Читать книгу Gorączka latynoamerykańska - Artur Domosławski - Страница 9

Оглавление

Fidel (2)

– A nie zastanawiałeś się, dlaczego w Hawanie ludzie nie wyszli na ulice jak w Warszawie?

Brat Betto, sławny dominikanin, autor wywiadu rzeki Fidel i religia, odpowiedział pytaniem na moje pytanie, dlaczego – mimo biedy i więźniów sumienia – zawsze uparcie bronił kubańskiego reżimu. Rozmawialiśmy w São Paulo, gdzie w czasach wojskowej dyktatury brat Betto był przez kilka lat więziony i torturowany przez takich mniej więcej dżentelmenów, jakich na Kubie pogonił Castro.

– No więc: wiesz, dlaczego w Hawanie ludzie nie wyszli na ulice...

– ?

– Bo większość popiera Fidela.

Pomyślałem, że brat Betto nie zna wspomnień córki dyktatora, Aliny Fernández.

Asceta.

„Nie wiem, czy rewolucja Castro, Guevary, Péreza, jakkolwiek ją nazwać, miała coś z tym wspólnego – napisała córka dyktatora, Alina – ale odkąd się pojawiła, wszystko wywróciło się do góry nogami i wydarzenia, niczym króliki, zaczęły wyskakiwać niespodziewanie z zaczarowanych cylindrów. Nie ma światła! Kończy się woda! Przyszły kartki! Podobnie mówiło się o ludziach: «Fulanito wyjechał, Mangano szykuje się do wyjazdu». Mięso, jajka, cukier i masło też wyjechały lub szykowały się do wyjazdu. Trzeba było iść z kartkami do sklepu, bo inaczej dawali co było. Wydaje się, że nie było tego dużo, ponieważ Niania godzinami stała w kolejkach, a pożywienie było w jednym i tym samym kolorze. Przez długie tygodnie musiałam jeść coś zielonego, co nazywało się «purée ze szpinaku» bez mleka, a kiedy również szpinak wyjechał, jedzenie stało się brązowawe i nazywano je «soczewica bez soli». Tego nawet pies Popeye nie chciał jeść, więc ja też nie”.

Jakieś dziesięć lat później młody latynoamerykanista, później profesor historii Uniwersytetu Warszawskiego, Marcin Kula, zanotował: „Nie ma nic. Gdyby ktoś się chciał powiesić, nie dostałby przysłowiowego sznurka... Głodu chyba nie ma, ale częstotliwość, z jaką powraca w rozmowach problem jedzenia, robi wrażenie”. A jakąż zaradność inspiruje rewolucja? „Okazuje się, że jakieś lekarstwo na żołądek pełni znakomicie rolę dezodorantu, który w kraju tropikalnym jest poszukiwanym produktem. Ze sznurowadeł, których nie wiadomo, z jakiej przyczyny nie brak, można zrobić niezłą bluzkę”.

– Spójrz na edukację. – Brat Betto nie ustępował. – Spójrz na opiekę zdrowotną w Brazylii i na Kubie pod rządami Fidela. Według danych ONZ, Kuba jest o wiele wyżej niż mój kraj.

Brat Betto zarzucił mnie garścią zdobyczy castrowskiego socjalizmu. Fakt, zdobycze te docenili nawet niektórzy zaprzysięgli wrogowie Castro. „Złodziejstwo i spekulacje znikły... – pisał w latach osiemdziesiątych Carlos Alberto Montaner. – Rząd chce postępu i rozwoju, ma społeczną wrażliwość. Czuje się odpowiedzialny za edukację, wyżywienie, zdrowie i ubranie... Czarni i mulaci widzą teraz szansę na integrację... Pomoc medyczna została doprowadzona do najbardziej oddalonych wiosek... Edukacja – kolejna zdobycz, z której rząd jest dumny i w pewnych aspektach ma do tego prawo...”. Montaner widzi drugą stronę „zdobyczy”: brak lekarstw, indoktrynację dzieci od pierwszych lekcji alfabetu (F – Fidel, Ch – Che, R – Raúl); nie uważa, by jakakolwiek „zdobycz” dawała legitymację dyktaturze.

Plusy widać, gdyby porównać Kubę nie z Zachodem, lecz z Kubą „przed Fidelem”. Brat Betto też porównał, tyle że z brazylijskimi favelami. Z tego porównania wyszło mu, że Fidel jest dobry.

Strażnik.

