Читать книгу Gra luster - Andrea Camilleri - Страница 6

4

Оглавление

Przyjechał do Marinelli wpół do ósmej, wziął prysznic, przebrał się i o ósmej był już gotowy, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.

Otworzył i stanął twarzą w twarz z Lilianą.

Nie włożyła jednej ze swoich superobcisłych sukienek, ale spodnie, bluzkę i żakiet.

– Jest pani za wcześnie.

– Wiem, chciałam skorzystać z okazji.

– Jakiej?

– Naszła mnie chęć, żeby zobaczyć pana mieszkanie.

Obejrzała wszystko dokładnie, przystając przed obrazami i biblioteką.

– Nie wygląda to na mieszkanie komisarza policji. Nasz dom ma o jeden pokój więcej.

– Dlaczego nie wygląda na mieszkanie komisarza?

Uśmiechnęła się w zachwycający sposób. Nie odpowiedziała, tylko spojrzała mu w oczy. Potem usiadła na werandzie.

– Nie mam nic na aperitif – powiedział Montalbano. – Ale w lodówce jest butelka białego wina, które…

– Może być białe wino.

Komisarz wlał sobie tylko trochę, bo miał jeszcze prowadzić, a jej kieliszek napełnił w trzech czwartych.

– Dowiedziałam się, że ma pan narzeczoną – powiedziała nagle Liliana.

Zapytał, patrząc w morze:

– Od kogo?

Uśmiechnęła się.

– Dopytałam. Kobieca ciekawość. Od kiedy?

– Od wieków.

– Jak ma na imię?

– Livia. Mieszka w Genui.

– Często pana odwiedza?

– Nie tak często, jak bym chciał.

– Biedaczek.

Ten biedaczek zmroził Montalbana.

Nie lubił rozmawiać o własnych sprawach, nie chciał czyjegoś współczucia, a w dodatku w jej głosie wyczuł nutę ironii. Żartowała z niego, bo był zmuszony do długich okresów wstrzemięźliwości. Spojrzał na zegarek w taki sposób, żeby to zauważyła. Ale Liliana nadal bardzo wolno piła wino.

Potem nagle, pod wpływem impulsu, dopiła wino i wstała.

– Możemy jechać.

Podczas jazdy powiedziała:

– Nie chciałabym późno wracać. Potem muszę spędzić jeszcze chwilę z panem i porozmawiać.

– Może pani zaoszczędzić trochę czasu i zacząć już teraz.

– Nie lubię rozmawiać w samochodzie.

– Proszę chociaż przybliżyć temat naszej rozmowy.

– Nie, proszę mi wybaczyć, ale to dla mnie sprawa dosyć nieprzyjemna i nie chcę, żeby mi zepsuła apetyt.

Nie nalegał.

Zanim dojechali do domu Adeliny, komisarz zatrzymał się przed Café Castiglione i kupił tacę z piętnastoma rurkami z kremem.


Każda ryżowa kulka była wielkości dużej pomarańczy. Dla normalnej osoby dwa takie cuda byłyby już niebezpiecznie obfitą kolacją. Montalbano zjadł cztery i pół, Liliana dwie.

Dopóki nie podano deseru, wymieniali między sobą zdawkowe i niezbędne słowa.

Tak naprawdę nie było sposobności rozmawiać. Zapach i smak ryżowych kulek był taki, że każdy jadł je pogrążony w ekstazie, z półprzymkniętymi oczami i bladym uśmiechem na twarzy.

– Są cudowne, fantastyczne! Absolutnie niewiarygodne! – krzyknęła na koniec Liliana.

Adelina uśmiechnęła się do niej.

– Droga pani, odłożyłam pięć sztuk. Jeśli odwiedzi pani jutro komisarza, będzie miała okazję ponownie je zjeść.

Sfałszowałaby nawet dokumenty, byleby tylko zaszkodzić znienawidzonej Livii.

Koło jedenastej Montalbano powiedział, że obiecał pani Lilianie wczesny powrót do domu.

Pasquale zapytał go:

– Mogę zamienić z panem słówko?

Przeszli do sypialni Adeliny. Pasquale zamknął drzwi na klucz.

– Wie pan, że trzy dni temu wyszedłem z więzienia?

– Nie, a za co siedziałeś?

– Zatrzymali mnie karabinierzy z Montelusy. Współudział w kradzieży z włamaniem.

– Co mi chciałeś powiedzieć?

– W więzieniu usłyszałem taką plotkę, co chyba nie jest nawet plotką.

– Mianowicie?

– Że Brygada Antynarkotykowa pracuje nad Tallaritą i że on, przynajmniej jeszcze kilka dni temu, był prawie gotowy do współpracy.

