Читать книгу Krokodyl w doniczce - Anna Szczęsna - Страница 7
~ 4 ~
ОглавлениеAldona dreptała poirytowana po kuchni. Co chwilę brała do ręki jakiś przedmiot, by zaraz go odłożyć. Widziała już tę nową. Teraz wszystko się zmieni. Młoda jakaś i ładna, pewnie będzie chłopaków do domu sprowadzała, imprezy do rana urządzała. Ciekawe, co robi. Studentka? Trudno było dokładniej określić wiek dziewczyny, gdy widziało się ją tylko przez wizjer, który dodatkowo zniekształcał obraz. W każdym razie wprowadziła się do kawalerki, więc na pewno nie ma rodziny. Tyle lat mieszkanie stało puste i nikomu to nie przeszkadzało, a teraz się zacznie. Już słychać trzaskanie drzwiami, grzechotanie kluczami, jeszcze tylko brakuje, żeby rozmawiała przez telefon na schodach, w dodatku nocą.
Aldona coraz szybciej przebierała nogami, energia niemal ją roznosiła, zagryzła zęby tak bardzo, że zaczęły ją boleć policzki, wyginała palce i resztką sił starała się nad sobą zapanować. „To wymysły, to nie są prawdziwe problemy, to się nie musi stać”, próbowała przemówić sobie do rozsądku. Znajdowała się na granicy wybuchu. Nauczona doświadczeniem, drżącą dłonią schowała kruchą i cenną filiżankę w bzy. Pamiątka po mamie, rzecz, której za żadne pieniądze się nie kupi. Starannie zamknęła szafkę i w popłochu rozejrzała się, próbując wyłuskać przedmioty, których zniszczenia na pewno by żałowała. Nie znosiła tego stanu, ale od dłuższego czasu towarzyszył jej nieprzerwanie, w mniejszym lub większym natężeniu. Nie potrzebowała kawy ani energetyków, gniew był jak bateria o nieograniczonych możliwościach, tylko zdecydowanie za często wymykał się spod kontroli.
Teraz namiętnie dyskutowała sama ze sobą i próbowała się przekonać, że najprawdopodobniej to bez znaczenia, że ma nową sąsiadkę. Przecież z tym kretynem naprzeciwko sobie poradziła, prawda? To nie było trudne. Wprowadził się jakieś dwadzieścia lat temu, młokos ledwie opierzony, od razu go znielubiła. Pamiętała do tej pory ten jego czarny płaszcz, przydługie, cienkie włosy i śnieżnobiały szalik. Patrzył na nią z wyższością, artysta zakichany. Potem się okazało, co to za gagatek. Zaczęło się od tego, że wystawiał śmieci na wycieraczkę i tam gniły całymi godzinami, nim wreszcie zdecydował się je wynieść do altanki śmietnikowej. Rzadko wychodził, ale jeśli już, to robił przy tym taki rumor, że od razu o tym wiedziała. Zdarzało się, że pękła mu torba z zakupami, rzadko po sobie sprzątał i ogólnie był uciążliwy. To pewnie jakaś nieuchwytna aura, ale go nie znosiła. Gdy tylko się spotkali, zazwyczaj przypadkiem, robił na jej widok minę, jakby mu śmierdziało pod nosem. Jaki tam z niego artysta, zwykły bezrobotny. Nigdy nie słyszała, żeby mówili o nim w telewizji albo pisali w gazecie, przynajmniej nie w prasie, którą czytywała. Antypatyczny, i tyle. Wysysał powietrze, darmozjad jeden. Och, jak go nie znosiła. I teraz jeszcze to, młoda dziewczyna, potrzebna tu teraz. Stara Pilarska w grobie by się przewróciła, gdyby się dowiedziała, że jej ukochany wnuczek nigdy nie mieszkał w kawalerce, którą mu zapisała. Aldona pamiętała, jak sąsiadka się wahała, ile ją to kosztowało, żeby wreszcie się zdecydować, ale w końcu uznała, że mieszkania do grobu nie weźmie, choćby było jej najdroższe na świecie. Kochała tego nicponia, więc po jej śmierci miał zapewniony swój kąt. Wielu by pragnęło tak łagodnego wejścia w dorosłość, ale on wzgardził spadkiem po babci. Jeszcze narzekał, że to kłopot, że wynajmować nie będzie, bo nie ma czasu się tym zajmować, a ponoć sprzedać też nie bardzo mógł, bo podatek. Więc za granicą siedział, mieszkanie puste stało, czasami tylko, gdy był w kraju, zaglądał, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale był spokój. Nikt obcy się nie plątał, nie trzaskał drzwiami, nikt nie szurał wycieraczką, nie witał się głośno. Nawet o sąsiedzie z naprzeciwka Aldona czasami zapominała, a potem nagle wnuczek Pilarskiej pojawił się na dłużej, odnowił kawalerkę, i proszę – zjawiła się lokatorka. Pewnie były właściciel z zadowoleniem pozbył się balastu.
