Читать книгу Fantastyka z plusem - Anna Kańtoch - Страница 10

4

Оглавление

Ellona tkwiła w jednym ze swoich pokoi, pracowicie układając obok siebie barwne kamyki mozaiki, zamkniętej w rzeźbionych ramach z zimnoroślowego drzewa. Jeden obok drugiego, zieleń do zieleni, błękit do błękitu, róż do różu.

Od czasu do czasu unosiła dłoń, by otrzeć spływające po policzkach łzy, i pociągała nosem. Obraz kwitnącego ogrodu, przez który płynął strumień, zamazywał się jej przed oczami; nie pomagało częste mruganie. Czy omyłkowo nie włożyła niebieskiego kamyka tam, gdzie powinien być różowy płatek astra? A może istnieją astry z jednym płatkiem odmiennego koloru?

Zresztą, jakie to ma znaczenie?

Za jej plecami cicho rozsunęły się drzwi. Ojciec – poznała po krokach, że to on – podszedł i kucnął przy siedzącej na posadzce córce tak blisko, że na szyi czuła jego oddech.

Nie odwróciła się.

— Jak się czujesz? — zapytał.

— Źle — burknęła.

— Coś cię boli? — w jego głosie zabrzmiał wyraźny niepokój. — Może powinniśmy wzmocnić leki…

— Nic mnie nie boli.

— Czyli chodzi o Noorę, tak?

Ellona nie odpowiedziała. Wciąż układała kamienie, nie dbając już o to, że strumyk jest różowy, a kwiaty czarne.

— Popatrz na mnie.

Odwróciła się, w oczach miała wyzwanie.

— No więc okazałam się głupia, bywa. Nie tego się po mnie spodziewałeś, co? Powinnam była przewidzieć, że Noora szybko się znudzi takim dzieckiem jak ja. Powinnam była wiedzieć…

— Kochanie, jesteś dzieckiem i dlatego właśnie nie mogłaś tego wiedzieć. A Noora jeszcze będzie żałować, że straciła taką przyjaciółkę, zobaczysz.

— I tak już mi na niej nie zależy… — wymruczała buntowniczo Ellona, powstrzymując się heroicznie przed poproszeniem ojca, aby raz jeszcze powtórzył, co powiedziała mu córka Issy i co on na to odpowiedział.

I tak już znała tę historię na pamięć: jak Noora oznajmiła, że poznała kilkoro „ciekawych ludzi”, których towarzystwo „mogłoby nie być właściwe” dla „dziewczynki w wieku Ellony”, jak w związku z tym zasugerowała, że nie powinny się przez jakiś czas widywać, a na koniec dodała: „Niech pan przekaże małej ode mnie życzenia zdrowia i co tam jeszcze, sam pan wie”.

— Nie będę miała z kim chodzić na przyjęcia — chlipnęła Ellona.

Marouti przytulił ją. Próbowała się odsunąć, ale wreszcie przylgnęła mocno do ojca.

— Ty mnie nigdy tak nie zostawisz, prawda?

— Oczywiście, że nie, przecież wiesz, że ze wszystkich moich dzieci ciebie kocham najmocniej. Jesteś moim skarbem, moją najśliczniejszą i najmądrzejszą dziewczynką.

— Dlaczego?

— Dlaczego jesteś najśliczniejsza i najmądrzejsza? To oczywiste…

— Dlaczego właśnie mnie kochasz najbardziej?

— Bo jesteś wyjątkowa. Bo stworzyłem cię po to, żebyś zrobiła coś, czego nikt inny nie może zrobić.

— Żebym zabiła Przedksiężycowych?

— Ciii, Kotku, nie wolno o tym głośno mówić. Jeszcze nie czas.

— Wszystko mi jedno — wymamrotała Ellona w materiał ojcowskiej koszuli. — Wszystko mi jedno.

Tego wieczoru ułożyła całą mozaikę, a potem ją zniszczyła. Kopała obraz, aż część kamyczków wypadła z ramy i potoczyła się po posadzce. Resztę oderwała od kleistego podłoża palcami, łamiąc paznokcie i zdzierając skórę do krwi.

Ojciec, który przyniósł jej kolację, nie skomentował bałaganu.

Nie była głodna, wzięła więc z tacy tylko kubek mocnej słodkiej herbaty i podeszła z nim do okna. Choć powoli zbliżała się pora, gdy służąca przyjdzie zagonić ją do łóżka (dziś, w drodze wyjątku, być może zrobi to ojciec), na zewnątrz było jasno niemal jak w dzień. Wół i Wóz miały tarcze idealnie okrągłe, Woźnica już zaczął się kurczyć – wyglądało to tak, jakby brakowało mu fragmentu, cienkiego niczym skórka zdjęta z różowego jabłka.

Mogłaby się wymknąć w taką właśnie spokojną noc. Zejść do hallu, rozsunąć drzwi i wyjść na zewnątrz, wprost w baśniowy świat, gdzie gładki, chłodny śnieg połyskiwał kolorami w świetle księżyców, a z otulających budynki misternych konstrukcji zwieszały się jeszcze bardziej misterne wzory lodowych sopli.

Kto by jej zabronił?

Poszłaby do domu Issy, poinformowałaby służącego, że chce się widzieć z Noorą, i powiedziałaby jej… powiedziałaby…

Co właściwie? Że Noora jest samolubna, bo przecież obiecała Ellonie być jej przyjaciółką i znów zabrać dziewczynkę na tańce? To byłoby dziecinne, a córka Maroutiego nie chciała być dziecinna. Nie chciała też się złościć i płakać, jakby… jakby jej zależało.