– Co to za jeden?

– To duży handlarz, mówię panu o nim, bo jego rodzina mieszka na ulicy Pisacane.

Nagle mózg komisarza przyspieszył.

– Dziękuję – odpowiedział.

*

– Nadal chce pani ze mną porozmawiać? – zapytał Montalbano, kiedy szli do samochodu.

– Tak, jeśli dla pana nie jest jeszcze zbyt późno…

– Skądże znowu. U pani czy u mnie?

– Gdzie pan chce.

– U mnie jest whisky na trawienie, a u pani wódka.

– Wódki już nie ma i zapomniałam kupić nową butelkę.

– Czyli nie mamy wyboru.

Montalbano, ociężały po jedzeniu, jechał wolno. Był mały ruch. Liliana osunęła się na fotelu, oparła mu głowę na ramieniu i zamknęła oczy, jak gdyby nagle ogarnęła ją senność. Na pewno wypiła zbyt dużo wina do jedzenia. Nie chcąc jej budzić, komisarz zwolnił tak bardzo, że kiedy właśnie miał skręcić w lewo i wjechać w uliczkę prowadzącą do domu, silnik zgasł.

Przekręcił kluczyk, ale coś poszło nie tak. Nie rozumiał, co takiego zrobił, faktem jest, że auto wykonało wielki skok do przodu, unosząc się przynajmniej na dziesięć centymetrów nad ziemię. W tym samym momencie Montalbano usłyszał uderzenie w karoserię, ale nie przejął się tym, myśląc, że to jakiś kamień uderzył w auto.

– Boże, co to było? – zapytała Liliana, siadając prosto i otwierając z przerażenia oczy.

– Nic, nic – uspokoił ją komisarz.

– Przepraszam – powiedziała. – Ale strasznie zachciało mi się spać.

– Przekładamy rozmowę?

– Jeśli można… Zresztą Adelina postanowiła, że jutro wieczorem muszę przyjść do pana na ryżowe kulki.

– Zgadzam się z Adeliną.

Wysiadła przed swoim domem.

– Mam jutro panią podwieźć?

– Jutro nie pracuję. Jesteśmy zamknięci z powodu żałoby. Umarła mama właściciela. Dziękuję za piękny wieczór. Dobranoc.

*

To prawda, że dobre rzeczy trawi się bez problemu, ale jeśli zje się ich zbyt dużo, trawienie zajmuje sporo czasu.

Przyniósł sobie butelkę whisky, szklaneczkę, papierosy i zapalniczkę na werandę, ale pomyślał, że lepiej zadzwonić wcześniej do Livii.

– Właśnie wróciłam – powiedziała.

– Byłaś w kinie?

– Nie, na kolacji z przyjaciółmi. Moja koleżanka Marilù miała urodziny, pamiętasz ją?

Nie miał pojęcia, o kogo chodzi. Na pewno poznał ją podczas jednej z wizyt w Boccadasse, ale kompletnie jej nie pamiętał.

– Oczywiście! Jakże mógłbym nie pamiętać Marilù! Jedzenie było dobre?

– O wiele lepsze od tych strasznych brei, które szykuje twoja ukochana Adelina.

Jak śmiała tak mówić? Na pewno chciała sprowokować kłótnię, ale tego wieczoru on nie da się podpuścić. A zresztą złość mogłaby zablokować mu trawienie. Postanowił być w miarę uległy.

– No cóż, czasami Adelina nie… Dzisiaj nie udało mi się przełknąć tego, co przygotowała.

– Widzisz, że mam rację? Nic nie jadłeś?

– Prawie nic. Skubnąłem trochę chleba i kiełbasy.

– Biedaczek!

Dzisiaj był dzień kobiecego współczucia. Po jakimś czasie pożegnali się, życząc sobie dobrej nocy.

Tego, co stało się później, nie mógł zrozumieć: czy mu się to śniło, czy zdarzyło naprawdę.

Właśnie wypił pierwszą szklaneczkę whisky, kiedy zauważył, w bladym świetle księżyca, sylwetkę spacerującą brzegiem morza. Kiedy znalazła się na wysokości werandy, osoba ta zatrzymała się, podniosła rękę i pomachała mu.

Wtedy poznał kto to. Liliana.

Zabrał papierosy i zapalniczkę i zszedł na plażę. Ona cały czas szła. Po chwili znalazł się obok niej.

– Kiedy tylko weszłam do domu, odechciało mi się spać.

Szli w milczeniu przez jakieś pół godziny. Mówiły do nich tylko szumiące jak muzyka fale.