– A jak wyjaśnisz to, że Fidel trzymał latami więźniów sumienia? – pytałem dalej brata Betto. – Spotkałem Ernesto Díaza, kontrrewolucjonistę i poetę, który spędził w kubańskich więzieniach dwadzieścia trzy lata...

– Wielokrotnie krytykowałem Fidela, ale osobiście – odparł brat Betto. – Nie chciałem robić prezentów jego wrogom. Wielokrotnie interweniowałem w obronie więźniów. Zapewniam cię o jednym: na Kubie pod rządami Fidela znikły tortury.

Ernesto Díaz, nieśmiały, starszy pan, którego spotkałem przed laty w Warszawie, nie wyglądał na kogoś, kto przeszedł gehennę. Czasem łamał mu się głos, gdy opowiadał o pracy w kamieniołomach, zbieraniu danych o mordach na więźniach politycznych, rytualnym biciu więźniów rano i wieczorem, o tym, jak siedział latami w pojedynczej celi bez światła, bez pomocy lekarskiej, bez kontaktu z rodziną. Nie trafił do więzienia za nieprawomyślne poglądy. Przypłynął z Miami, chciał wzniecać powstanie. Wyszedł z więzienia po niemal ćwierćwieczu.

Szacuje się, że w połowie lat sześćdziesiątych było piętnaście tysięcy więźniów politycznych, w siedemdziesiątym siódmym – trzy tysiące, od osiemdziesiątego piątego – kilkuset, w dwa tysiące trzecim – około dwustu. Fidel wypuszczał więźniów na prośby przyjaciół, jak García Márquez, bądź międzynarodowych autorytetów, jak przewielebny Jassie Jackson czy Jan Paweł II. Kryteria łaski i kar zawsze były niejasne.

Pomyślałem, że brat Betto po prostu wszystkiego nie wie.

Krótko przed pojednaniem z Sowietami w sześćdziesiątym ósmym, Castro znów wytoczył proces Aníbalowi Escalante, który próbował go utrącić sześć lat wcześniej. Escalante spędził trzy lata w Czechosłowacji, a gdy wrócił, znów zaczął knuć z koleżkami z dawnej partii komunistycznej. Miał ponoć namówić Rosjan do przykręcenia Fidelowi śruby (m.in. do wstrzymania importu cukru), aby w ten sposób zmusić go do powrotu na łono matuszki Moskwy. Czy tak było – kto wie?

Jedynym zarzutem, jaki postawiono Escalantemu, były niewłaściwe poglądy. „Oskarżyciele – pisał K.S. Karol – przedstawili fakty, które w żaden sposób nie stanowią przestępstwa ani zbrodni. [Aníbala Escalantego i innych] oskarżono o to, że nie zgadzają się z polityką wewnętrzną i zewnętrzną Kuby; że podzielają opinie «pseudorewolucyjnych» ortodoksyjnych komunistów, że utworzyli frakcję, i że są pod wpływem takich krajów, jak ZSRR, NRD i Czechosłowacja”. K.S. Karol zauważył, że nawet Stalin w latach trzydziestych stwarzał pozory, że nie skazuje ludzi za poglądy, tylko na przykład za szpiegostwo.

Następny proces w podobnym stylu sprawił, że z Fidelem zerwali zauroczeni nim intelektualiści z Europy i obu Ameryk.

Pewnego dnia Heberto Padilla, poeta, niegdyś funkcjonariusz Rewolucji, od niedawna jej krytyk, dowiaduje się, że „ideologicznie jest przeciwko Rewolucji” i że reprezentuje „antyhistoryczną i ambiwalentną postawę”. Nigdzie nie chcą drukować jego wierszy. Jest rok 1970. Kilka miesięcy później trafia do aresztu. List do Fidela w obronie poety podpisują Jean-Paul Sartre, Simóne de Beauvoir, Mario Vargas Llosa, Carlos Fuentes, Octavio Paz. Podpisów odmawiają między innymi García Márquez, Ernesto Sabato, Pablo Neruda. Po trzydziestu siedmiu dniach Padilla wychodzi na wolność i wygłasza samokrytykę. Potępia przyjaciela K.S. Karola i francuskiego ekonomistę Rene Dumonta, krytycznego zwolennika Rewolucji; nazywa ich „agentami CIA”. Samokrytykę kończy zawołaniem Fidela: „Ojczyzna albo śmierć! Zwyciężymy!”.

„Dopiero sprawa Padilli – wyznał po latach Vargas Llosa – zmieniła moje stanowisko [wobec Fidela i rewolucji kubańskiej]”. Dziesięć lat później, na prośbę swego przyjaciela Garcíi Márqueza, Castro pozwolił Padilli wyjechać z Kuby.