Mogłaby pójść na tańce sama, lecz wiedziała, że nie starczy jej odwagi. Była śmiała, a nawet pyskata tylko wtedy, gdy czuła poparcie starszej dziewczyny. Bez niej Ellona znów stawała się dzieckiem. Zresztą ojciec i tak nigdy by jej nie puścił samej. Mogłaby namówić go, żeby poszedł z nią, ale co to za przyjemność pokazywać się w towarzystwie ojca? Albo pilnującego jej służącego czy – o zgrozo – jakiejś opłaconej „przyjaciółki”, którą Marouti gotów byłby wynająć, gdyby widział, że córce brakuje rozrywek.

Nie, Ellona z całą pewnością nie pragnęła takiego rozwiązania. Poza tym chodziło nie tylko o tańce, lecz o… o wszystko.

To nie było sprawiedliwe. Dlaczego nie miała prawa być jak inne dziewczęta w jej wieku? Mieć przyjaciółki, wiele przyjaciółek, a nie tylko jedną, chodzić na zabawy, na których jest dużo ludzi, gdzie wszyscy tańczą i się śmieją… Czy to tak wygórowane wymagania?

Ellona płakała z czołem opartym o szybę. „Bo stworzyłem cię po to, żebyś zrobiła coś, czego nikt inny nie może zrobić”, powiedział Marouti i dziewczynie to pochlebiało; chciała spełnić swoje zadanie niezależnie od tego, na czym miało polegać, tak żeby ojciec był z niej dumny. Naprawdę tego chciała.

… ale zanim to nastąpi, czy nie mogła choć trochę się zabawić? Czy nie wystarczająco już się nacierpiała?

Bywały okresy, kiedy noc po nocy budziła się z krzykiem, czy to pod wpływem koszmarów, czy bólu, jaki dręczył jej gwałtownie rosnące ciało – a czasem z obu tych powodów naraz. Musiała też wciąż nosić ten przeklęty gorset i obręcze, jak jakieś paskudne narzędzie tortur.

Było jej duszno, żelazne pasy na piersi uciskały jak nigdy dotąd. Nie mogła oddychać. Może ojciec zapiął je zbyt ciasno, a może już wcale ich nie potrzebowała? Jeśli osiągnęła właściwy wzrost, to gorset mógł tylko zaszkodzić.

Zdejmowała go w pośpiechu, łapiąc powietrze szeroko otwartymi ustami; wpychała poranione palce pod klamry i podważała je połamanymi paznokciami. Czuła śliskość własnej krwi, krew na obręczach, łzy spływające po twarzy, jej własne jęki brzmiące obco, przytłumione, jakby słuchała kogoś, kto skomle za ścianą. Żelazny gorset nawet w najlepiej ogrzanym pomieszczeniu zawsze wydawał się o kilka stopni zimniejszy niż skóra, ale dzisiaj był ciepły, dzisiaj płonął, a razem z nim płonęła Ellona.

Zrzuciła go z siebie i drżąc, przeszła do sypialni, gdzie wpełzła do łóżka. Zwinęła się pod kołdrą. Było jej zimno i gorąco jednocześnie, wstrząsały nią dreszcze.

Ktoś dotknął jej czoła chłodną dłonią, ktoś przysunął do ust kubek z wodą. Znajoma, uspokajająca obecność.

— Ellona, biedactwo, masz gorączkę.

— Dlaczego…? — wychlipała.

— Przez leki, które bierzesz. Ale nie martw się, to nie potrwa już długo. Podnieś się odrobinę, muszę poprawić poduszkę.

Objęła ojca za szyję i ścisnęła mocno chudymi rękami, na których odcisnęły się sine ślady pozostawione przez metalowe obręcze.

— Wiesz, że ja bym zrobiła dla ciebie wszystko, prawda? Absolutnie wszystko.

— Wiem.

Nie dalej jak przed jedenastoma godzinami Brin Issa powiedział mu, że powinien być wdzięczny.

— Za śmierć Noory? — zapytał oszołomiony Marouti. — Ellona ją lubiła, ty draniu.

— Lubiła ją, a teraz przestanie. Zostaniesz jej tylko ty, tym bardziej więc będzie cię kochać i tym chętniej zrobi wszystko, o co ją tylko poprosisz. No już, rozchmurz się, braciszku.

— To są metody…

— … których nie pochwalasz. Ale patrzyłeś, jak wszyscy po kolei okłamujemy swoje córki, i nigdy nic nie powiedziałeś, prawda? Idź więc i zrób to samo Ellonie albo bądź uczciwy i strać tym samym jej zaufanie. Twoja wola. A poza tym — dodał Issa z uśmiechem, który Maroutiemu wyjątkowo się nie spodobał — czy rzeczywiście nigdy nie zrobiłeś niczego, czego twoja córka by nie zaakceptowała?

— Mówisz o jej snach.

— O tak, jej sny. Są ciekawe, a także, powiedziałbym, nieszczególnie naturalne.

— To jedyne, co… Musiałem.

— Wszyscy musimy. O to chodzi.

Marouti jeszcze w drzwiach odwrócił się i spojrzał na Issę.

— Czasem wolałbym, żeby nam się nie udało — oznajmił. — Wiesz o tym?

Issa odpowiedział, a Marouti, siedząc przy łóżku śpiącej córki i głaszcząc jej włosy, powtórzył za nim cicho:

— Wiem.

Fantastyka z plusem

Подняться наверх