Potem powiedziała:

– Wracamy?

Kiedy się odwracali, ich ciała zetknęły się ze sobą.

Z wielką naturalnością Liliana wzięła go za rękę i puściła dopiero wtedy, gdy znaleźli się na wysokości werandy.

Tam Liliana zatrzymała się, musnęła wargami usta Montalbana i poszła do domu.

Komisarz stał, patrząc za nią, dopóki jej sylwetka nie rozpłynęła się w ciemności.

Teraz był tego pewien. Jeśli Liliana postanowiła nie rozmawiać z nim dzisiejszego wieczoru, to nie z powodu senności, ale dlatego, że to, co chciała mu powiedzieć, nie było łatwe i nie zebrała się w końcu na odwagę.


Nazajutrz o ósmej, przejeżdżając koło domu Lombardich, zobaczył, że okno sypialni było jeszcze zamknięte. Liliana z pewnością korzystała z wolnego dnia, żeby wstać później niż zwykle.

Zaparkował, wysiadł i w drzwiach komisariatu omal nie zderzył się z Faziem, który właśnie wychodził.

– Dokąd idziesz?

– Zobaczyć, czy uda mi się czegoś dowiedzieć o bombie na ulicy Pisacane.

– Spieszysz się?

– Nie.

– To najpierw posłuchaj, co mam ci do powiedzenia.

Fazio poszedł za nim do biura i usiadł.

– Wczoraj wieczorem otrzymałem informację, która wydaje mi się ważna. Powiedział mi to syn Adeliny.

I zrelacjonował rozmowę z Pasqualem.

– Czyli ta bomba była przeznaczona dla Tallarity? – zapytał, wysłuchawszy, Fazio. – W ten sposób przekazali mu: uważaj, jeśli podejmiesz współpracę, zabijemy kogoś z twojej rodziny?

– Właśnie tak.

Fazio skrzywił się z powątpiewaniem.

– O co chodzi?

– Zastanawiam się, dlaczego ci z Narkotyków, którzy z pewnością wiedzieli o bombie, nie dali ochrony jego rodzinie.

– Pewny jesteś?

– Komisarzu, wczoraj przejeżdżałem koło bramy, nic, cisza, ani ludzi, ani samochodów.

– Trzeba się dowiedzieć, czy rodzina Tallarity jeszcze tam mieszka, czy może już ich dokądś przenieśli.

– Są nadal na ulicy Pisacane. Jestem tego bardziej niż pewny.

Komisarz podjął nagłą decyzję.

– Mówiłeś mi, że jak się nazywa jego żona?

– Francesca Calcedonio.

– Pójdę z nią porozmawiać.

– A ja co mam robić?

– Ty się dowiedz od kogoś z Narkotyków, jak się naprawdę sprawy mają z Tallaritą.


Otworzył mu ładny chłopak, wysoki brunet o kręconych włosach, czarnych, błyszczących oczach i wyglądzie sportowca. Był w spodniach i koszuli, ale i tak wyglądał elegancko.

– Słucham?

– Jestem komisarz Montalbano.

Chłopak już miał zareagować bardzo gwałtownie i zamknąć drzwi przed nosem gościa, ale się opanował i zapytał:

– Czego pan chce?

– Chciałbym porozmawiać z panią Francescą.

Może tylko mu się zdawało, ale chłopak wyraźnie się uspokoił.

– Matki nie ma, wyszła po zakupy.

– Pan jest Arturo?

Znowu strach na twarzy.

– Tak.

– Szybko wróci?

– Tak.

I niechętnie, ponieważ komisarz nie ruszał się z miejsca, powiedział:

– Jeśli zechce pan na nią zaczekać…

Wprowadził go do jadalni, skromnej, ale czystej. W rogu stała kanapa, dwa fotele i nieodłączny telewizor.

– Coś się stało ojcu? – zapytał Arturo.

– Z tego, co wiem, to nie. Martwi się pan o niego?

Chłopak wydał się szczerze zdziwiony.

– A dlaczego miałbym się martwić? Zapytałem o ojca, bo nie wiem…

– Dlaczego tu jestem?

– Dokładnie.

Chłopak znowu się nachmurzył. Komisarz postanowił, że trochę z nim pogra. Zrobił tajemniczą minę.

– Nie domyśla się pan?

Arturo najwyraźniej zbladł. Nie, tak nie zachowywał się ktoś niemający nic do ukrycia.

– Ja nie… ja…

Drzwi wejściowe otworzyły się i zamknęły.

– Wróciłam, Arturo – odezwał się kobiecy głos.