Wielu zerwało wtedy z Fidelem. Wciąż mu życzliwy K.S. Karol zwracał uwagę, że „jeden człowiek nie może być nieomylnym ekspertem we wszystkich dziedzinach”, a „budowanie socjalizmu nie może zależeć od jednej osoby czy jednej grupy, nawet o najlepszych intencjach”. W odpowiedzi Castro wyzwał publicznie K.S. Karola od „grafomanów” i „antykomunistów”, którzy rozbijają sojusz radziecko-kubański. Taka sama przygoda spotkała Rene Dumonta. „W latach 1959–1960 Kuba szukała prawdziwie oryginalnego socjalizmu” – napisał Dumont w rozliczeniowej książce Czy Kuba jest socjalistyczna?. Dziesięć lat po rewolucji Dumont widział „chaos”, „kopiowanie sowieckiego modelu”, „centralne planowanie”, „biurokrację”, „koszarowe społeczeństwo” i „feudalny sposób delegowania władzy”.

Klęczący niegdyś przed „Najwyższym Przywódcą” Jean-Paul Sartre: „Castro? Jeszcze jeden rzeźnik”.

Tad Szulc: „Castro przyznaje, że około 550 «kryminalistów» Batisty zostało rozstrzelanych po wyrokach przed specjalnymi trybunałami rewolucyjnymi w latach 1959 i 1960. Cokolwiek by jednak sądzić o tamtych procedurach, oskarżeni byli wybierani nie na chybił trafił, lecz dlatego, że – jak wierzono – popełnili zbrodnie i okrucieństwa na wielką skalę. Rewolucyjne rozprawy na Kubie nie przypominały krwawych łaźni z innych rewolucji XX wieku – w Meksyku, Rosji, Chinach. W normalnie przyjętym znaczeniu tego określenia «krwawej łaźni» na Kubie po upadku Batisty nie było”.

Stworzył za to Fidel – w ciągu pierwszych dwóch dekad swoich rządów – system inwigilacji doskonałej; Józef Wissarionowicz mógłby pozazdrościć. Wezwał do utworzenia komitetów obrony rewolucji – w każdej dzielnicy, w każdym kwartale i osiedlu. Dewiza naczelna: „Zorganizuj zwolenników ulica po ulicy, daj im broń i każ obserwować pozostałych. Nie ma lepszego sposobu utrzymania władzy”. Uwadze Komitetu nie umknie obcy na podwórku, nieznany samochód. Obrońcy wiedzą, kto kogo odwiedza, kiedy wychodzi z domu i czy ma niestrawności. Każda kwadra ma Komitet, więc góra wie na bieżąco, jak się ma Rewolucja na dole.

„Prawda jest bolesna – napisał Carlos Alberto Montaner. – Jedynym kubańskim wkładem do socjalizmu jest nowy, skuteczny system inwigilacji; większa skuteczność represji. To wszystko”.

No i wszechobecna amatorszczyzna. Już Sartre pisał, że do władzy dorwały się tu dzieciaki. Medyka Guevarę „rzucono na przemysł”, a potem na bank centralny. Był czas, kiedy Fidel przeliczał cukier na traktory i rozważał „zdemistyfikowanie pieniądza”; to znaczy: jego likwidację. „Ktoś rzuca żartem uwagę – wspominał Marcin Kula – że szkoda, iż Kuba ma położenie równoleżnikowe, a nie południkowe. Gdyby Kuba rozciągała się południkowo na podobieństwo Chile, wtedy różnice klimatu w ramach wyspy wystarczyłyby dla rozciągnięcia w czasie szczytowego okresu prac przy zbiorze trzciny. Na to odzywa się były partyzant: tylko nie wspominajcie o tym Fidelowi, bo zaraz buldożery zaczną przestawiać wyspę”.

Herszt.

W tej historii są wszystkie rekwizyty à la James Bond: samoloty z Kolumbii, które potajemnie lądują na wyspie, okręty podwodne, sekretne nagrania i podsłuchy, biały proszek i diamenty, nawet bandzior, który wychodzi z więzienia i ma odkupić winy udziałem w supertajnej misji. Na końcu – pluton egzekucyjny, a przed nim generał Arnaldo Ochoa i Tony de la Guardia. Jest wiosna 1989 roku.

