Читать книгу Trylogia Czasu Żelaza - Angus Watson - Страница 13

5
Rozdział

Оглавление

Minął niemal miesiąc od bitwy na równinie Sarum. Lowa szła ścieżką od zamku Maidun z łukiem w ręce i przewieszonym przez plecy kołczanem. Kierowała się na zawody łucznicze, które zamierzała wygrać. Nosiła się z myślą o wystartowaniu w zawodach w bieganiu, w których również mogłaby odnieść zwycięstwo, lub walki wręcz, gdzie mogłaby się wiele nauczyć, choć raczej by nie wygrała, lecz w końcu zdecydowała się na konkurencję, w której wygra ponad wszelką wątpliwość. Była teraz królową, lepiej więc podeprzeć wizerunek wygraną w wielkim stylu niż nagrodą pocieszenia.

Zorganizowała kilkudniowe igrzyska połączone z wielką biesiadą, aby godnie uczcić zwycięstwo nad Dumnończykami i hucznie rozpocząć swoje panowanie, a także by dzień nie zatarł się poddanym w pamięci przez długie lata. Ale nie tylko – chciała również, by spośród zwycięzców Atlas Agryppa, Carden Nancarrow, Mal i Nita Fletcherowie oraz inni dowódcy wybrali sobie oficerów.

Lecz najbardziej chciała chyba odpocząć od otumaniającego umysł i przyprawiającego o ból tyłka nudziarstwa, jakim było władanie królestwem. Zadar zostawił po sobie masę problemów, z których największymi wcale nie były zbójeckie podatki, jakie zdzierał z plemion pod swoim obcasem, ani gromadzenie masy niewolników, podczas gdy kwater, jadła i środków ledwie starczało na utrzymanie armii. Przyszło jej do głowy, że mogłaby choć na miesiąc rozwiązać armię, ale zaraz odpędziła tę myśl. Nawet gdyby druidzi – wraz z Wiosną – nie truli jej w kółko o nadchodzących Rzymianach, to przecież byli jeszcze czający się na północnej granicy Murkanie. Jeśli dojdą ich słuchy o tym, że Maidun trzęsie się w posadach, będą tu szybciej niż wygłodzony pies przy wiadrze z resztkami. Jednak to nie Murkanie stanowili największy problem. Ciągnęli na nich Rzymianie, a ona musiała się przygotować na ich przyjęcie. Reperacje od Dumnończyków pomogą zasypać dziurę ziejącą w skarbcu Maidun, powstałą po ukróceniu zbrodniczej działalności Zadara, ale to wciąż było za mało i Lowa musiała znaleźć inne źródła dochodów, by utrzymać swoje królestwo. Cholera, zaklęła. Powinnam była zażądać od Dumnończyków więcej.

Maidun spowijała biesiadna atmosfera; dzień ledwie się zaczął, a już dobiegał ją beztroski gwar i rozradowane głosy. Siatką błotnistych traktów łączących prowizoryczne szopy i namioty, w których mieściła się stale rosnąca populacja (kolejny problem, który będzie musiała jakoś rozwiązać), podążali ludzie z kotłami, workami z jedzeniem, bronią, beczkami piwa i innymi rzeczami, bez których nie mogą się obyć igrzyska i festyn. Na leżącej na zachodzie równinie trwał w najlepsze mecz piłki nożnej; dwie dziesięcioosobowe drużyny próbowały wkopać nadmuchany pęcherz do bramki przeciwnika. Sama nigdy nie przepadała za piłką nożną czy w ogóle za sportem.

Z tłumu wyszedł Drustan i ruszył jej na spotkanie. Nie widziała go od zwycięstwa na równinach Sarum, kiedy wysłała go z Cardenem, Ragnallem i kilkoma żołnierzami, by wyzwolili niewolników w porcie i rozlicznych obozach otaczających zamek.

– Lowo, czy pozwolisz na słówko? – zagadnął druid. „Królowo” byłoby bardziej na miejscu, pomyślała, ale przynajmniej nie wrzasnął: „Ej, ty!”, jak wczoraj Wiosna.