– Przepraszam na chwilę – powiedział chłopak.

Komisarz usłyszał, jak szepczą coś z ożywieniem w przedpokoju. Potem weszła tylko pani Francesca.

Wyglądała na starszą, niż była, gruba i z zadyszką. Usiadła ciężko w fotelu i głęboko westchnęła ze zmęczenia.

– Źle się pani czuje?

– Choruję na serce.

– Zajmę pani tylko parę minut.

– Całe szczęście, że Arturo nie pojechał dzisiaj do Montelusy do pracy, bo sklep jest zamknięty. W przeciwnym razie nikogo by pan nie zastał. Córki Stelli nie ma, jest w Palermo. Słucham pana.

– Pani mąż znajduje się obecnie w więzieniu w Montelusie, odsiadując wyrok za handel narkotykami?

– Tak, to nie jest pierwszy raz.

– I pani mieszka tu z dwojgiem dzieci?

– Tak jest. Ale tak naprawdę to tylko z Arturem, bo Stella od dwóch lat krąży między domem a Palermo, gdzie studiuje na uniwersytecie.

– No właśnie, chciałbym się dowiedzieć, czy pani lub któreś z pani dzieci nie otrzymało w ostatnim czasie żadnych gróźb?

Pani Francesca zdziwiła się.

– Co takiego?

Montalbano cierpliwie powtórzył pytanie.

– Chciałbym się dowiedzieć, czy…

Ale pani Francesca doskonale go zrozumiała.

– My? Pogróżki? Niby jakie?

– No nie wiem, jakieś telefony, anonimy…

– Co mam powiedzieć? Mogę przysiąc, na co pan chce, tu w domu nic takiego się nie zdarzyło.

Pomyślała chwilę i nagle wydarła się tak głośno, że Montalbano aż podskoczył.

– Arturo!

Chłopak natychmiast się pojawił, może podsłuchiwał pod drzwiami.

– O co chodzi, mamo?

– Czy ty w sklepie w Montelusie dostałeś jakieś pogróżki, typu listy czy telefony?

Arturo też bardzo się zdziwił.

– Ja? Nigdy! A niby dlaczego?

Matka i syn spojrzeli pytająco na komisarza. Ten zaś miał już gotową odpowiedź.

– Otrzymaliśmy informację, że ojciec chłopca, który umarł z przedawkowania, chce się zemścić.

Oboje zaniemówili, Arturo pobladł.

– Oczywiście uprzedzę kolegów z Narkotyków, ale w międzyczasie chciałbym otoczyć was dyskretną ochroną. Potrzebuję w związku z tym adres Stelli w Palermo oraz nazwę i adres sklepu, w którym pan pracuje.

Zapisał informacje, których mu udzielili, i poszedł sobie.

Czegoś jednak udało mu się dowiedzieć.

Na przykład tego, że pani Francesce ani Arturowi nawet się nie śniło, że bomba mogła być podłożona z ich powodu. A ci z Narkotyków nie kontaktowali się z rodziną Tallarity.

Przede wszystkim zaś, dlaczego młody Arturo tak się zdenerwował? Należało się nad tym zastanowić.


– Miałem szczęście – powiedział Fazio. – Pięć minut po pana wyjściu przyszedł do mnie Aloisi z Narkotyków, przechodził tędy.

– Zapytałeś o Tallaritę?

– Oczywiście. Udawał zaskoczonego.

– Nic o tym nie wiedział, tak?

– Nic a nic. Według niego nie ma żadnych rozmów z Tallaritą.

– A może to jedna z tych supertajnych operacji antynarkotykowych…

– Dałby mi to jakoś do zrozumienia.

– Czyli Pasquale naopowiadał mi głupot?

– Nie sądzę, żeby zrobił to celowo – rzekł Fazio. – Może ktoś, wiedząc, że się znacie z Pasqualem, powiedział mu, licząc na to, że prędzej czy później dowie się pan o wszystkim. Taka próba zmyłki.

– Pewnie tak było. Tallaritowie nie mają zresztą ochrony i nawet im przez myśl nie przeszło, że bomba mogła zostać podłożona z ich powodu.

– Czyli wszystko się zgadza?

– Niby tak, ale ten synalek, Arturo… coś z nim nie tak.

– W jakim sensie?

– Według mnie coś ukrywa.

– Mam się dowiedzieć?

– Tak.

Wyjął kartkę, na której zapisał adres, i przeczytał.

– Sklep w Montelusie, w którym pracuje, nazywa się „All’ultima moda”, ulica Atenea sto cztery.

– Znam go – powiedział Fazio.

On by nie znał!

Gra luster

Подняться наверх