A ona musi przywyknąć. Świat nie stoi w miejscu, zmiany są nieuchronne i nikt nie pyta, czy to jej odpowiada. Jak z kablami, które do internetu kładli. Niby się przyzwyczaiła, z internetu korzysta, ale tyle nerwów fachowcy jej napsuli, kiedy brudzili i hałasowali, a winda jeździła bez przerwy, bo cały blok zachciało im się okablować. Dawno to było, ale ona wciąż pamięta.
Weszła do pokoju, w którym zwykle przebywała, usiadła na wersalce pełniącej funkcję łóżka i kilka razy odetchnęła głęboko. Córka próbowała pomóc zapanować nad problemem Aldony i uczyła ją technik relaksacyjnych. No cóż, Aldona zniszczyła przy tym klawiaturę komputera, córka tylko przymknęła oczy, policzyła do dziesięciu i się wylogowała. Skype to zmyślna rzecz, mogły się widzieć codziennie. Reszta jej dzieci nie dbała tak bardzo o kontakty z matką, jedynie Krysia. Kochane dziecko, rozumiała matkę jak nikt. Podsuwała ciekawe artykuły, wysyłała książki, które teraz zbierały kurz na regale, i znalazła terapeutę. To była największa porażka. Aldona przypomniała sobie raz jeszcze jego słowa o ukierunkowaniu gniewu i po raz kolejny przyznała mu rację. Źle robi. Siebie krzywdzi i inni przy tym obrywają. Postanowiła, że tym razem postąpi inaczej. Wróciła do kuchni, wyjęła miskę, mąkę, cukier, przejrzała pożółkły zeszyt z przepisami i zabrała się do pieczenia.
Gdy wyjęła z piekarnika ciasto, do jej uszu dobiegło szuranie na klatce schodowej. No, moja panno, jeśli będziesz tak zawsze powłóczyła nogami, to się nie zaprzyjaźnimy. Aldona dopadła drzwi i zerknęła przez wizjer. Oczywiście nie pomyliła się, jej nowa sąsiadka stała pod drzwiami, a u jej stóp leżała torba z zakupami, ona sama zaś szukała czegoś zawzięcie w torebce. W końcu triumfalnie wydobyła z niej pęk kluczy i weszła do mieszkania, trzaskając drzwiami. Aldona zgrzytnęła zębami.
Szybko zmówiła wymyśloną przez siebie modlitwę. To była litania do wszystkich świętych, żeby ją trzymali i żeby nikogo nie zabiła, po czym wzięła kilka głębokich oddechów, pozwoliła, by mroczki przed oczami się wytańczyły, a krew przestała boleśnie pulsować w żyle na skroni. Pomogło jej stanie przez dwie minuty w zimnie na balkonie. Była gotowa. Przeczesała włosy, zdjęła wybrudzony mąką fartuch, przywołała na usta nieco krzywy uśmiech, wzięła blaszkę z ciastem i ruszyła do boju.