Читать книгу Krokodyl w doniczce - Anna Szczęsna - Страница 4

~ 1 ~

Оглавление

Aldona Burzyńska miała siedemdziesiąt dwa lata, sylwetkę przypominającą kręgiel i problem, z którym borykała się od dłuższego czasu. Właśnie wybierała się na targ z długą listą zakupów i ubierając się, powtarzała jak mantrę:

– Jestem spokojna, jestem spokojna, jestem cholernie spokojna…

Odetchnęła głęboko kilka razy, wyjęła z szafy kraciastą torbę na kółkach i wyszła z domu. Jazda windą i droga na przystanek autobusowy minęły spokojnie. Był mroźny, jasny poranek. Śnieg skrzypiał pod stopami.

Na autobus czekało już kilka osób. Aldona stanęła w nieznacznej odległości i wtedy to poczuła. Ledwo uchwytne mrowienie na czubku głowy, które stopniowo przybierało na sile. Wiedziała, co to oznacza. Ze wszystkich sił zacisnęła powieki i wstrzymała oddech, do czasu aż zobaczyła kolorowe plamy przypominające sylwestrowe fajerwerki. Zdawało się, że nad tym zapanowała, wyprostowała się i podreptała raz w jedną, raz w drugą stronę, by zająć czymś czas. Autobus się spóźniał. Minęła znajomego młodzieńca, który za nic miał ujemną temperaturę. Pamiętała go – w lecie wszystkie wieczory spędzał na ławce przed klatką schodową. Teraz rzucił się jej w oczy jego czerwony nos, którym pociągał nieprzerwanie. Raz za razem dumnie odrzucał swoje bujne, długie włosy.

– A myślałam, że metalowcy wymarli wraz z punkowcami gdzieś w końcu ubiegłego wieku – mruknęła do siebie, mijając go po raz trzeci. Wysłużone kółka torby zapiszczały ostrzegawczo. – Czy matka cię nie nauczyła, że przy takim mrozie nosi się czapkę? – Stanęła nagle przed zaskoczonym chłopakiem i zaczęła perorować. Lista chorób będących wynikiem chodzenia w zimie bez czapki zdawała się nie mieć końca, a okraszona dość oryginalnymi przekleństwami stanowiła niepokojącą mieszankę.

Chłopak się cofnął i spanikowany rozejrzał, szukając drogi ucieczki. Jak na złość właśnie nadjechał autobus, umożliwiając mu ewakuację. Nawet się nie pożegnał. Aldona fuknęła zniecierpliwiona.

– Nie mój! – Pożegnała znikający sto dwadzieścia siedem prychnięciem i podeszła do rozkładu jazdy, żeby się upewnić, kiedy nadjedzie autobus, którym mogła dotrzeć bezpośrednio na targ.

Następnego dnia znowu musiała się zmierzyć ze stanem permanentnego rozdrażnienia. To był krzyż, który przyszło jej dźwigać, i to bez cienia pokory. Nie raz wygrażała Najwyższemu, jednak dzisiaj postanowiła zadziałać. Poprzednie popołudnie spędziła dość intensywnie, najpierw na targu, wśród stoisk ze starociami, bibelotami, używanymi ubraniami i pamiątkami z ubiegłego wieku, szukając wyjątkowych okazji, potem w domu, pracowicie i w skupieniu wertując strony internetowe, o których istnieniu do tej pory nie miała pojęcia. Odkąd miała komputer podłączony do sieci, nie mogła się nadziwić obfitości dostępnych tam treści. Od czasu do czasu próbowała wykorzystać coś, czego się dowiedziała podczas surfowania, na przykład starała się ugotować jakąś egzotyczną potrawę, co nie zawsze kończyło się sukcesem. Tym razem zapuściła się w bardziej mroczne i nieznane dla niej rejony. Potrzebowała informacji o gatunku muzycznym, o którym wiedziała tylko tyle, że istniał, ale nigdy bliżej go nie poznała. Domyślała się, że chłopak z przystanku właśnie taką muzyką niszczy sobie słuch.

Po ciężkiej nocy wstała połamana, zła i kwękająca. Nie lubiła siebie takiej. Uznała, że stanowczo czas wymienić wysłużoną wersalkę na porządne łóżko. Tym bardziej że mieszkanie dawało możliwość urządzenia osobnej sypialni. Odkąd została sama, zdecydowała się na korzystanie tylko z jednego pokoju. W pozostałych wciąż znajdowały się rzeczy jej świętej pamięci męża, a także dzieci, które rozjechały się po świecie w poszukiwaniu lepszego życia.

Pani Aldona zmówiła krótką modlitwę, którą każdy ksiądz uznałby raczej za heretycką, zjadła śniadanie, spakowała efekt wczorajszej pracy do swojej nieśmiertelnej torby na kółkach i bojowo nastawiona ruszyła na przystanek. Tym razem jechała do ośrodka zdrowia. Ledwie dwa przystanki, ale nie to było jej głównym celem. Tak jak się spodziewała, chłopak, któremu wczoraj zmyła głowę, stał pod wiatą. Na jej widok zmieszał się i zaklął szpetnie pod nosem, co zakończyło się krótkim, choć celnym ciosem w czerwone od zimna ucho. Łatwo go osaczyła, zwłaszcza że tylko ich dwoje czekało na autobus. Chłopak zakrył bolące miejsce, a jakże, też gołą dłonią. Trudno jej było odgadnąć, co wyraźniej maluje się na jego pryszczatej jeszcze twarzy – zdziwienie czy lęk.

