuje o ochronę?
Faziowi zrobiło się żal Arnonego i podał mu kolejną chusteczkę.
– Jeśli… jeśli chcecie mi ją dać… no tę ochronę…
– W takim razie musi pan z nami współpracować.
– Jjjak… jak to?
– Podając mi nazwisko kogoś, kogo uważa pan za swojego wroga.
Twarz Arnonego była teraz prawie zielona.
– Ale… no muszę się zastanowić.
– Doskonale pana rozumiem. Proszę spokojnie pomyśleć i skontaktować się potem z panem Augello.
Wstał. Pozostali też się podnieśli.
– Dziękuję, że spełnił pan swój obywatelski obowiązek. Do widzenia. Fazio, odprowadź pana.
– Nie rozumiem, dlaczego tak go potraktowałeś! – wybuchnął Augello.
– Mimì, tracisz punkty – zmitygował go Montalbano.
Wrócił Fazio.
– Co za skurwysyny! – powiedział, siadając.
Zrozumiał wszystko, jak Montalbano.
– Kim są te skurwysyny? – zapytał Augello.
– Mimì – odpowiedział komisarz – ponieważ ty od początku upierałeś się, że bomba przeznaczona była dla Arnonego, uznałeś, że anonim tylko tę twoją teorię potwierdza.
– A tak nie jest?
– Nie. List miał utrzymać nas w takim przekonaniu, ale nie wierzę w to ani ja, ani Fazio.
– Ale dlaczego?
– Bo gdyby list był prawdziwy, myślisz, że Arnone pokazałby go nam?
Augello nie odpowiedział, ale przybrał sceptyczną minę.
– Nie, z pewnością nie przyniósłby go tutaj – ciągnął komisarz. – Skoro to zrobił, to dlatego, że został do tego zmuszony.
– Ale przez kogo?
– Przez tych, którzy podłożyli bombę. To prawdopodobnie im płacił haracz. Pewnie do niego zadzwonili, powiedzieli, że wysyłają anonim i że ma go nam pokazać. I Arnone ich posłuchał.
– Czyli bomba była przeznaczona dla posesji dwadzieścia sześć, a nie dwadzieścia osiem – stwierdził z przekonaniem Augello.
– Właśnie tak. Z drugiej strony zapomniałeś, jaką ty miałeś hipotezę?
Fazio spojrzał na Montalbana, ale nic nie powiedział.
– I faktycznie Fazio zajmuje się lokatorami spod numeru dwadzieścia sześć – zakończył Montalbano.
Na razie nie mieli sobie już nic do powiedzenia.
Pięć minut później komisarz wyszedł z biura i wtedy przypomniał sobie, że musi kupić prezent dla Salvuzza, swojego chrześniaka.