– Co z niewolnikami? – spytała, nie zwalniając kroku.

– Większość wróciła już do domów lub jest w drodze – odrzekł starzec, wyciągając nogi, żeby nadążyć. – Część z nich jest zbyt chora lub ranna, by chodzić, zostawiłem ich więc in situ i przydzieliłem opiekę. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Czy możesz się zatrzymać, proszę? Nie chcę, by ktoś nas usłyszał.

Stanęła. Znajdowali się jakieś trzydzieści kroków od obozowiska i zalewających je tłumów, nieopodal miejsca, gdzie nie tak dawno temu Lowa godzinami wspinała się na mury i gdzie znalazł ją Drustan, niwecząc plan skrytobójczego mordu na Zadarze. To zabawne, przyszło jej do głowy, jak szybko zmienia się świat, choć jego kształt pozostaje bez zmian.

Rozejrzała się i dostrzegłszy kilka zaciekawionych osób, zeszła z traktu i oparła się o zbite naprędce drewniane ogrodzenie korralu. Przyczłapało do niej kilka koni z uniesionymi chrapami, jakby chciały powiedzieć: „Nie zerwałabyś dla nas tej lepszej trawy po drugiej stronie ogrodzenia?”. Zignorowała je.

– Słyszałem o porozumieniu, które zawarłaś z Bruxonem i Dumnończykami – zaczął Drustan, wsparłszy się o słupek obok niej.

– Doprawdy? – odpowiedziała, odpychając pysk natarczywego konia. Druid długo milczał. Zbyt długo, zauważyła. A potem odrzekł:

– Popełniłaś błąd.

– Mówisz? A jak ty byś postąpił na moim miejscu? Przeprowadziłbyś masową egzekucję zdrowych i silnych Dumnończyków, by ich plony zgniły na polach, a dzieci, kobiety i starcy pomarli z głodu? Czy może nałożył na nich wyniszczające podatki, pod których jarzmem czekałby ich ten sam los? Dumnończycy są nam potrzebni. Do tego mianowicie, by chętnie i zaciekle walczyć po naszej stronie.

– Są nam potrzebni, nie mam co do tego wątpliwości. Dlatego właśnie musimy wiedzieć, co robią i w jaki sposób wywrzeć na nich nacisk, by czerpać z sojuszu jak najwięcej korzyści. Powinnaś była mianować się ich królową albo chociaż otoczyć Bruxona kilkoma doradcami. Powinnaś była zażądać jego syna oraz dzieci z najbardziej wpływowych dumnońskich rodzin w charakterze zakładników. A zamiast tego puściłaś go wolno wraz z wojskiem, przez co o zaledwie kilka dni drogi stąd nieznany nam człowiek włada armią o wiele większą od naszej. Armią, której dowodzenie miałaś sposobność przejąć, ale z tej sposobności nie skorzystałaś.

– Mam zaufanie do Bruxona. – Gdy tylko wyrzekła te słowa, pojęła, jak głupio brzmią w jej ustach.

– Bo sprawia wrażenie godnego zaufania? – Błękitne oczy Drustana iskrzyły w opalonej, pomarszczonej twarzy w oprawie siwych włosów.

Samowolna polityka pobłażliwości względem Dumnończyków wydawała jej się dobrym pomysłem, ale bardzo szybko zaczęła zadawać sobie te same pytania, którymi zasypał ją teraz Drustan.

– Raptowne i samowolne decyzje to najczęściej złe decyzje – powiedział Drustan. – O wiele częściej niż te przemyślane i omówione. Rozumiem, dlaczego działałaś na własną rękę, ale istnieją sposoby na skonsultowanie się z przyjaciółmi przy jednoczesnym zachowaniu pozorów, iż wszelkie postanowienia wychodzą od ciebie i tylko od ciebie.

– To prawda – przyznała Lowa. – Żaden z wielkich władców, o których śpiewają bardowie, nie był w przybliżeniu tak mądry, jak jego doradcy.

– Każdy z nich, królów i królowych, miał u swego boku doradców, Lowo. Pamiętasz Crana Madoca, który podziurawił łodzie Granga Biltona przed bitwą o Caer Madoc? Myślisz, że to był jego pomysł?

