Читать книгу Gwiazda z pierwszego piętra - Barbara Kosmowska - Страница 4
Kiedy w zbożu nie świeci słońce...
Оглавление‒ Pośpiesz się, znowu jestem spóźniona!
To mama. Jej głos najpierw przemierza schody, potem wpada na piętro, donośny nieustępliwy. Aż słychać, jak rośnie nim zniecierpliwienie.
Mama zawoła jeszcze dwa razy, zanim Helena znajdzie ten przeklęty podręcznik do polskiego. Namierzy go pod poduszką, bo przecież uczyła się przed snem wiersza. Codziennie rano czegoś szuka codziennie doprowadza tym mamę do szału.
‒ To jednak trochę niesprawiedliwe ‒ wzdycha, pokonując kilka schodów naraz, aby zatrzymać kolejną pretensję mamy. ‒ Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie chce wiecznie gubić zeszytów, czapki, okularów czy stroju na wuef… Nie robię tego nikomu na złość! Sama mam z tym największy kłopot!
A może otacza mnie za dużo rzeczy? ‒ zastanawia się Helena. Byłoby cudownie połowę z nich na zawsze gdzieś zgubić ‒ marzy, i ta myśl natychmiast poprawia jej humor. Jaka ulga ‒ wybiegać do szkoły bez plecaka, czapki i okularów…
‒ Guzdrała…
Ups… To nie żarty. Mama gniewa się naprawdę! Stoi w korytarzu pochmurna jak deszczowy październik, dobijający się do drzwi głuchym wiatrem. Próbuje ukryć narastającą złość. Ale nic z tego. W kącikach jej ust osiadła już niecierpliwość, w oczach ponury smutek. Wcale nie jest jej z tym zniecierpliwieniem do twarzy. Kiedyś tylko udawała nadąsaną, ale od czasu, gdy opustoszał pokój Lenki, gniew i żal tak się przykleiły do mamy, jakby były częścią jej codziennego stroju. Sukienką, butami i torebką. No a przecież wiadomo, że bez torebki, sukienki i butów raczej się z domu nie wychodzi.
Dalsza część poranka upłynie w milczeniu. Dopiero gdy czerwone światło zatrzymuje samochód w połowie drogi, mamie włączy się program z pytaniami obowiązkowymi.
‒ Wzięłaś śniadanie? Pamiętasz o lekcji pianina? Nie zgub czapki. To już trzecia w tym miesiącu…
‒ Tak. Tak. Okej ‒ odpowiada Helenka szybko na kolejne pytania i skwapliwie potakuje. Gdyby odpowiedziała: „Nie. Nie. Zgubię”, mama przyjęłaby to z takim samym spokojem, wykonując ten swój nieobecny uśmiech.
I kto tu jest roztrzepany? ‒ myśli z satysfakcją. Spojrzała na mamę, mając nadzieję, że choć raz na tym czerwonym świetle ją zauważy. Swoją młodszą córkę. Spojrzy na nią inaczej niż na znak drogowy. Na przykład ‒ marzy Helena ‒ pochwali warkoczyki, uwięzione wprawdzie pod nową czapką, ale już całkiem przecież długie.
Mama jednak z uporem przygląda się jezdni, a gdy sygnalizator zaczyna świecić na zielono, niemal z ulgą skręca w ulicę prowadzącą do szkoły.
Helena ma wielką ochotę powiedzieć jej, że jeszcze trochę, może miesiąc, najwyżej dwa ‒ i będzie miała włosy identyczne jak Lenka. Wprawdzie nie tak gęste, ale też jasne niczym słońce w zbożu. Babcia lubiła zawsze powtarzać, że właśnie takie są… znaczy, były…
No dobra… Jak zboże, bez słońca ‒ kapituluje Helena, próbując ogarnąć wzrokiem wystające spod czapki kucyki.
Mama zatrzymuje samochód daleko od szkolnej bramy. Przy boisku.
‒ Jestem już spóźniona… ‒ mówi, jakby chciała się wytłumaczyć.
‒ Jasne! ‒ Helenka żegna ją cmokiem w policzek. ‒ Lubię się przejść ‒ uspokaja mamę, choć doskonale wie, dlaczego zawsze stają tak daleko od głównego wejścia.
Tego dnia, gdy zdarzyło się „tamto najgorsze”, mama miała usłyszeć na wywiadówce, że Helena nie tylko poprawiła tróję z matematyki, ale też dostała rolę w szkolnym przedstawieniu. Marzyła o niej! I proszę! Na castingu wypadła najlepiej jako Bardzo Nieznośna Dziewczynka. To prawdziwy sukces, bo – szczerze mówiąc ‒ nikim takim nie jest! Musiała dać z siebie wszystko, żeby przebić występ Adeli, klasowej gwiazdy. Dość nieznośnej, o czym wszyscy wiedzą.
Zanim wychowawczyni zdążyła przekazać mamie te cudowne wieści, które kosztowały Helenę wiele pracowitych wieczorów, zadzwonił tata. Po jego telefonie żadna wiadomość nie była już dobra. Mama wybiegła, aby jak najszybciej dotrzeć do szpitala, do Leny. Ale nie mogła przebić się przez gąszcz źle zaparkowanych pod szkołą samochodów. Rodzice w pośpiechu zostawiali je byle gdzie, jak dzieci, które boją się spóźnić na lekcję. No i minęło dużo czasu, zanim wreszcie ktoś podwiózł mamę do szpitala… Ale i tak nie zdążyła…
Nikt z nas nie zdążył. To nie mogło się udać ‒ Helenka ciężko wzdycha do swych myśli. ‒ Może gdyby mama pomyślała w ten sposób, byłoby jej lżej? W każdym razie od tamtego czasu nie wjeżdża na szkolny parking. Wiadomo, złe wspomnienia…
‒ A ty co tak sapiesz? ‒ To Franek, najweselszy chłopak w klasie. ‒ Tekstów mych nie złapiesz, me rymy pędzą, dziewczyno, jak nowe pendolino… – zanucił rapersko, licząc na uśmiech Heleny.
Kiedyś pierwsza chichotała z tych jego piosenek, ale teraz trudno ją rozbawić.
‒ No dobra ‒ odpuścił. ‒ Wykułaś się wierszyka?
‒ Do połowy ‒ przyznała uczciwie. ‒ A ty?
‒ Ja od połowy. To co? Może podeklamujemy razem?
Udało mu się! Uśmiechnęła się wreszcie. Nie tak szczerze jak kiedyś, ale przynajmniej próbowała. Dobre i to…