– No już, już. Chyba nie przeraża cię starsza pani? – Po tych słowach schyliła się do torby, a chłopak na ten widok zareagował skuleniem się, jakby w oczekiwaniu na kolejny, tym razem zwalający z nóg, cios. – Czego słuchasz, gówniarzu? – Pani Aldona dziarsko się wyprostowała i podała mu wydzierganą wczoraj wieczorem czapkę. Wciąż umiała mistrzowsko robić na drutach. – Wybierz i sobie naszyj. – Pogrzebała w kieszeni i zaprezentowała mu kilka naszywek z nazwami zespołów. – No, co wolisz: black metal, trash, ambient? I żebym już nigdy nie widziała cię z gołą głową przy takiej temperaturze!

Zadowolona z siebie ruszyła na comiesięczną kontrolę u internisty. Reszta dnia upłynęła spokojnie, ale kolejny poranek był pełen oczekiwania. Po przejrzeniu ulotek zdecydowała się na daleką wyprawę do centrum handlowego. Chciała odwiedzić market, by kupić banany. Mieli świetną promocję. W napięciu szła na przystanek. Ulżyło jej, gdy go zobaczyła. On też ją dostrzegł, wyprostował się, dumnie prezentując zakrytą głowę.

– Krzywo! – skomentowała Aldona naszywkę, chociaż w skrytości ducha triumfowała. Zaraz się rozejrzała, by wybrać kolejną ofiarę.

Kawałek dalej nieśmiało stanęła młoda dziewczyna. Ogromny wełniany szal przysłaniał jej buzię, ale zdradzała ją sylwetka. Tak, Aldona ją poznała, to córka sąsiadów z klatki obok. Jeden szczegół przykuł uwagę starszej pani i sprowokował charakterystyczne mrowienie będące zapowiedzią wybuchu. Gołe kostki to zdecydowanie zły pomysł. Ruszyła w stronę dziewczyny, gratulując sobie pomysłu. Może jednak ten terapeuta, z którym umówiła Aldonę jej córka, miał rację? Wystarczyło buzujący gniew jakoś ukierunkować. Może niepotrzebnie złamała mu nos? Kolejne spotkanie okazało się niemożliwe. Było za to kilka atrakcji w postaci policji, sądu, musiała się tłumaczyć, co było upokarzające, i przeprosić, czego żałowała do tej pory. Bo co z niego był za specjalista, skoro nie wziął pod uwagę charakteru jej problemu i się nie zabezpieczył? Pracując z wiecznie wkurzonymi ludźmi, którzy nad sobą nie panują, powinien znać przynajmniej podstawy samoobronny, a nie być zaskoczonym, gdy torebka starszej pani wylądowała na jego nosie. Niestety, akurat tamtego dnia planowała po spotkaniu iść do biblioteki i oddać kilka tomów klasyki, którą czytywała, starając się zawsze wypożyczać wydania w twardych oprawach.

W każdym razie dopiero teraz wróciły do niej jego słowa. Kilka zdań, które dał radę wypowiedzieć, nim Aldona ruszyła do ataku. Wtedy było gorzej niż teraz, z równowagi wyprowadzało ją dosłownie wszystko. To, że była sama, że deszcz za głośno padał, że ktoś tupał nogami, zbiegając po schodach na klatce, że czas za wolno płynął, gdy czekała na Teleexpress, albo za szybko, gdy działo się coś miłego. Że pod kołdrą było za gorąco, a gdy się odkryła – za zimno, że woda w kaloryferze szumiała, a druk w gazecie pachniał jakoś inaczej niż zawsze. Jeden punkt zapalny, niepozorny, a powodował wybuch, nad którym nikt nie był w stanie zapanować. To skłoniło Aldonę do skorzystania z oferty córki, która założyła rodzinę w Wielkiej Brytanii i chociaż martwiła się o matkę, mogła jej pomóc tylko na odległość. Sugerowała, co mogło się przyczynić do takiego stanu rzeczy, ale wtedy Aldona nie chciała słuchać. Po licznych naciskach obiecała jedynie, że da szansę temu terapeucie, podejrzanemu typkowi, którego polecił jakiś znajomy Krysi. To była porażka, tak Aldona sądziła do tej pory. Teraz jednak po cichu i z pewnym zażenowaniem przyznała mu rację. Nawet pożałowała, że tak to się skończyło i że nie mogła kontynuować terapii. Może by się jeszcze czegoś ciekawego dowiedziała? Niestety, za późno. Musi wykorzystać tę jedną radę najlepiej, jak się da. Będzie kierować swoją furią niczym zwrotnym, szybkim i niebezpiecznym samochodem rajdowym.

Krokodyl w doniczce

Подняться наверх