– Tak myślę.

– Otóż nie. Plan obmyśliła grupa ludzi, jak wszystkie najlepsze plany – jak choćby twój plan bitwy z Dumnończykami. Zasięgnęłaś rady swoich doradców, zwłaszcza Ragnalla, wykazując się przy tym imponującą pokorą. Postąpiłaś bardzo mądrze, wybierając do realizacji najlepszy plan, jaki wspólnie opracowano. Po czym odniosłaś wspaniałe zwycięstwo. Bardowie będą opiewać tę bitwę przez stulecia, ale sęk w tym, że historia oszczędza nam niewygodnych czy nudnych szczegółów, więc wątek rady, która miała miejsce przed bitwą na równinie Sarum, zatrze się w pamięci ludzi i nie będzie o nim pamiętał nikt poza doradcami. Lepiej snuje się opowieść o wielkiej i wojowniczej królowej, która sama pokonała wroga, realizując ułożony przez siebie genialny plan. O Ragnallu nikt nawet nie wspomni. – Drustan pochylił się, by zerwać garść trawy, którą nakarmił nieposiadającego się z wdzięczności konia. – Ale odbiegłem od tematu, którym jest twoja nadmierna pobłażliwość względem Dumnończyków, mogąca doprowadzić Maidun do zguby. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.

Lowa wiedziała, że Drustan ma rację. Zawstydziła się na myśl o swojej głupiej, impulsywnej łaskawości. Druid zacisnął palce na jej rękawie i zajrzał w oczy.

– Proszę tylko o jedno: następnym razem wybiegnij myślami w przyszłość i konsultuj takie decyzje z innymi.

Odszedł, zostawiając Lowę opartą o ogrodzenie. Czy nie powinien poprosić o pozwolenie, pomyślała, zanim sobie tak po prostu odejdzie? Nie chciała się zachowywać jak zołza, ale jeśli ludzie zobaczą, że przyboczni nie okazują jej szacunku, wkrótce sami przestaną ją szanować. Respekt był dla władcy rzeczą niezmiernie istotną. Czy powinna kazać poddanym klękać, a dopiero potem mówić? Pewnie nie, ale przecież musi wymóc jakiś wyraz poddaństwa. Uświadomiła sobie, że większość ludzi traktuje ją z dużą dozą szacunku. Kiedy kazała przyprowadzić przed swoje oblicze Mala i Nitę Fletcherów, aby osobiście podziękować im za rolę, jaką odegrali w buncie, i powierzyć im funkcje dowódcze, ci niemalże czołgali się u jej stóp.

Zrozumiała, że różnica polega na tym, że wtedy jej jeszcze nie znali. A może powinna pozbyć się wszystkich tych, którzy znają ją z dawniejszych czasów – Atlasa, Cardena i innych – aby zachować pełnię władzy i zapewnić sobie należny szacunek? Nie pozabija ich, rzecz jasna, ale były inne sposoby na to, by zeszli jej z drogi.

A właśnie, skoro już jestem przy tych, co mnie znają... Skoro Drustan wypełnił powierzone mu zadanie uporania się z niewolnikami, to oznaczało, że Ragnall też gdzieś się tu kręci. Nie miała ochoty go widzieć. Spędzili razem wiele miłych chwil, darzyła go znaczną sympatią, była mu też wdzięczna za plan bitwy, ale jego bezwarunkowe uczucie do niej doprowadzało ją do szału. Kiedyś rozczulało ją jak kłębiące się w koszyku szczenięta, ale teraz najchętniej nakładłaby mu po twarzy za to jego maślane spojrzenie.


– Hurra! Hurra! Hurra! Ju-huuu!

Wiosna podskakiwała zawzięcie, podobnie jak reszta tłoczącego się na arenie tłumu, wyjąwszy zasiadającego z godnością Drustana, który tylko dystyngowanie klaskał. Każdy wiedział, że Lowa – królowa Lowa – zwycięży w zawodach łuczniczych, ale ten strzał był po prostu niesamowity. Wprost zapierał dech. Choć Wiośnie szkoda było biednych wiewiórek.