„Fidel wydał komunikat – wspominała Alina Fernández – w którym oskarżył prawie cały swój rząd o homoseksualizm, łapówkarstwo, nieposłuszeństwo, handel kokainą i rebelię... Jakiś prokurator wojskowy oskarżał tych żołnierzy i najemników [między innymi Ochoę i de la Guardię] z trzydziestoletnią karierą o zorganizowanie sieci kokainowej w niektórych częściach Afryki i Ameryki Łacińskiej, sieci, która sięgała do Nowego Jorku. – Seks, perwersja, kokaina i zdrada! – wołał prokurator w imię Rewolucji, Partii i Ojczyzny... Fidel i jego brat Raúl uczestniczyli w procesie schowani za szybą kabiny reżysera w teatrze Universal... W kajdankach i poniżeni, legendami bohaterowie przyznawali się lub nie przed wybranym wąskim gronem osób. Obrońcy nie mieli odwagi mówić, ale też prokurator nie udzielał im głosu... Kiedy skończyła się farsa, jedni zostali skazani na śmierć, a reszta na dożywotnie więzienie. Do Fidela należało ostatnie słowo...”.

Istnieje taśma z nagraniem, na którym słychać, jak generał Ochoa z braćmi de la Guardia żartują sobie z El Comandante, chwalą Gorbaczowa i pieriestrojkę. „Czarna księga komunizmu” robi z generała niemal szlachetnego wyzwoliciela, który zatęsknił do demokracji i dlatego pragnął obalić Fidela. Wolne żarty...

Arnaldo Ochoa i Tony de la Guardia byli janczarami rewolucji. Ochoa robił rewolucję w Angoli, zbroił latynoskie partyzantki, dowodził guerrillą w Nikaragui. Był mieczem i tarczą Fidela. Zdobywał pieniądze dla Rewolucji, kość słoniową, kamienie szlachetne... Ale narkotyki? Wpadł przez Amerykanów, którzy odkryli dziwne związki między kolumbijską kokainą, kubańskimi lotniskami, portami i służbami. Już prawie miał Fidel buty narkodyktatora, już prawie miał gębę drugiego Noriegi (dyktatora Panamy, porwanego i osądzonego w USA za handel narkotykami), już wisiał nad Kubą straszak wojskowej interwencji. Ktoś musiał dać głowę.

Spekulacje o tym, czy Castro wiedział, czy nie wiedział, na co pozwalał, a na co nie, skazane są na złamanie pióra. Brat de la Guardii nie wątpi: „Zawsze myślałem, że mój brat miał pozwolenie na nielegalne i sekretne operacje wszelkiego typu”. Czy była zgoda Fidela na układ z narkobiznesem? Czy raczej Ochoa i de la Guardia przekroczyli dozwoloną granicę? Nic pewnego nie wiadomo.

Castro już wcześniej rozprawiał się z niewygodnymi towarzyszami: Escalante, Padillą, a na początku rewolucji ze swoim ministrem Huberem Matosem, który nie chciał, żeby komuniści panoszyli się w rewolucyjnym rządzie. Oskarżony o spisek, trafił do więzienia na dwadzieścia lat. Odsiedział do ostatniego dnia.

Fidel miewał jednak słabość do dawnych towarzyszy broni, nawet wówczas, jeśli zdradzili. Humberto Sorí Marín, janczar Rewolucji, autor manifestu o reformie rolnej z czasów guerrilli, dał się zwerbować przez CIA i miał zgładzić wodza. Pochwycony przez chłopców Fidela, dostał ostatnią szansę. Castro w asyście jednego z braci zamachowca odwiedził go w celi. „Zdradziłeś Rewolucję, zapłacisz życiem” – powiedział, oczekując prośby o łaskę. Ale Sorí Marín rzucił tylko: „Rewolucję to ty zdradziłeś!”. Został stracony.

Prawdziwa łaska spotkała natomiast Rolanda Cubelę, dawnego lidera studenckiej guerrilli, też wynajętego przez CIA do mokrej roboty. W 1963 roku służby Castro odkryły, że Cubela, przedstawiciel kubańskiego rządu w UNESCO, nawiązał kontakty z CIA. Zgodził się zabić Fidela w ramach operacji, o której podobno nie wiedział nawet prezydent Kennedy. Gdy Cubela wrócił z Paryża, Fidel zaprosił go do Pałacu Rewolucji: „Czy masz mi do powiedzenia coś szczególnego?”. Cubela nie miał. Dostał piętnaście lat, ale nie odsiedział całego wyroku. Wyjechał do Hiszpanii.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Gorączka latynoamerykańska

Подняться наверх