– Czy istnieją wiewiórcze Zaświaty? – spytała, zajmując miejsce.

– A jak tobie się wydaje?

– Mnie się wydaje, że odpowiadanie pytaniem na pytanie to zwykłe chamstwo oraz że tak, prawdopodobnie istnieją Zaświaty dla wiewiórek. Ich dusze muszą przecież dokądś iść po śmierci. A może te nasze Zaświaty są też tymi wiewiórczymi? Wątpię, by wiewiórki powitały Lowę z uśmiechami na pyszczkach, gdy już tam trafi.

– Jesteś pewna, że w ogóle istnieje coś takiego jak Zaświaty?

Wiosna popatrzyła na uprzejmego, mądrego, starego Drustana, a potem przeniosła wzrok z powrotem na zawodników. Odkąd uwolniono wszystkich niewolników, strzały i truchła gryzoni zbierali z piasku członkowie królewskiej konnicy, zwanej teraz Dwusetką, bo brzmiało to o wiele lepiej od osławionej Pięćdziesiątki, którą chlubił się Zadar. Kolejnym punktem igrzysk były zapasy, w których brał również udział Dug. Dziewczynka nie mogła się już doczekać. Początkowo opiekun ociągał się z przystąpieniem do zawodów, ale w końcu przekonała go nagroda za zajęcie pierwszego miejsca. Tyle złota wystarczy, powiedział, bym w końcu zbudował sobie farmę nad brzegiem morza, wiele mil stąd, gdzieś na północy. Wiosna wyznała mu, że chętnie użyłaby swojej magii, by zapewnić mu wygraną, bo wtedy byłaby to ich wspólna farma i mogłaby przyjechać do niego i zostać na zawsze. Ale Dug zabronił jej używać magii w tym celu i powiedział, że nie będzie mogła z nim pojechać, bo wszyscy potrzebują jej tutaj. Wtedy dziewczynka wpadła na genialny pomysł, żeby wybudował farmę na południu, tak by mogła mieszkać razem z nim, nie oddalając się przy tym zanadto od Maidun, na wypadek gdyby ktoś jej potrzebował. I pogoda ładniejsza, i ludzie milsi. Dug odparł, że na południu będzie musiał wydać o wiele więcej złota, ale w zasadzie nie odmówił i widać było, że poważnie się nad tym zastanawia. Mimo to zakaz czarowania pozostał w mocy. Wojownik powiedział też, że podopieczna bardzo się myli, uważając południowców za miłych.

Właściwie to dobrze, że nie życzył sobie, by go zaczarowała, ponieważ nie sądziła, że dałaby radę. Nie była tego tak pewna jak przed bitwą na równinie Sarum, ale nie ulegało wątpliwości, że dzisiaj sobie nie poczaruje. Wczoraj, gdy polowała z Dugiem na dziki, przez chwilę wydawało jej się, że tak, ale chyba właśnie tylko jej się zdawało. Śmieszna sprawa, ta cała magia.

– Drustanie – wyrzekła, ciągnąc go za poły wełnianego ponczo – co ja wtedy zrobiłam z Dugiem i Lową, kiedy walczyli na arenie? I jak to zrobiłam? Jak działa magia?

Drustan zastanawiał się przez chwilę, a potem, kiedy myślała, że zacznie mówić, znowu się zawahał. Wiosna westchnęła i rozejrzała się dookoła. Większość widzów postanowiła wykorzystać przerwę w igrzyskach, by wymknąć się na moment z areny. Ich ożywione kroki nadały rytm radosnej muzyce śmiechów i wesołych okrzyków. Powietrze pachniało cydrem i pieczonym mięsem. Zadar był martwy, Dumnończycy pokonani, świeciło słońce. Zaczęły się dobre czasy. Gdyby tylko Drustan wykrztusił z siebie choć słowo. Już miała go szturchnąć, by zobaczyć, czy nie umarł, kiedy powiedział:

– Nie wiem.

Po czym znowu zamilkł. Wiosna pokręciła głową, ale delikatnie, żeby nie zauważył. Liczyła na nieco większą wylewność, zwłaszcza że tak długo zbierał się do odpowiedzi. Potoczyła wzrokiem po arenie. Na środek wychodzili dwaj zapaśnicy. Żaden z nich nie był Dugiem. Obydwaj byli roślejsi, młodsi i wyglądali na zdrowszych od starego Wojownika. Mimo to była pewna, że Dug powaliłby ich obydwu naraz.

– Myślę, że wiem tylko tyle – podjął niespodziewanie Drustan – że magia pochodzi od bogów.

– Od których? I gdzie w ogóle są bogowie? Ilu ich jest? W jaki sposób otrzymałam od nich magię?

Drustan utkwił wzrok we własnych dłoniach, a Wiosna wrzała niecierpliwością. Zdawało jej się, że ona i druid przemieszczają się w czasie z różną szybkością. Czuła, że zmieściłaby dziesięć lat aktywności w okresie, jaki zajęłoby Drustanowi zjedzenie obiadu.

– Mnóstwo ludzi poświęciło wiele lat swego życia, próbując znaleźć odpowiedzi na te pytania – rzekł ostatecznie – i wielu jeszcze wiele ich poświęci. W moim przekonaniu są to wysiłki, które nigdy nie przyniosą owoców. Pozwól, że najpierw powiem ci, co myślę o odpowiedziach, a potem dopiero o tym, co mi wiadomo o twojej magii.

– Dobra! – zgodziła się dziewczynka. Czasu miała pod dostatkiem. Jednym uchem słuchała przemowy Drustana, a drugim reguł wygłaszanych przez kobietę na arenie. Dug Fokarz, krzyczała obwoływaczka, otrzymuje honorowy awans do trzeciej rundy ze względu na to, iż tu, na tej arenie, stoczył był zwycięską walkę z Tadmanem Dantadmanem. Kuszyta Atlas Agryppa również otrzymuje awans, ponieważ zajął pierwsze miejsce w poprzednich igrzyskach. Dug nie brał w nich udziału, pomyślała Wiosna, a tych Atlas na pewno nie wygra.

– Pytasz, gdzie są bogowie? – prawił Drustan. – Może wszędzie wokoło, może w powietrzu. A może są powietrzem, wodą i ziemią. Może ogniem. Najbardziej przemawia do mnie pogląd, że ich siedzibą jest jakiś inny świat, z którego bacznie nam się przyglądają. Sądzę, że ów świat oddziela od nas coś więcej niż tylko odległość. Świat boski może być z naszego punktu widzenia podobny do świata, który widzimy w odbiciu na tafli jeziora. Ogarniamy go wzrokiem, ale nie możemy się do niego dostać. Jest to świat zupełnie nam obcy, w którym nasza materialność nie działa, ale mimo to jest w jakiś sposób bliski naszemu. Kto wie czy to czasem ten nasz świat nie jest odbiciem świata bogów?

Wiosna zamyśliła się i kiwnęła głową. Słuchając grzecznościowych oklasków dla schodzącej z areny obwoływaczki, dziewczynka zastanawiała się, dlaczego dorośli potrzebują tyle czasu, by powiedzieć: „Nie wiem”.

Pierwszą walkę wygrał mężczyzna, który zdołał dwa razy wyrzucić przeciwnika poza narysowany na piasku okrąg. Zasady były proste: koło jest okrągłe, a rundy są trzy; rundę wygrywa ten, kto wyrzuci przeciwnika poza obręb koła; walczy się do dwóch wygranych. Pierwsza walka przebiegała raczej jednostronnie i skończyła się wynikiem dwa do zera. Tłum przyjął rozgrywkę raczej chłodno – wyjąwszy szczupłe grono rozentuzjazmowanych kibiców, zapewne przyjaciół i rodzinę zwycięzcy.

– Ilu jest bogów, pytasz? – ciągnął Drustan. – Mnóstwo. Na świecie jest tyle bezdennego zła i tyle absolutnego dobra, i tyle pomiędzy, że musi on być dziełem wielu bogów, tak różnych pod względem charakteru i osobowości, jak to ma miejsce wśród ludzi. Gdyby, jak utrzymują niektórzy, istniał tylko jeden bóg, to ten bóg musiałby być szaleńcem.

– Aha – odparła Wiosna.

Kolejna walka zapowiadała się ciekawie: Chamanca stawała przeciwko olbrzymowi o niepasującej do jego gabarytów zmartwionej twarzy. Drustan najwyraźniej pojął, że nie ma szans w starciu o uwagę dziewczynki, zamilkł więc, a tymczasem Iberyjka wykorzystała impet przeciwnika, by raz i drugi wyrzucić go z ringu. Pokonany zwlókł się z areny, utykając wyraźnie i trzymając się za obite celnymi pięściami Iberyjki jądra. Tłum wył z uciechy.

– A teraz przejdźmy do zasobu mojej wiedzy o magii, którą władasz...

No wreszcie, pomyślała z ulgą.

– Czarowanie jest nieco bardziej skomplikowane niż odkręcanie lub zakręcanie kranu w beczce piwa – zaczął starzec. – Nie możesz go zaczerpnąć, kiedy tylko dusza zapragnie.

– Zgadza się. – Wiosna miała nadzieję, że stary druid powie jej, czym magia jest, a nie tylko czym nie jest.

– Magia ma związek z bogami.

– Aha. – To już coś, ale nie mogła powiedzieć, by ją zaskoczył.

– Ma też związek z miłością i śmiercią.

– Co takiego? Być nie może! – Drustan powiedział jej w końcu coś, czego nie wiedziała! Nie mógł od tego zacząć?

– Zdaje się, że istnieją dwa rodzaje magii. Obecność obydwu wyczuwam w tobie silniej niż w kimkolwiek innym od niepamiętnych czasów.

– Ale w jaki sposób wiążą się one z miłością i śmiercią?

– Cierpliwości, Wiosno. Nazywam owe dwa typy magią pasywną i aktywną. Pasywna to myśli i zdolności, które nabywasz. Na przykład: jesteś niezwykle biegła w strzelaniu z procy. Sądzę, że to właśnie przykład pasywnej magicznej zdolności. Nadzwyczajna szybkość Chamanki w czasie walki to kolejny przykład, może jest nim także mistrzowskie posługiwanie się łukiem przez Lowę.

– Wcale nie jestem taka dobra w strzelaniu z procy. Nie jestem wiele lepsza od Ragnalla.

– Zapominasz, że Ragnall jest od ciebie o wiele starszy, trenował z procą już wcześniej i był najlepszym strzelcem na Wyspie Aniołów. Jesteś od niego młodsza o dziesięć lat, masz może jedną dziesiątą jego siły, no i nie szkolili cię najlepsi procarze na Wyspie Aniołów. Powinnaś więc strzelać o wiele gorzej od niego, tymczasem przewyższasz go w tej sztuce.

– Hmmm – zamyśliła się dziewczynka. – Czyli to są zdolności. Wspomniałeś coś o myślach.

– Czy zdarzyło ci się kiedyś po prostu wiedzieć, że ktoś z twoich bliskich jest w opałach?

– Tak. Bywa, że jakiś głos w mojej głowie mówi mi, co mam robić. Mówię „głos”, ale właściwie to wcale nie głos. Prędzej uczucie. Ale nie narosło we mnie, jak zwykle narastają uczucia, po prostu nagle się tam pojawiło.

– To dokładnie to, o czym mówię. – Drustan pokiwał głową.

Tłum wokół nich klaskał zapamiętale, nagradzając zwycięzcę czy może zagrzewając do walki kolejnych konkurentów. Wiosna nie była pewna, bo przestała śledzić rozwój wydarzeń na arenie.

– Powiedz mi – zwrócił się do niej druid – czy to prawda, że nadchodzą Rzymianie?

– Tak.

– Czy podbiją Brytanię?

– Tak.

– Całą?

Z twarzy druida wyczytała rozczarowanie.

– Nie. Prawie całą. Znasz te dni, kiedy zapada zmrok, robi się zimno i zaczyna się zanosić na deszcz?

– Myślę, że tak.

– Czasami... Prawie nigdy, ale jednak czasami deszcz nie chce spaść, prawda?

– Faktycznie, to się zdarza.

– To coś takiego; wszystko wskazuje na to, że Rzymianie nas podbiją, ale nie mogę powiedzieć na pewno. Opowiesz mi teraz o magii aktywnej?

– Magia aktywna – zaczął Drustan – to coś, co wyróżnia cię spośród wszystkich ludzi, których poznałem i o których słyszałem, nie tylko teraz, ale na przestrzeni wieków i tysiącleci.

– Naprawdę?

– Wspomniałem już, że ma związek z miłością i śmiercią. Nikt nie wie dlaczego, ale jeśli coś zabijesz, możesz – nazwijmy to czarami z braku lepszego słowa – rzucać silniejsze czary. Pamiętasz, kiedy Lowa walczyła na arenie z rydwannikami? Wtedy dodałem jej sił, zabiwszy szczura. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Bo szybko zrozumiałem, że większość tej siły otrzymała od ciebie.

– To prawda. Ale ja przecież nic nie zabiłam.

– Zgadza się. To właśnie to cię tak wyróżnia. Bo widzisz, Felix jest potężniejszym druidem ode mnie, wydaje mi się też, że lepiej rozumie magię. Jest bardziej niż ja skłonny do... spoglądania w jej mroczniejsze oblicze. Przemienił Elliaxa w silne źródło energii, zmuszając go do jedzenia ciała własnej żony. Nie wydaje mi się, aby Felix planował poświęcenie Elliaxa – albo Anwen – żeby zabić Lowę. Jeśli zadał sobie trud, by utworzyć tak potężne magiczne źródła, musiał być ku temu jakiś ważniejszy powód. Faktem jest, że w konfrontacji z tobą musiał zaczerpnąć z tych źródeł, gdyż bez nich by sobie nie poradził. A mimo to twoja magia zatriumfowała. Przeraża mnie, ale i ekscytuje myśl o tym, jak bardzo mogłaby wzrosnąć twoja magia, gdyby wzmocnić ją źródłem.

– Nie zrobię nic podobnego. Nigdy nawet muchy nie zabiję w tym celu.

– Żywię nadzieję, drogie dziecko, że nigdy nie będziesz musiała. Głównie dlatego, że im bardziej kochasz ofiarę, tym bardziej zwiększasz swoją moc.

– Ale ty zabiłeś szczura!

– Bardzo go lubiłem; złapałem go na Mearhold i zdążyliśmy się zżyć. Zabicie go bardzo mnie zasmuciło. Mogę tylko przypuszczać, jak niewyobrażalną moc wyzwala ludzka ofiara, ale już dawno temu podjąłem decyzję, że nigdy nie złożę w ofierze istoty ludzkiej, choćby gra szła o najwyższą stawkę.

– Rozumiem. To ja też nie. I zwierząt także nie mam zamiaru. Ale zaraz, dlaczego Felix nie zabił kogoś, kogo kocha?

– Może dlatego, że nikt nie lubi zabijać tych, których kocha. A może dlatego, że kocha tylko siebie, a to by się jednak mijało z celem. Na to pytanie nie znam odpowiedzi.

– No tak. Pojmuję. A umiesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie mogłam obrócić swojej magii przeciwko Dumnończykom, jak chciała Lowa?

– Tego też nie wiem. Magia to skomplikowana materia; pełno w niej znoszących się nawzajem prądów i nurtów. Jak zresztą we wszystkim w życiu. Życie, droga Wiosno, jest proste tylko w pieśniach bardów. Możliwe, że wykorzystałaś już całą przeznaczoną ci magię. Albo może bóg lub bogowie, dzięki którym jej zaczerpnęłaś, mieli tego dnia co innego na głowie. Ale popatrz, na ring wychodzi właśnie twój Dug. Czy mi się zdaje, czy coś go martwi?


Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Trylogia Czasu Żelaza

Подняться наверх